Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Siedzieliśmy na trawie za szkołą i podziwiałyśmy chłopców grających w kosza. Byłam pełna podziwu, że potrafili oni tak szybko się poruszać. Do tego dochodził widok Johnsona bez koszulki. Westchnęłam głośno, kładąc się na brzuchu. 

- Aria chyba zaraz oszaleje - zachichotała Vanessa czytająca jakieś czasopismo. 

Wysłałam jej mordercze spojrzenie, kiedy reszta dziewczyn się śmiała. 

- Nie dziwię się, J ma całkiem niezłą klatę - przytaknęła Charlie. 

- Ale ja i tak wolę mojego Jacka - mruknęła Nina i położyła się w tej samej pozycji obok mnie. 

- Robimy coś, kiedy chłopcy skończą? Może skatepark? - zaproponowała latynoska. 

- Ja wracam do domu, mam jutro test z literatury - jęknęłam zrozpaczona. 

- A ja mi się nie chce, szczerze mówiąc. Ta pogoda kompletnie mi nie służy, jest prawie październik, a tak gorąco! - pisnęła Lottie. 

- A ja muszę pomóc G wkuwać do algebry, chłopak nic kompletnie nie ogarnia - westchnęła Nina. 

- Już widzę, jak wkuwacie, ale chyba prędzej anatomię! - krzyknęła ruda, a ja wybuchnęłam śmiechem. 

- Oj tam, przesadzacie. Poza tym biologia to również bardzo ważny przedmiot - zachichotała brunetka. 

- Wielkie dzięki, dziewczyny - fuknęła Vanessa - Też nigdzie nie będę z wami wychodzić. 

- Już to widzę. - Wywróciła oczami Nina. 

- Może pójdziesz gdzieś z Samem i Johnsonem? - zapytałam. 

- Jack nigdzie nie pójdzie bez ciebie, a ja nie zamierzam zostać sam na sam z Wilkiem. 

- Mówiłaś, że między wami jest okej. - Zmarszczyła brwi Charlotte. 

- Tak, kiedy jesteśmy w grupie, gdy zostaniemy sami, znowu może się coś takiego wydarzyć! - pisnęła, chowając twarz w dłonie. 

- Musisz wiedzieć, czego chcesz. Czy czujesz coś do niego, czy była to tylko chwila słabości? Bo długo tak nie pociągniesz - rzuciłam. 

- Wydawało mi się, że wiem, czego chcę, ale, jak jestem z nim, to nagle mi się wydaje, że... Ajjj, to takie trudne! - krzyknęła. 

- Co jest trudne? Matma? No wiem, też nie umiem zrobić, ale liczę, że jutro pożyczysz mi zeszyt. - Mrugnął okiem Sam, pojawiając się nagle razem z chłopcami. 

Razem z dziewczynami wysłałyśmy sobie porozumiewawcze spojrzenia, ale chyba Wilkinson nie słyszał naszej rozmowy. Wtedy byłoby naprawdę źle. 

- Nadzieja matką głupich - mruknęła Vanessa. 

- Czy ty sugerujesz, że jestem głupi?- spytał szatyn. 

- Nie - odparła dziewczyna - Ja mówię ci o tym wprost!

W trakcie mówienia tych słów Vanessa poderwała się do góry. Widząc wściekłe spojrzenie chłopaka, zaczęła  uciekać w stronę szkoły, a Sammy podążył tuż za nią. 

- Idioci - mruknęła Lottie, nawet nie odrywając wzorku od gazetki. 

Nawet nie zauważyłam, kiedy chłopcy rozsiedli się obok nas na trawie. 

- Co tutaj robicie? - spytał Gilinsky, usilnie próbując pocałować swoją dziewczynę. 

- Aria chciała obejrzeć Johnsona, a my postanowiłyśmy jej towarzyszyć. I odsuń się ode mnie, jesteś cały spocony! - pisnęła, dotykając dłonią jego nagiej klatki piersiowej. 

- To nieprawda! - zaprzeczyłam od razu, a moje policzki pokryły się czerwienią. 

- To prawda - mruknęła Lottie, wpatrzona w tekst, a ja miałam ochotę ją zabić. 

- Może pod prysznicem też być chciała mnie obejrzeć? - zapytał z nonszalanckim uśmiechem na twarzy. 

Zatkało mnie. Czułam, jak moja twarz zamieniała się w pomidora, a wszyscy się z tego śmiali. 

- Hmmm... Nie wiem, czy warto - odparłam wymijająco. 

Byłam z siebie dumna, że udało mi się odbić pałeczkę. Praktycznie nigdy nie żartowałam ani nie flirtowałam z chłopakami, ale było to nawet miłe uczucie. 

- Uwierz mi, warto - powiedział, lekko się do mnie przybliżając. 

- Wątpię. - Zaczęłam oglądać swoje żelowe paznokcie, by pokazać swoją ignorancką postawę, chociaż w rzeczywistości serce biło mi jak oszalałe. 

Nagle J złapał mnie za rękę, zmusił do wstania, po czym przerzucił przez ramię. Byłam zaskoczona jego siłą, ponieważ nie należałam do najlżejszych osób. 

- Dziewczyny, pomóżcie! - pisnęłam, odwracając się w stronę przyjaciółek. 

- Nie mogę przeciwstawić się mojemu chłopakowi! - odrzekła ze śmiechem Nina, którą trzymał G. 

- A ja nie mogę zostawić tego ciekawego artykułu o Selenie Gomez - dodała Lottie, a ja mimowolnie wywróciłam oczami.

Zaczęłam bić chłopaka pięściami po plecach, lecz zaprzestałam, gdy poczułam lekki ból w nadgarstku. 

- Gdzie mnie ciągniesz? - spytałam, kiedy przekroczyliśmy próg szkoły. 

Jack szedł w stronę szatni, a ja nie miałam pojęcia, co chodziło mu po głowie. 

- Już nigdy nie odważysz się podważać mojego zdania - zaśmiał się. 

Z hukiem weszliśmy do szatni męskiej. 

- Jack, proszę, Jack, nie, Jack - marudziłam głośno bez skutku. 

Blondyn mnie postawił, jednak nie wypuścił ze swoich objęć. Staliśmy pod prysznicem. 

- Nawet się nie waż! - wrzasnęłam, a w tym samym czasie polała się zimna woda. 

Piszczałam, przytulając się do chłopaka. 

- Przeproś - zażądał. 

- Przepraszam! - rzuciłam piskliwym głosem. 

Kran został wyłączony, a ja odetchnęłam z ulgą. Nastała cisza. Patrzyliśmy sobie w oczy. Uśmiechnęłam się lekko. Nagle usłyszałam dziwny dźwięk. 

- Słyszałeś to? - szepnęłam przerażona, rozglądając się, a blondyn przytaknął.

Złapał moją rękę i powoli ruszył w stronę szafek. Czułam się jak w jakimś horrorze. Serce biło mi bardzo szybko, sama byłam przerażona. Wysunęliśmy się zza szafek, lecz tam nikogo nie zastaliśmy. Mimowolnie odetchnęłam z ulgą, może nikogo tutaj nie było, a nam się tylko wydawało? Jakby na znak, ponownie usłyszeliśmy ten sam dźwięk, tylko z drugiej strony. Przypominał mi on ruch metalowych drzwiczek. 

- Zostań tu, a ja to sprawdzę - szepnął J mi na ucho, gdy doszliśmy do drugiego korytarzyka utworzonego z szafek. 

- Nie zostawiaj mnie! - pisnęłam, przyciągając go bliżej do siebie. 

Jack jedynie uśmiechnął się znacząco, a ja ponownie spłonęłam rumieńcem. Nie zastanowiłam się nad tym, po prostu to powiedziałam. Trzymając dłonią ramienia chłopaka, a drugą jego ręki, wysunęliśmy się na przód. Wrzasnęłam, dostrzegając dwie osoby i zaczęłam lekko podskakiwać, co musiało wyglądać dosyć komicznie. J krzyknął zaskoczony, a owe osoby jedynie wybuchnęły głośnym śmiechem.

- Co z wami jest nie tak? - warknęłam, próbując się uspokoić. 

Na ławce stała Vanessa oraz Sam, którzy nie mogli przestać się z nas nabijać. Stali blisko siebie, chłopak trzymał dłoń na talii latynoski. Nie miałam pojęcia, co oni tam robili.

- Gdybyście widzieli swoje miny - rzucił Wilk na jednym wydechu. 

- Idioci - mruknął Johnson, ale też zaczął się śmiać. 

Razem wyszliśmy z szatni, a ja przebrałam się w suche ubrania, które przeznaczone były na zajęcia sportowe. Krótkie, czarne spodenki z neonowymi, różowymi paseczkami oraz cienka, biała bokserka z głębokim dekoltem to nie był ubiór idealny, lecz nie miałam innego wyjścia. Mokre włosy postanowiłam zostawić rozpuszczone, a rozmazany makijaż zmyłam wodą i mydłem. Rozmawiając z Niną, ruszyłam na parking. Miałam nadzieję, że Nate był w domu i mógł po mnie przyjechać, bo powrót autobusem to ostatnie, na co miałam ochotę. 

- Szkoda, że nie mam z tobą WF-u - mruknął Johnson ze znaczącym uśmiechem, opierając się o samochód swojego przyjaciela. 

- Nie chcę wiedzieć, co by się z tobą działo - zaśmiał się G - Podwieźć cię?

- Nie trzeba, mogę jechać autobusem - zaczęłam. 

- Daj spokój, mamy po drodze.

- Tak, błagam, jedź z nami, bo ja z nimi sama to nie mogę! - krzyknęła Nina, otwierając mi drzwi. 

Wpakowałam się na tylne siedzenie, tuż obok Johnsona. 

- Będziesz z nami jeździć częściej? Błagam! - pisnęła dziewczyna z przedniego fotela. 

- Popieram ten pomysł - dodał J. 

- Ale to samochód Jacka, do niego należy ostatnie słowo - zaśmiałam się. 

- Jutro o 7.40 będę stał pod twoim domem - oznajmił, a ja parsknęłam śmiechem. 

Po kilku minutach Nina wysiadła, a ja tuż za nią. Pożegnałam się z chłopcami i wysiadłam. Cała w skowronkach ruszyłam do domu, a w głowie planowałam sobie harmonogram dzisiejszego popołudnia. 

- Rodzinko, wróciłam! Przepraszam, że tak późno, ale zdjęcia i te sprawy... - Machnęłam ręką, kiedy weszłam do salonu. 

Zastałam tam całą moją rodzinę, nie licząc Mandy. Zmartwieni rodzice siedzieli na kanapie, na fotelach rozsiadł się Nate oraz Any. 

- Co się stało? - Zmarszczyłam brwi. 

Rzuciłam torbę na podłogę, a sama usiadłam na dywanie obok brata. Położył mi rękę na ramieniu, a ja poczułam się jeszcze bardziej zdezorientowana. Anabelle znowu odwaliła jakąś akcję? Od zeszłej soboty zachowywała się idealnie, sama byłam pod wrażeniem. Coś się stało z Nathanielem?

- Babcia jest w szpitalu - oznajmiła mama po chwili niezręcznej ciszy. 

Mama mamy była już stosunkowo stara, ale trzymała się bardzo dobrze. Miała na imię Mariana i mieszkała na wsi dwieście kilometrów stąd. Lubiłam tam przyjeżdżać, choć wtedy czułam się, jakby trafiła na średniowieczną wioskę. Z moim bratem zawsze było tam śmiesznie, a zwłaszcza gdy dołączała do nas Anabelle i Mandy, chociaż ta ostatnia przez całe dnie siedziała z babcią. Mimo tych świetnych chwil, nie byliśmy blisko ze staruszką. Miała trudny charakter, tak jak moja mama i ja, przez co często doprowadzała Stellę do szału. Dochodziła do tego odległość i rzadko ją widywałam. 

- Co się stało? - zapytałam przestraszona, ale starałam się zachować spokój. 

- Okazało się, że ma raka. W zaawansowanym stadium. Jedziemy do niej dzisiaj i chcę, żebyście dojechali w czwartek przez jej zabiegiem. Anabelle już powiedziała, że nie może z powodu ważnego sprawdzianu z algebry, rozumiemy to i szanujemy. Nate jedzie autobusem w czwartek, a ty, Anabelle? Dojedziesz do nas?

- Oczywiście - odpowiedziałam od razu, ponieważ było to dla mnie oczywiste. - Any, nie możesz napisać tego w innym terminie? - zapytałam. 

- Chciałabym, ale nie mogę, bo pan Bennett mi nie pozwoli. Z nim się nie da iść na żadne ustępstwa - mruknęła smutna, a ja powoli pokiwałam głową. 

- A co z Mandy?

- Jedzie dzisiaj z nami. 

- A babcia będzie miała jakieś leczenie? Co z nią?

Mama westchnęła. 

- Nie wiadomo. W czwartek będą wyniki badań, w piątek ma zabieg, a potem zobaczymy - powiedziała, po czym wstała i wyszła. Tata podążył za nią. 

- Myślicie, że będzie dobrze? - zapytałam. 

Nate zszedł z fotela i przytulił mnie mocno, po chwili dołączyła do nas Anabelle. W ciężkich chwilach stawaliśmy się kochającym się rodzeństwem, które zawsze jest gotowe, by wesprzeć drugie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro