Znajomości
Za chwilę przestał powarkiwać, czekając na odpowiedź. Ja zamiast tego wypowiedziałam jego pseudonim, ze znakiem zapytania:
-Black?
-Może. A ty... zaraz, zaraz. White?! Co ty tu robisz?!
-Em, no ja tutaj żyję.
-O ile wiem, to teren innej watahy.
-Wczoraj się o tym dowiedziałam... a co ty tu robisz? Nadal nie powiedziałeś.
-Nasza wataha się rozpadła. Na jej terenie powstało miejsce sojuszu, czyli zwierzęta nie mogą się tam atakować.
-Dobrze, no, ten... mówiłeś, że ten mały wilczek to twój brat...
-Nie jestem mały - warknął zza Blacka.
-No tak, mało osób wiedziało o jego istnieniu, dla jego bezpieczeństwa. *Black mówił, specjalnie zagłuszając brata*
-Oke... -przerywa mi Black.
-Muszę ci coś powiedzieć.
-Co?
-Trzeba zamknąć to wilcze przejście i o wszystkim zapomnieć.
-Dlaczego??!
-Ludzie i tak już je ignorują, nie obchodzi ich to, według nich jest niepotrzebne, zbędne, nudne.
-Ale...
-Tak będzie lepiej, chociaż na pewno do końca ci to nie pasuje.
-Zgoda, wieżę ci.
Poszliśmy teraz coś upolować, jego brat schował się pod tym omszonym pniem, omszoną kłodą, czy co to tam było. Przecież każdy w końcu musi coś zjeść. Na chwilkę zapomnieliśmy o watasze, i właśnie to był nasz największy błąd. Każdy mógłby się domyśleć fatalnych tego skutków.
Ale w obecnym momencie myśleliśmy tylko o jedzeniu i Wilczym Wyciu.
Wilcze Wycie odwołuje przejście. Gdy jednak to zostanie zamknięte, nic nie stanie się osobą w środku, wszystko będzie wyglądało tak samo, ale z ich strony. Nikt z zewnątrz nie będzie mógł wejść i cieszyć się beztroską. Ludzie znowu zaczęli bać się wilków i tak jest do dziś, jednak traktują je łagodniej i z powagą. Tak jest w sumie najlepiej.
Wróćmy do obecnej sytuacji.
Ciągnęliśmy za sobą zdobycz, rogatą i kopytną. I nie, to nie jest poemat, jeśli tak sobie skojarzyłeś.
Dotarliśmy już do miejsca, gdzie miał czekać mały wilczek, brat Blacka. Jak coś, miał takie same umaszczenie jak on, ale oczy miał ciemno szare, wkradała się do nich też czerń. Szczera będę i powiem, że nawet nie znam jego imienia... a powinnam? No bo chyba tak...
Nigdzie go nie było. Zaczęliśmy szukać i... węszyć. Był tu obcy wilk, wilk z tej watahy. Od razu ruszyliśmy w pogoń za zapachem. W pewnym momencie ten się urwał i staliśmy oko w oko z watahą, która o dziwo jeszcze nas nie dostrzegła, lub zignorowała. Postanowiliśmy ułożyć sobie plan.
On - goniący.
Ja - łapiąca.
Trochę jak na Wilczych Podchodach.Ruszył. Odciągnął 4 wilki, które za nim pobiegły, trochę nie tak miało to wyglądać.
-Alpha. Alpha?! - powiedział jeden z nich.
Właśnie wtedy przypomniałam sobie o swoim zapachu, nie pachnę źle, nie o to chodzi. Wyskoczyłam do wilczka, chciałam jak najszybciej go złapać i się z tond zwinąć. Wilki okrążyły mnie, o dziwo nie atakowały. Nieoczekiwanie podwoiły swoją liczbę... naprawdę się bałam teraz, o los mój i wilczka, trzęsącego się ze strachu. Złapałam go i wyrzuciłam ponad łby wilków watahy do nadbiegającego Blacka. Złapał go i uciekł, by zostawić go w bezpiecznym miejscu. Chciał wrócić i mi pomóc, wyswobodzić mnie, ale sam nie dawał rady.
Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce. Nagle wilki zaczęły się na mnie chórem rzucać, starałam się odpierać ich ataki, odrzucać je, uciec. Już prawie mi się udawało. Miałam coraz mniej siły, ale oni też. Właśnie w tym pamiętnym momencie wyskoczył na mnie ich alpha. Mocno mnie poranili. Obraz zaczął mi się rozmywać przed oczami...
Od autorki:
Dziękuję jagodamilena00 za pomysł na rozdział ;D Nie wyszło identycznie ze względu na fabułę, ale myślę, że jest ciekawie :)
Gwiazdka motywacyjna mile widziana <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro