Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16 - Umierająca nadzieja

- Zaraz tu będzie – odpowiedział mi miło sobowtór Roberta. – O widzisz, już biegnie.

Rzeczywiście z przeciwka, biegł jego przyjaciel z dziwną fryzurą. Gdy tylko się zbliżył, wycelował we mnie broń. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.

- Zadzwoniłem po chłopaków. Zaraz tu będą. Co z naszą damą? – zapytał.

- Jestem damą? Nawet nie wiedziałam. – Spojrzałam w bok, starając się uchwycić wzrok Daniela. – Widzę, że jednak mnie nie zabijecie. Już dawno byście to zrobili. Zastanawiam się tylko, czemu? Ktoś mi odpowie? – Rick nerwowo spojrzał na przyjaciela. – Nie? Widzę, jak trzęsie ci się ręka Rick, nie nacisnąłbyś spustu, bo boisz się, że przez przypadek, zamiast mnie tylko zranić, trafisz w serce. Prawda? No więc, panie agencie wywiadu, co ze mną robimy?

- Pójdziesz po dobroci, czy znowu będziemy walczyć? – zapytał zamiast tego Daniel, zaciskając coraz mocniej dłoń na mojej ręce.

- Marne mam szanse, więc chyba nie mam wyjścia. Muszę ci jednak przyznać, że całkiem dobrze walczysz.

Obruszyłam się na brak jakiegokolwiek podziękowania albo chociaż komplementu zwrotnego. Dałam im się związać i zaprowadzić do samochodu. Zaraz po tym odjechaliśmy, zastanawiałam się, dokąd mnie wiozą. Na komisariat? Czemu po prostu nie zatrzasnęli mnie w samochodzie i nie poczekali za ludźmi, po których zadzwonił Rick. Wszystko było podejrzane, ale musiałam zachować maksymalne skupienie. Zamiast tego zaprowadzili mnie do jakiegoś mieszkania, przywiązali do krzesła i usadzili na środku małego salonu.

- Skoro wiedzieliście, że przyprowadzicie tu „damę". Wypadałoby trochę posprzątać – powiedziałam zniesmaczona. – A tak właśnie, skąd wiedzieliście, że akurat tam będę? – zagadnęłam zniechęconym tonem.

- Zwykłe szczęście. Już dawno domyśliłem się, jakim systemem idziesz, nie potrafiłem przewidzieć, kiedy zaatakujesz. A teraz dwa zlecenia w przeciągu kilku dni. Nie wiedziałem tylko dlaczego. No to na chybił trafił stwierdziłem, że jako następnego zdejmiesz tego gościa. Zasadziliśmy się z Rickiem i od wczoraj czekaliśmy. – Usiadł naprzeciwko mnie, ten w dredach w tym czasie czegoś szukał i wrócił po chwili z zawiniątkiem.

- Miło mi. – Uśmiechnęłam się słodko. – Jesteś takim jakby moim arcywrogiem. Zawsze chciałam mieć jednego.

- Jestem pewien, że masz ich więcej. Według tej książki... – Wyciągnął rękę do Ricka, odwinął materiał i moim oczom ukazała się nasza kronika. Opanowała mnie ogromna wściekłość, której nie byłam w stanie w żaden sposób ukryć.

- Która nie należy do ciebie. – Weszłam mu w słowo lodowatym tonem. – Dostałeś ją od zdrajcy i złodzieja.

- Byłaś jedną z lepszych w tej branży. Rick nadal w to nie wierzy. – Dokończył. – Pytanie, czy nadal jesteś? – Nie odpowiedziałam, popatrzyłam tylko na niego ze złością. Chciał mnie wyprowadzić z równowagi. – Więc ile osób zabiłaś, odkąd się przebudziłaś?

- To mi pochlebia. – Skinęłam głową w kierunku tego z dredami. – Dużo – odpowiedziałam, po chwili zastanawiania, udając, że staram się to policzyć.

- I nic więcej nie powiesz?

- Nie – zaśmiałam się. – Bo jesteś nieprzyjemnym rozmówcą i bardzo nieuprzejmym gentlemanem.

- I tak w końcu wszystko wyśpiewasz mi, jak skowronek. – Wstał i schował gdzieś moją kronikę.

Rick przypatrywał mi się przez chwilę, podszedł i obejrzał mój golf, na którym najważniej dostrzegł plamy krwi. Zawołał z powrotem Daniela, pokazał mu to. Zdjęli go ze mnie i ten z dredami wyszedł. Przy okazji chcieli też wziąć mój telefon. Na tyle ile zdołałam, kopnęłam agenta wywiadu, kiedy wyciągał go z kieszeni moich spodni. Kiedy przyrząd upadł na podłogę, roztrzaskałam go butem. Za co dostałam potężny cios w twarz od Daniela. Nie zrobiło to na mnie wrażenie. Nie wyszkolono mnie tylko do zadawanie bólu, ale również do zniesienia jego ogromnej ilości. Poznając też odrobinę te czasy, wątpiłam, czy którykolwiek z nich znał jakieś konkretne metody wyciągania informacji ze swojej ofiary.

Wycofałam się mentalnie, musiałam obmyślić plan. Najwyraźniej powodem, dla którego znalazłam się tutaj, była częściowa fascynacja moją osobą i rodziną. Wiedziałam, że ktoś po mnie przyjdzie. Pytanie, jak długo mnie tu będą przetrzymywać? A to na pewno nie będzie przyjemny pobyt. Obserwowałam mojego gospodarza a on mnie, opierając się o framugę. Po chwili stwierdził, że trzeba by mi było opatrzyć kostkę, co zrobił dosyć sprawnie. Podziękowałam mu, spojrzał na mnie jak na wariatkę. Trudno mi jednak było zrozumieć, czemu to robi. Może to była część strategii, najpierw był miły, by potem zagrać na moich uczuciach.

- Wpojono mi dobre maniery – odparłam krótko.

Daniel chyba nie był do końca pewny, co zrobić. Nadal też nie pojawili się wezwani wcześniej koledzy. Chyba jednak nie chciał mnie oddawać nikomu innemu. Do końca dnia milczeliśmy oboje, ja tylko poprosiłam dwukrotnie o możliwość skorzystania z łazienki. Próbowałam poznać rozkład domu i przeanalizować możliwości ucieczki. Niestety uszkodzona kostka zdecydowanie ograniczyła ilość rozwiązań. Potrzebowałam też informacji o kronice, skoro miałam okazje, musiałam ją odzyskać.

Następnego dnia wrócił Rick, krzycząc od wejścia, że krew na moim golfie, należała do mojego ostatniego celu.

- Wielkie mi odkrycie – skomentowałam to, przewracając oczyma.

- Nie będziesz zaprzeczać? – zapytał złośliwie Daniel. – Udało ci się coś odzyskać z telefonu?

- Całkiem sporo.

Przeklęłam w duchu. Zastanawiałam się wcześniej, czy dzisiaj wróci z kroniką? Nękało mnie też pytanie, czy wiedzą o Danielle. Czy myślą, że tylko ja działam aktywnie w branży? Bo jeśli tak, to siostra mogłaby spokojnie dokończyć zlecenia panterkowej klientki. Ponownie starali się ze mnie coś wyciągnąć. Nic im jednak konkretnego nie powiedziałam, udzielałam wymijających odpowiedzi. Widziałam ich zaciekawienie moją rodziną i musiałam z tego skorzystać, przenieść całą ich uwagę tylko na mnie. Nie mogli podejrzewać o cokolwiek nikogo innego. Moja rodzina na pewno spróbuje mnie odbić, nie wiedziałam tylko, jak długo im to zajmie.

Musiałam jednak przyznać, że ta dwójka młodych mężczyzn również wzbudzała we mnie spore zainteresowanie. Chciałam też wykorzystać tę okazję, żeby ich poznać. Rick, gdy Daniela nie było w pobliżu, dawał się wciągać w pogawędki, lecz nigdy wtedy na mnie nie patrzył. Najwyraźniej przeszkadzał mu widok mojej zakrwawionej i poobijanej twarzy. Cóż jego przyjacielowi trzeba było przyznać, że ma dobry prawy sierpowy, jednak widziałam, że zawsze walczy z pewnymi oparami, by ot tak mnie uderzyć. W walce to co innego, lecz w sytuacji, gdy byłam przywiązana do krzesła, Danielowi ciężko przychodziło podniesienie na mnie ręki.

Minął tydzień, nic się nie wydarzyło. Miałam sporo czasu na rozmyślanie. Nie dawałam po sobie tylko poznać, że tracę siły. Nie mogłam porządnie się wyspać. Co prawda byłam przyzwyczajona do trwania w długim bezruchu i do tego typu sytuacji. Wujek Cezar przygotowywał nas na to. Dawali mi tylko wodę, jakiś skromny posiłek na wieczór i łazienkę do dyspozycji na pięć minut. Zaczęłam przyzwyczajać się do tej dwójki, chociaż zdecydowanie wolałabym być w domu i ze swoją rodziną. Wiedziałam, że prędzej czy później mnie znajdą i odbiją z ich nieudolnych.

Po dwóch tygodniach zaczęłam się jednak niepokoić i wątpić w najbliższych. Mój umysł krzyczał Jesteś głową rodziny, powinni zrobić wszystko, żeby cię znaleźć! I to jak najszybciej!. Miałam coraz mnie siły na udawanie, że wszystko jest ze mną w porządku.

- Nadal nie chcesz porozmawiać? – zapytał mnie któregoś dnia Daniel.

- Nie uczą was jak porządnie przetrzymywać ludzi? – zapytałam. – Bo coś nie robicie postępów ze złamywaniem mnie. Boje się spytać, czego uczyli was odnośnie tortur. Łaskotania ptasim piórem?

- W końcu skończy ci się ochota na żarty – stwierdził agent i zniknął w swoim pokoju.

Minęło kolejne siedem dni, a potem kolejne. Byłam w tym mieszkaniu już od miesiąca. Głowa mi pulsowała, czułam się chora i osłabiona, nie wiem, co mogło mi dolegać, ale to nie ułatwiało mi życia. Daniel i Rick coraz więcej się kłócili o to, co ze mną zrobić. Agent wywiadu, coraz częściej wspominał o zasadniczo zakazanych w ich pracy aktów przemocy. Domyślałam się, że może chodzić o normalne tortury. Normalnie nie zrobiłoby to na mnie wrażenie, lecz zaczęłam wątpić, czy będę w stanie rzeczywiście je przetrwać. Najgorsze w tym wszystkim było tracenie wiary we własną rodzinę. Wszyscy byli doskonale wyszkoleni, czemu zajmuje im to tyle czasu?

Przez większość czasu byłam pilnowana, lecz mój umysł znalazł sobie doskonałe zajęcie. Analizowałam wszystkie moje poczynania, każdą pojedynczą decyzję od mojego przebudzenia. Dopiero teraz zaczęłam zdawać sobie sprawę, że popełniłam najgorszy z błędów. Zlekceważyłam Daniela, co skończyło się dla mnie tak, a nie inaczej. Zastanawiałam się, gdzie się pomyliłam? Lucas i Vera byli dobrym wyborem, dlaczego jedno z nich mnie teraz nienawidzi? Nie mogłam być jej przyjaciółką jak Danielle. Nie tak nas wychowano. A jednak moja siostra umiała postępować inaczej. Czy to złe, że postępowałam za schematami, które uważałam za dobre, bo takich mnie nauczono? Minęło pięćset lat, świat zmienił się aż tak? A może problem był we mnie?

Chciałam, tylko żeby nasza rodzina znowu była wśród tych najlepszych. Żebyśmy wzbudzali strach i szacunek. Starałam się jak mogłam, nic nie wychodziło. Wiedziałam, że to zajęłoby mi kilkanaście lat. Może udałoby mi się, ze wsparciem Danielle, ale ona nie chciała już się tym zajmować. Zakochała się w Christopherze, przecież to jej w niczym nie przeszkadzało? Nie miałabym nic przeciwko temu, skoro dawał jej szczęście.

Byłyśmy sobie równe, obie należałyśmy do czołówki. We trójkę z Maxwellem nazywano nas „Wspaniałym pokoleniem Marcosów". Inne rodziny zazdrościły Cezarowi, takich nabytków. Co się stało z tą rodziną? Czemu to mnie Henry powierzył to zadanie? Co się z nami stało? Maxwell nie żył, Danielle marzyła o rodzinie ze służącym. A ja, próbowałam tylko ratować honor rodziny i spełnić ostatnią prośbę naszego krewnego?

Po miesiącu rozmyślań doszłam tylko do jednego wniosku. To potem przysłoniło wszystkie inne myśli. Byłaś za słaba. Nie mogłaś nic z tym zrobić. Nie sama. To nazwisko upadało już od pokoleń, a ty nie potrafiłaś tego naprawić. Byłam zbyt słaba...

- To nie miało sensu – powiedziałam do siebie na głos. – To od początku, nie miało sensu – powtarzałam raz za razem.

Daniel zaraz po tym przyszedł, żeby zobaczyć, co się dzieje, spojrzałam na niego pustym wzrokiem i powtórzyłam to samo. Rick wyglądał zza jego pleców.

- Myślisz, że ją w końcu złamaliśmy? – zapytał.

- Wydaje mi się, że ona złamała samą siebie – odparł mu Daniel. – Jutro spróbujemy coś z niej wyciągnąć. Mam dosyć obchodzenia się z nią prawie jak z porcelaną.

Dotrzymał słowa, zaczął mnie torturować. Z dnia na dzień był coraz okrutniejszy. Najwyraźniej kronika i nazwisko Marcos stało się jego obsesją, a ułudne poczucie nade mną władzy dodawało siły. Chciał się dowiedzieć, jak zabijałam, jak ukrywałam dowody, jakim cudem mi się wszystko udawało. Mimo załamania, w które wpadłam, nic mu nie powiedziałam. Prędzej umarłabym. Chociaż miałam wrażenie, że moja rodzina mnie porzuciła, nie potrafiłabym jej zdradzić. Bałam się śmierci jak każdy. Nie chciałam tylko umierać z poczuciem niespełnionego obowiązku. Traciłam nadzieję i siły. On tracił cierpliwość.

Któregoś dnia oboje musieli iść do pracy, zobojętniała nawet nie zwróciłam uwagi, że ktoś próbuje się włamać. Podniosłam wzrok, dopiero gdy ktoś delikatnie uniósł mój podbródek. Jednocześnie z moich rąk i kostek opadły więzy. Byłam jeszcze trochę ogłuszona, nie rejestrowałam, co się dzieje wokół mnie. Czułam tylko, jak ktoś unosi mnie. Tak samo, jak tego dnia, kiedy mnie obudzono.

- Nie mogłem cię znaleźć Rosalie, robiłem wszystko, co mogłem – mówił ktoś.

- Lucas? – zapytałam niepewnie. – Kronika, poszukaj kroniki – dodałam ostatkiem sił i pogrążyłam się w ciemności.

***

Obudziłam się kilka godzin później, kiedy ktoś obmywał mi twarz ciepłą wodą. Otworzyłam oczy, zobaczyłam twarz Christiana. Próbowałam się uśmiechnąć, ale mi nie wyszło. Nie wiedzieć, czemu ucieszył mnie jego widok, znaczyło to, że jestem w domu. Jestem w końcu bezpieczna.

- Dobrze cię widzieć – powiedziałam i nagle naszła mnie chęć, żeby go dotknąć i upewnić się, że to nie sen. Choćby najdelikatniej... Poruszyłam palcami i uniosłam z trudem dłoń. Mój wzrok spoczął na moim tatuażu, zatrzymałam ją milimetry od jego twarzy.

Z trudem powstrzymał się od odpowiedzi i dalej się mną zajmował. Udawał, że nic nie miało miejsca. Czułam nieprzyjemne napięcie pomiędzy nami, Christian starał się nie wpatrywać we mnie dłużej, niż było to konieczne, by nie dźgnąć mnie w oko.

Po tej niezręcznej chwili w drzwiach pojawiła się Danielle. Patrzyła na mnie z litością. I to jedyne siostrzane odczucie, które potrafiła mi w tym momencie okazać. Szybko jednak przerodziło się to w złość, kiedy rzuciła mi na kolana teczki.

- Wszystko zgodnie z twoim życzenie, siostro – powiedziała i wyszła, trzaskając drzwiami. Zadrżałam na lodowaty ton jej wypowiedzi, wewnętrznie skuliłam się w sobie. Spojrzałam na Christiana, który ponownie odwrócił wzrok.

- Nikt za mną nie tęsknił – stwierdziłam cicho. Nie mogłam jednak dać po sobie poznać, jak ostatnie zdarzenia mną wstrząsnęły. – Nie dziwię się. Którego mamy dzisiaj? – zapytałam.

- Dwudziesty pierwszy sierpnia – odpowiedział chłodno służący.

Poprosiłam, żeby podał mi kalendarz. Szybko go przejrzałam i pomyślałam przez chwilę. Ta krótka wizyta Danielle, sprawiła, że znowu pogrążyłam się w smutku i miałam ochotę płakać. Wszystko powoli stawało się jasne, rzeczywiście poniosłam klęskę i musiałam ponieść konsekwencje w postaci nienawiści swojej własnej rodziny. Najwyraźniej byłam też beznadzieją głową rodziny, chciałam zostać sama.

- Porozmawiaj z malarzem, niech przyjdzie zrobić młodym portrety ostatniego dnia miesiąca. Pomyśl też nad jakimś specjalnym menu na kolację z tej okazji. I podaj mi laptopa. – Powiedzenie tylu słów naraz sprawiło mi trudność.

- Jak sobie życzysz – powiedział sucho Christian. Wziął miskę z wodą, położył mi na łóżku laptopa i wyszedł.

Nie zdążyłam go nawet uruchomić, kiedy znowu pogrążyłam się w ciemności. Znowu straciłam przytomność. Dobrze, że jednak Christina nie był świadkiem mojej słabości. Byłam w stanie pracować na laptopie dopiero następnego dnia i to z pomocą Lucasa, który siedział ze mną cały dzień. Odpisał za mnie do klientki, która dziękowała za współpracę, chciała to zrobić osobiście, ale odmówiłam. Sprawdziłam też, czy pieniądze są na koncie, wszystko się zgadzało.

Stopniowo uzupełniałam też wpisy w kronice, chociaż co kilka zdań potrzebowałam przerwy. Po pobycie w mieszkaniu Daniela dałam sobie dziesięć dni na rekonwalescencje, chociaż czułam, że potrzebowałam więcej czasu. W tym czasie tylko Lucas przychodził do mnie, żeby normalnie porozmawiać. Bracia wpadali, żeby się dowiedzieć czy czegoś nie potrzebuje i nasz kontakt ograniczał się do suchej, służbowej wymiany zdań. Danielle nie pojawiła się ponownie, Vera przyszła raz. Z samego rana ostatniego dnia miesiąca.

- Jesteś teraz szczęśliwa? – zapytała, stojąc z założonymi rękoma naprzeciw mnie. Miała nade mną przewagę i wyraźnie chciała mi to zakomunikować. Czuła się silniejsza i pewniejsza niż kiedykolwiek.

- Chciałabym powiedzieć, że tak. Chciałabym również powiedzieć, że jestem z ciebie dumna. I z tego, jaka jesteś silna. Nie zrobię tego, bo wiem, że tego nie pragniesz, ani nie potrzebujesz. W każdym razie nie z moich ust. Nienawidzisz mnie, bo kazałam ci zabijać. Prawda, masz do tego prawo. – Nadal patrzyła na mnie wściekłym wzrokiem. – Przepraszam, że starałam się podążać za tradycją, w której mnie wychowano.

- Czasy się zmieniły – powiedziała tylko.

- Ale ja nie – odpowiedziałam i podniosłam się do pozycji siedzącej. – Nie jesteś wcale taka krucha, na jaką próbujesz siebie kreować. Patrz, jak stoisz tu teraz przede mną. Pewna siebie, niepogrążona mentalnie po pierwszym zleceniu. Przecież już zabiłaś, powinno być łatwiej. I było, prawda? – Uważnie obserwowałam jej twarz. Wiedziałam, że mówię prawdę. – Może nie do końca świadomie, bo zaistniały takie, a nie inne okoliczności. Zdecydowałaś się nacisnąć wtedy na spust. Mogłaś tego nie robić, była mała szansa, ale może moglibyśmy z tego wybrnąć i bez tego. – Zaciskała i otwierała pięści. – Dobrze to ukrywałaś Vera, bardzo dobrze. Mimo wszystko gdzieś tam cię do tego ciągnęło. Podobnie było ze mną i z Danielle w młodości. Nie chciałyśmy tego, a jednocześnie nie mogłyśmy się doczekać.

- Bo wyprałaś mi mózg wariatko. – Podeszła do mnie, cedząc te słowa. – Nie szukaj w nas podobieństw, bo mi zabijanie nie sprawia przyjemności, w przeciwieństwie do ciebie. Lubisz to prawda? Zobaczymy czy ci się spodoba, jak sama będziesz umierać.

Wyszła, zostawiając mnie samą. Opadłam na poduszki, ciężko oddychając. To co kłębiło mi się od kilku dni w głowie, zaczęło nabierać kształtu. Te słowa była tak znaczące. Wiedziałam, co mnie czeka. I prawdopodobnie na to zasłużyłam, nie spisałam się jako głowa rodziny, wszyscy mnie po cichu poza Lucasem nienawidzili. Czułam, że beze mnie będzie im lepiej.

- To od początku nie miała sensu – wyszeptałam i rozpłakałam się. Te słowa stały się moim jedynym mottem.

Przyszedł Christian i pomógł mi się przygotować. Umyłam się, umalowałam, uczesałam i założyłam długą do ziemi, czarną, miękką suknię z bardzo lekkiego materiału. Służący nie odezwał się słowem, obserwował mnie tylko. Bałam się spojrzeć mu w oczy. Nie wiedziałam, co w nich zobaczę. W końcu z jego pomocą udało mi się zejść na parter. Malarz już się rozstawiał, podałam mu rękę, którą uścisnął z szacunkiem.

- Młoda jak na głowę rodziny, ale szanuje to – powiedział. – Moja rodzina od pokoleń współpracuje z pani rodziną.

- Dziękuję więc, że i pan się zgodził to uczynić – odrzekłam, skłaniając lekko głowę w jego stronę.

Rozejrzałam się, miejsce nadal było to samo, tylko wystrój inny. Otarłam łzę, która pędziła już w dół mojego policzka. W tym miejscu pozowaliśmy wszyscy wcześniej, tylko kominek pozostał niewzruszony na upływ czasu. Podeszłam i przejechałam ręką po półce jego kamiennej ozdobie. Chciałabym znowu wpatrywać się w ogień i porozmawiać z kimś na spokojnie. Nie miałam jednak nikogo, kto mógłby mi doradzić. Zresztą, po co mi to było, w końcu niedługo przyjdzie koniec.

- Chce być pani przy tym obecna?

- Nie – odpowiedziałam, wyrwana z zamyślenia. – Zaczekam w pokoju obok, efekty zobaczę, gdy zawisną na ścianie.

Uśmiechnęliśmy się do siebie. Nadal przytrzymywana przez Christiana wyszłam i opadłam na kanapę w salonie. Podciągnęłam po chwili kolana pod brodę i zadrżałam. Wpatrywałam się pusto w najbliższe okno, zastanawiając się, co chce powiedzieć. Służący wychodził, zatrzymałam go na chwilę.

- Czy mógłbyś zrobić mi gorącej czekolady? – poprosiłam.

Wrócił dziesięć minut później z kubkiem, kiedy mi go podawał, przytrzymałam chwile jego dłoń.

- Przepraszam – wyszeptałam. – Za wszystko. – Christian zawahał się, ale po chwili pocałował mnie w czoło, mocno przytulając. – Dziękuję, że okazałeś mi tę trochę uczucia. Chciałabym je... - Uczepiłam się go kurczowo. Wyduś to z siebie, wszystko dzisiaj dobiegnie końca. To i tak nie miało do początku sensu, krążyło mi to po głowie. – Odwzajemnić, ale nie potrafię.

Posiedział ze mną jeszcze chwilę, bojąc się wykonać jakiś ruch. Czułam się przy nim wyjątkowo spokojnie. Potrzebowałam tego. Musiałam udawać jeszcze tylko przez jakiś czas, że jestem silną, odpowiedzialną i mądrą głową rodziny. Że jestem tą wspaniałą Rosalie Marcos sprzed pięciuset lat. Duma rodziny sprzed błędu o imieniu Robert. Współczesne czasy wystawiły mnie na próbę, nie podołałam jej, okazałam się za słaba.

Po kilku godzinach malarz przyszedł do mnie z uśmiechem triumfu na ustach, oznajmiając, że oba portrety są gotowe.

- Dobrze – powiedziałam z delikatnym uśmiechem i zapłaciłam mu. – Współpraca z pana rodem, to była istna przyjemność – dodałam.

- Polecamy się na przyszłość – uścisnął mi dłoń z błyskiem w oku. Nie każdy mógł przecież pochwalić się współpracą z jednym z jedną z najsłynniejszych rodzin płatnych zabójców.

Tym razem skorzystałam z ramienia Lucasa. Wszyscy podziwialiśmy, jak służący zawieszają dwa nowe obrazy obok tego, na którym był Henry. Portrety Petera i Andrew wylądowały głęboko ukryte w piwnicy. Patrzyłam na nie z uśmiechem dumy, a oczy napełniły się łzami. Zacisnęłam usta, by nie uronić ani jednej.

- Dobrze wyszedłeś – powiedziałam do Lucasa. Ubrał się w prosty czarny garnitur i przybrał dumną pozę, trzymając ręce w kieszeni. – Jestem z ciebie dumna – wyszeptałam mu do ucha.

- Czułem się głupio – zaśmiał się.

- I tak ja mam pewnie najgłupszą pozycję na portrecie w całej historii – dałam się ponieść na chwilę jego dobremu humorowi.

Vera natomiast włożyła prostą, czerwoną sukienkę, ale na obrazie była pewną siebie damą z wyższych sfer. Tak wyglądała na płótnie i słusznie, bo była piękną młodą dziewczyną. Danielle obserwowała mnie, miałam wrażenie, że złości się tym bardziej, im ja byłam z tego powodu szczęśliwa.

***

Uroczysta kolacja odbyła się dwie godziny później. Bracia naprawdę się postarali, żeby wyglądała cudownie, aż żal było jeść tak przepięknie podanych i wyglądających potraw. W międzyczasie uzupełniłam wpis w kronice, mój ostatni zresztą.

- Christopher, Christian usiądźcie z nami – powiedziałam z uśmiechem i gestem zaprosiłam ich do stołu. – Dzisiaj jest specjalna okazja, możemy zrobić wyjątek.

Posłuchali mnie, chociaż byli mocno zdziwieni. Zaczęliśmy jeść, spróbowałam w sumie tylko głównego dania. Zauważyłam, jak Vera wpatruje się w kieliszek z winem, który stał przy moim talerzu. Uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem, musiała się jeszcze trochę nauczyć. Danielle również na niego zerkała to na naszą kuzynkę. Czy byłam gotowa? Nie wiem, myślałam nad tym, co powiedzieć. Miałam w sumie przygotowaną niby to mowę, ale teraz zwątpiłam, czy była odpowiednia. Wzięłam kieliszek i chwilę się nim bawiłam, zbierając myśli.

- Wiem, że pewnie mi nie uwierzycie – zaczęłam pewnym głosem. – Ale pokochałam was wszystkich. Nie wszystkich tak samo, ale tak było. Nie zrozumiecie tego, czym mną kierowało. Miałam przywrócić naszemu nazwisku jego dawną chwałę, jak widzicie, zawiodłam. Jestem słaba, ten świat i te czasy w końcu mi to pokazały. Wzięłam na siebie zbyt duży ciężar, którym nie chciałam się podzielić, aż w końcu musiałam pod nim upaść. Gdyby było to potrzebne, całą winę przypiszcie mnie. Siostro – zwróciłam się do Danielle. Coś zmieniło się w jej sposobie patrzenia na mnie, ale nie potrafiłam tego wychwycić. – Nie jestem głupia. Zrób, co zechcesz, zakończ to, jeśli taka twa wola. Mam do ciebie tylko trzy prośby. – Przytaknęła głową, żebym kontynuowała. – Zajmij się naszymi służącymi i naszą młodą dwójką. Musisz ich jeszcze wiele nauczyć o życiu. Po drugie spełnij swoje marzenia. Bądź szczęśliwa, jak zawsze tego chciałaś. Po trzecie, nie rezygnuj z naszego dziedzictwa. Proszę cię, tylko go nie niszcz, schowaj, ukryj, ale nie niszcz i nie zapominaj o nim. Przepraszam was wszystkich za wszystko – powiedziałam, patrząc Christianowi prosto w oczy. – I dziękuję wam, że mogłam, chociaż jeszcze przez chwilę mogłam poczuć, że mam rodzinę. – Powiodłam wzrokiem po wszystkich. – Wasze zdrowie.

Wychyliłam kieliszek, odłożyłam go ze spokojem. Wiedziałam, że jeżeli zamknę oczy, już się nie obudzę. Danielle chwyciła mnie za rękę i uścisnęła po raz ostatni.

- Mimo wszystko kocham cię siostro – wyszeptała. – Ale nie będę przepraszać za to, co zrobiłam.

- Nie powinnaś – wyszeptałam. – Rozumiem. To od początku nie miało sensu.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro