Wataha...
Siedziałam w zamknięciu, przyglądając się temu wydrapanemu w drzewie... drzewu genealogicznemu. W sumie, to obecnie moją jedyną rodziną, tak prawie rodziną, jest czarny wilk i ten mały wilczek...
Muszą z tond uciec, nie mam zamiaru do końca życia być pieskiem kanapowym w środku jakiegoś drzewa, dosłownie, nie w przenośni. Już wszystko zaplanowane, teraz tylko... w sumie wyjść z pnia, ominąć stróżujących, watahę, znaleźć Blacka i wilczka, rozwiązać sprawę terenu...
Skupię się jednak na obecnej sytuacji, no chcę już w końcu wyjść. Siedzę tu już prawie dwa tygodnie, odcięta od świata, z marnymi porcjami jedzenia. Trochę więcej jest wody, czasami eskortują mnie do pobliskiego jeziorka. Myślałam nad ucieczką w właśnie takim momencie, ale to niemożliwe. Zbiera się za dużo wilków, nie przeszłabym kilku kroków bez czyjejś łapy na pysku. Wymknę się nocą, wtedy większość tych wilków śpi. Ominę stróżujących. A tak dokładniej używając swojej zwinności i cichego chodu, wespnę się po wnętrzu drzewa, wbijając w niego swoje ostre pazury. Będąc już na górze, na odpowiedniej wysokości, wślizgnę się jakoś przez dziuplę, rozglądnę się dobrze z góry, jak uciec. Jaka droga byłaby najlepsza. Pomyślałam nad skoczeniem na drugie, z bardziej zagęszczonymi gałęziami. Zeszłabym po nich i uciekła. Na razie się prześpię, drzemka dobrze mi zrobi. Za chwilkę, nieco wypoczęta, będę gotowa do ucieczki. Jednak jeśli chodzi o mój zapach, wiatr wieje w przeciwną stronę od stróżujących, nie poczują mojego zapachu. Powinno wyjść dobrze, nie chcę już tu siedzieć ani minuty dłużej, chociaż... na drzemkę mogę poświęcić te dwie minutki...
***
Wspięłam się już, właśnie mam skakać da drugie drzewo. Okazało się być nawet daleko, potrzebuję rozbiegu.
***
Doskoczyłam na drugie drzewo, schodziłam po jego coraz to bardziej wąskich gałęziach. Jedna się ułamała, zaczęłam spadać i zdołałam obrócić się w powietrzu, łapiąc gałęź w pysk i spadając w trawę. Odłożyłam patyk, otrząsnęłam się, gdy nagle usłyszałam czyjeś głosy, trochę dalej ode mnie:
-Co to...
-Teraz nie mamy na to czasu *to zdawałby się być głos alphy*
-Ale tam ktoś może być, nie możemy...
-Cisza! Zaraz wyruszamy!
Zastanawiałam się, gdzie wyruszamy, ale usłyszałam to:
-No to ruszajmy, przejmijmy ten Ether, nie mieli prawa podważać naszej rasy.
Miał rację, nie mieli prawa. W tamtym mieście jest przejście, o to też im chodziło. Chcą uniemożliwić takie funkcje ludziom. Mają naprawdę rację, ale nie w taki sposób... jednak w tamtym świecie, ludzie to raczej mniejszy procent. Są tam głównie niewinne zwierzęta. Nie mogę dopuścić do tego...
Szybko zawyłam. Ta pieśń odwoływała przejście, jednak wymazywała wspomnienia o tym, co się stało. Ludzie, ale tylko ludzie, zapomną o wszystkim, ale może to i lepiej, bo nie będą pamiętać, o odważnych, i innych głupich pomysłach. Oznaki o moim istnieniu znikną, wszystkie flagi... zniknę z pamięci ludzi...
Usłyszeli to, na pewno. Zaczęli szybko biec do mnie, okrążając mnie. Nie dałam się, wybiegłam w bok. W końcu poczułam, że żyję. Z prawego, zazwyczaj zasłoniętego sierścią oka, zaczął płonąć mi jakby ogień, tylko szary i nie palący wszystkiego dookoła. Sama się wtedy zaskoczyłam. Nie miałam pojęcia o co chodzi, co się ze mną dzieje? Nagle zobaczyłam... czyjeś oko, z bardzo, bardzo bliska. Nie zauważyłam dokładniej, kto to był, ale ciągnęła się na nim z lewego oka jasno-niebieska smuga, wyglądająca jak ogień. Taka jak u mnie, tylko, że ja mam szarą i z prawego oka. Rozkojarzył mnie. Zaczepiłam się łapą o jakieś pnącze i stoczyłam się w stronę klifu. Spadałam. Zawiesiłam się za łapę, dzięki temu nie spadłam, ale też dzięki temu znalazłam się w obecnej sytuacji... jak ja z tego niby mam wyjść? Krew napłynęła mi do głowy... dalej już wiemy co się stało...
Od autorki:
Wbijam kolejny rozdział :D Możecie dać gwiazdkę, zmotywuję się i pojawi się szybciej ;) Ogółem z góry dziękuję, za wyświetlenia, i gwiazdki, które do tej pory daliście <3
Nie będę się tutaj rozpisywać, tylko dla jasności wspomnę, że nie, ona nie spadła... EJ! CO TO ZA BRUDNE DOMYSŁY!?
Ps. Tak, teraz się tak podpisuję.
~Wasza Shiroki
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro