[9XII PONIEDZIAŁEK]
Bardzo dziękuję mojej kochanej Miko za sprawdzenie tego rozdziału i pomysł z farbą <3
Bardziej niż jadła, bawiła się jedzeniem, które miała na talerzu. Nie była głodna, nawet nie miała apetytu, choć zawsze lubiła jedzenie gotowane przez kucharkę. Właściwie, to chciało się jej wymiotować.
To, co czuła w środku, było trudne do opisania. Pustka, straszna, pożerająca wszystkie emocje pustka. Obudziła się tego dnia i po raz pierwszy od dawna nie czuła złości czy rozpaczy. Przerażało ją to uczucie.
Odłożyła głośno pałeczki i oparła twarz na ręce, patrząc się bezmyślnie w przestrzeń. Nikt jej nie zauważał, była niewidzialna. Gdy tylko zachowywała się spokojniej, wszyscy mieli ją gdzieś, a tym bardziej jej rodzice, teraz zajęci sprawami biznesowymi. Milutkie, rodzinne śniadanie.
Nagle wstała od stołu i bez słowa odeszła. Zrobiła to tak, jakby była robotem bez uczuć. Wszystko tak robiła tego dnia. Czuła się bezsilna i nawet nie wiedziała czemu, bo przecież poprzedniego dnia wszystko było dobrze.
Wysiadła z samochodu przed szkołą. Tak bardzo nie miała ochoty na pójście na lekcje. Tym bardziej po wczorajszej rozmowie z Se Mi, która co prawda wysłuchała przeproszeń Ji Min, ale nic nie powiedziała i rozłączyła się, gdy tylko Kim przestała mówić.
Kierowca odjechał, a ona stała dalej bez ruchu. Mijali ją ostatni spóźnialscy uczniowie. Ktoś na nią wpadł, ale odszedł szybko nawet nie przepraszając przez co poczuła się jeszcze gorzej. Westchnęła, odwróciła się na pięcie i odeszła sprzed szkoły. Wiedziała, gdzie chce pójść.
Miejsce, w którym mieszkała Aeri było znacznie oddalone od jej szkoły w Gangam, ale dziewczynie to nie przeszkadzało. Miała ochotę na wolny spacer, więc szła przed siebie starając się nie myśleć o niczym.
Jak przez mgłę pamiętała kamienicę japonki, ale ostatecznie udało jej się ją znaleźć. Nie była pewna czy zastanie dziewczynę w domu, ale postanowiła spróbować. Odszukała w pamięci numer jej mieszkania, zdziwiona, że w ogóle jest w stanie to zrobić.
Zaczęła wspinać się po schodach na odpowiednie piętro, ale w pewnym momencie zatrzymał ją głos, dobiegający z dołu.
— Nowa sąsiadka?
Obróciła się na pięcie, by zobaczyć kto wypowiedział te słowa. Z dołu patrzył na nią młody chłopak w czarnej kurtce i z plecakiem zarzuconym na ramię. Uniosła brwi, gdy zmniejszył dzielącą ich odległość, wybiegając po schodach.
— Uczennica? Nie powinnaś być teraz w szkole? — spytał, na widok jej mundurka. Ponieważ miała na sobie długą kurtkę, nie zauważył go wcześniej.
— Nie mieszkam tu, niech pan się nie interesuje — warknęła niezbyt miło. Nie miała ochoty na rozmowę z nikim innym niż Aeri. A jeśli chodzi o „pan", chłopak wyglądał na starszego, być może był studentem, dodatkowo dziewczyna wiedziała, że pozornie przypadkowe urażenie kogoś skutecznie kończy rozmowę.
— Daj spokój, jestem tylko kilka lat starszy — po tonie jego głosu, rozczarowana dziewczyna stwierdziła, że wcale nie jest urażony — Choi Jae Joon — przedstawił się.
— Kim Mi Jeong — westchnęła, mając nadzieję, że sobie pójdzie, jednak Jae Joon nie odpuszczał:
— Wiesz, robię w piątek imprezę... Może chciałabyś wpaść?
Spojrzała na niego, unosząc brew. Czy on próbował ją poderwać? Miała już szczerze dość tej głupiej rozmowy i chciała go szybko spławić, póki się nie rozkręcił. Jednak zupełnie nie wiedziała czym, a zgadzać się przecież nie chciała. Oczywiście, mogła się zgodzić, a później nie przyjść, jednak to było zbyt chamskie, nawet jak na nią.
— Przykro mi, mam narzeczonego.
Nie sądziła, że kiedykolwiek cała sprawa ze ślubem przyniesie coś dobrego, a jednak. Choć wcale nie było jej przykro. Korzystając z tego, że chłopak zaniemówił, wbiegła po schodach na piętro, na którym mieszkała Aeri i zapukała do drzwi, modląc się, by starsza była w domu.
Już po chwili otworzyła jej Uchinaga, stojąc w samej piżamie i z szczoteczką do zębów w ustach, jej włosy były lekko potargane, jakby dopiero wstała z łóżka.
— I Eong? — spytała zdziwiona. Oczywiście, miała na myśli „Mi Jeong", ale niełatwo było mówić z pastą do zębów w buzi. Przepuściła młodszą w drzwiach i zniknęła w łazience, by po chwili wrócić już bez szczoteczki. — Nie powinnaś być w szkole?
— Powinnam... — zaczęła nastolatka — ale obudziłam się w paskudnym nastroju.
— Nie wyglądasz na złą lub smutną.
— No widzisz, sam twój widok poprawił mi humor — wyszczerzyła zęby w uśmiechu. — No i jedna sytuacja nieco podniosła mi ciśnienie.
— To znaczy?
— Nie ważne — wzruszyła ramionami, zdjęła plecak i kurtkę, a później usiadła na kanapie. Przez chwilę w mieszkaniu panowała cisza, japonka, by zając czymś ręce wstawiła wodę na herbatę.
— A co z twoimi rodzicami?
— Jedna nieobecność w tę czy we w tę, co za różnica. Póki moja frekwencja pozwala mi zdać z klasy do klasy... Choć być może pomocne są też pieniądze mojego kochanego ojczulka.
Zauważyła, że wrócił jej humor, co było dobrym znakiem. Znowu miała siłę narzekać na swoją rodzinę i z chęcią nadrabiała stracony czas. Opowiedziała starszej dziewczynie o wydarzeniach ostatnich dni. W międzyczasie woda się zagotowała, więc już po chwili siedziały na kanapie z kubkami w rękach i rozmawiały, gdy nagle na kolana Aeri wskoczyło futrzaste coś.
— Masz kota? — spytała zdziwiona Mi Jeong. Mała, szara, włochata kulka ułożyła się na kolanach starszej i głośno mruczała, gdy ta drapała ją za uchem.
— Od niedawna. Znalazłam go i gdy tylko zjadł, szybko się do mnie przywiązał — zaśmiała się, patrząc na kotka — a teraz jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi.
— Jak się wabi?
— Och, nie nadałam mu imienia. Boję się, że będziemy musieli się rozstać, gdy odnajdę jego właściciela. Nie chcę się przywiązać...
Mi Jeong spojrzała na tę dwójkę i w myślach stwierdziła, że to już się stało. Kot zasnął na kolanach Uchinagi, ale nie spał tak, jak to koty mają w zwyczaju. Ułożył się na grzbiecie, a malutkie nóżki trzymał lekko uniesione, ogon natomiast zwisał bezwładnie z kolan dziewczyny.
— Wygląda jak szczur — zauważyła Kim, co na początku zdziwiło drugą dziewczynę, ale gdy tylko spojrzała na śpiące stworzenie, również to zauważyła i wybuchła śmiechem.
———
Po wczorajszej rozmowie z Ki Seongiem, Ji Min stwierdziła, że jeśli sama nie pójdzie na komisariat, niczego się nie dowie. Chciała wiedzieć, co może robić dalej, by pomóc policjantom, a ponieważ ci ją ignorowali, musiała się do nich wybrać. Specjalnie w tym celu zamieniła się zmianami z jedną ze swoich współpracownic.
Wysiadła z autobus, który zatrzymał się na przystanku w pobliżu komisariatu i resztę drogi pokonała pieszo. Ponownie pojawiła się w Sali z biurkami i szafkami na dokumenty, tym razem policjantów było trochę więcej. Podeszła do Ki Seonga.
— Dzień dobry — przywitała się. Mężczyzna podniósł na nią wzrok, jego mina jasno wskazywała na to, że nie spodziewał się jej tu tego dnia.
— Co pani tu robi?
— Wystarczy Ji Min — uśmiechnęła się miło i usiadła na krześle, które stało przy biurku. Omiotła wzrokiem papiery porozwalane wszędzie wokół — skoro mamy współpracować, lepiej mówić do siebie po imieniu, prawda? Przyszłam pomóc — wyjaśniła.
— Pani... — zaczął, ale widząc jej minę poprawił się — Ji Min, to że pozwoliłem ci pomóc... Myślałem raczej o tym, żebyś jeździła z nami do świadków.
Dziewczyna zmarszczyła brwi i spytała podejrzliwie:
— A mamy jakichś? — policjant pokręcił głową i wtedy zrozumiała. Nigdy nie miał zamiaru tak naprawdę pozwolić jej pomóc w sprawie. Po prostu powiedział tak, żeby dała mu spokój — Oszukałeś mnie — wbiła w niego mordercze spojrzenie — Pozwoliłeś mi pomóc, a teraz...
— Nie powinnaś się w to mieszać — pozostał nieugięty — pozwól nam po prostu robić swoje...
— Kiedy zrozumiesz, że nie odpuszczę?! — wypowiedziała te słowa bardzo głośno, podrywając się z miejsca. Wszystkie znajdujące się w sali osoby zamilkły i spojrzały na dziewczynę, ale nie przeszkadzało jej to. Była wściekła, wręcz kipiała ze złości.
— Spokojnie — on również wstał, lekko zażenowany, próbując uspokoić Yoo — nie krzycz...
Nie dokończył, ponieważ dziewczyna zamachnęła się i uderzyła go w twarz, po czym wybiegła z pomieszczenia. Przez chwilę nie docierało do niego, co się stało. Podniósł powoli rękę do obolałego policzka. Uderzyła go. Wszystkiego się po niej spodziewał, ale nie tego, że go uderzy.
— Wracajcie do pracy — mruknął, kiedy zauważył, że wszyscy zamarli, wyczekując jego reakcji i również opuścił pomieszczenie. Zdecydowanie potrzebował świeżego powietrza.
Wybiegła z komisariatu. Chłodne, grudniowe powietrze orzeźwiło jej umysł i wtedy do dziewczyny dotarło, że kogoś uderzyła. Nawet nie kogoś, ona uderzyła policjanta. Zupełnie nie rozumiała, co się z nią działo, do głowy napływały jej wspomnienia sprzed kilku lat.
Tego dnia również była na komisariacie. Rozmawiała ze starszym policjantem. Mężczyzna był lekko przy kości i jadł zupkę błyskawiczną. Jego biurko, podobnie jak Ki Seonga, było zawalone papierami, ale on zdawał się nie zwracać na ten fakt uwagi. Rozmawiała z nim, prosiła, błagała, ale był nieugięty.
„Mamy za mało dowodów".
Wspomnienie jego słów dalej było żywe w dziewczynie. Rana nigdy dobrze się nie zabliźniła, z czasem zaczęła się poszerzać przez kolejne niepowodzenia. Nigdy dobrze nie przebolała straty rodziców, bo nie miała czasu. Problemy finansowe nie pozwalały jej pozwać policji za niekompetencje. Sprawa została zamieciona pod dywan, a twarz tego policjanta czasem śniła jej się po nocach. Nie była w stanie wybaczyć sobie, że pozwoliła na takie zaniedbanie.
Z oczu popłynęły jej łzy. Kucnęła na ziemi i schowała twarz w dłoniach. Miała już dość. Nie musiała być silna, mogła się wypłakać. I najwyższy czas, by to zrobiła.
Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Przetarła lekko oczy i odwróciła się. Patrzył na nią Ki Seong, jednak z jego twarzy nie udało jej się wyczytać czy jest zły.
— Przepraszam — wychlipała. Otworzyła torebkę, która cały czas zwisała jej z ramienia, wyjęła chusteczki, by przetrzeć oczy i wydmuchać nos — Zaaresztuje mnie pan teraz?
— Powiedzmy, że wina leżała po obu stronach — stwierdził lekko. Ulżyło jej. Tak bardzo jej ulżyło... — I mów mi Ki Seong.
Kiwnęła głową.
Parę minut później dziewczyna całkowicie się już uspokoiła. Wspólnie z policjantem stwierdzili, że ich spotkania na komisariacie nie kończą się najlepiej, więc udali się do pobliskiej kawiarni.
— Czemu płakałaś? — spytał mężczyzna, gdy kelnerka przyniosła ich zamówienia.
— Och, to... — nie wiedziała jak ubrać całą sprawę w słowa. Jeśli cokolwiek logicznego kierowało jej działaniami, to była tym właśnie ta historia — Moi rodzice zostali zamordowani, gdy miałam osiemnaście lat. Bardzo to przeżyłam, właściwie do teraz nie pogodziłam się z ich stratą, ale wtedy... To był jakiś koszmar. Byłam... Jestem dzieckiem, na świecie została mi tylko siostra, która... Niezbyt mi pomaga. Wyobraź sobie, jak zagubiona byłam, zupełnie nie wiedziałam co robić, więc powoli w moim sercu narastała chęć zemsty. Chciałam spotkać się twarzą w twarz z mordercą rodziców, spytać dlaczego mnie ich pozbawił. Miałam nadzieję, że dostanę logiczne wytłumaczenie. Przez chwilę nawet chciałam, żeby okazało się, ze rodzice kogoś skrzywdzili i dlatego ich zabił. Nie mogłam znieść niewiedzy i tej bezsilności. Gdy policja nic nie znalazła przez kolejny miesiąc, zaczęłam się niecierpliwić, aż w końcu stwierdziłam, że muszę im pomóc. Ale oni mnie olali. Stwierdzili, że sobie radzą, a ja jestem tylko dzieckiem. Że mam im zaufać. Że nie powinnam się mieszać, że powinnam dać im robić swoje — sama nie wiedziała kogo słowa cytuje, policjanta sprzed trzech lat czy Parka. Po tym nastała cisza. Ji Min obojętnie mieszała łyżką swoją kawę, wpatrując się w przestrzeń.
— Udało nam się zdobyć nagrania z kamer — powiedział cicho mężczyzna — z restauracji i z samochodów, które stały blisko tej uliczki, w której znalazłaś Han. Możemy je jutro przejrzeć. Tym razem się nie rozmyślę — dodał, a na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech.
Później rozmowa zeszła na lżejsze tematy, aż w końcu, gdy opuszczali kawiarnie, policjant zapytał:
— Właściwie, skąd miałaś mój numer?
Już od dawna chciał o to spytać, ale nie miał okazji, zawsze wypadało mu to z głowy. Miał na myśli sytuacje sprzed paru dni, kiedy dziewczyna zadzwoniła do niego, by pozbyć się natrętnego klienta.
— Kiedy nie patrzyłeś, zabrałam wizytówki z twojego biurka — przyznała dziewczyna.
———
Przejrzała się krytycznym wzrokiem w lustrze. Znowu.
Miała nadzieję, że między spojrzeniami coś się zmieni, ale niestety, Yizhuo miała brzydką figurę, do której śliczny, różowy sweter od siostry zupełnie nie pasował.
Obróciła się, chcąc zobaczyć jak wygląda z tyłu i uznała, że i tak nikt nie zwróci na nią uwagi, nawet gdyby przyszła w worku. Przynajmniej nie nikt, kogo uwagi by pragnęła.
Jednak tego dnia do Seulu wracała jej siostra. Umówiły się, że odbierze ją ze szkoły, więc młodsza chciała sprawić jej przyjemność, zakładając sweter. Nie ważne jak źle w nim wyglądała, szczęście siostry było ważniejsze. Wiedziała, że zakładanie go może być ryzykowne, w końcu w szkole obowiązywały mundurki, ale stwierdziła, że jeśli ktoś ją o to zapyta, powie, że mundurek zalała. Nikogo by to nie zdziwiło, takie rzeczy zdarzały się już u niej wcześniej. Nie żeby sądziła, że ktoś w ogóle zainteresuje się jej osobą. To nie działo się często.
Na lekcje przyszła chwilę przed dzwonkiem, więc Sun Woon i jej przyjaciółki nie zdążyły się do niej odezwać, a co dopiero jej dokuczać. Siadając do ławki, uśmiechnęła się sama do siebie. Może ten dzień będzie dobry?
Przez większość dnia dobry humor dziewczyny się utrzymywał. Starała się nie ruszać z klasy, tak żeby ciągle pozostawać na widoku. Sun Woon może i była okrutna, ale nie głupia. Nie zrobiłaby czegokolwiek wśród szczerszego grona świadków, dlatego w grupie Ning zazwyczaj nic nie groziło. Oczywiście, kąśliwe uwagi musiała znosić zawsze i wszędzie, jednak tego dnia Jung była bardzo spokojna.
Z perspektywy czasu, Huo powinno wydać się to podejrzane, ale tego dnia była zbyt zaślepiona radością z powrotu ukochanej siostry. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio tak mocno się z czegoś cieszyła. Straciwszy więc czujność, na ostatniej przerwie poszła do łazienki.
Gdy myła ręce, po skorzystaniu z toalety, drzwi pomieszczenia nagle się otworzyły i stanęły w nich Jung Sun Woon, Oh Je Yun oraz Son Yun Ae. Wszystkie miały na rękach jednorazowe, plastikowe rękawiczki.
— Ładny sweterek, Ning — wysyczała swoim słodziutkim głosem Sun Woon. Yizhuo zbladła. Przełknęła głośno ślinę, gdy Sun podeszła i przejechała palcem po ramionach dziewczyny, stając tyłem za nią. Nachyliła się, po czym wyszeptała przerażonej Ning do ucha — szkoda, żeby się zniszczył...
Yizhuo przeszyły ciarki, chciała krzyczeć, ale głos ugrzązł jej w gardle. Spróbowała odejść, ale poczuła zaciskającą się na jej łokciu dłoń Sun. Dziewczyna szarpnęła nią, obracając tak, by patrzyły sobie w oczy. Ścisnęła górę jej swetra, a drugą ręką złapała jej podbródek, gdy Yizhuo chciała odwrócić wzrok.
— Nie uważasz, że twoje zachowanie dziś było karygodne? — wyszeptała — Chciałam z tobą porozmawiać, Yiz, a ty tak bezczelnie tego unikałaś. To nie było miłe. Poza tym nie ładnie nie zakładać mundurku do szkoły — na chwilę przybrała minę zbitego psa. Wcale do niej nie pasowała. Później jednak na jej usta wrócił złośliwy uśmieszek. Odepchnęła dziewczynę z całej siły, tak, że tak upadła na podłogę.
Jung wyjęła z kieszeni mundurka tubkę niebieskiej farby, a Je Yun oraz Yun Ae, które chichotały pod nosami, uczyniły to samo, z tym, że farba Je była czerwona, a Yun zielona. Ning rozejrzała się przerażona, przeczuwając co chciały zrobić i skuliła się w sobie jeszcze bardziej. Musiały wziąć te farby z pracowni artystycznej.
Powoli, jakby to był jakiś ważny rytuał, zaczęły odkręcać tubki, po czym każda z nich wycisnęła trochę farby na rękawiczki.
Płakała skulona pod ścianą. Nie była w stanie wrócić do klasy, bo choć dzwonek zadzwonił parę minut temu, ledwo oddychała. Dlaczego i to musiało jej zostać odebrane? Czym sobie na to zasłużyła?
Sweter został zniszczony. Farby na pewno nie będzie dało się sprać z ubrania, dziewczyny już się o to zatroszczyły. Prawie każdy jego skrawek były wymazany niebieskim, czerwonym lub zielonym kolorem, a w wielu miejscach kolory się nakładały. Farba była z rodzaju tych szybko zasychających i mimo, że gdy tylko Jung i jej przyjaciółki opuściły łazienkę, Ning rzuciła się do umywalek, rozpaczliwie próbując sprać plamy, swetra nie dało się już uratować.
Przycisnęła dłoń do ust, by zagłuszyć płacz, gdy usłyszała, że po korytarzu ktoś idzie, jednak nic to nie dało. Drzwi pomieszczenia ponownie się otworzyły. Stanęła w nich Ryu Ga Rim.
Ning była zbyt zajęta płaczem, by przejąć się obecnością wścibskiej nauczycielki, która w końcu dostała dowód, na to że nastolatka była dręczona. Podeszła do niej szybko i kucnęła obok.
— Kto ci to zrobił? — spytała, jednak nie otrzymała odpowiedzi. Poczekała, aż dziewczyna się uspokoi i dopiero wtedy ponownie zabrała głos — Chodź, pójdziemy się przebrać. W pokoju nauczycielskim jest masa zagubionych koszulek... — podała jej rękę, chcąc by wstała, ale ta tylko pokręciła głową — Nie możesz przecież tak zostać...
Ning wiedziała, że nauczycielka miała rację. Gdyby pokazała się siostrze w takim stanie... Nie chciała jej martwić, obie miały już zdecydowanie za dużo spraw na głowie. Ostatecznie, odrobinę niechętnie, podała nauczycielce dłoń i wstała z ziemi.
Pani Ryu zrobiła jej herbatę i poczęstowała kimbabem, który dziewczyna ledwie skubnęła. Siedziała na krześle w pokoju nauczycielskim, który był pusty, nie licząc dziewczyny i nauczycielski tymczasowej. Przebrała się z swetra w koszulkę gimnastyczną jakiejś dziewczyny. Żałowała, że tego dnia nie założyła marynarki od mundurka, przynajmniej nie byłoby jej tak zimno. Ga Rim próbowała znaleźć jakąś bluzę, ale niestety nie udało jej się to.
Nauczycielka wiedziała, że dziewczyna jest zbyt roztrzęsiona, by wrócić na lekcje. Gdy próbowała wyrzucić zniszczone ubranie, nastolatka zaniosła się płaczem i prosiła, by tego nie robiła. Więc schowała tylko sweter do plastikowej torebki i oddała uczennicy, która natychmiast przytuliła się do niego.
Kiedy rozległ się dzwonek kończący lekcje, Ning podziękowała nauczycielce i wybiegła z pomieszczenia. Pobiegła pod salę i czekała aż wszyscy ją opuszczą, chowając się za szafkami. Naprawdę nie miała ochoty na ponowne spotkanie z Jung. Klasa w końcu opustoszała, więc dziewczyna spakowała swoje rzeczy do plecaka i skierowała się do wyjścia.
Opuściła teren szkoły i zaczęła rozglądać się za siostrą.
— Yimei! — krzyknęła, gdy zobaczyła długowłosą dziewczynę kawałek dalej. Zaczęła biec w jej stronę, a kiedy do niej dotarła, przytuliła się mocno.
— Też się stęskniłam — zaśmiała się starsza, lekko zdziwiona tak wylewnym powitaniem — Hej, czemu płaczesz?
Yizhuo nic nie odpowiedziała. Szczerze mówiąc, sama tego nie wiedziała.
———
Wyszła na dwór, by wyrzucić śmieci, a kiedy wracała, usłyszała cichy płacz. Poszła trochę dalej i zobaczyła skulonego Lee Hyeopa. Chłopak chował twarz w dłoniach. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czemu płakał. Przez chwilę miała ochotę podejść i go pocieszyć, ale nagle wstał, otarł oczy i poszedł w stronę restauracji.
Tknięta jakimś dziwnym przeczuciem, postanowiła iść za nim. Zatrzymał się jeszcze przed drzwiami do kuchni, jakby niepewny co chce zrobić, jednak szybko się otrząsnął i wszedł do środka. Odczekała trzy sekundy i również to zrobiła.
Rozejrzała się po zatłoczonej kuchni, zastanawiając się, gdzie znikł Hyeop. Szybko odnalazła wzrokiem Myo Shim i spytała o chłopaka.
— Wychodził na salę — wysapała, uginając się pod ciężarem talerzy na swojej tacy — Ej, mogłabyś mi pomóc! — krzyknęła za Aeri, ale ta wybiegła już z pomieszczenia.
Znalazła się w jak zwykle zatłoczonej sali dla gości. Hyeopa nigdzie nie było. Przegryzła wargę, gdy nagle przyszło jej do głowy, że powinna sprawdzić wyższe piętro. Ostatecznie chłopak mówił, że Kim Tae Ra go lubiła.
Weszła po schodach i znalazła się na korytarzu, którym pierwszego dnia szła z Lee. Przed drzwiami gabinetu kobiety rozejrzała się, chcąc sprawdzić czy jest sama, a później przyłożyła ucho do drzwi. Mimo że czuła się żałośnie, ciekawość zwyciężyła.
W tym samym czasie po gabinecie Kim Ta Ry, która siedziała nad biurkiem zawalonym masą papierów, krążył zdenerwowany Lee Hyeop.
— Błagam, pani Kim — spróbował jeszcze raz — to będzie ostatni raz...
— Powiedziałam, że nie wypuszczę cię dziś wcześniej, Lee — warknęła kobieta — i usiądź na dupie, bo przez ciebie kręci mi się w głowie.
Chłopak niechętnie usiadł na kanapie i spróbował jeszcze raz.
— Ale ojciec...
— Pewnie panikuje, jak zawsze. Uspokój się, na miłość boską. Za półtorej godziny kończysz pracę, nic jej nie będzie do tego czasu.
— Dobrze pani wie, że to mogą być...
— Wiem. Ale naprawdę, Hyeop, za często wychodziłeś w poprzednim miesiącu. I tak powinnam ci potrącić to z pensji — przetarła zmęczona oczy. Była zdecydowanie zbyty dobra dla tego dzieciaka. — Te twoje dzieciaki na tym ucierpią. Wracaj do pracy, bo każe ci zostać po godzinach.
Hyeop zacisnął zęby, ale nic nie powiedział i podszedł do drzwi. Mruknął ciche „do widzenia" i nacisnął klamkę, wychodząc na pusty korytarz.
Z szybko bijącym sercem, zbiegła po schodach, a później ukryła się w łazience. Mało brakowało, a zostałaby przyłapana na podsłuchiwaniu.
„Te twoje dzieciaki" usłyszała w myślach głos pani Kim. Zastanawiała się o kogo mogło chodzić, jednak jednego była pewna. Nie miała zamiaru odpuszczać.
Od tego momentu pracowała wyjątkowo sprawnie, by móc wyjść równo z Hyeopem. Co chwilę rzucała mu ukradkowe spojrzenie, bojąc się, że jej ucieknie, ale na szczęście tak się nie stało.
Wyszła zaledwie chwilę po nim. Przez chwilę miała wrażenie, że chłopak wezwie taksówkę, ale jednak poszedł piechotą. Śledziła go, utrzymując bezpieczną odległość i starając wyglądać jak najmniej podejrzanie. W ten sposób doszli do przystanku autobusowego. Hyeop stał obok niego, a dziewczyna nie wiedząc co ma ze sobą zrobić, weszła do pobliskiego sklepu i tam czekała na autobus. Gdy ten przyjechał, wbiegła do środka, chowając się za jakimś wyższym od niej nastolatkiem, ale na szczęście Lee patrzył się przez okno, dzięki czemu mogła zapłacić za bilet i wcisnąć się w fotel z przodu. Pozostało mieć tylko nadzieję, że jej nie zauważy.
Jechali przez jakiś czas. Starała się zrelaksować, ale cały czas siedziała spięta, co chwilę zerkając przez szpary w fotelach, żeby upewnić się, że chłopak nie wyszedł na poprzednim przystanku.
Autobus zatrzymał się na kolejnym przystanku, ale tym razem Lee wstał z miejsca i wyszedł. Dziewczyna również tak zrobiła, potrącając przy tym niechcący wchodzącą staruszkę. Wybiegła na dwór i rozejrzała się. Było już ciemno, przystanek oświetlała tylko jedna latarnia. Nie była pewna gdzie się znajdują. Zobaczyła Hyeopa znikającego za zakrętem, więc zrzuciła się biegiem w tamtą stronę.
Zdziwiła się, gdy za zakrętem zobaczyła jeden z seulskich szpitali, ale to właśnie do niego kierował się chłopak, więc gdy tylko znikł za rozsuwanymi drzwiami, podążyła za nim. Ledwo weszła do środka, gdy czyjaś dłoń chwyciła jej łokieć i pociągnęła w lewo.
— Czemu za mną szłaś? — spytał Lee Hyeop. Dziewczynie ze stresu mocniej zabiło serce, a co gorsze nie potrafiła wymyślić żadnej sensownej wymówki. Nerwowo się zaśmiała.
— Nie śledziłam cię... i puść mnie — próbowała wyszarpać łokieć, chcąc jak najszybciej uciec z tego miejsca, ale jej nie pozwolił.
— Daj spokój, Uchinaga, ślepy by zauważył — fuknął, puszczając ją.
— Widziałam jak płakałeś rano... I podsłuchałam twoją rozmowę z panią Kim — wyznała, czerwieniąc się. — Obiecuję, że nikomu nie powiem!
— Tak? Świetnie. Więc teraz chodź za mną — złapał ją za nadgarstek i zaczął gdzieś prowadzić.
— Nie, zachowałam się okropnie, przepraszam. Pójdę do domu...
— Skoro wiesz, że zachowałaś się okropnie, to weź za to odpowiedzialność — rzucił spokojnym głosem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro