Pierwsza Strona Absurdu
Rogate widma zalewają przestrzeń wokół Grimmjowa, gdy tylko pojawia się w Lesie Menosów — miejscu opuszczonym przez wszelkich bogów i bożków ludzkiego świata. Miejscu, do którego miał nadzieję nigdy już nie wracać. Miejscu, w którym martwe dusze walczą o przetrwanie.
Pantera z cichym pomrukiem radości zatapia swoje ostrza we wzgardzonych duszach, obracając w pył ich ciała i nadzieje na ewolucję. Tylko nieustanne przeobrażanie się daje im szansę na przetrwanie. Tacy właśnie są mieszkańcy Hueco Mundo. Skazani na wieczną agonię dążenia do bycia najsilniejszym. Skazani na pożeranie słabszych. Albo ty albo oni. Wybór jest oczywisty.
Las Menosów jest ukryty głęboko pod bezkresną pustynią Hueco Mundo. Duszny i zatopiony w szarości wiecznej nocy. Nie ma w nim miejsca na ciszę, tylko jęki i wrzaski opętanych z bólu Pustych. Las jest tajemniczy, a jednocześnie niezwykle przewidywalny. Wszystko w nim zdaje się być pogrążone w pośmiertnej rozpaczy. Grimmjow dostrzega ogromne Menosy. Pomiędzy powykręcanymi w agonii drzewami o wysuszonych gałęziach, które pną się wysoko w górę, jakby zapomniały o swojej śmierci, ślepe i głuche na wszystko poza odrobiną reiatsu, ślamazarnie pełzną przed siebie.
Grimmjow wie, że zwrócenie na siebie ich uwagi postawi go w sytuacji co najmniej upierdliwej. Użeranie się z nimi nie jest dla niego nawet w najmniejszym stopniu atrakcyjne. Zdecydowanie woli słuchać płaczu tej irytującej kobiety, po którą przybył Kurosaki, aniżeli wdawać się w jakiekolwiek interakcje z Gigantami. Przemyka więc dalej. Szybko i bezszelestnie niczym drapieżny kot polujący na swoją ofiarę.
— Gdzie jesteś, Shinigami? — rzuca pod nosem, odczepiając od nogawki jakieś małe cholerstwo, które przyssało się do niego po drodze.
Sexta Espada brodzi po kostki w ciemnej mazi ekskrementów zrodzonych z rozpaczy Pustych. Maź od stworzenia świata zbiera się w najniższych partiach Lasu Menosów i, w tym szczególnym momencie, wkurwia go niemiłosiernie.
Przeklęty Shinigami!
Zaszył się naprawdę głęboko.
Nawiedzony Shinigami perfekcyjnie panuje nad ukrywaniem swojego reiatsu. Grimmjow wie, że uczą ich tego niełatwego rzemiosła w niedzielnej szkółce, którą nazywają Akademią. Prycha pod nosem. Tylko żałosne istoty potrzebują żałosnych instytucji przygotowujących do życia. Nic nie uczy walki skuteczniej niż nieustanne zagrożenie dla własnego istnienia.
Grimmjow zatrzymuje się z ulatującym spod stóp jęknięciem ciemnej mazi i rozgląda wokół siebie. Zewsząd dochodzą go warknięcia i pogróżki. Krzywi się, cmokając przy tym z niezadowoleniem dla bierności otaczających go Pustych. Śmierć dla wielu z nich jest jedyną drogą do wybawienia. Dlaczego więc się wahają?
— Przydałaby mi się rozgrzewka, ścierwa — rzuca w przestrzeń.
Niecierpliwi go już ta wędrówka. Irytuje ukrywanie swojej obecności. Frustracja narasta w nim z każdym kolejnym krokiem. Z każdym szmerem, który przecina powietrze wokół niego. Nienawidzi tego uczucia. Frustracji. Przyprawia go o gęsią skórkę i mdłości. Kojarzy się ze słabością, a Grimmjow jest wszystkim tylko nie słabością.
— Shinigami! — wrzeszczy z całych sił, zwracając na siebie jeszcze więcej uwagi.
Część Pustych cofa się, przejęta groźbą, która bije z całej jego postawy i szaleństwem wypełzającym z kącików ust. Mogą być głodni i bezmyślni, ale instynkt przetrwania mają głęboko zakorzeniony we wnętrznościach.
— Shinigami! — ryczy raz jeszcze i dodaje znacznie ciszej — przybyłem cię zabić.
Kąciki ust Grimmjowa unoszą się w szerokim uśmiechu, pełnym arogancji, bezczelności i pewności siebie, gdy słyszy za sobą dźwięk smukłego ostrza wysuwanego z sayi. Przymyka powieki, rozkoszując się tą melodią.
Dzień dobry.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro