Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6 - Kradzież

Od spotkania z mężczyznami minęło kilka dni i nie miałam na tyle szczęścia, żeby w tym czasie zdobyć coś do jedzenia. Ruszyłam więc na targowisko z nadzieją, że uda mi się ukraść chociaż kilka warzyw. Ukryta za straganami dostrzegłam kobietę z dzieckiem u boku. Obserwowałam je przez chwilę. Dziewczynka, sądząc po wzroście, była niewiele starsza ode mnie. Zauważyłam, że ma przytroczoną do sukienki małą sakiewkę.

Gdybym tak tylko się podkradła, pomyślałam. Może starczyłoby mi na jakieś słodycze. Nigdy nie miałam okazji skosztować tego przysmaku, a wiele o nim słyszałam. Wiele razy widziałam też dzieci z bogatych rodzin, zajadające je z uśmiechem. Tak bardzo im wtedy zazdrościłam, jednocześnie powstrzymując łzy smutku i żałości nad swoim losem. Oblizałam z trudem moje wysuszone siedmioletnie usta i zaczęłam się skradać. Nikt się mną nie przejmował, bo jak tu dbać o plączącą się pod nogami sierotę.

Byłam już blisko celu, mogłam przyjrzeć się misternej fryzurze dziewczynki ułożonej z jej kruczoczarnych, długich włosów. Smukła i wysoka kobieta, która była jej towarzyszką miała je w odcieniu ciemnego brązu. Obie były ubrane w długie suknie, ale nie miałam czasu im się przyglądać, zbyt zajęta zdobywaniem sakiewki z pieniędzmi. Sukces oznaczał szansę na przeżycie. Czułam desperację i jednocześnie byłam pełna nadziei. W ostateczności poniosłam klęskę. Dziewczynka odwróciła się błyskawicznie i sprezentowała mi precyzyjny, potężny cios w policzek. Upadłam, powinnam płakać, ale nie miałam już na to siły.

- Danielle?! - krzyknęła kobieta i pochyliła się nade mną, miała ładną twarz, prawie jak mama. Tylko jej oczy były strasznie zimne i niebieskie. Zadrżałam, mimo że się do mnie uśmiechała.

- Ale ciociu Alice - zbulwersowała się dziewczynka. - Próbowała mnie okraść.

- Mimo wszystko to nie przystoi młodej damie, żeby witać się w taki sposób ze swoją nową siostrą - powiedziała kobieta, próbując przez cały czas patrzeć mi w oczy. - Jak masz na imię? - zapytała, uśmiechając się jeszcze szerzej.

- Ciociu! - krzyknęłam przez sen i natychmiast się przebudziłam.

Znajdowałam się na krawędzi łóżka, mało brakowało, a wylądowałabym na podłodze. Usiadłam i próbowałam uspokoić oddech. To nie były miłe wspomnienia, ale jak bardzo dla mnie ważne. Wciąż pamiętałam siłę tamtego ciosu, i jak Danielle wtedy na mnie patrzyła, niezadowolona z uwagi o potencjalnym rodzeństwie. Rozejrzałam się po ciemnym pokoju, zegarek wskazywał piątą nad ranem. Cyferki drażniły mnie tą swoją jaskrawą czerwienią. Ostrożnie podeszłam do stolika i zapaliłam świeczkę. Poczekałam, aż płomień przestanie drgać i wzięłam ją do ręki. Wszystkich dziwiło to zachowanie, lecz mając zapaloną świeczkę, czułam się lepiej niż z lampami, które miałam wrażenie, że w każdej chwili zgasną.

Wyszłam na korytarz, po cichu zamknęłam drzwi. Wydawał się nieprzyjemnym miejscem, ale nie zniechęciło mnie to. Wiedziałam, gdzie znajdę portret cioci Alice, na parterze, tuż przy drzwiach do jadalni. Po dotarciu na miejsce oświetliłam świecą portret, wyglądała na nim pięknie, chłodno i wyniośle. Była ciepłą i życzliwą osobą na pierwszy rzut oka, ale to była tylko przykrywka dla jej prawdziwej, zimnej natury. Kochałam ją pomimo tego, wychowywała nas i była dla mnie wzorem. Chciałam zawsze być tak wyrachowana, jak ona. To był czas na moją zadumę.

Przeszłam kilka kroków, by spojrzeć na moją siostrę Danielle. Rzeczywiście zbliżyłyśmy się do siebie, jakbyśmy były prawdziwym rodzeństwem, pomimo dzielących nas różnic. Nie tylko z wyglądu, ale i z charakteru. Była o dwa lata starsza, więc gdy mnie karano, ona miała dwadzieścia lat. Nie było jej wtedy przy mnie w domu, ale wiem, że gdyby się tam pojawiła jej brązowe oczy patrzyłyby na mnie z wściekłością, jednocześnie smucąc się i radując. Bardziej towarzyska i otwarta niż ja, nie przepadała raczej za nauką, wolała działać. Dlatego dobrze pracowało nam się razem, gdy już trzeba było.

- Pani Marcos? - usłyszałam głos za plecami, ktoś do mnie podszedł. Rozpoznałam go bez problemu.

- Jesteś tak zaspany Christianie, że zwracasz się do mnie per pani. - Zaśmiałam się cicho. - To niedorzeczne. Zazwyczaj jesteś bardziej bezczelny.

- Przepraszam. - Uśmiechnął się i podrapał po głowie z tego, co zdołałam zobaczyć w świetle maleńkiego płomienia, to że miał potargane włosy i był bez koszulki. Delikatnie uniosłam kąciki ust, a na moje policzki wkradł się delikatny rumieniec. Mimo wszystko potrafiłam docenić piękno ludzkiego ciała, zwłaszcza męskiego. - Co tu robisz? - zapytał.

- Miałam nocny koszmar, przyszłam więc zobaczyć ciocię i Danielle - odpowiedziałam, wskazując głową ścianę. Niechętnie zauważyłam też, że tam, gdzie powinien znajdować się mój portret powieszono jakąś nieudaną próbę, ukazania piękna storczyków. - A co ciebie skłoniło do opuszczenia łóżka o piątej nad ranem?

- Codziennie wstaje o tej porze - odpowiedział i uśmiechnął się delikatnie.

Zapadła chwila ciszy. Oczywiście, że wiedziałam, że musi tak wcześnie zrywać się z łóżka. To część jego pracy. Skarciłam się w duchu za tak niedorzeczne pytanie. Nie było to dla mnie coś, czym powinnam się przejmować. Też musiałam niekiedy wstawać przed świtem, zwłaszcza kiedy trenowałam pod okiem Alice i Cezara.

- Tęsknisz za nimi? - zapytał nagle.

- Owszem - odpowiedziałam po chwili. - Chociaż przychodzi mi to ciężko w przypadku Danielle, ostatnie kilka tygodni przed tym wszystkim nie dogadywałyśmy się zbyt dobrze.

- O co poszło?

- O Roberta. - Wzruszyłam ramionami, to był ktoś, o kim należało zapomnieć. – Powieś, proszę mój portret i schowaj gdzieś te okropne kwiaty - dodałam jeszcze.

- Dobrze - odpowiedział, kiwając głową. Widziałam, że jeszcze tak w połowie był w krainie snu.

- I zrób Lucasowi i Verze porządne śniadanie, tak na szóstą. Za pół godziny będę ich budzić na trening, żeby potem na spokojnie zdążyli do szkoły.

- Myślałem, że treningi będą prędzej pod wieczór niż nad ranem.

- Ależ pod wieczór też będą. - Zaśmiałam się i podeszłam bliżej niego. - Ale dobrze, że myślisz. - Uśmiechnęłam się i poklepałam go po ramieniu. - Następnym razem, mimo wszystko pamiętaj, żeby zakładać coś na siebie. Mnie to nie przeszkadza, ale sam wiesz, jak to jest.

Na chwilę zamurowało go, a ja wróciłam do siebie, odłożyłam świeczkę na stolik i postanowiłam poczytać trochę, zanim pójdę po dzieciaki. W ciągu piętnastu minut udało mi się przeczytać dwadzieścia stron pierwszego tomu „Władcy Pierścieni". Podobała mi się ta książka, ale musiałam odłożyć lekturę na później. Szybko umyłam się i ubrałam. Założyłam strój do ćwiczeń, który sprezentował mi wujek Henry, obcisłe coś, co odsłaniało mi brzuch, na to luźna koszulka bez rękawów, przylegające do ciała spodnie i jak to on określił „sportowe buty". Mogłam go wypróbować wcześniej, ale jakoś nie miałam ochoty. Wparowałam do pokoju Very ze świadomością, że dziewczęta potrzebują więcej czasu na przygotowanie się do czegokolwiek. Na swoje nieszczęście a moją uciechę, Lucas nocował na kanapie w jej pokoju.

- Wstawać! – krzyknęłam radosnym tonem.

- Co? – zapytała Vera, przytłumionym poduszką głosem. - Pogięło, jest dopiero wpół do szóstej?

- Dokładnie, więc wychodzić z łóżek, przygotować się do treningu i punkt szósta macie być w jadalnie na śniadanie - oznajmiłam stanowczo i wycofałam się z pokoju, rzuciłam jeszcze tylko przy drzwiach. - Za każdą minutę spóźnienia, pięć minut treningu dłużej.

Nie zmobilizowało ich to, ale postanowiłam dać im szansę tego pierwszego poranka. Weszłam do jadalni i sama zjadłam śniadanie. Powoli przyzwyczajałam się, że niektóre posiłki jedli wraz ze mną służący. Pięćset lat temu to było nie do pomyślenia. Christopher jadł ze spokojem, kiedy to jego młodszy brat krążył z talerzem od jadalni do kuchni i z powrotem. Dziwiłam się, że jest w takim stanie, żeby w ogóle cokolwiek przełknąć. Zastanawiałam się, czym on tak się denerwuje. Obserwowałam go przez chwilę, a potem cierpliwie czekałam na moje kuzynostwo.

- Co dla nich szykujesz? - zapytał mnie starszy służący.

- Na tych porannych treningach będę się skupiać typowo na kondycji fizycznej, a wieczorem na tajnikach zawodu - odpowiedziałam obojętnym tonem.

- Nie za wcześnie? - wtrącił się Christian, który akurat na chwilę przyszedł z kuchni.

- Nie. - Pokręciłam głową. - Nie mam czasu na jakieś bawienie się w delikatność, za tydzień jadę na spotkanie z klientką, może mnie nie być w związku ze zleceniem. Potrzebuje ich. Sama długo nie pociągnę, jeśli na przykład Henry umrze.

- Tylko ich nie przemęczaj - stwierdził Christopher. - Pamiętaj, że to zupełnie inne czasy i inna mentalność. A oni są w najtrudniejszym wieku. - W tym momencie, główne tematy naszych rozmów przekroczyły drzwi.

- Dwie po - powiedziałam, po spojrzeniu na zegarek. - Dziesięć minut treningu dłużej.

- Nie możesz nam dzisiaj darować Rose? - zapytała, przymilając się Vera. - To nasz pierwszy dzień.

- Chcesz zarobić kolejne dziesięć minut dłużej? Zostanie mniej czasu na makijaż do szkoły. Zjedzcie i przyjdźcie na salę do piwnicy. - Moja uczennica obraziła się, jej brat parsknął śmiechem, a ja uśmiechnęłam się zadowolona pod nosem i przy wyjściu mrugnęłam do Christophera.

Młodzi byli na dole dziesięć minut później, skomentowałam to tylko stwierdzeniem, że powinni się byli jeszcze bardziej pośpieszyć. Nie chciałam być typem nauczyciela, który tylko mówi uczniom co robić i poprawia ich błędy, zamiast tego ćwiczyłam z nimi, dostosowując się do ich tempa. Zaczęliśmy od ćwiczeń w biegu, powoli zmuszałam ich do coraz większego wysiłku. Na tym skupiła się pierwsza część treningu, drugą poświęciłam na rozciąganie się i kilka ćwiczeń gimnastycznych. Oczywiście oboje narzekali na wszystko już po piętnastu minutach, w moich czasach to młody wiek był równoznaczny z dużą ilością energii i chęcią do ćwiczeń, chyba że ktoś wolał książki, to wtedy nie, ale zawsze.

Lucas ledwo przetrzymał bieg, ale wykonywał ćwiczenia w miarę poprawnie i miał tylko drobne problemy z rozciąganiem się. Vera natomiast odwrotnie, jakąś tam lepszą kondycję posiadała, z rozciąganiem nie było problemu, ale strasznie blokowała się przed ćwiczeniami. Musiałam wymyślić coś, żeby pokonała lęk, ale postanowiłam to zrobić któregoś popołudnia, kiedy pójdziemy na trening same. Ostatnie dziesięć minut było dla nich męczarnią, widziałam to, ale nie zamierzałam im odpuścić.

- Na teraz to koniec, idźcie się wyszykować do szkoły - powiedziałam, nie mając nawet lekkiej zadyszki.

- A ty? - zapytał Lucas.

- Ja tu jeszcze zostanę - odpowiedziałam z uśmiechem. - Nawet się nie zmęczyłam, co to za rozpoczęcie dnia bez porządnego wysiłku. Aha. - Zatrzymałam ich przy wyjściu. - Za tydzień jadę na spotkanie z klientką do Glasgow na dwa dni. Chcecie jechać ze mną?

- Ale wtedy nie będzie treningu? - spytała tym razem Vera.

- Na wasze nieszczęście nie. - Udałam wielką przykrość z tego powodu, oni wprost przeciwnie.

Poszli już bardziej żywi i radośni, a ja zostałam i zaczęłam uderzać o worek bokserki, byle żeby się zmęczyć, byle żeby zapomnieć o przeszłości. Cały czas z tyłu głowy miałam mój sen, Danielle, Roberta, Alice. Chociaż myślałam, że będę sobie z tym radzić, nie potrafiłam.

Trudno mi było odnaleźć się w tym świecie, chciałam tylko mieć stabilny grunt pod nogami, który rozumiałam. Nie zaś być otoczona cudownymi i magicznymi urządzeniami, które latały, wydobywały z siebie dźwięki i jeździły, nie używając siły pociągowej zwierząt. Było mi ciężko, ale nie mogłam dać tego po sobie poznać. W głowie pulsowała mi tylko myśl o tym, że jestem ostatnią nadzieją rodziny. Czułam, że tylko tak odkupię krzywdę, którą chciałam im wyrządzić.

Do południa nie opuszczałam sali treningowej, potem poszłam do Henry'ego, który zaczął mi przekazywać wszystkie ważne informacje, dotyczące prowadzenia rodzinnego interesu w tych latach roku. Słuchałam uważnie, starając się zapamiętać jak najwięcej informacji. Nie byłam do końca pewna, czym to zachowanie jest spowodowane. Nie sądziłam, że może przeczuwać własną śmierć czy cokolwiek innego. Wszystko wydawało się z nim w porządku, tylko raz na trzy miesiące musiał jeździć do jakiegoś górskiego sanatorium, na cały tydzień. Tak się składało, że wyjeżdżał w ten sam dzień, w którym ja jechałam na spotkanie z klientką. Poza tym słyszałam, że medycyna znacząco się rozwinęła. Tak jak wiele innych rzeczy, niekiedy na gorsze, jak na przykład moda. Chociaż musiałam w końcu przyznać, że takie spodnie to całkiem przydatna rzecz.

Dałam młodym spokój na całe popołudnie i wprost ucieszył mnie widok ich zniechęconych min, kiedy im oznajmiłam, że czas na wieczorny trening. Szli za mną jak na ścięcie. Możecie mi wierzyć, ale niektórzy klienci chcieli właśnie, aby zadano tego rodzaju śmierć. Takie zadanie przyjmowali głównie męscy członkowie familii, ale z tego co pamiętam, zdarzyło mi się współpracować z kuzynem Maxwellem nad jedną taką sprawą. Był jedną z najśmieszniejszych i najdziwniejszych osób, jakie znałam, co w żaden sposób nie odbierało mu uroku. Już szykowali się do biegu, kiedy im przerwałam.

- Co robicie? - spytałam roześmiana.

- Ekhem chcemy biec - odpowiedział Lucas.

- Nie będziemy biegać - odpowiedziałam krótko, odetchnęli z ulgą. - I od was zależy, co będziemy robić na wieczornych zajęciach. - Ucieszyli się jeszcze bardziej. – Możecie, póki co wybierać z walki wręcz i nauki posługiwania się nożem, pomijając fakt, że to jedno z najważniejszych narzędzi w naszej profesji, może być całkiem przydatny do samoobrony.

Miny im odrobinę skwaśniały, ale musiałam uświadomić tej dwójce, że to część życia z naszym nazwiskiem. Coś za coś, w życiu nic nigdy nie przychodzi za darmo. A takie umiejętności zawsze przydadzą im się w życiu, nawet jeśli nie będą zabijać. Wybrali po krótkiej naradzie pierwszą opcję. Zaczęliśmy więc od prawidłowej pozycji ciała i kilku najprostszych ciosów. Przez całą godzinę kazałam im ćwiczyć na workach treningowych. Oczywiście, że zaczęli narzekać po dziesięciu minutach.

- Powinniście się cieszyć - mruknęłam, pogryzając jabłko i poprawiając Verę. - Ja trenowałam jeszcze na workach z mąką.

- Serio? - zapytał się Lucas, zapominając o zamortyzowaniu worka, co skończyło się dla niego bolesnym ciosem w twarz.

- Urodziłam się w tysiąc pięćset drugim roku, miej to czasami na uwadze - odpowiedziałam z przekąsem.

Przez ostatnie piętnaście minut pozwoliłam im wypróbowywać nowo poznane ciosy na sobie nawzajem, licząc na ich inwencję twórczą w kwestii obrony. Mnie nauczono, że żadne specyficzne i wyuczone zachowania obronne nic nie dadzą, bo musisz poznać swoje własne ciało, tak by po prostu reagowało dostatecznie szybko. Wyuczysz się odruchów i ciosów, ale w trakcie walki nie ma czasu na analizowanie, że ten cios powinien odeprzeć tak, a tamten inaczej. Każdy broni się na swój niepowtarzalny sposób, więc po prostu robisz wszystko, żeby nie oberwać i atakujesz, jak najskuteczniej. Żadnej wielkiej filozofii, w czasie walki nie ma czasu na myślenie, po prostu działasz, wykorzystując pamięć mięśniową ciała. Oczywiście, że miałam zamiar nauczyć paru specyficznych technik samoobrony młodych, ale bez przykładania do tego zbytniej wagi.

***

Po tygodniu nie widziałam żadnego znaczącego postępu, tylko przestali narzekać. Stwierdziłam, że to bardziej wynik mojej obojętności na te ich wszystkie „I po co nam to? Możemy odpocząć? Ile jeszcze? Możemy skończyć wcześniej?", i tym podobne. Jednak z dnia na dzień wytrzymywali to wszystko coraz lepiej. Czekałam ze zwiększeniem tempa, aż to obecne przestanie ich tak męczyć. W każdym razie cieszyłam się, że mogłam spędzać z nimi czas i po chichu byłam z nich jednak trochę dumna.

Pewnego popołudnia, kiedy Lucas był na zajęciach z hackerstwa, cokolwiek to było, poprosiłam Verę, żeby poszła ze mną do sali. Niechętnie to zrobiła i gdy tylko zobaczyła, że wyciągam materac, chciała stamtąd uciec.

- Zauważyłam twój problem - powiedziałam i uspokoiłam ją. - Nic takiego ci nie zrobię. Podejdź i spróbuj zrobić przewrót do przodu.

- Przecież wiesz, że się boje - odpowiedziała drżącym głosem, ale podeszła i ukucnęła przy krawędzi materacu, a ja usiadłam po turecku obok niej.

Myślałam wcześniej, jak do tego podejść i zdecydowałam się na najspokojniejszą metodę. Jedyne na co nie mogłam sobie pozwolić, to zniechęcenie jej do ćwiczeń i jednocześnie do samej siebie. Obserwowałam, jak się kołyszę w przód i w tył, nie mogąc zmusić swojego ciała, do pochylenia się. Cała drżała.

- Nie zrobię tego - powiedziała, prawie płacząc.

- Nie musisz zrobić tego teraz. Chciałam, żebyś się uspokoiła i poczekała, aż sama dojdziesz do wniosku, kiedy będziesz gotowa. - Uśmiechnęłam się delikatnie, kuzynka spojrzała na mnie nie do końca, rozumiejąc o co mi chodzi. - Usiądź tak jak ja przed materacem, oswój się z nim, oswój się ze swoim strachem. Kiedy będziesz gotowa pokonać go raz na zawsze, wtedy to zrobisz. Nie mam zamiaru zmuszać cię do tego.

- Naprawdę? - spytała odrobinę zdziwiona, ale usiadła.

Pokiwałam głową i pokazałam jej, jak ma oddychać. Zauważyłam, to oboje mają problemy z koncentracją. Myślałam nad tym jak jeszcze jej pomóc, wpadłam na coś, czym zamierzałam podzielić się z nią na koniec.

- A ty się czegoś boisz? - zapytała, po dziesięciu minutach, na nią to chyba mógłby być rekord. Zazwyczaj nie zamykały się jej usta.

- Każdy się czegoś boi – odpowiedziałam. - Boje się na przykład znowu zakochać, boję się zostanę ze wszystkim sama. Boją się utraty bliskich. Boje się, że spanikuje i wielu innych rzeczy. Kiedyś bałam się ciemności i ludzi.

- Jak sobie z tym poradziłaś? - od razu się ożywiła. – Proszę, opowiedz.

- Nie lubię opowiadać o sobie. - Skrzywiłam się, lecz niechętnie przystałam na tą propozycję. - Kiedy ciocia Alice znalazła mnie na ulicy i wzięła do domu, przez cały pierwszy tydzień nie wychodziłam z łóżka i nic nie jadłam. W nocy nie mogłam spać, bo paraliżował mnie strach, że ktoś mnie skrzywdzi. A gdy ktoś przychodził, chowałam się pod pierzyną. Nie byłam przyzwyczajona do tego, że ktoś mi przynosi posiłki do ogromnego łóżka i tego, że ktoś się po prostu chce mną zajmować. - Zamilkłam na chwilę, wspomnienia znowu we mnie ożyły.

- Przychodziła często Danielle, która próbowała ze mną porozmawiać, ale nie powiedziałam ani słowa. Przełamałam się dopiero wtedy, kiedy Maxwell przyniósł mi taką najzwyczajniejszą szmacianą lalkę ubraną w prostą sukienkę. Usiadł obok mnie i zaciekawił tym, że w ogóle przyniósł coś nowego. „Zobacz, ona też jest tu nowa i nie czuje się dobrze", powiedział i podał mi ją. Dodał jeszcze: „Jesteście teraz dwie, jak będziesz chciała z kimś porozmawiać, teraz masz nową przyjaciółkę, wydaje mi się, że zawsze chętnie się do kogoś przytuli, gdy tej osobie jest smutno.". Po prostu się rozpłakałam i rzuciłam mu na szyję, dziękując.

W tamtym momencie uświadomiłam sobie, jak bardzo za nim tęsknie i zrobiło mi się strasznie smutno, poczułam taką przerażającą, ogromną pustkę. Był tak dobrym człowiekiem, wyśmienitym zabójcą, ale jednocześnie tym radosnym ognikiem całej rodziny. Nawet ponury Cesar i chłodna Alice od razu na jego widok się uśmiechali. Potrafił rozśmieszyć każdego. Powinnam zobaczyć, czy po mojej karze ułożyło mu się życie, ale nie byłam gotowa, aby to uczynić.

- Wiesz co Vera, następnym razem posiedzimy trochę dłużej, a teraz idź się spakować, bo jutro rano jedziemy do Glasgow.

***

Obserwował ich i widział, jak się pakują do samochodu i odjeżdżają. Mężczyzna czekał do zapadnięcia zmroku, znał każdą najmniejszą tajemnicę tego domu, gdzie i jak działają czujniki, alarmy, kamery. Nie miał więc problemu, żeby dostać się do drzwi dla służby. Zaplanował wszystko dokładnie, tak jak go uczył. Zdawał sobie sprawę, że wszystkie hasła były pozmieniane, ale znał też na tyle dobrze swojego ojca, żeby wpisać właściwe za trzecim razem. Ojciec, w tamtym momencie to słowa brzmiało dla niego jak najgorsza rzecz na świecie. Obawiał się tylko, że znalazł już na ich miejsce, jego i jego brata zastępstwo i to w postaci młodych ludzi. Jego kolejnych ofiar, którym zniszczy życie, psychikę i wszystko, co w nich dobre.

Doszedł jednak do wniosku, idąc dobrze sobie znanymi korytarzami, że starsza blondynka miała w sobie coś znajomego, nie z wyglądu, ale zachowania, nie potrafił jednak stwierdzić co. Nie zauważył, że na ścianie pojawił się nowy obraz. Jego celem był skarbiec i nie zamierzał przebywać w domu, którego szczerze nienawidził, więcej niż było trzeba. Wszedł i tam bez większych problemów dostał to, czego szukał. Ściągnął kominiarkę, nic go nie denerwowało, nienawiść napędzała tylko ideę, że postępuje słusznie. Wyciągnął z kieszeni telefon i zrobił zdjęcie pustego sejfu. To jedno wysłał do człowieka, który go wychował. A potem tylko napisał krótką wiadomość, do ważnej osoby, brzmiącą „Mam to!". Uśmiechnął się do siebie. Stwierdził, że da im dwa tygodnie, jeśli nie znajdą go w tym czasie, da im znać gdzie jest. To była wystarczająca ilość czasu, żeby się przygotować. Ciekawie by było spotkać się z tą znajomą blondyną, pomyślał i ze stoickim spokojem opuścił swój dawny dom.

***

Ledwo co wróciłam do hotelu po wieczornym spacerze, rozdzwonił się mój telefon. Musiałam krzyczeć, żeby Lucas i Christian byli przez chwilę cicho i przerwali idiotyczną kłótnię o to, kto wygrał w grze, którą pasjonowali się od dobrych kilku godzin, a była już połowa nocy. Wyświetlił mi się numer Henry'ego, nie sądziłam, że miałoby być to coś dobrego. Był wściekły i przeklinał we wszystkich znanych sobie językach, poczekałam, aż pozwoli mi dojść do głosu.

- Wujku, co się stało? – zapytałam, podchodząc do okna. Na ulicy naprzeciwko jakaś para, nie mogła się od siebie oderwać, wywróciłam oczyma i skupiłam się na rozmówcy.

- Okradł nas, ten ... - tutaj padło sporo obraźliwych określeń.

- Ale kto wujku? - służący i moje kuzynostwo zaczęli z ciekawością podsłuchiwać.

- Peter!- wykrzyczał do słuchawki. - Nie pytaj mi się, czy jestem pewny, bo jestem na sto procent!

Szczerze, mało mnie obchodziło, że Peter nas okradł, bo myślałam, że to było coś mało istotnego dla mnie, ale miało wielką wartość dla Henry'ego, nie wiem na przykład coś z jego wyjątkowej kolekcji pionków szachowych. Coś jednak mówiło mi, że nie wkurzyłby się tak bardzo.

- Co ukradł? - zapytałam krótko i rzeczowo, drżącym głosem.

- Rosalie, on ukradł nasze rodzinne kroniki - powiedział i zapadła cisza, gwałtowna oraz przytłaczająca, która przerwał tylko, odgłos rozpadającego się o ścianę urządzenia.







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro