Rozdział 9 - Powrót
Gdy jako dziecko marzyłem, żeby wstąpić do policji, nie myślałem, że spotka mnie coś takiego. W pewnym momencie swojej kariery zadecydowałem, aby dostać się do służb specjalnych. Udało mi się, zaledwie kilka tygodni temu, ale ostatecznie dałem radę. Nie powiedziałem o tym Peterowi i Andrew, a właściwie to tylko temu pierwszemu, bo drugi gryzł już kwiatki od spodu. Nikomu w pracy nie wspominałem o tej dwójce. Jeszcze, kiedy byłem zwyczajnym, nic nieznaczącym komisarzem spotkałem ich przypadkiem w jakiejś kawiarni i podsłuchałem przypadkiem rozmowę. Oczywiście, że nie mogłem tak tego zostawić, ambicje wzięły górę.
Zaufali mi, opowiedzieli o wszystkim. Ja im oczywiście nie wierzyłem, chociaż ta sprawa tak bardzo mnie pociągała. Dopóki nie przynieśli mi tych cholernych książek, kronik czy jak to się tam zwie. Przyszło mi oglądać ciało jednego, a teraz drugiego. Gadałem przez telefon z Peterem Marcosem zaledwie kilka dni wcześniej. Powiedział mi, kiedy mam przyjechać i co tam prawdopodobnie zastanę, ale widok ciał wciąż na mnie nieprzyjemnie oddziaływał. Nie byłem miękki o nie, tylko odrobinę zawsze mdliło.
W każdym razie błądziłem po Włoszech, nie mogąc znaleźć podanego przez niego adresu. Wkurzyłem się, wchodzę do środka a tu kolejny trup, porozwalane wszystko na około i pełno krwi. Doszukałem się w któreś kieszeni kurtki białych rękawiczek, których nie cierpiałem nosić.
Praca to praca, trzeba było założyć najgorsze. Podszedłem ostrożnie do ciała Petera, zobaczyłem ranę kłutą podobną do tej, od której umarł jego brat. Rozejrzałem się uważnie, byle żeby nie spoglądać zbyt często na zwłoki. Szukałem w szczególności śladów na ścianie, oglądałem ją centymetr po centymetrze, aż w końcu znalazłem dziurę, w której utknął pocisk. Mogłem być z siebie dumny, tylko że potrzebowałem pomocy. Najpierw jednak zebrałem jeszcze trochę materiału dowodowego. Były tam pojedyncze blond włosy i zaschnięta krew.
Zadzwoniłem do mojego kumpla z laboratorium, którego poznałem za czasów pracy w policji.
- Siema, Daniel. Czego dusza pragnie od mojego geniuszu? – Jak zwykle pierwszy zaczął mój rozmówca.
- Tego, co zwykle – odparłem. – Jutro przywiozę ci materiał. Uwiniesz się z tym do końca tygodnia?
- Dla kumpli wszystko. – Usłyszałem dźwięk rozbijanego szkła i wiązankę przekleństw, domyśliłem się, że kilka probówek miało właśnie okazję bliżej poznać podłogę. – Ej, a właściwie to, czemu dopiero jutro?
- Bo jestem we Włoszech – odpowiedziałem, wrzucając wszystko do torby na przednim siedzeniu.
- Co ty chłopie robisz na drugim końcu Europy? – Wywróciłem oczyma, słysząc ten zdziwiony ton.
- Do zobaczenia jutro – Zakończyłem szybko rozmowę, zanim padła głupkowata seria pytań.
Nasza przyjaźń oparta była na kompletnym przeciwieństwie. W normalnych sytuacjach przepadałem za towarzystwem Daniela, ale czasami przez jego dziwactwa trudno było mi wytrzymać z nim dłużej niż kilak minut.
Przed odpaleniem silnika stwierdziłem, że przydałoby się poinformować lokalną policję, zadzwoniłem więc na komisariat oraz krótko, zwięźle i na temat powiedziałem, o co chodzi. Oczywiście po angielsku, przy moim włoskim to doszliby do wniosku, że dzwoni jakiś wariat.
Przejrzałem się jeszcze w górnym lusterku i przeczesałem dłonią moje ciemne, sięgające ramion włosy. Rzuciłem jeszcze tylko moim piwnym spojrzeniem, czy aby wszystko zabrałem i mogłem ruszyć. Nazywam się Daniel Smith, jestem dwudziestotrzyletnim, ambitnym agentem wywiadu. Liczyłem na to, że panna Rosalie, która od dłuższego czasu, nie dawała mi spać po nocach, okaże się godnym przeciwnikiem.
***
Obudziłam się obolała, po otwarciu oczu musiała minąć dłuższa chwila, zanim zorientowałam się, gdzie jestem. Rozejrzałam się uważnie. Wszystko było w porządku. Chciałam wstać, ale gdy tylko poruszyłam ręką z zamiarem zrzucenia z siebie kołdry, poczułam ostry i przeszywający ból. Opadłam z powrotem na łóżko bez sił. Moje spojrzenie w tamtym momencie przykuła czarna sukienka leżąca na oparciu krzesła.
Zamknęłam oczy, żeby spróbować przypomnieć sobie, co się stało. Przebiegały mi przed nimi różne urywki scen. Peter, światło komórki, broń, postrzał, nóż, krew, ucieczka. Zacisnęłam mocniej powieki, żeby wrócić do wiadomości otrzymanej na komórkę. HENRY MARCOS, otworzyłam gwałtownie oczy, dobrze znałam ciąg dalszy. Zaczęłam płakać, chociaż nie miałam tego w zwyczaju. Nie byłam już sama pewna, czy czuję smutek, żal, złość czy rozgoryczenie sytuacja, a może wszystko na raz
Uspokoiłam się dopiero po kilku minutach, wypuszczając powoli powietrze, zalegające w moich płucach. Teraz wszystko wróciło do mnie i spadło na moje barki, czułam, jak mój duch ugina się pod tym ciężarem. Zebrałam się w sobie i w końcu wstałam. Powłócząc nogami, klnąc z bólu, podeszłam do okna. Wszystko, co zobaczyłam to pusta jeszcze trumna i wykopany dół, na rodzinnym cmentarzysku, znajdującym się na tyłach rezydencji, który miał ją potem przyjąć. Oparłam głowę o szybę, teraz to ja byłam głową rodziny, więc odprawienie pogrzebu należało do moich nowych zadań. Najgorszą rzecz upatrywałam jednak w strachu, który ogarniał mnie na samą myśl, lecz przed wszystkimi musiałam udawać silną.
Nie wiedziałam tylko, ile czasu minęło od tamtych wydarzeń, ale postanowiłam przygotować się do uroczystości. Z trudem wzięłam szybki prysznic, ignorując założony na moją rękę temblak. Problem powstał, kiedy przyszło szykować się dalej. Byłam osłabiona i miałam na sobie tylko niedopiętą sukienkę. Wtedy do pokoju bez pukania wszedł Christopher. Spojrzałam na niego wściekła, ale nie miałam siły rzucić jakieś uwagi.
- Myślałem, że jeszcze śpisz – odpowiedział tylko i podszedł do mnie, żeby pomóc mi z zamkiem. Posadził mnie potem na krześle i pomógł rozczesać włosy.
- Jak długo byłam... – Zastanowiłam się przez chwilę jak to ująć. – Nieobecna?
- Niecałe trzy dni – odparł Christopher. – Czekaliśmy z pogrzebem na ciebie.
- Wszystko gotowe? – zapytałam.
Służący skinął tylko głową, oznajmiłam mu, że zatem pochowamy go dziś w nocy. Właściwie to sama nie wiedziałam, czemu robiliśmy to zawsze w nocy. Tak nas wychowano i tyle. Mieliśmy swoje dziwne rodzinne tradycje. Zastanawiałam się kiedyś nad tym i doszłam do wniosku, że nasze działania pozostawały tajemnicą w opinii publicznej, zatem zmarłych członków rodziny również musieliśmy chować w sekrecie. Stęknęłam z bólu, kiedy schodziłam na kolację. Christopher zaproponował mi, że przyniesie ją do pokoju, ale nie zgodziłam się. Nie mogłam sobie pozwolić na zmarnowanie ani minuty. Poinformował mnie też, że porywacze przywieźli pierwszego z listy mojej panterkowej klientki.
- Umieściliśmy go w sali tortur, tak jak planowałaś. Lucas zainstalował kamerę, jest przykuty do krzesła. Wszystko zgodnie z twoim życzeniem.
- I dobrze, zrobimy to w staroświecki sposób. – Odwróciłam się do niego i uśmiechnęłam, lekko unosząc kąciki ust. – Czeka mnie sporo pracy, a mogłam wyjść z wprawy.
- Więc jakie mamy plany na przyszłość? – Szukałam wzrokiem źródła dźwięku, które okazało się Christianem, krążącym po jadalni i próbującym zawiązać krawat.
Zastanowiłam się przez chwilę i pomasowałam palcami skronie. Nauczyłam się tego gestu w dzieciństwie od cioci Alice. Tak naprawdę, nie byłam pewna, co robić. Wszystko działo się za szybko, a ja musiałam temu sprostać.
- Jutro od rana przeniosę się do gabinetu Henry'ego, to zajmie mi trochę czasu. Na kilka dni daruje treningi dzieciakom, zajmę się naszym gościem. Mam tylko nadzieje, że klientce nie będzie się chciało go długo męczyć. Pomimo tego chce żeby Lucas i Vera obserwowali i uczyli się. Waszym zadaniem będzie po prostu wykonywanie swoich obowiązków.
Po kolacji wróciłam do siebie i obserwowałam przez okno, jak bracia przygotowują resztę pogrzebu. Ustawili pochodnie i zamknęli trumnę. Kiedy się ściemniło, zeszłam na dół, żeby spełnić swój obowiązek. Zebraliśmy się przy trumnie, w której spoczywało już ciało Henry'ego. Milczeliśmy, dopóki ktoś nie był gotowy, żeby coś powiedzieć. Tak wyglądała ta tradycja. Każdy członek rodziny musiał się wypowiedzieć, na temat osoby, którą będziemy żegnać, aby być całkowicie z nim szczerym i pożegnać się w uczciwy sposób. Głowa rodziny, której rolę przejęłam, przemawiała ostatnia.
Postanowiłam jednak zrobić wyjątek i pozwoliłam wypowiedzieć się Christianowi i Christopherowi, z reguły nie mieli do tego prawa, ale szanowałam to, jak blisko byli z Henrym i nie mogłam tak po prostu im tego zabronić. Zarówno oni, jak i młodzi nie powiedzieli dużo, tyle ile wystarczyło im za słuszne. Nadeszła kolej na mnie, miałam chwilę czasu, żeby się przygotować, ale co z tego skoro głowę miałam pustą.
Wzięłam głęboki oddech, zamknęłam na chwilę oczy i zaczęłam mówić spokojnym głosem.
- Brałam udział już w kilku takich pogrzebach. Zawsze wiedziałam, co chcę powiedzieć i jak się pożegnać. Tutaj mi tego brak. – Spojrzałam na trumnę. – Nie znałam zbyt dobrze wujka Henry'ego i jak dobrze wiecie, w ostatnim czasie nasze relacje do idealnych nie należały. Potrafiliśmy jakoś rozmawiać tylko podczas gry w szachy. Był mistrzem... – Przerwałam na chwilę. – Chciałabym, tylko żeby wiedział, że zdrada została pomszczona, tak jak tego pragnął oraz jak bardzo jestem mu wdzięczna za nadzieję, jaką we mnie pokładał i za danie mi drugiej szansy. Miałam nadzieję, że jeszcze długo będzie dzierżył honor głowy rodziny, niestety przegrał walkę. Muszę więc przejąć jego obowiązki. – Zauważyłam dziwne spojrzenie, jakie wymienili między sobą służący, ale zignorowałam to, skupiając się na mojej mowie. – Jako obecna głowa rodziny składam tu przed wami i przed Henrym Marcosem uroczystą przysięgę, że zrobię wszystko, aby odzyskać rodzinne kroniki. – Położyłam rękę na trumnie i poczekałam, aż pozostali zrobię to samo. – Henry Marcosie, twoja służba dobiegła końca, ale obiecujemy ci, że dobrze będziemy kontynuować tradycje rodzinne, których częścią byłeś.
Sięgnęłam po ceramiczną urnę, która stała na stoliku obok i rozpoczęłam konwój, który miał zakończyć się zaledwie kilkaset metrów dalej. Lucas i Vera wzięli po pochodni i szli każde po jednej stronie trumny, którą nieśli Christopher i Christian. W ciszy dotarliśmy do celu. Służący złożyli trumnę w dole, zebraliśmy się wokół. Nikt nie odważyłby się teraz wypowiedzieć słowa. Co miało być wypowiedziane, zostało już powiedziane wcześniej.
Otworzyłam urnę i podeszłam do Christophera, włożył do środka drobny pakunek, następnie ruszyłam do jego brata, stanęłam przed nim, trzymając naczynie i poczekałam, aż umieści w nim coś od siebie. To samo zrobiłam z Lucasem i Verą, przyszła też kolej na mnie. Zawsze towarzyszyła mi przy tym zaduma i smutek.
Dla mnie ta tradycja była ważna, bo wymagała przemyślanego wyboru czegoś, co kojarzyło nam się z osobą, którą żegnaliśmy. Ja umieściłam w urnie figurkę szachową, którą bawił się w rękach, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, dał mi ją kilka tygodni później. Nałożyłam pokrywkę i schyliłam się, żeby położyć ją na środku trumny. Zamknęłam oczy, czułam, jak w środku mnie zbiera się coś dziwnego. Kazałam więc służącym dokończyć wszystko. Skinieniem głowy pozwoliłam odejść już Lucasowi i Verze, dla nich to mogło być za dużo. Czekałam jednak, aż bracia skończą i odeszłam stamtąd, dopiero gdy zobaczyłam jak wszystko przykrywa płyta nagrobna.
Mogłam jeszcze zobaczyć przez okno mojej sypialni, do której wróciłam chwilę wcześniej, jak gasną pochodnie jedna po drugiej Wstrząsnęła mną wściekłość. Uświadomiłam sobie, jak wielkie zadanie na mnie spadło, a ja zostałam z tym całkiem sama.
- Jakim prawem?! – krzyknęłam, rzucając szklanką o ścianę. – Nie poradzę sobie! – Następny poszedł wazon, potem zaczęłam histerycznie płakać, upadając na kolana. – Jestem na to za młoda. Mogę udawać, że jestem silna, ale jak długo?
Nie wiedziałam, do kogo mówię, przecież nie było tam nikogo. Tylko powietrze mogło wysłuchiwać, jak na przemian płaczę, a potem coś rozbijam, nie zważając na ranę postrzałową. Wylewałam wszystkie żale, które we mnie siedziały. Byłam tylko młodą kobietą, która czasami nie potrafiła zrozumieć samej siebie. Klęczałam jak ktoś chory umysłowo, zatracając się w stróżkach krwi biegnących po moich dłoniach. Nie podobał mi się ten świat, te czasy, chciałam wrócić do prawdziwego domu. Nie chciałam tego, takiej wielkiej odpowiedzialności. Nie byłam na nią gotowa. Wtedy do pokoju wszedł Christian i zaraz do mnie podbiegł, żeby czymś opatrzyć rany. Podniosłam powoli wzrok i nie patrząc mu w oczy, wyszeptałam cicho, cała drżąc.
- Mogę się tego podjąć, ale jak coś pójdzie nie po mojej myśli... - Zaczerpnęłam trochę powietrza. – Wszystko przepadnie. Boję się, jestem tak bardzo przerażona.
Nic nie powiedział, tylko mnie przytulił, pozwalając wypłakać się do końca. Potem pomógł mi przebrać się w strój do spania i położyć do łóżka. Kiedy przykrywał mnie kołdrą, pozwoliłam sobie na chwilę słabości i powiedziałam ciche „Dziękuję", zanim przewróciłam się na niezraniony bok.
Obudziłam się w środku nocy i po dłuższym namyśle stwierdziłam, że zmieniam plany. Po tym załamaniu miałam teraz ochotę działać. Stwierdziłam też, że dobrze zrobi mi zajęcie się czymś, co znałam od podszewki. Wzięłam klucze od sali tortur i teczkę z dokumentami o mojej pierwszej ofierze. Zeszłam do piwnicy i zapaliłam światło. Ucieszyło mnie to, że miał jeszcze na głowie worek. Poruszył się gwałtownie i zacząć coś mówić, jak tylko wyczuł, że coś się zmieniło. Wniosłam krzesło i głośno postawiłam je na podłodze, uciszając go. Usiadłam sobie i przyjrzałam mu się.
Był to dobrze zbudowany mężczyzna, ze zdjęcia wynikało również, że całkiem przystojny, ale teraz nie wyglądał zbyt dobrze. Brudne, podarte ubranie gdzieniegdzie poplamione krwią. Zrezygnowana, podupadła postawa i straszna nerwowość w każdym najmniejszym ruchu. Obserwowałam go jeszcze przez chwilę, jak stara się zorientować w sytuacji i kręci głową raz w jedną raz w drugą stronę. Specjalnie jak najgłośniej się dało, przewracałam kartki z teczki. Znałam ich treść na pamięć.
- Kto tu jest?! Powiedz, kim jesteś! – krzyczał mężczyzna, a właściwie to skrzeczał z powodu wysuszonego gardła.
Nie odpowiedziałam, chodziłam wokół niego, tak by mógł wyczuć moje ruchy. Chwytałam i odkładałam głośno, leżące na stoliku obok narzędzia. Bawiłam się tak z nim jeszcze przez dwie godziny. Poczułam lekkie zmęczenie, więc postanowiłam wrócić do łóżka. Opuściłam pomieszczenie bez słowa, żeby wrócić tam kilka godzin później.
Wstałam rano w o wiele lepszym nastroju, śniadanie zjadłam z apetytem, a potem musiałam zająć się moimi obowiązkami. Czułam się dziwnie, zasiadając w atrium. Tak wujek Cezar uwielbiał mówić na ten główny gabinet głowy rodziny. Przyjęliśmy to od niego. Zasiadając w ogromnym skórzanym fotelu, czułam delikatny dyskomfort, widząc wcześniej na moim miejscu tylko wujka Henry'ego. Nadal towarzyszył mi smutek po stracie, problem w tym, że nie mogłam tego po sobie pokazać.
Christian miał szczęście, że przy śniadaniu, zrozumiał mój wzrok, mówiący „Wspomnisz o tym, co widziałeś zeszłej nocy, a zginiesz!". Odpowiedział mi na to, szczerząc się szeroko. Christopher tłumaczył mi wszystkie zawiłości związane z dokumentami, udziałami, zarabianiem pieniędzy i tym podobne. Po kilku godzinach zaczęła mnie boleć od tego głowa, nie wiele tak naprawdę rozumiałam. Starałam się, ale dla mnie to było coś po prostu niemożliwego. Do tego gdzieś tam z tyłu głowy krążyła mi myśl, że muszę trenować młodych, że czeka mnie przeprawa z ofiarą. Koło szesnastej uderzyłam dłońmi o blat biurka.
- Mam dosyć – oznajmiłam sfrustrowana. – Jutro do tego wrócimy.
- Rozumiesz coś z tego? – zapytał Christopher troskliwym głosem.
- A jak ci się wydaje? – odparłam zniechęcona.
- Potrzebujesz trochę czasu, to zrozumiałe – odparł, pocierając dłońmi twarz.
- Pytanie, czy go mam. – Westchnęłam. – Zgarnij dzieciaki i zaprowadź je do tego pomieszczenia z lustrem. Ja zadzwonię do klientki.
Wyciągnęłam telefon, wybrałam numer i czekałam, aż usłyszę głos mojej pierwszej klientki z tych czasów.
- Myślałam, że już nigdy nie zadzwonisz – zaczęła od wielkiego oburzenia się. – Zastanawiałam się, czy aby na pewno dobrze wybrałam.
- Mam nadzieję, że masz czas i swój komputer przy sobie – powiedziałam, bez wdawania się z nią w zbędne dysputy. – Za kilka minut będziesz miała obraz twojego numeru cztery. Będziemy w ciągłym kontakcie. – Rozłączyłam się, a potem zeszłam na dół.
Lucas instalował już wszytko, co potrzebne, podłączał kamerę i bawił się z jakimiś kablami, poprosiłam go, tylko żeby pilnował jakości obrazu. Mimo że wraz z Verą starali się to ukryć, byli bardzo ciekawi, co się stanie i co zamierzam zrobić z tym mężczyzną. Dali mi też jakąś małą słuchawkę, którą miałam włożyć do ucha i tak skontaktowali mnie z klientką. Sprawdziłam, czy wszystko dobrze słychać i widać. Przewracałam oczyma na jej podekscytowanie i klaskanie w dłonie. Weszłam do sali tortur i podeszłam do mojej ofiary. Postałam chwilę za nim, a potem ściągnęłam gwałtownie worek z jego głowy. Odczekałam chwilę, aż wzrok przyzwyczai się do tego miejsca.
- Cieszę się, że się znowu widzimy – wyszeptałam mu do ucha, a potem wskazałam palcem obiektyw kamery. – Uśmiech poproszę.
- Czego ode mnie chcesz?! Zapłacą każdy okup, tylko mnie wypuść?! – zaczął krzyczeć i szarpać się.
Wzruszyłam ramionami i pomogłam mu napić się wody z wcześniej przyniesionej butelki.
- Czego chcesz?! – zapytał hardo, od razy zmienił postawę na bardziej wyprostowaną i pewną siebie. Zapewne zmylił go mój wygląd. Usiadłam sobie wygodnie na krześle przyniesionym dzisiaj w nocy.
- Ja nic osobiście do ciebie nie mam, ale ktoś inny tak – odpowiedziałam chłodno.
- Kto?!
- Jak ci się poszczęści, to sam się domyślisz – odpowiedziałam. – Myślisz, że ci to ot tak powiem? Jestem profesjonalistką. – Pochyliłam się w jego stronę. – A co się tyczy ciebie, to dostałam za zadanie potorturowania cię przez jakiś czas.
- A potem? – próbował się nie śmiać, miał całkiem dobre poczucie humoru jak na taką sytuację.
- Nie domyślasz się? Potem mam cię zabić. – Uśmiechnęłam się. – Problem w tym, że jeszcze nie wiem jak. Tak sobie tu dzisiaj w nocy siedziałam i się zastanawiałam. Widzisz – Wskazałam na temblak. – Nie chcę się za bardzo przy tym zmęczyć, żeby było zbyt głośno i brudno. Rozumiesz, co mam na myśli? Nie nadajesz się na tarczę strzelniczą, nie ma tu dużo miejsca, broń palna za głośna, a po broni białej musiałabym sprzątać. Poderżnięcie gardła, sztylet w serce i tak dalej odpada. Hmm a co z ... - Wstałam i podeszłam do niego, założyłam mu ręce na szyję, widziałam strach w jego oczach, przestało mu być do śmiechu. – Najlepiej by było skręcić ci kark, problem w tym, że nigdy nie miałam dość siły, żeby zrobić to czysto. – Przechodziłam z jednej strony na drugą, jakby przymierzając się, z której strony i z jakim uchwytem będzie mi to zrobić łatwiej.
Zacisnął powieki, na co ja wybuchnęłam śmiechem i poklepałam go po policzku.
- Myślisz, że to już teraz. – Zaśmiałam się jeszcze głośniej. – Przecież to byłoby za łatwe i za szybko. Człowieku, za coś mi płacą.
W słuchawce usłyszałam krótkie „Dobre, co teraz?". Uśmiechnęłam się do siebie i podeszłam do stolika. Pozwoliłam mężczyźnie obserwować każdy mój ruch, jak przekładam, układam narzędzia, oglądam je i odkładam z powrotem na miejsce. W końcu sięgnęłam po strzykawkę i napełniłam ją do pełna wodą, która znajdowała się w fiolce.
- Co to jest? – zapytał przerażony, kiedy do niego podeszłam.
- Nic takiego. – Zaśmiałam się zalotnie. – Tylko taki specyfik, który ma sprawić, że będziesz odczuwał ból, którego odtąd zaznasz kilkukrotnie bardziej niż zwykle.
Potem przez kilka godzin pozostawiałam drobne rany na całym jego ciele, narzekając, że chyba dobrałam złą dawkę specyfiku i że następnego dnia podam mu właściwą. Kiedy zbliżałam się z nożykiem do jego szyi, uważając, żeby nie trafić na żadną żyłę, źrenice jego oczy znacznie się poszerzyły. Cieszyłam się, że jest silny i mogę to długo przeciągać.
- Mówiłaś, że nie chcesz brudzić – powiedział cicho.
- Chodziło mi o podłogę – odparłam, udając głosem zawód. – Nie wspominałam nic o naszych ciałach i ubraniach. – Uśmiechnęłam się i zmusiłam go po raz kolejny, by patrzył wprost w obiektyw kamery.
Klientka coś tam mówiła, ale ją zignorowałam. Stwierdziłam, że na dzisiaj wystarczy i wyszłam, mówiąc mu „Do zobaczenia" słodkim głosikiem. Poszłam do Lucasa i Very, którzy nie mogli spojrzeć mi w oczy, cały czas mieli spuszczony wzrok, trochę mi było przykro z tego powodu. Nie mogłam jednak tego po sobie okazać, sami byli ciekawi, jak to wygląda. Trochę miałam im to za złe. Oznajmiłam tylko ostatecznie, że mają się wyspać, bo od jutra wracamy do treningów.
Następne dwa dni miały podobny przebieg, trening od rana, potem próby zrozumienia czegokolwiek z Christopherem i w końcu tortury. Zaczynałam od wstrzykiwania wody, tylko że robiłam to częściej, aż w końcu jego mózg dał się nabrać, że to ma w rzeczywistości takie działanie i kiedy wbiłam mu skalpel w udo, poddał się. Wydał z siebie krzyk bólu, na który czekałam. Nawet sprawiło mi to trochę radości.
Potem poszło gładko, reagował tak na każde najmniejsze zranienie. Opadał powoli z sił, tydzień praktycznie bez jedzenia i wody. Moim zdaniem długo się trzymał, czekałam tylko na słowa klientki, gdy będzie chciała to zakończyć. Usłyszałam te dwa krótkie słowa, pod koniec trzeciego dnia tortur, które jak na mnie były dosyć mało ambitne. Podeszłam do niego i tak już nie reagował za bardzo na cokolwiek, i bez żadnych skrupułów skręciłam mu kark jednym, płynnym, wyuczonym ruchem. Bolała mnie tylko po tym strasznie ręka.
- Dobra robota – usłyszałam w słuchawce.
- Pieniądze na koncie do wieczora – powiedziałam krótko i rozłączyłam się.
Zamiast kuzynostwa w pokoju obok zastałam Christophera, posłałam mu pytające spojrzenie.
- Nie wytrzymali – odparł krótko.
Skinęłam głową na zrozumienie i poszłam pod prysznic. To była ich działka, żeby sprzątnąć bałagan. Klientka dotrzymała słowa, a ja wykreśliłam z listy numer cztery. Dałam sobie kilka dni wolnego, zanim zdecyduje, kto będzie następny. Przez chwilę naszły mnie wątpliwości, czy aby Vera i Lucas byli dobrym wyborem. Szybko je odrzuciłam. Przecież sama pamiętałam, jak źle zareagowałam na pierwsze morderstwo. Teraz nie robiło to na mnie wrażenia.
Czekałam przed przenośnym komputerem, aż wyskoczy mi wiadomość, że pieniądze zostały przelane. Zamknęłam urządzenie z ulgą. Chciałam iść spać, ale coś mnie podkusiło, żeby wyjść na balkon. Stałam tam przez kilkadziesiąt minut, rozmyślając. Z letargu wyrwał mnie pewien dobrze znany mi dźwięk, jednak nie sądziłam, że usłyszę go kiedykolwiek ponownie. Zamknęłam oczy, mając tylko nadzieję, że to jakieś przesłyszenia, ale on trwał i trwał, zbliżał się coraz bardziej.
Rozpoznałabym ten sposób stawiania kroków wszędzie i wyczuwałabym tę osobę, zwłaszcza gdy stała za mną i próbowała dotknąć mojego ramienia. Sięgnęłam do tyłu, chwyciłam ją i przerzuciłam przez ramię. Odruchowo usiadłam na niej okrakiem i przycisnęłam do podłogi, trzymając ją za ręce. Byłam zszokowana tym, co zobaczyłam, ale gdzieś w środku wypełniała mnie radość, ale i wściekłość. Nie chciałam, żeby to była prawda, ale leżała przede mną, żywa i jak najbardziej rzeczywista. Tyle nierozwiązanych spraw powróciło do mnie w tamtym momencie, a myślałam, że mogę o nich spokojnie zapomnieć. Mój umysł wypełniły kolejne wspomnienia, a wraz z tym porywy serca, smutku, radości, miłości i zdrady, która z tego wszystkiego bolała najbardziej.
- Witaj Rosalie – powiedziała, uśmiechając się. – Wydaje mi się, że mamy sporo do obgadania.
- Owszem siostrzyczko – wstałam i pomogłam jej uczynić to samo. – I to całkiem sporo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro