Rozdział 7 - Wiadomość
Zameldowaliśmy się w hotelu pod fałszywymi nazwiskami. Musiałam przyznać, że w moich czasach bywało z tym zdecydowanie łatwiej, z papierami i meldowaniem się, nawet płaceniem. Współczesność mimo wszystko oferowała o wiele większą wygodę. Młodzi zaraz wyruszyli na miasto, Christian też gdzieś się wyniósł, więc miałam cały wieczór dla siebie. Trochę poczytałam, pobawiłam się przenośną wersją komputera, mając nadzieję, że pomoże mi ukoić nerwy przed jutrzejszym spotkaniem.
Wiedziałam jak rozmawiać z klientami żyjącymi w pierwszej połowie XVI wieku, ci z tego zaś stanowili dla mnie zagadkę. Tak ogólnie ludzie byli dziwni, zauważyłam, że aby wyróżnić się z tłumu, to naprawdę trzeba się postarać. Jakby normalność przestała być cechą pożądaną, czasami zastanawiałam się, czy świat czasem nie przyjął sobie zasady „im dziwniej i frywolniej, tym lepiej".
Nie mogłam powiedzieć, że ja jestem nie wiadomo jak porządnym człowiekiem, jestem płatnym mordercą, ale cieszyłam się, że wychowano mnie jeszcze w jakiś sensownych wartościach. Odwróciłam się spokojnie, słysząc jak Lucas i Vera głośno wkraczają do hotelowego pokoju, przyglądałam im się przez chwilę, a potem i tak wróciłam do podziwiania widoków.
- Rosalie? – zagadnęła kuzynka.
- Słucham? – Uniosłam z zaciekawieniem brew.
- Czy to wiesz, no ... - Odwróciłam się na chwilę do nich. – Że jesteśmy w tej rodzinie, czy to daje nam jakieś fajne przywileje?
- Jakie? – zapytałam nie do końca, rozumiejąc jej pytanie. – O jakie przywileje chodzi?
- No nie wiem, możemy poznać jakieś gwiazdy, zdobyć autografy i tak dalej – mówiła Vera, wiercąc się na łóżku. – Tak się nad tym z Lucasem zastanawialiśmy.
- Nie my, tylko ty – zaraz sprostował ją brat. Przenosiłam wzrok od jednego do drugiego, wyglądali uroczo i w zabawny sposób wymieniali się minami, jak przystało na prawdziwe rodzeństwo.
- Vera, nie wiem, o jaki rodzaj gwiazd ci chodzi, ale tych z nieba raczej nie poznamy, chyba że, któraś postanowi spaść ci na głowę – odpowiedziałam. – Ale może kiedyś coś uda się zrobić – mrugnęłam do niej okiem.
- Jaka szkoda – posmutniała.
W każdym razie nie drążyła tematu, ale w jej młodej główce zaczęło się kombinowanie, zabrałam ich na kolację do hotelowej restauracji.
- Ciekawe gdzie wcięło Christiana. – Zastanawiali się nad tym przez dłuższą chwilę. – A ciebie Rose to nie interesuje? – zapytała mnie Vera.
- Nie, dopóki wypełnia swoje obowiązki – odpowiedziałam, obserwując gości restauracji, szukając ewentualnego niebezpieczeństwa. – Jakby nie patrzeć jest dorosły i ma własny rozum.
Taka była prawda. Chociaż bardzo go lubiłam, wolałam jednak nie zaprzątać sobie nim głowy. Nie mogłam powiedzieć, że nie obchodzi mnie zupełnie, ale miał w sobie coś intrygującego. Lepiej dla mnie samej było, żeby nawet nie próbować odkryć, w czym tkwi jego sekret.
Przekręciłam nieznacznie głowę w stronę, z której usłyszałam znajomy język, przetłumaczywszy sobie słowa pozostałych gości, z pewnym trudem, ale jednak. Zaczęłam się podśmiechiwać pod nosem. Cudowny zbieg okoliczności. Niedźwiedzie były w tym samym hotelu, co my. Zabieg stosowany przez wielu klientów, zapraszali różne rodziny jednocześnie, by wybrać najlepszą ofertę. Wiedziałam teraz przynajmniej, na co będę musiała zwrócić uwagę w czasie rozmowy z klientką. Lucas i Vera popatrzyli na mnie, nic nie rozumiejąc. Akurat Rosjan lubiłam, zawsze byli godnymi konkurentami w walce o klienta.
- Xогошό* – mruknęłam do siebie. – Zobaczymy, co przyniesie jutro.
***
Oczywiście, że Christian nie wrócił na noc. Musiałam więc sama dotrzeć na miejsce spotkania z klientki. Wzbudziło to we mnie ogromny gniew i gotowa byłam wygłosić mu taką reprymendę, że więcej nie zlekceważyłby swoich zadań.
Dotarłam do siedziby pewnej znanej i dużej firmy odzieżowej. Budynek był zbudowany praktycznie z samego szkła, nadal zadziwiała mnie ta architektura, jakby nikt nie chciał nic ukryć. Zapowiedziałam się w sekretariacie i zostałam zaprowadzona na ostatnie piętro przez młodego mężczyznę, przedstawiającego się jako asystent szefowej. Szłam za nim, rozglądając się, głównie młodzi ludzie, zabiegani i zajęci swoimi sprawami, z masą papierów lub urządzeń w rękach. Niektórzy trzymali kubki z kawą, zgrabnie omijając każdą przeszkodę i nie wylewając przy tym ani jednej kropli. To się nazywa doświadczenie, zaśmiałam się cicho i z takim właśnie uśmiechem pozdrowiłam, mężczyznę mijanego w drzwiach windy. Obejrzał się zdziwiony na moje „Привет!"** rzucone w jego stronę. Szybko skojarzył fakty i odpowiedział tym samym. Był pewny, że nie przebije jego oferty ze względu na swój wiek.
Postawny Niedźwiedź i zapewne dla niektórych kobiet przystojny, ale jak na mój gust niezbyt. Jego twarz wyrażała więcej niechęci niż można przedstawić za pomocą zwyczajnej mimiki. Nie dostrzegłam więcej szczegółów poza piwnymi oczyma, bo mnie po prostu mało interesowały. Odwrócił się, jeszcze zanim drzwi metalowej, jeżdżącej skrzynki się zamknęły i mogliśmy zmierzyć się wzrokiem, pomachałam mu w typowo uwodzicielski sposób.
- Zna go pani? – zapytał asystent, przyglądając się mnie, kiedy to poprawiałam wygląd przed windowym lustrem.
- Nie – odpowiedziałam.
- To skąd pani wiedziała, że jest z Rosji? Bo to był rosyjski, dobrze mówię?
- Owszem. Po prostu wczoraj przez przypadek usłyszałam, jak rozmawia po rosyjsku, skojarzyłam twarz z hotelu, w którym oboje nocujemy. – Uśmiechnęłam się do swojego odbicia.
Pozwoliłam Verze, żeby mnie uszykowała, bo jak twierdziła, miała wizję. Dobrała mi prostą czarną spódnicę, szpilki i koszulkę z nadrukiem, na którą kazała mi narzucić skórzaną kurtkę. Z włosów zrobiła loki i upięła je w jakiś szalony sposób, za pomocą ogromnej ilości wsuwek, a na twarz położyła delikatny makijaż. To rzecz, której być może powinnam się od niej nauczyć. W końcu wpuszczono mnie do dużego gabinetu, urządzonego z klasą i w kobiecym stylu. Było tam dużo drobnych elementów, świadczących o zbieractwie i kolekcjonerstwu osoby zarządzającej tą firmą.
Kobieta siedziała na kanapie i spokojnie piła kawę, lustrując mnie wzrokiem. Uniosła nieznacznie brwi i uśmiechnęła się, zaprosiła mnie gestem na kanapę naprzeciwko siebie. Oddzielał nas tylko stolik do kawy również wykonany ze szkła. Rozwaliłabym szybko coś takiego, wydawało się strasznie kruche i nietrwałe, a tym samym w mojej opinii nieprzydatne. Gdzieś z boku, dobiegło mnie pytanie, czy podać coś do picia, pokręciłam przecząco głową i skupiłam uwagę na klientce.
Mocno eksponowała swoją kobiecość, szpilki w panterkę dopasowała do luźnej koszuli w tym samym wzorze i rozkloszowanej czarnej spódniczki. Czuła się w pełni swobodnie, poprawiła tylko swoje czarne, farbowane i proste włosy, które zarzuciła na plecy. Brązowe oczy były pełne ciekawości, mrużyła je od czasu do czasu. Dostosowałam się do niej i oparłam wygodnie o kanapę.
- A więc pani Marcos – zaczęła, mówiąc przesadnie powoli. Jakby każde słowo miało wagę i nie mogło być wypowiedziane na darmo. – Co prawda, nie polecano mi tego nazwiska, ale postanowiłam dam wszystkim równe szanse.
- Wszystkim? – zapytałam. – Czy nie czasem, tylko najlepszej piątce. Nie powiem, rzadko spotykamy się na tak przyjaznym polu, niektórzy w takich sytuacjach korzystają z okazji, żeby osłabić konkurencję.
- Naprawdę? – była tym żywo zainteresowana, stwierdziła jednak, że interesy muszą pozostać na pierwszym miejscu. – Ile ma pani lat, muszę powiedzieć, że wygląda pani młodo, nawet za bardzo. A to zlecenie bardzo specjalne. – Zaczynała tracić maskę poważnej, ale wyluzowanej kobiety biznesu.
- Osiemnaście – odpowiedziałam zgodnie z prawdą i zamilkłam, klient, jeśli chce się czegoś dowiedzieć, powinien pytać. My nie mówimy nigdy, więcej niż trzeba.
- Zatem nie ma pani żadnego doświadczenia. – Zaśmiała się i wstała, nadal się uśmiechając. – Więc chyba już pani podziękuję.
- Powinna się pani jeszcze raz zastanowić, mam więcej doświadczenia niż się pani wydaje – odpowiedziałam, patrząc jej prosto w oczy. – Może mi pani nie wierzyć, ale kto panią zrozumie tak jak inna kobieta – powiedziałam, uśmiechając się tajemniczo.
- Co masz na myśli? – spytała, zatrzymując się pół kroku ode mnie.
- To „specjalne zlecenie", to pewnie sprawa osobista, czyż nie? – Usiadła blisko mnie, wyraźnie zaintrygowana i spojrzała mi głęboko w oczy. – Możemy więc omówić szczegóły? – podjęłam ryzyko.
Uśmiechnęła się szeroko i podała mi teczkę, zajrzałam do niej z ciekawością. Klientka wstała i zaczęła przechadzać się po pokoju, jej szpilki wybijały rytm zdenerwowanych kroków. Obserwowałam ją uważnie, z jednej strony wydawało mi się, że łatwo ją rozgryzłam, ale wolałam jej nie lekceważyć.
- Skoro twierdzisz, że możesz mnie zrozumieć, to powinnaś wiedzieć, czym jest czyste pragnienie zemsty na mężczyźnie, który cię skrzywdził. W moim życiu było ich dziesięciu. Ładna liczba czyż nie? Masz wszystkich w tej teczce, każdy wart milion.
- I każdy z tego, co widzę, ma umrzeć w inny sposób, sama wybrałaś jaki. – Uśmiechnęłam się niewinnie. – Lubię zdecydowanych klientów. Chcę tylko wiedzieć, czy któryś z nich, jest chroniony w jakieś szczególny sposób, ma ochroniarzy czy coś w tym stylu. – Ledwo powstrzymałam się przed użyciem słowa „strażnicy".
- Tak, dwóch, trzech z nich. Czy to różnica? – zapytała niezadowolona.
- Za każdego z nich płacisz zatem pięć milionów – powiedziałam, przyglądając się poszczególnym zdjęciem, oburzyła się moją postawą i tym, że śmiem stawiać jej warunki. – Nie robi mi to różnicy, ale będę musiała się więcej napracować i pewnie przy okazji zabić również kilka dodatkowych osób – mówiłam obojętnym tonem. - Ale musisz zdawać sobie sprawę, że tego zlecenia nie da się wykonać zbyt szybko, będę musiała zachować pewien odstęp czasu, żeby nie było to zbyt podejrzane. Czy muszą być zabijani w kolejności, którą mi podałaś?
- Nie – odpowiedziała, nadal będąc w stanie oburzenia, ale przynajmniej usiadła i zaczęła sączyć dalej kawę. – Też mam kilka warunków, otrzymuję potwierdzenia w postaci zdjęć lub nagrań zaraz po wykonaniu zlecenia i dopiero wtedy przelewam pieniądze.
- Nasz klient nasz pan – odpowiedziałam z uśmiechem i wstałam gotowa do wyjścia.
Powstrzymała mnie jednak i usiadła obok mnie na kanapie, zdziwiło mnie to zachowanie, ale zostałam. Miałam wszystko, czego potrzebowałam, zlecenie przyjęte, potrzebne szczegóły były ustalone, czego jeszcze mogła chcieć.
- Jak to się stało, że taka młoda osoba, zajmuje się tak okropnymi rzeczami? – zapytała, kładąc dłoń na moim kolanie. Zorientowałam się, o co chodzi, natychmiast uniosłam jej rękę i położyłam na stole.
- Z klientami mój kontakt ogranicza się do spraw biznesowych – odparłam zdecydowanie, czym jej chyba zaimponowałam.
- Moi poprzedni rozmówcy, nie byli co do tego tak przekonani. Jesteś przynajmniej bardziej profesjonalna niż oni – uśmiechnęła się tajemniczo, ale zaraz potem westchnęła. – Ale mimo wszystko szkoda, ostatnio odkryłam, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni nie są mi obojętni.
Pożegnała mnie słowami, że oczekuje szybko pierwszych efektów, ja natomiast wyszłam stamtąd z uśmiechem zrozumienia. Przecież to nie był pierwsza osoba tego typu, z którą miałam do czynienia.
Wyszłam zadowolona za zewnątrz i czekałam na taksówkę, kiedy coś znajomego rzuciło mi się w oczy po drugiej stronie ulicy. Przyglądałam się przez chwilę i uświadomiłam sobie, że patrzę na ledwo, trzymającego się na nogach Christiana, który szamotał się dwójką mężczyzn w garniturach. Postanowiłam interweniować, mieliśmy okrojoną ilość służby, niepotrzebna nam była strata kolejnego. Zaraz przypomniało mi się, jak wściekła na niego byłam, ale jeszcze bardziej denerwowało mnie, że ktoś bije mojego służącego. Przeszłam na drugą stronę ulicy, omijając pędzące samochody. Podeszłam do nich zdecydowanym krokiem, Christian chyba nie do końca rozumiał coś się wokół niego dzieje.
- Jakiś problem panowie? – zapytałam z uśmiechem i przytrzymałam, chwiejącego się służącego.
- Owszem paniusiu – odpowiedział mężczyzna, noszący garnitur z wściekłym wyrazem twarzy.
- Nie ma żadnego problemu pani – wymamrotał Christian. – To tylko taka przyjacielska pogawędka, prawda chłopaki? No powiedzcie mojej pani, że tak.
Zaczęli się śmiać, coś jeszcze do niego rzucili i odeszli. Nie mogłam dojść, o co chodziło w całej tej sytuacji.
- Nie trzeba było mnie ratować. – Wyrwał się i chciał iść dalej.
- Owszem – odparłam zirytowana. – Jedziemy do hotelu. – Wsadziłam go do taksówki. – Masz szczęście, że nie stosuje się w stosunku do służby metod z moich czasów. Wujek Cezar kazałby cię porządnie wychłostać.
- I co z tego? – mruknął niezadowolony.
- A to, że cierpiałbyś jeszcze długi czas po tym i nie zwalniałoby cię to z twoich obowiązków. A nawet miałbyś ich nałożonych jeszcze więcej.
- A daj mi spokój – mruczał pod nosem, co chwila, odkąd dotarliśmy na miejsce i także raz na jakiś czas przez sen.
Mimo to nie powstrzymało go to przed graniem z Lucasem w jakieś śmieszne gry zaledwie kilka godzin później, kiedy to zadzwonił do mnie Henry. Po odłożeniu słuchawki byłam w szoku, a wściekłość rozsadzała mnie od środka. Rzuciłam tym urządzeniem o ścianę, rozpadło się na mnóstwo drobnych kawałeczków. Jak on w ogóle śmiał to zrobić?! Jakim prawem?!
- Christian, poinformuj lotnisko, że zaraz wylatujemy! A wy – zwróciłam się do Lucasa i Very – Pakujcie się, wracamy. Natychmiast.
- Co się stało? – zapytał Lucas, niechętnie odrywając się od gry.
Podeszłam do świecącego się ekranu i zrzuciłam go na podłogę. Vera podskoczyła przestraszona i zaczęła się pakować jeszcze szybciej.
- Masz się w tej chwili pakować! – krzyknęłam.
- Chcę wiedzieć, co się dzieje! – odpowiedział mi podobną reakcją.
- Chcesz wiedzieć co?! – Wzięłam głęboki oddech. – I tak tego nie zrozumiesz.
- A może jednak – rzucił zgryźliwie, ale przynajmniej pokazał charakter.
- Peter ukradł oryginalne kroniki rodzinne – powiedziałam, wrzucając do torby wszystko byle jak, żeby tylko jak najszybciej znaleźć się w domu.
W samolocie lepiej dla wszystkich było, żeby się do mnie nie zbliżali. Byłam tak bardzo wściekła, że usiedzenie w miejscu dłużej niż pół minuty było niemożliwe, albo kręciłam się w kółko, albo przeklinałam na wszystko i wszystkich. Młodzi coś szeptali między sobą, a Christian ukrył się w kabinie pilota. Musiał mi tylko oddać swój telefon, nie mogłam jednak rozmawiać z Henrym, Christopher musiał wysłać go do łóżka, w obawie o jego stan zdrowia. Ponoć był bliski zawału, jednakże zdążył zlecić hakerom odnalezienie Petera i był pierwszy do tego, żeby go zabić.
To jednak dotknęło mnie zbyt osobiście. Porwanie się na nasze kroniki było najgorszą rzeczą, jaką mógł zrobić Peter, one były naszą świętością, naszym historią, dziedzictwem. Również udokumentowaną działalnością, która wykraczała poza normy prawne każdych czasów. Nawet przez myśl by mi nie przeszło, że on mógłby coś takiego zrobić.
***
Dwa tygodnie nic, żadnej wiadomości od hakerów! Żadnego śladu! Czego innego można by było się spodziewać po kimś tak świetnie wyszkolonym i znającym każdy zakamarek tego domu? Czy Henry naprawdę myślał, że zmiana haseł będzie wystarczająca? Co prawda nie znałam się aż tak dobrze na tej technologii, ale z tego, co zdążyłam się zorientować, osłona domu składa się z wielu innych elementów. Kamery nic nie uchwyciły, nie ma od czego zacząć. Hakerzy pracowali najciężej, jak mogli, za podwójną stawkę.
Wściekłość nie chciała minąć i robiłam wszystko, co mogłam, żeby nie wyładowywać się w czasie treningów na Lucasie i Verze. Henry leżał cały czas zmożony chorobą, ale mimo to nie rozstawał się z telefonem i przenośnym komputerem, żeby być na bieżąco. Czyniłam tak samo, jak on, tylko że musiałam czymś zajmować myśli podczas czekania na informacje. Zbierałam, więc dane na temat ofiar mojej panterkowej klientki. Naprawdę miała ciekawe pomysły, a ja byłabym chętna je zrealizować, gdyby nie fakt całej tej kradzieży.
Kiedy już powoli zaczynałam tracić nadzieje po tych dwóch bezowocnych tygodniach, przyszedł do mnie Lucas ze swoim komputerem i postawił przede mną na biurku, nie zważając na moje dokumenty. Spojrzałam na niego niezadowolonym wzrokiem. Otworzył coś i kazał mi czytać.
Moim oczom ukazał się list, e-mail jak to teraz zwą napisany kilkoma różnymi językami, tak zmieszanymi, że tylko znając je na wysokim poziomie, dało się to przetłumaczyć. Szybko rozróżniłam rosyjski, chiński i angielski. Chwilę zajęło mi zorientowanie się, że mam też do czynienia z hiszpańskim i francuskim oraz jeszcze jednym językiem, niemieckim, którego nie znałam zbyt dobrze. Lucas powiedział, że on miał to w szkole, więc pomógł mi przetłumaczyć te krótkie fragmenty. Kiedy skończyłam, nie mogłam wyjść z szoku i nie wiedziałam, co to oznacza. Jeszcze raz przeczytałam nasze tłumaczenie:
Znajoma mi skądś blondynko,
wiem, że nie będę musiał się podpisywać, bo szybko zorientujesz się, kim jestem. Dałem wam ładne dwa tygodnie a tu nic. Czekałem i się nie doczekałem. Powinniśmy się spotkać, nie uważasz? Zapraszam do siebie do Rzymu, tam dostaniesz więcej szczegółów, po co zdradzać od razu wszystkie tajemnice? Chętnie ci opowiem o wielu rzeczach i odpowiem na najbardziej nurtujące pytanie o to, gdzie są nasze rodzinne kroniki. Mam nadzieję, że wkrótce poznamy się osobiście.
- Henry nie może się o tym dowiedzieć – powiedziałam tylko do Lucasa szeptem i kazałam mu usunąć tę wiadomość.
*xогошό (ros.) - dobrze
**Привет! (ros.) - Cześć!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro