[8XII NIEDZIELA]
Leżała na łóżku i beznamiętnie wpatrywała się w sufit. Znowu nie wyszło.
Poprzedniego dnia, gdy przekroczyły próg jej domu, wydał się on pusty. Długo szukały kogokolwiek w wielkiej rezydencji aż w gabinecie Kim Tae Su znalazły jego samego oraz pana Parka dyskutujących nad czymś zawzięcie.
Kiedy zjawiły się w środku, mężczyźni spojrzeli na nie, nieco zdziwieni. Mi Jeong nie wiedziała co ma powiedzieć, pamiętając jak źle skończyło się to w jej śnie, a Ji A nie zbyt rozumiała co się dzieje i czemu nikt nic nie mówi.
— Mi Jeong, kto to jest? — przerwał ciszę ojciec dziewczyny.
— To... Em...
— Jestem jej dziewczyną. — Na potwierdzenie tych słów, Ji A chwyciła koleżankę za rękę. Mężczyźni spojrzeli na nie, a później po sobie oszołomieni. Jeong zaczęła spodziewać się najgorszego i już chciała uciekać, gdy Tae Su wybuchł śmiechem.
— Od zawsze trzymają jej się takie żarty — zwrócił się do Parka, który również zaśmiał się, choć nieco nerwowo. Wolał nie wnikać w całą tę sytuacje, wystarczało mu użeranie się z własnym nieposłusznym synem.
Jednak wieczorem ojciec strasznie na nią nakrzyczał. A później uderzył w twarz, twierdząc, że nie obchodzi go orientacja córki, bo i tak wyjdzie ona za Im Oha czy tego chce czy nie. Później zamknął ją w pokoju, zabronił wychodzenia oraz zabrał laptop. Telefonu nie musiał, gdyż nawet nie zdążył jej go oddać.
Dziewczyna sama nie wiedziała, czy ma się cieszyć, że tak łagodnie się to wszystko skończyło czy jednak wściekać, bo ostatecznie uderzył ją. I to dosyć mocno. Syknęła na samo wspomnienie, odruchowo dotykając policzka.
Spojrzała na zegarek. Była prawie dwudziesta. Miała jeszcze trochę czasu, ale zupełnie nie wiedziała jak ma go wykorzystać. Od głośnego słuchania muzyki bolała ją już głowa, zrobiła tak duży bałagan w pokoju, że wszystko, co znajdowało się w szafkach i na półkach teraz było na podłodze i odrobiła wszystkie lekcje. Wstała z łóżka i zaczęła ostrożnie chodzić po pomieszczeniu, szukając w tym bałaganie jakieś ciekawej książki, ale nie znalazła nic interesującego.
Drzwi otworzyły się i do pokoju weszła lub raczej próbowała wejść pani Do, ich kucharka. Kobieta niosła tacę z kolacją dla dziewczyny. Przeklęła pod nosem na widok bałaganu.
— Niech pani tego nie sprząta — rzuciła dziewczyna, odbierając od niej kolację, na którą składały się kanapki i sok pomarańczowy. W innych okolicznościach, cieszyłaby się, że może zjeść w spokoju, ale nie teraz.
— Ale pan Kim... — zaczęła, gdy Mi Jeong odstawiała tacę na biurko.
— Mi ten bałagan nie przeszkadza, pani też nie, więc jeśli jemu tak, to niech sam to posprząta — stwierdziła, wzruszając ramionami. — Skoro jesteśmy już przy moim ojcu... — Podeszła do okna i przez nie wyjrzała. Zobaczyła jak jej rodzice wsiadają do samochodu i odjeżdżają. Mieli dziś jechać na jakąś kolację do jakiegoś ważnego klienta i dziewczyna powinna być tam razem z nimi, ale ojciec stwierdził, że nie pozwoli, by znowu narobiła mu wstydu. Sama dziewczyna miała raczej ambiwalentny stosunek do jego decyzji, bo choć lubiła jeździć na takie kolacje (pyszne jedzenie mówiło samo za siebie, plus zawsze można było dowiedzieć się interesujących rzeczy), dziś akurat decyzja ojca wyjątkowo jej pasowała. Choć z drugiej strony te pyszne ciasta... — Wychodzę, pani Do.
Próbowała wyminąć kobietę w drzwiach, ale ta zagrodziła jej przejście.
— Nie może panienka.
— Mogę i właśnie to robię. Wrócę przed nimi, proszę się nie martwić — zrobiła krok na przód, ale gospodyni nie odpuszczała — Dobrze, w takim razie wyjdę przez okno. Mój ojciec dopiero się wścieknie, gdy skręcę sobie kark — stwierdziła radośnie, robiąc krok w tył, ale kobieta w przypływie rozpaczy chwyciła ją za łokieć. Mi Jeong tylko na to czekała. Pociągnęła ją lekko za rękę, uważając, by nie zrobić kobiecie krzywdy i wybiegła z pokoju. — Wrócę przed północą!
Pani Do wykrzykiwała coś jeszcze za dziewczyną, ale ta jej nie słuchała. Szybko zbiegła na dół, chwyciła kurtkę i wyszła z domu. Jej szofera nigdzie nie było, ponieważ miał zawieźć rodziców dziewczyny na przyjęcie. Bez trudu opuściła ogród i już po chwili zaczęła realizować swój plan, który w zasadzie nie był ani trudny ani przebiegły, ponieważ opierał się na trzech krokach: a) wyłudzić od kogoś telefon b) zadzwonić do Ji I c) namówić ją na spotkanie w parku.
Pierwsza część była zaskakująco prosta. Zaledwie dwie ulice dalej spotkała matkę z wózkiem. Udała, że zapomniała telefonu z domu i spytała czy może zadzwonić do przyjaciółki. Kobieta bez wahania się zgodziła. Mi Jeong wpisała numer Ji I, którego wcześniej nauczyła się na pamięć. Nam odebrała po paru sygnałach.
— Halo?
— Cześć, to ja. Mogłybyśmy spotkać się przy Gyeongbokgung? — spytała. Gyeongbokgung był historycznym pałacem — Za pół godziny?
— Jasne, ale czemu? — wyjąkała zaskoczona tą niespodziewaną propozycją Ji A.
— Powiem ci na miejscu. Nie dzwoń na ten numer, to nie jest mój telefon.
Rozłączyła się, podziękowała za telefon i skierowała się na przystanek autobusowy. Jak na razie jej plan działał idealnie.
— Co się stało? — spytała na powitanie Ji A.
— Nic, tylko uciekłam z domu — rzuciła Mi Jeong. Jej koleżanka spojrzała na nią przerażona — Nie rób takiej miny, żartuje tylko. Ojciec zamknął mnie na cały dzień w pokoju bez dostępu do Internetu ani żadnych urządzeń, ale akurat musiał jechać na jakieś przyjęcie, więc się wymknęłam. Wrócę przed północą.
— No... dobrze, ale po co ci ja?
— Samej jakoś mi tak dziwnie.
Ji A stwierdziła, że Mi ma tak więcej nie robić, bo bała się, że dziewczynie coś się stało. Razem zdecydowały, że pójdą na zakupy. Znowu wsiadły do autobusu, a po kilku minutach oglądały wystawy sklepowe, rozmawiały i śmiały się. W końcu zdecydowały się wejść do jednego ze sklepów.
— Przeprosiłaś w ogóle Jo Se Mi? — spytała nagle Ji A. Jej głos dobiegał zza brązowej kotary przebieralni, która szybko się odsunęła i dziewczyna pokazała się przyjaciółce w czarnej, plisowanej spódnicy. — I jak? — obróciła się na pięcie.
— Ładnie ci w niej.
— Też tak sądzę — zaśmiała się dziewczyna. — No więc? Co z Se Mi?
— Jakoś nie było okazji — wzruszyła ramionami Kim. W efekcie wysłuchała przydługiego kazania Ji I, która wręcz rozkazała jej to zrobić. — Dobra, zrobię to! W szkole. — Były przy kasie, gdzie Nam płaciła za swoje zakupy. Kim nic nie kupiła.
— O nie. Zrobisz to teraz — stwierdziła i podała dziewczynie swój telefon — Najlepsze przyjaciółki nie powinny się na siebie gniewać.
„Najlepsze przyjaciółki" pomyślała z przekąsem Kim, biorąc telefon od koleżanki. Nie myślała tak o Se Mi. To z Ji Ą chciała się przyjaźnić, więc czemu dziewczyna tego nie zauważała?
———
Zupełnie nie wiedziała czemu akurat tego dnia tyle osób zdecydowało się odwiedzić kawiarnie, ale była pewna jednego: powinna poprosić szefa o podwyżkę.
Latała od stolika do stolika jak głupia, uważając, by nie pomylić zamówień. W pewnym momencie jakieś niegrzeczne dziecko wylało na stolik i podłogę gorącą czekoladę, więc musiała szybko to posprzątać, przez co kolejka do kasy zdążyła się niebezpiecznie wydłużyć i... Oh, naprawdę miała dość tego wszystkiego.
Jednak po godzinach szczytu, większość osób zdążyła już opuścić lokal i przez późną porę, nikt raczej już nie przychodził, więc dziewczyna usiadła na podłodze za ladą, chcąc chwilę odpocząć. Szybko straciła rachubę czasu, ale i tak, gdy usłyszała otwierające się drzwi, jęknęła. Nie miała ochoty obsługiwać kolejny klientów. Po prostu nie.
Wstała jednak powoli z miejsca.
— Mogliby okraść to miejsce i nawet byś nie zauważyła — stwierdził Ki Seong, to on był tą osobą, która zakłóciła spokój Ji Min. Na jego widok, dziewczyna natychmiastowo odżyła.
— Nie przeszkadzałoby mi to — wzruszyła ramionami. — Co cię tu sprowadza? Jakieś postępy w śledztwie?
Mężczyzna podszedł do lady i się o nią oparł. On również miał za sobą ciężki dzień. Całe dziesięć godzin spędził nad papierkową robotą. Znowu wziął nadgodziny, choć nie powinien. Źle odbijało się to na jego zdrowiu, ale wiedział, że nikt inny tego nie zrobi.
— Nie mam ochoty o tym rozmawiać — rzucił, co wywołało u dziewczyny pomruk niezadowolenia. — Mówiłaś, że robisz pyszną kawę. Bardzo jej potrzebuję — Miał na myśli ich rozmowę z poprzedniego dnia. Zawieźli dziewczynę pod same drzwi tej kawiarni, bo ta bała się, że się spóźni. W podziękowaniu powiedziała, że mogą wpadać na pyszną kawę na koszt firmy.
— Ach tak... Racja.
Zaczęła w ciszy przygotowywać napój, a Ki Seong wyjął z kieszeni kurtki telefon i zaczął coś na nim robić.
— A gdzie Jae Nam? — spytała, by przerwać ciszę.
— Na randce ze swoją dziewczyną — mruknął mężczyzna i podniósł na nią wzrok, gdy postawiła kubek obok niego. Wyjął z kieszeni pieniądze.
— Mówiłam, że nie musicie płacić.
Następne minuty znów upłynęły w ciszy. Yoo zajęła się sprzątaniem, ale jej myśli odpłynęły daleko. Poprzedniego dnia wieczorem, gdy dziewczyna, z którą rozmawiała, wybiegła z kawiarni, jej nauczycielka zaczęła rozmawiać z Ji Min.
Chciała wiedzieć czemu jej uczennica wybiegła taka przerażona i zdenerwowana oraz czy nic jej się nie stało. Yoo przez chwilę myślała, czy powinna mówić jej całą prawdę, w końcu w ogóle nie znała kobiety, ale coś w jej spojrzeniu, utwierdziło dziewczynę w przekonaniu, że ma ona dobre zamiary w stosunku do swojej uczennicy.
Więc opowiedziała jej o swoich przypuszczeniach. Domyślała się, że Yizhuo mogła być prześladowana w szkole lub bita w domu.
— Też tak myślę — stwierdziła Ga Rim, gdy młodsza skończyła mówić.
— Więc dlaczego nic pani z tym nie zrobi?
— Bo nie mogę. Prawo strasznie nas ogranicza, szkoła może zawiadomić opiekę społeczną, ale ona też bez dowodów nie wiele zrobi. Yizhuo musiałaby sama się poskarżyć — westchnęła ciężko. — A jeśli chodzi o prześladowanie w szkole... Ta sytuacja jest jeszcze cięższa. Mogę porozmawiać z klasą, ale niewiele to da. Jestem tylko nauczycielem tymczasowym, prawie nie mam autorytetu. A gdybym nawet dowiedziała się, kto prześladuje tę biedną dziewczynę, są jeszcze rodzice tych dzieci, którzy zawsze będą wierzyć im. Matki będą ich bronić niczym lwice. A dyrektor nie będzie chciał narażać dobrego imienia szkoły, więc w najlepszym wypadku Yizhuo zostanie przeniesiona... To ją ostatecznie upokorzy.
Słowa nauczycielki zmusiły dziewczynę do myślenia. Czy sytuacja naprawdę była tak beznadziejna?
— Jak pomóc ofierze pomocy? — Przestała zamiatać i odwróciła się na pięcie, by rzucić spojrzenie policjantowi. Kto jak kto, ale on powinien to wiedzieć.
— Zależy jakiej, jednak zwykle to bardzo trudne — wzruszył tylko ramionami. — Czemu pytasz?
— Załóżmy, że spotkałam licealistkę w tej kawiarni. Myślę, że może chodzić o przemoc w domu lub szkole.
— Jeśli chcesz pomóc, daruj sobie. Ta dziewczyna o to nie prosiła, prawda? — spytał, a Yoo pokręciła głową — Właśnie, więc nic nie wskórasz. Póki ona sama tego nie zgłosi... Prawo jest niestety bezsilne w takich sytuacjach.
— Więc po co nam prawo, skoro nawet nie pomaga obywatelom?
Zastanowił się chwilę nad jej słowami. Mówiąc szczerze, nie myślał nigdy o tym w ten sposób. Owszem, uczył się o różnych przepisach i prawach obywateli, ale nigdy tego nie podważał, wychodząc z założenia, że osoby, które je pisały, wiedziały co robiły. Ale to nie znaczyło, że nie było wielu drobnych luk, furtek i sytuacji, w których policja czy inne służby nie mogły interweniować, nawet jeśli bardzo tego chciały.
— Nie możemy interweniować nad podstawie przypuszczeń. Wiesz ile dzieciaków dzwoni po policję, bo rzekomo rodzice się nad nimi znęcają, a tak naprawdę po prostu został im odebrany telefon czy komputer za złe zachowanie? — pokręciła głową. O tym faktycznie nie pomyślała. — Prawo nie jest idealne, ale nikt lepszego nie wymyślił. Jeśli naprawdę chcesz pomóc, porozmawiaj z nauczycielami.
— Rozmawiałam, ale też nie mogą pomóc — warknęła. Była zła. Nie dość, że policja nie łapała przestępców, to jeszcze nie mogła pomóc ofiarom przemocy. — Ta dziewczyna jest bardzo skryta, na nic się nie skarży...
— No właśnie. Więc jak chcesz pomóc, skoro ona tego nie chce?
— Chce tego, ale boi się odezwać! — Nagle w jej głowie zrodził się pewien pomysł — Mogłaby iść do psychologa...
— Myślisz, że pójdzie tam z własnej woli? — zgasił ją. — Mówiłaś, że jest licealistką, więc będzie potrzebowała zgody rodziców. Myślisz, że jej ją dadzą? Często przemoc w szkole towarzyszy przemocy lub zaniedbaniu w domu. Kochający rodzice zauważyliby coś. Naprawdę nic nie możesz zrobić. Tylko ta dziewczyna może sobie pomóc.
— Po co nam policja, skoro nic nie robi?
— Przez ciebie też zaczynam się zastanawiać.
———
Wracała właśnie z zakupów, obwieszona torbami, które wcześniej wypełniła masą jedzenia. Mieszkała w Seulu już od tygodnia, a to były jej pierwsze poważne zakupy.
Przechodziła obok wąskiej uliczki, gdy usłyszała krzyk i śmiech dzieci. Normalnie nie zwróciłaby na to uwagi, ale w ich piskliwych głosikach było coś niepokojącego, złośliwego. Chwilę później usłyszała cichy syk. Cofnęła się więc parę kroków i spojrzała w uliczkę.
Ujrzała pięciu dziewięcio może dziesięcioletnich chłopców, skupionych wokół ściany. Chłopcy pochylali się lekko nad czymś, czego nie potrafiła dojrzeć. Jeden, najchudszy i najwyższy z nich, trzymał wiaderko napełnione wodą, a reszta miała kamienie w dłoniach.
Nagle jeden rzucił kamieniem przed siebie. Dziewczyna znów usłyszała śmiech chłopców, a później ciche miauknięcie. Postanowiła podejść bliżej, by zobaczyć co wydało taki odgłos, choć właściwie podejrzewała, że był to kot. Ten z wiadrem, podniósł je i wylał jego zawartość na ziemię. Była już na tyle blisko, by zobaczyć malutkie, szare kocię, skulone pod ścianą. Z jego futerka kapała woda, a chłopcy śmiali się jeszcze bardziej.
Poczuła trudny do opisania gniew. W złości schyliła się i podniosła z ziemi kamyk, po czym rzuciła nim w ramię dzieciaka z wiadrem. Ten syknął i obrócił się w jej stronę.
— Jak śmiecie, podłe bachory? — warknęła. Podeszła do kotka i wzięła wystraszone stworzenie ostrożnie na ręce. Poczuła jak szybko bije mu serce — Też mam was oblać wodą? Hm? Wiecie co? Chętnie to zrobię! — Upuściła trzymane torby na ziemię i spróbowała wyrwać wiaderko chłopcu, jednak ten się opierał. Jeden, najmniejszy, zaczął płakać, a trzech rzuciło się do ucieczki, ciągnąć płaczącego za sobą. Najchudszy z chłopców wyszarpał wiaderko i również uciekł przy okazji pokazując jej środkowy palec.
Patrzyła w miejsce, gdzie zniknęli, przeklinając głośno po japońsku oraz myśląc o tym jak niewychowane były te małe diabły. Jak można było pokazać komuś starszemu tak wulgarny gest i co gorsza męczyć niewinne stworzenie? Miała ochotę porozmawiać z ich rodzicami, ale wiedziała, że to niemożliwe, więc spojrzała na kotka. Była pewna, że gdyby miał trochę więcej siły, już by jej uciekł, ale ponieważ był chudziutki nie dał rady wyrwać się z szczelnego ucisku dziewczyny, więc tylko przeraźliwie piszczał. Wolną ręką zdjęła ze swojej szyi szalik i owinęła nim kotka, po czym chwyciła leżące na ziemi torby i skierowała się w stronę mieszkania.
Przez całą drogę kotek nieudolnie próbował się jej wyrwać, ale puściła go dopiero, gdy zamknęła drzwi mieszkania. Stworzenie od razu uciekło w najdalszy kąt.
— Biedny, mały kotek — mruknęła pod nosem. — Pewnie jesteś głodny?
Niestety, nie miała w planach adopcji kota, a co za tym idzie, nie przygotowała dla niego karmy. Sprawdziła w Internecie co tak mały kotek może jeść. Na jednej ze stron znalazła informację, że może mu dać parzonego lub gotowanego kurczaka i wodę, ale nie mleko. Na szczęście kupiła kurczaka wcześniej, choć co prawda zamierzała zrobić swoje ukochane nuggetsy. Parzenie zajęłoby zbyt dużo czasu, więc zdecydowała się na ugotowanie go. Wrzuciła wyjętą z torby pierś do garnka i zalała wodą, a później wstawiła na kuchenkę. Następnie wyjęła małą miseczkę i nalała do niej wodę dla zwierzaka. Postawiła pojemnik przy ścianie nie za blisko kotka, żeby go jeszcze bardziej nie wystraszyć i postanowiła zadzwonić do Jae Joona.
Chłopak odebrał po kilku sygnałach. Spytała go czy nie ma może karmy lub czegoś dla kota, ale ten zaprzeczył.
— Dlaczego pytasz?
— Uratowałam jednego przed bandą bachorów... Zresztą nie ważne. Znasz kogoś, kto miałby coś takiego?
— Nasza sąsiadka, pani Nam spod numeru trzysta siedem miała kiedyś koty, ale wszystkie niestety niedawno zdechły. Możesz się jej spytać.
— A nie sądzisz, że byłoby to nietaktowne? — mówiąc to, schyliła się do jednej torby i zaczęła rozpakowywać zakupy.
— Nie bardzo masz wybór.
Miał rację. Rozłączyła się i stwierdziła, że powinna przygotować jakieś gazety, gdyby kotu zachciało się siku.
— Tu — wskazała na rozłożone przez siebie przed chwilą gazety — masz się załatwiać, okey?
Kot popatrzył na nią dziwnie. Podejrzewała, że i tak będzie musiała sprzątać po nim podłogę. Przyjrzała mu się, pozostając w bezpieczniej odległości. Nie miał obroży, więc pewnie był bezpański. Zaczęła się zastanawiać czy powinna iść do sąsiadki, czekać aż pierś się ugotuje czy zadzwonić do kliniki weterynaryjnej, żeby umówić się na wizytę.
Ostatecznie, nie chcąc tracić czasu na bezczynne czekanie, wybrała trzecią opcję. Wyszukała w Internecie otwartą klinikę i zadzwoniła pod numer, który wyświetlał się na jej stronie.
Sądząc po głosie, odebrała młoda dziewczyna. Aeri szybko przedstawiła jej sytuację, a tamta poleciła zapisać kota na wizytę kontrolną, wykąpać go i zrobić zdjęcia, bo mimo braku obroży przecież mógł mieć właściciela.
Rozłączyła się, wyjęła pierś kurczaka i zostawiła ją do ostygnięcia, po czym ostrożnie podeszła do wystraszonego zwierzaka. Zjeżył się na jej widok.
— No już, spokojnie — powiedziała cicho, odnotowując, że będzie musiała umyć podłogę, gdyż kotek zsiusiał się na nią. Chwyciła go na ręce i nie puściła nawet, gdy próbował ją ugryźć. Zabrała go do łazienki, umyła w umywalce i wysuszyła, a później pokroiła mu pierś kurczaka i dała do zjedzenia. Na początku podejrzliwie się jej przyglądał i wąchał, ale w końcu rzucił się na nią. Uśmiechnęła się na ten widok.
Szybko umyła podłogę i mówiąc kotu, że za chwilę wróci, wyszła na korytarz kamienicy. Zapukała do drzwi z numerem trzysta siedem. Po chwili otworzyła jej niska, pulchna staruszka.
Niestety, okazało się, że nie ma już karmy, ale dała jej starą miskę na jedzenie. Dziewczyna podziękowała, wróciła do domu i spojrzała na kotka.
— I co ja z tobą zrobię?
———
Skończyła myć podłogi, przebrała się z pracowniczego stroju i wyszła ze sklepu, zamykając za sobą drzwi. Chciała iść do domu, więc obróciła się na pięcie, ale niespodziewanie na kogoś wpadła.
— Och, to ty — mruknęła, lekko oszołomiona na widok Park Im Oha. — Coś się stało? — spytała na widok jego zrezygnowanej miny.
— Miałem paskudny dzień — przyznał. — Możemy pogadać?
Pomimo swojego zmęczenia nie była w stanie mu odmówić, więc pokiwała głową. Przez pierwsze parę minut po prostu szli przed siebie w ciszy, rozkoszując się wieczorem. Dla dziewczyny cisza była lekko niezręczna, ale bała się odezwać. Doszli nad rzekę Han i dopiero wtedy chłopak zaczął:
— Myślisz, że śmierć boli?
— Tak — wypaliła szybciej niż o tym pomyślała. Prawdę mówiąc wiele razy myślała o śmierci. Co kilka miesięcy miała gorszy okres, w którym ciężko jej było podnieść się z łóżka, zjeść czy wziąć prysznic. Potrafiła leżeć w łóżku i nie myć się przez długi czas i dopiero, gdy płakała z głodu szła do kuchni coś zjeść. Ostatnio częstotliwość tych okresów niebezpiecznie się nasiliła. Właśnie wtedy myśli o śmierci nasilały się. Poczuła na sobie wzrok chłopaka, więc zaczerwieniła się lekko — Słyszałam, że śmierć najbardziej boli żyjących. Czemu pytasz?
— Profesor pytał nas o to na zajęciach.
— I co odpowiedziałeś?
— Że to zależy od tego o jakim rodzaju bólu mówimy.
Znów zapadła cisza. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać nad jego słowami. Jeśli zginiemy w wypadku, wykrwawimy się, ktoś nas postrzeli będzie boleć fizycznie, ale czy psychicznie? Jeśli nasza ofiara uratuje kogoś, kogo kochamy, czy pogodzimy się ze śmiercią? Będzie dla nas obojętne, że nie spełniliśmy marzeń? Co jeśli sami odbierzemy sobie życie? Czy przyniesie nam to ulgę? A co ze śmiercią ze starości?
— I to cię tak zasmuciło?
Pokręcił głową.
— Po prostu o to spytałem. Powodem mojego smutku jest moja rodzina — patrzył w dal pustym wzrokiem — Wiesz, moi rodzice są piekielnie bogaci. Zawsze miałem wszystko o czym zamarzyłem. Starali się poświęcić mi cały swój wolny czas i bardzo mnie kochali, ale niedawno wpadli na paskudny pomysł — zamilkł. Nie dopytywała o szczegóły, zdając sobie sprawę, że otwarcie się przed kimś musi być trudne. Chciała poczekać, aż sam zacznie mówić — Ojciec znalazł partnera biznesowego. Kiedyś ze sobą rywalizowali, ale teraz postanowili połączyć interesy. Kilka miesięcy temu ściągnęli mnie z USA, gdzie studiowałem. A wiesz po co? Żebym wziąć ślub z córką tego faceta — jego głos był nadzwyczaj spokojny. Jakby stracił już całą nadzieję.
— I nie da się z tym nic zrobić?
— Próbowaliśmy już chyba wszystkiego. Zrobiłem tyle złych rzeczy... — pokręcił głową — Ona też tego nie chce. Nawet oszukała ojca, że lubi dziewczyny. Mój też przy tym był. Ale nie uwierzyli. Czegokolwiek nie zrobimy albo to przed sobą ukrywają, albo nie chcą nam wierzyć.
Yizhuo było żal Im Oha. Nigdy nie sądziła, że dzieci wychowane w bogatych rodzinach mogą mieć jakieś problemy, ale najwyraźniej się myliła. Tylko aranżowany ślub? W tych czasach? Pomyślała, że dorośli powinni raczej dogadać się między sobą, a nie angażować w to swoje dzieci, ale w końcu była tylko głupią dziewczyną z biednej rodziny. Co mogła o tym wiedzieć?
— Skoro cię kochają, dlaczego na to pozwalają?
— Też chciałbym wiedzieć.
———
Z jakiegoś powodu myślałam, że Jae Nam to Sung Jae... Najwyraźniej takiej ilości postaci nie ogarnia mój mózg, w każdym razie to on jest partnerem Ki Seonga. Zapomnijmy o tej małej pomyłce, dobrze?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro