Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[1XII NIEDZIELA]

30 listopada

Zerwała kartkę z takim właśnie napisem z kalendarza i tylko westchnęła cicho. Zaczął się grudzień - miesiąc wydatków, prezentów, ozdób i Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze, a przecież nie miała pieniędzy. Pomimo ciężkiej pracy w jedynym miejscu, gdzie udało jej się ją znaleźć, czyli kawiarni Center of the universe, nie zarabiała tyle ile by oczekiwała. W dodatku szczerze tego nienawidziła. I tu nawet nie chodziło o wrednego szefa, czy nieprofesjonalnych współpracowników. Chodziło o to, że wiedziała, iż się tam marnuje. Zawsze chciała rysować komiksy, jednak przez pracę nie miała na to czasu, a zwolnić się przecież nie mogła, bo ktoś musiał utrzymać ją i jej siostrę.

Na myśl o siostrze, pokręciła lekko głową. Yoo Ji Min od zawsze kochała starszą i zrobiłaby dla niej wszystko, nawet jeśli dziewczyna nie do końca to odwzajemniała. Ji Ran po prostu realizowała marzenia za nie obie. Choć trzeba przyznać, że Ji Min nie do końca marzyła akurat o zostaniu znaną blogerką modową i otwarciu własnego sklepu z odzieżą.

Odkąd 3 lata temu zginęli ich rodzice, to na Ji Ran spadł obowiązek utrzymywania ich. I przez pierwszy rok faktycznie to robiła. Jednak później coś się zmieniło. Pewnego dnia dziewczyna wróciła z pracy i oznajmiła, że już do niej nie wróci. Tego dnia kupiła też mnóstwo ubrań i oznajmiła, że chce zostać blogerką modową. Osiemnastoletnia wówczas Ji Min musiała zacząć pracować, przez co nie udało jej się napisać egzaminów końcowych na zadowalającym poziomie. Wtedy nie sądziła, że przyniesie to jakiekolwiek większe skutki, ale teraz wiedziała już, że brak dobrze napisanych egzaminów końcowych uniemożliwiał jej znalezienie dobrze płatnej pracy.

Włączyła radio, a kuchnię wypełnił dźwięk Jingle Bells. Choć nie przepadała za świątecznymi piosenkami, które już od jakiegoś czasu są stale puszczane w radiu, to bardziej przeszkadzała jej cisza. Zabrała się za przygotowywanie śniadania dla siebie i siostry. Do tostera włożyła dwie kromki chleba, a z lodówki wyjęła ser, pomidory i ogórki. Pomidory opłukała zimną wodą i pokroiła, a później zaczęła obierać ogórka. W międzyczasie wyjęła z tostera gotowe tosty i włożyła kolejne dwa. Ułożyła produkty na pieczywie i zalała ciepłym mlekiem kakao. Takie śniadanie lubiła Ji Ran. Młodsza wolała raczej tradycyjne koreańskie potrawy, ale nie miała czasu na ich przygotowanie. A nawet jeśli by miała, musiałaby robić dwa śniadania, ponieważ jej siostra nie tknęłaby niczego, co nie jest tostami, a to mijało się z celem.

— Ji Ran! — krzyknęła, mając nadzieję, że jej siostra zwlekła się już z łóżka. Gdy jednak opowiedziała jej cisza, zaczęła kierować się w stronę pokoju starszej dziewczyny. — Unnie?* — zawołała ponownie, jednak znów nie doczekała się odpowiedzi.

Drzwi do pokoju były lekko uchylone. Ji Min pchnęła je i weszła do środka.

Pokój był ciemny, a każdym kącie wisiały jakieś ubrania. Okna zasłaniały czarne zasłonki, na środku leżał biały, włochaty dywan. Łóżko było zawalone stertą ubrać i poza wielką białą szafą w pokoju znajdowało się jeszcze tylko biurko, na którym stały dwa monitory.

Dziewczyna podeszła do biurka i ujrzała, śpiącą na nim, siostrę. Ji Ran miała potargane włosy, a z jej ust płynęła strużka śliny. Głowę ułożyła na rękach w jedynym wolnym miejscu. Resztę blatu zajmowały pudełka po ramen, kubki i talerze. Potrząsnęła lekko dziewczyną.

— Ji Ran unnie, obudź się — powiedziała. — Zrobiłam ci śniadanie.

— Później zjem — wymruczała zaspana dziewczyna. — Idź już, przeszkadzasz mi.

Ji Ran obróciła głowę, tak by młodsza nie widziała jej twarzy i dalej spała. Ji Min zastanawiała się, czy ją budzić i kazać zejść na śniadanie, czy sobie darować. Wiedziała, że siostra zwykle nie je przygotowanych przez nią rzeczy, bo zwyczajnie nie chce jej się po nie iść. Dopiero gdy jedzenie zostanie dostarczone do jej pokoju, zwraca na nie uwagę.

— Zrobiłam kanapki. I kakao... — spróbowała jeszcze raz Min, ale nie otrzymała już odpowiedzi. Zacisnęła zęby i miała ochotę coś jeszcze dodać, ale się powstrzymała. Policzyła w myślach od dziesięciu w dół i sięgnęła po naczynia stojące na biurku. Nie udało jej się zabrać wszystkiego, więc obiecała sobie, że wieczorem zajrzy do pokoju i posprząta. Wyszła, zamykając za sobą drzwi.

Dom opuściła kilka minut za późno niż powinna. Śniadanie dla siostry zostawiła na stole w kuchni, mając nadzieję, że może zostanie ono zjedzone, a swoje kanapki zjadała w pośpiechu.

Wiał chłodny wiatr. Na ulicy nie było wielu ludzi, głównie z powodu wczesnej pory, ale też dlatego, że była niedziela. Dwudziestolatka przypominała sobie czasy, gdy jeszcze chodziła do szkoły, a jej rodzice żyli. Ji Min lubiła się uczyć i żałowała, że ostatnie dwa lata liceum musiała poświęcić na pracę. Ale tylko troszeczkę, bo pomoc siostrze była dla niej ważniejsza. Obserwowała idące przed nią nastolatki. Była tylko dwa-trzy lata starsza od nich, ale wydawało jej się, że ich światy dzieli ogromna przepaść. Patrząc na nie, zastanawiała się, o czym marzą, jakie mają plany, co chcą robić po skończeniu szkoły. Miała nadzieję, że dobrze wykorzystają szansę na uczynienie swojego życia takim, o jakim zawsze marzyły.

Uczennice zniknęły za rogiem, ale uwagę Ji Min przykuło coś innego. Gdy przechodziła obok jednej z uliczek, kątem oka zauważyła coś czerwonego. Spojrzała w tę stronę. Tym czymś okazała się torebka porzucona przy śmietniku. Czerwona torebka, która wyglądała na drogą, przynajmniej na pierwszy rzut oka.

„Skąd tu się wzięła?" pomyślała dziewczyna. „To biedna dzielnica, nikogo tu nie stać na takie rzeczy."

Podeszła do torebki, schyliła się i ją podniosła. Rozsunęła zamek błyskawiczny i zajrzała do środka, chcąc znaleźć jakieś dokumenty, które powiedziałby, kto jest jej właścicielką. Jednak niczego takiego nie znalazła, w środku były jedynie błyszczyk i kilka podpasek. Rozejrzała się wokół, co było głupie, gdyż właściciela zguby nie mogło tu być. Potem znów przeniosła wzrok na torebkę, obróciła ją w dłoniach i dostrzegła dziwne zielone plamy na jej tyle. Była uszkodzona, więc nic dziwnego, że tu stała. Ktoś ją po prostu wyrzucił. Mogła to też być zwykła podróbka.

Yoo Ji Min nie lubiła, gdy ktoś śmiecił i sama również nigdy tego nie robiła, więc postanowiła wrzucić torebkę do kosza, przy którym stała. Otworzyła ciężką pokrywę i momentalnie poczuła straszliwy smród. Był tak ostry, że aż upuściła torebkę. Miała ochotę zwymiotować, ale się powstrzymała.

Puściła klapę kontenera i przyłożyła dłoń do ust. Przymknęła na chwilę oczy. Zastanawiała się, czy powinna zaglądać do środka, czy też nie mieszać się w to. Już miała odjeść, gdy przypomnieli jej się zmarli rodzice.

W kontenerze znajdowało się ciało młodej dziewczyny.

Ciszę spokojnej ulicy przerwał przerażony wrzask Yoo Mi Jin.

———

Uchinaga Aeri wysiadła z pociągu, ciągnąc za sobą ciężką, różową walizkę, do której jeszcze wczoraj spakowała wszystko, co zamierzała zabrać do Seulu. W lewej ręce trzymała futerał, w której była schowana jej gitara.

Przeprowadzka była decyzją spontaniczną. Wszyscy jej to odradzali, mówiąc, że powinna to lepiej przemyśleć, ale dziewczyna była pewna co do swojej decyzji. Żyła zgodnie z zasadą, która mówiła, żeby nie myśleć zbyt dużo nad wszystkim, tylko po prostu to robić. Nie chciała czekać aż jej przejdzie, tym bardziej że to czekanie opierało się głównie na płakaniu całymi dniami w poduszkę.

Na pomysł przeprowadzki wpadła zaledwie tydzień temu i od tego momentu aż tryskała energią. Zawsze tak było, kiedy wpadała na nowy pomysł, ale tym razem uczucie euforii było mocniejsze. Cóż, od zawsze marzyła o przeprowadzce i zamieszkaniu w innym kraju. Może niekoniecznie w Seulu, dziewczynę bardziej ciągnęło do Europy, jednak tydzień temu stwierdziła, że pojedzie właśnie do Korei Południowej. Bez żadnej większej przyczyny, po prostu tak podpowiedziało jej serce, którego zawsze słuchała.

Choć to właśnie przez serce, w jej głowie w ogóle zrodził się pomysł przeprowadzki. Aeri od zawsze była wyjątkowo kochliwa, co zwykle źle się kończyło. W miasteczku, w którym mieszkała wszystkie stare baby plotkowały o jej związkach, które szybko się zaczynały i jeszcze szybciej kończyły. Japonka nie sądziła, że było to coś złego. Była piękna i dobrze o tym wiedziała. Nie starała się rozkochiwać w sobie chłopców, oni sami w niej się zakochiwali. Nie miała serca odmówić prawie żadnemu z chłopców, chyba że wiedziała, że jest on po prostu zły lub zajęty. Gardziła zdradami jak niczym innym.

Prychnęła na myśl, jakie to ironiczne, że akurat przez zdradę zakończył się jej najdłuższy i najpoważniejszy związek. To właśnie z Kato Osamu przez ostatni miesiąc leczyła swoje złamane serce. To za nim płakała, dopóki nie zasnęła ze zmęczenia. Była sobie jednak wdzięczna, że nie latała za nim jak desperatka. Nie, zdrady nie można wybaczyć. Kiedy już się z tym pogodziła, został jedynie żal, że tyle czasu zmarnowała na tego śmiecia.

Wyjęła telefon, by wezwać taksówkę. Dziewczyna od małego interesowała się kpopem, dzięki czemu w tak młodym wieku umiała posługiwać się biegle koreańskim. Kiedy była mała marzyła o wyjeździe do Korei, tak samo jak wiele innych dziewczyn. Dużo czatowała z innymi fankami kpopu z Japonii, Korei czy Chin. I pomimo swojego wieku, nie wyrosła z tego. Nie zachowywała się już tak dziecinnie i nie miała napadów fangirlingu, gdy tylko ktoś wspomniał o jej ulubionym gatunku muzycznym, ani nie romantyzowała Korei, ale to nie znaczyło, że porzuciła swoją miłość. To wszystko sprawiło, że miała wyjątkowo dużo czasu, ponieważ nie przyjaźniła się z nikim, czemu właściwie się nie dziwiła. Dziewczyny za nią nie przepadały głównie dlatego że się wymądrzała, a chłopcy patrzyli na nią jak na głupiutką dziewczynkę, a nie kogoś z kim mogliby porozmawiać. I nawet jeśli ktoś tak jak ona interesował się kpopem, nie chciał bliżej jej poznać. Aeri odstawała od reszty dzieci z jej klasy. Nigdy nie interesowała się wyścigiem po najlepsze oceny, parę razy prawie nie zdała do następnej klasy i nie była najinteligentniejsza. Nauczenie się czegokolwiek wiązało się z wielkim wysiłkiem ze strony dziewczyny. Nie wiedziała co chce robić w życiu. Choć właściwie, miała jeszcze dwie pasje, to nauczyciele twierdzili, że nie przyniesie jej to dużych pieniędzy. Uchinaga uwielbiała grać na gitarze oraz śpiewać. Niestety, nie miała najpiękniejszego głosu. Z czasem udało jej się go wyćwiczyć na lekcjach śpiewu i gry na gitarze, ale dalej nie był perfekcyjny. Po tylu latach nauki była ledwie przeciętna i nawet jej nauczyciel powtarzał, by lepiej zajęła się grą na instrumentach, która szła jej lepiej.

Taksówka podjechała do miejsca, w którym stała Uchinaga. Kierowca otworzył bagażnik i wyszedł z samochodu, by pomóc dziewczynie z walizką. Ta podziękowała mu skinieniem głowy i wsiadła do pojazdu.

— Gdzie pani jedzie? — spytał kierowca, gdy wrócił za kierownicę. Był to starszy mężczyzna, mógł mieć około pięćdziesięciu lat. Miał chytre małe oczka i duży brzuch, ale miło się uśmiechał.

Dziewczyna podała adres mieszkania, które miała wynajmować. Znalazła je na stronie z ofertami kilka dni temu. Bart powiedział jej wtedy, że miała niesamowite szczęście, znajdując coś tak szybko. Słysząc to dziewczyna odparła, że całe życie ma szczęście.

Jechali, słuchając muzyki. Mężczyzna wypytywał skąd jest, dlaczego przyjechała i na ile zostaje. Aeri udzielała wyczerpujących odpowiedzi, ciesząc się, że po paru godzinach lotu samolotem i jazdy pociągiem w milczeniu może się do kogoś odezwać. I w ten sposób taksówkarz dowiedział się, że po raz pierwszy jest w Seulu oraz że zamierza tu zamieszkać na dłużej. Na tę wiadomość, w jego oczach można było dostrzec błysk radości.

Zatrzymał samochód pod wskazanym adresem i podał cenę przejazdu. Dziewczyna zmarszczyła czoło, myśląc, że to wyjątkowo dużo, nawet jak na takie miasto, jak Seul, ale nie chciała się kłócić. Gdy samochód odjechał, miała niejasne przeczucie, że została oszukana, ale szybko wyrzuciła tę myśl z głowy, bo nie chciała, by popsuła jej pierwszy dzień w nowym miejscu.

Uniosła głowę do góry i przebiegła wzrokiem po murach kamienicy. Nie była najnowsza ani najpiękniejsza, w niektórych miejscach odpadł tynk, co wskazywało na to, iż dawno nie była remontowana, ale dziewczynie to nie przeszkadzało. Dla niej liczyło się tylko to, że mieszkanie było tanie.

Wciągnęła walizkę po schodach na czwarte piętro, przeklinając przy tym brak windy i ciężar swoich rzeczy, choć i tak nie zabrała ich dużo. Dzień wcześniej dzwoniła do niej właścicielka mieszkania, starsza pani Song, która powiedziała, że nie może wręczyć jej kluczy osobiście, gdyż jest na wakacjach, ale zostawi je w kwiatku na końcu korytarza. Aeri odnalazła kwiatek i klucz ukryty w doniczce. Za paznokcie dostało jej się trochę ziemi, na co się skrzywiła.

Zaczęła ciągnąć walizkę dalej, w głąb korytarza, szukając drzwi z numerem 305. Nie wiedziała czemu numer jest aż tak wysoki, w końcu kamienica nie miała nawet pięćdziesięciu mieszkań, ale nie zastanawiała się zbytnio nad tym.

W końcu odnalazła odpowiednie drzwi. Odstawiła walizkę i próbowała przekręcić klucz w zamku, ale nie działał.

— Nowa sąsiadka? — podskoczyła na dźwięk głosu, który dobiegł zza pleców. Odwróciła się i zobaczyła wysokiego chłopaka. Miał ciemne włosy i chichotał pod nosem. Był szczupły, ale nie za bardzo. Wydał jej się atrakcyjny. Kiwnęła głową. — Jestem Choi Jae Joon — podał jej rękę, którą uścisnęła.

— Uchinaga Aeri.

— Nie jesteś stąd, prawda? — spytał, mierząc ją uważnie swoimi ciemnymi oczami.

— Nie, przeprowadziłam się tu z Japonii — odpowiedziała — Chciałam zacząć wszystko od nowa.

— Złamane serce?

— Tak. Skąd wiedziałeś? — przechyliła głowę. Miał przyjemny głos i coś takiego w sobie, co ją przyciągało. Zawsze lubiła też jego typ urody.

— Zobaczyłem to w twoich oczach — stwierdził wymijająco i znów się zaśmiał. Aeri również zachichotała pod nosem, choć zupełnie nie wiedziała czemu. — Muszę lecieć, ale może chciałabyś przyjść jutro do mnie? Organizuję domówkę, a dla ciebie to będzie idealna okazja do poznania kogoś nowego.

Zamyśliła się. Nie miała przecież żadnych planów, a poznanie nowych ludzi faktycznie wydawało się jej dobrym pomysłem, jednak nie wiedziała, czy może zaufać dopiero poznanemu chłopakowi. Widząc, że się waha, Jae Joon posłał jej piękny uśmiech.

— Przyjdę — zgodziła się ostatecznie. Chłopak podał jej godzinę, na którą powinna przyjść i odszedł. Tym razem klucz zadziałał od razu i już po chwili stała oparta o drzwi.

I nawet obskurne mieszkanie nie popsuło jej humoru, bo jej serce znów zabiło szybciej.

———

Trzasnęła wielkimi, ciężkimi drzwiami i zbiegła głośno ze schodów w biegu zakładając na siebie kurtkę.

Cały Seul musiał wiedzieć, że Kim Min Jeong jest zła.

Przemierzała ulice Gangam szybkim krokiem posyłając wszystkim wrogie spojrzenia. Jednak nie było to zamierzone. Gdy dziewczyna była zła, po prostu nie umiała zapanować nad emocjami ani mimiką swojej twarzy. Można było z łatwością czytać z niej jak z otwartej książki.

Pokłóciła się z rodzicami. Znowu. Właściwie od dziecka się z nimi kłóciła, nawet o najmniejsze pierdoły. O jedną złą ocenę, prezent, którego nie chciała, o naukę gry na kolejnym instrumencie... Dziewczyna kochała muzykę, czego jej rodzice nie mogli zrozumieć. Pragnęła uczyć się grać na coraz to różniejszych i bardziej wymyślnych instrumentach, jednak jej ojciec w końcu powiedział dość i zakazał jej uczestniczenia w lekcjach gry, gdyż jego zdaniem, opuściła się przez to w nauce w szkole, a przecież zawsze musiała być pierwsza. Pozostało jej więc jedynie kupowanie jak największej ilości płyt z każdego gatunku muzyki, tak że teraz jej pokój w większości był zapełniony albumami.

To nie tak, że chciała się z nimi kłócić. Do tej pory po prostu tak wychodziło. Chcąc nie chcąc była bardzo podobna do ojca. Uparta i wybuchowa. I niczego nie dała sobie wytłumaczyć. Ojciec często mówi, że wpędzi go do grobu, do czego dziewczyna od roku faktycznie dążyła. Bo tak naprawdę czara goryczy przelała się dopiero w zeszłym roku, gdy ojciec wymyślił ten cholerny ślub.

Stanęła twarzą do rzeki Han. Dawniej pewnie by się rozpłakała. Nigdy nie tłumiła emocji i często po kłótniach płakała. Nie ze smutku. Z bezsilności. Jednak teraz nie mogła już tego robić. Wylała już wszystkie łzy, więc mogła tylko się wściekać. Tupnęła nogą. Raz, drugi, trzeci. Zatkała uszy i zaczęła krzyczeć w stronę rzeki wszystkie przekleństwa, które przyszły jej do głowy. Wyzywała ojca, matkę, rodziców chłopaka, za którego mieli ją wydać i nawet jego samego, choć akurat on nic jej nie zrobił i był jej jedynym sojusznikiem w tym bagnie. On też nie chciał tego ślubu.

Opadła z sił i przestała krzyczeć. Za to teraz gwałtownie oddychała, prawie krztusząc się powietrzem. Od krzyku bolało ją gardło, zaschło jej też w ustach. Rozejrzała się wokół. Na szczęście nikogo nie było w pobliżu. Przychodziła tu zawsze, gdy chciała się wykrzyczeć i zwykle nikogo tu nie było, ale czasem oberwało jej się od jakiejś samotnej staruszki, która przyszła nakarmić kaczki. Bo niby młodej panience nie przystoi tak krzyczeć. Odchyliła głowę do tyłu, przymknęła oczy i rozchyliła usta. Wzięła jeszcze dwa głębokie wdechy i ruszyła, już spokojniejsza, w kierunku centrum Seulu.

Teraz szła powoli, próbując poukładać sobie to wszystko w głowie. Nie przejmowała się kłótnią. Nie przejmowała się tym, co powiedziała ani tym, co usłyszała. Nawet tym, że jest niewdzięczną dziwką. Po prostu znała swojego ojca i wiedziała, że stać go na gorsze przekleństwa. Chciała uciec. Już wielokrotnie o tym myślała, ale zwyczajnie nie miała odwagi ani nikogo bliskiego, do kogo mogłaby pójść. Cóż, technicznie rzecz biorąc, miała przyjaciółkę. Ale Jo Se Mi była tak samo głupiutka, jak ładna i Mi Jeong właściwie nie wiedziała, dlaczego się przyjaźnią, o ile relację łączącą dziewczyny w ogóle można nazwać przyjaźnią.

Mogłaby sprzedać niektóre płyty i coś wynająć. Poszłaby do pracy i poradziła sobie, ale wątpiła, by ojciec pozwolił jej ot tak odejść. Szczególnie kiedy miała zrealizować jego plan połączenia dwóch największych firm gastronomicznych już nie tylko w Seulu, a prawdopodobnie całej Korei.

Zatrzymała się przed przytulnie wyglądającą i jasno oświetloną kawiarnią. Spojrzała na szyld: Center of the universe. Słońce powoli zachodziło, choć było jeszcze wcześnie. Uroki zimy pomyślała dziewczyna i włożyła ręce do kieszeni kurtki, by sprawdzić czy ma jakieś drobne na ciasto i gorącą czekoladę. Kawy nie lubiła. Opuszki jej placów dotknęły paru banknotów, które jakimś cudem znalazły się w kieszeni. Jeong wyjęła je i przeliczyła. Starczyło na ciasto, gorącą czekoladę i coś jeszcze. Pchnęła drzwi kawiarni.

W środku było przyjemnie ciepło i jasno. Było prawie puste, nie licząc jakiejś pary przy stoliku w głębi pomieszczenia i dziewczyny za ladą. Podeszła do niej i poprosiła o ciasto truskawkowe i gorącą czekoladę, po czym usiadła przy stoliku przy oknie. Zdjęła kurtkę i wyjęła z kieszeni telefon, by sprawdzić, czy ktoś nie dzwonił.

— Stało się coś? — usłyszała nad sobą głos. Pracownica kawiarni postawiła na jej stoliku ciasto i kubek z napojem. Była w jej wieku lub trochę starsza, długie, brązowe włosy związała w kucyka i wyglądała na zmęczoną. Jednak pod workami na jej oczach i zmęczonymi oczami, Kim zobaczyła piękną dziewczynę. Spojrzała na jej pierś, gdzie znajdowała się tabliczka z jej imieniem. Yoo Ji Min — Wyglądasz na wkurzoną.

— Bo jestem — burknęła Mi Jeong. Szybko zauważyła jak niemiło to zabrzmiało, więc dodała — Pokłóciłam się z rodzicami. Muszę się komuś wygadać...

— Mam trochę czasu — stwierdziła Ji Min. Mi Jeong to zaskoczyło, w końcu ile razy kelner rozmawiał z klientami o czymś więcej niż ich zamówieniu, ale nic nie powiedziała. Ji Min odsunęła krzesło i usiadła naprzeciw swojej klientki. Uważnie słuchała monologu dziewczyny o jej rodzicach, chłopaku, za którego miała wyjść i ciągłych kłótniach. Dopiero gdy młodsza skończyła mówić, Min odezwała się — Widzisz, ja nie mam rodziców. Mam za to siostrę, dla której zrobiłabym wszystko. Dziś przydarzyło mi się coś... Potwornego, a mimo to jestem tu. Chcę zapracować, by móc utrzymać ją i siebie. Jest grudzień, niedługo święta, chciałabym kupić jej ładny prezent, mimo że wiem, że ja od niej nic nie dostanę.

— Do czego zmierzasz?

— Rodzina to coś, co mamy ochotę sprzedać, ale ostatecznie i tak zawsze po to wracamy.

— Tylko że mnie rodzina już sprzedała. I nie wróciła.

———

Ning Yizhuo włączyła pralkę, w której znajdował się jej brudny mundurek szkolny. Wspomnienia z piątku znów do niej napłynęły, choć tego nie chciała. Próbowała je powstrzymać, ale nie dawała już rady. Ostatecznie poddała się i pozwoliła, by smutne obrazy płynęły jej przez głowę wraz z łzami, które momentalnie pojawiły się najpierw w jej oczach, a później na policzkach zostawiając mokre ślady.

Biorąc pod uwagę całej jej życie, w piątek nie działo się nic szczególnego. Nie powinna już płakać, powinna się uodpornić. Coś z tym zrobić. Ale po prostu była za słaba. Zbyt tchórzliwa. Wolała biernie czekać, aż to się skończy niż zrobić cokolwiek, by to zakończyć. Wiedziała, że była żałosna. Nawet bez ciągłego przypominania jej o tym, zawsze o tym pamiętała. Zasypiała i budziła się z tą myślą. Towarzyszyła jej ona w szkole, pracy i w domu. Przy każdym posiłku powodowała, że dziewczyna nie miała apetytu. Czuła odrazę względem swojego marnego żywota. I nic z tym nie robiła.


Był piątek. Stała za szkołą, w miejscu, w którym nikt nie mógł jej zobaczyć, usłyszeć ani pomóc. Stała tam z trzema innymi dziewczynami. Miała na sobie jedynie mundurek i było jej bardzo zimno, ale pozostałe trzy ubrały kurtki. Ning stała skulona, próbując się ogrzać i czekała aż to wszystko się skończy.

— Och, nie wyglądaj tak żałośnie — Jung Sun Woon zaśmiała się szyderczo. Odrzuciła długie, czarne włosy do tyłu i przechyliła swoją śliczną twarz — Prawie mi ciebie żal. Prawie.

Zaśmiała się znowu, tym razem głośniej, a Oh Je Yun i Son Yun Ae przyłączyły się do niej. Cała trójka była piękna, inteligentna i diabelsko zła.

Najpierw obrzuciły ją jajkami. To bolało najbardziej. Skorupki rozbijały się na jej ciele i tak już w większości pokrytym siniakami, spływały po niej, powodując nieprzyjemne uczucie. Nie została obrzucona nimi pierwszy raz, powinna przywyknąć, jednak za każdym razem powodowało to u niej odrazę. Nie mogła jeść jajek ani w ogóle na nie patrzeć właśnie przez to. Wszystkim mówiła, że dostaje po nich okropnego trądziku, co było absurdalne, ale nikt nie wnikał głębiej. Dziewczyna nie wiedziała, czy powinna być za to wdzięczna, czy wręcz przeciwnie.

Później ze swoich plecaków wyjęły kartoniki z mlekiem. Yizhuo przeszedł nieprzyjemny dreszcz na ich widok, ale stała spokojnie, dalej odrobinę skulona. Oh Je Yun podeszła do niej i pchnęła na ziemie. Dziewczyna klęknęła, a po jej ciele momentalnie zaczęło spływać mleko. Przymknęła oczy, by się do nich nie dostało. Zawiał wiatr i zrobiły się przeraźliwie zimno. Zacisnęła zęby. Jej włosy, mundurek wszystko było mokre. Mleko Je Yun się skończyło, ale po niej podeszła Son Yun Ae, a na końcu Jun Sun Woon. One również oblały ją mlekiem. Była przemoczona do suchej nitki.

Na końcu została obrzucona mąką, która nieprzyjemnie skleiła się z mlekiem tworząc coś na kształt ciasta na jej ciele. Ning Yizhuo modliła się w duchu, by zadzwonił dzwonek i jej cierpienia się skończyły. Marzyła, by móc zmyć z siebie to wszystko.

Dzwonek w końcu zadzwonił.

— Wyjątkowo paskudne z ciebie ciasto, Ning — rzuciła przesłodzonym głosem Woon, odwróciła się i odeszła, a za nią pozostałe dziewczyny.


— Ning Yizhuo.

Stała na korytarzu, a w niewielkiej odległości od niej, znajdowała się jedna z nauczycielek, pani Park.

— Jest już po dzwonku. Doprowadź się do porządku i zmykaj na lekcje — stwierdziła chłodno i odeszła.

Dziewczyny to nie zdziwiło. Nikt nie reagował, cokolwiek by jej się nie działo. Nigdy. Jeszcze przez chwilę dało się słyszeć stukot jej obcasów.

Yi przełknęła łzy i skierowała się do łazienki, która znajdowała się w niewielkiej odległości od miejsca, w którym spotkała panią Park. Weszła do pomieszczenia i spojrzała na siebie w lustrze. Wyglądała po prostu żałośnie, twarz praktycznie cała była w mące i jedynie w miejscach, gdzie płynęły łzy jej nie było, włosy miała posklejane, a mundurek przylgnął jej do ciała.

Zdjęła granatowy żakiet, koszula pod spodem była jedynie trochę mokra, jednak dziewczyna nie chciała zostawać w samym staniku. Choć po upokorzeniach, których już doświadczyła, niewiele by to zmieniło. Zaczęła zdrapywać lekko zaschnięte ciasto z rąk, nóg i twarzy. Drapała tak mocno, że na odsłoniętych kawałkach skóry zostały czerwone ślady. Później zaczęła wyczesywać palcami ciasto z włosów. Wiedziała, że nie uda jej się pozbyć wszystkiego i pewnie przez kilka dni będzie chodzącym jedzeniem, więc darowała sobie i spojrzała na spódniczkę. Jej tył nie wyglądał tragicznie, ponieważ na nim siedziała, ale przód był w opłakanym stanie. Dziewczyna wiedziała, że nic z tym nie zrobi, więc znów spojrzała na siebie w lustrze. Nie wyglądała mniej żałośnie, ale przynajmniej nie była aż tak brudna.

Wyszła z łazienki i skierowała się do sali. W ręku trzymała brudny żakiet, powłóczyła nogami i opuściła głowę. Nawet jeśli nikogo nie było na korytarzu, ona i tak czuła się strasznie zawstydzona.

Weszła do klasy. Nikt nie spojrzał w jej stronę, jakby w ogóle nie istniała. W pewnym sensie jej ulżyło. Wyjęła ze swojej szafki bluzę, żałując, że nie ma żadnych zapasowych spodni i założyła ją na koszulę.

— Ning Yizhuo — odezwał się nauczyciel, gdy usiadła do ławki. — Gdzie byłaś?

— Ja...

— Nie interesuje mnie to — przerwał jej. Wyraźnie nie chciał słuchać tłumaczeń nielubianej uczennicy, a pytał tylko po to, by móc na nią nakrzyczeć. Ning nie dziwiła mu się, skoro sama czuła do siebie odrazę. Źle zrobiła, że się spóźniła. To wszystko jej wina — Przyjdziesz jutro do pokoju nauczycielskiego i pomożesz pani Ryu. Będziesz to robiła przez cały tydzień. Jeśli masz się spóźniać, lepiej w ogóle nie przychodź — po tych słowach wrócił do prowadzenia lekcji.

Prześladowania Ning trwały odkąd tylko sięgała pamięcią. Właściwie nie miała pojęcia, co zrobiła wszystkim swoim oprawcom. Być może instynktownie wyczuwali najsłabsze ogniwo i z tego korzystali, a ona po prostu trafiała na złych ludzi? Nie, już dawno przestała tak myśleć. Osiemnastoletnia Chinka już dawno zrozumiała, że to jej wina, że wszyscy ją dręczą. Nie jest wystarczająca. Za bardzo rzuca się w oczy. Jest irytująca. Za dużo płacze. Jest żałosna. Zakała społeczeństwa.

„Nie powinnaś się urodzić" usłyszała w głowie jadowicie słodki głos Jung Sun Woon. I w pełni się z tym zgadzała.


———



Hej, witajcie w nowym opowiadaniu.

Jak zauważyliście, na fabułę składają się historie czterech dziewczyn, które w pewny sposób łączą się ze sobą. Wyglądu użyczyły im dziewczyny z Asepy, a tytuł odnosi się do ich debiutanckiego singla, więc kto jeszcze nie zna ich lub ich twórczości, może się z nią zapoznać, choć fanfick nie będzie do tego nawiązywał.

Opowiadanie będzie publikowane w każdy poniedziałek, około godziny szesnastej. Szczerze mówiąc, miało być kalendarzem adwentowym, ale stwierdziłam, że 96000 słów w 12 dni, tak żeby napisać je całe przed grudniem, to zdecydowanie za mało (tak, będzie miało 24 części po 4000 słów). Jest również publikowane na SameQuizy.

Rozdział ma plus minus 4000 słów. Postaram się, by następne również były tej długości.

Jeśli zauważyliście jakieś błędy, proszę, powiedzcie o mi o nich. Postaram się je poprawić! Mam też nadzieję, że nie zanudziłam Was tym rozdziałem.

*unnie koreański zwrot dziewczyny do starszej dziewczyny

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro