Dwa
Dwa odwołane loty były początkiem.
Rankiem zniknęła, pozostawiając po sobie tylko ślady brązowej pomadki na jego koszuli i zapach jaśminowych perfum, unoszących się w powietrzu przez cały dzień. Wieczorem wróciła, tłumacząc się lotem przełożonym na kolejny dzień i brakiem noclegu. Więc pozwolił jej zostać, mimo że pamiętał, jak z błyszczącymi się od namiaru alkoholu oczami, wspominała o kuzynce, u której miała zatrzymać się na kilka dni pobytu w Lillehammer. Dowiedział się o niej wtedy dwóch rzeczy.
Wcale nie miała na imię Aurore i kłamała częściej niż przewracała oczami. A przecież przewracała oczami non stop.
— Cyrielle?
— Oui.
— Dlaczego akurat Aurore?
— Każdy czasem udaje kogoś, kim nie jest.
Wydało mu się, że była zagubiona, że ciągle szukała swojego miejsca w świecie, który w jej mniemaniu był przepełniony smutkiem i goryczą, przez co tworzyła wokół siebie otoczkę dobra i ciepła. Dlatego pozwolił jej zostać, a później nie protestował, kiedy drugi lot został odwołany, a ona spędziła u niego kolejne tygodnie.
Dwa nieodebrane połączenia uświadomiły mu, że to nie koniec.
Patrzył na telefon wibrujący na szklanym stole, lustrował jej imię wyświetlające się na ekranie, by później prychnąć z pogardą. Przecież nie chciała, żeby czekał, przecież minęły dwa miesiące, przecież zupełnie mu nie z a l e ż a ł o. I właśnie to sprawiło, że o północy podpierał dłonią brodę i dopijał kolejną szklankę whisky, której tak nienawidził od zawsze. Czknął raz, drugi i trzeci, a barman odmówił mu sprzedaży alkoholu, jakby nigdy nie miał złamanego serca.
— Pierdol się. Ty też — warknął w jego stronę, unosząc głowę do góry i wskazał na nieznajomego siedzącego obok. — I ty, ty też, a nawet ty. — Wskazując na kolejne osoby, śmiał się pod nosem, próbując utrzymać równowagę na przestarzałym, drewnianym krześle. Próbował również, kiedy wyrzucono go z baru i potknął się o właśnie nogi. Później wyciągnął telefon i nie wstając z zimnego chodnika, wybrał jej numer.
Nie odebrała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro