Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12 - Ufać można tylko rodzinie

Nie chciałam wracać, ale sny nie dawały mi zapomnieć o przeszłości. Najgorsza była ich realność, jakbym przenosiła się o te kilkaset lat do mojego poprzedniego życia i niektóre jego sceny przeżywała raz jeszcze.

- Na pewno chcesz ze mną iść Rosalie? – zapytała ciocia Alice. – Nie wiem, jak to się skończy, a to może nie być najprzyjemniejszy widok.

- Ciociu – żachnęłam się. – Sama mówiłaś, że muszę być przygotowana na wszystko, bo nigdy nie wiadomo, czego zażyczy sobie klient.

- Rosalie... - Odwróciła się do mnie w ciężkim westchnieniem, opuszczając suknię, pod którą ukryła sztylet. – Tym razem naprawdę może być inaczej.

- Będzie jak zawsze. – Machnęłam ręką. – Pokażesz mi, jak profesjonalnie robi to kobieta i dasz wzorzec do naśladowania.

- Obiecaj tylko, że nie będziesz się wtrącać, cokolwiek się będzie działo. – Popatrzyła mi głęboko w oczy, oczekując na jakąkolwiek reakcję.

Pokiwałam z entuzjazmem głową, była moim autorytetem i nie widziałam powodu, którym miałaby się martwić. Wychowała mnie i wyszkoliła, porażka w jej przypadku nie wchodziła w grę. Jednak nikt nie jest niepokonany. To lekcja, której nadal nie mogłam zrozumieć, a może i rozumiałam, ale wciąż zapominałam.

Szłam z Alice przez miasto, kiedy kazała mi zająć miejsce obserwacyjne na dachu pobliskiego domu. Obserwowałam wszystko zza komina, byłyśmy na obrzeżach, ktoś palił niewielkie ognisko i ucztował. Nie byłam pewna, jak ciocia zamierza to rozegrać, ale miałam zamiar zapamiętać każdy najmniejszy szczegół.

Zdziwiło mnie, że weszła prosto w krąg światła i rozejrzała się. Ludzie, którzy byli tam obecni, zdziwili się, ale nie zareagowali gwałtownie. Jakby byli bardziej zaciekawieni niż przestraszeni. Nagle z cienia wyłonił się mężczyzna ubrany w długi płaszcz, a twarz skrywał pod kapturem. Cieszyłam się, że mówili na tyle wyraźnie i głośno, żebym mogła ich usłyszeć i zrozumieć.

- Jak mniemam pani Marcos? Cóż, że panią do mnie sprowadza na moje tajne, jakby nie patrzeć zgromadzenie? – zapytał mężczyzna.

- Darujmy sobie uprzejmości panie Smith. Oboje wiemy, po co tu przyszłam, obraca się pan również w wyższych sferach tej gorszej strony miasta – odparła Alice, nie spuszczając z niego wzroku.

- A więc ktoś zażyczył sobie mojej śmierci, mogę wiedzieć, od kogo otrzymałem taki zaszczyt? – W jego głosie było słychać takie rozbawienie. Nie będąc bezpośrednim uczestnikiem sytuacji, tylko obserwatorem i tak się wkurzyłam.

- Nikt konkretny, tylko kobiety Londynu. – Ciocia podniosła głos, zdziwiłam się. – Wiem, że masz na tyle dobre kontakty w rządzie, będąc jednocześnie nie do końca zdrów na umyśle i im szkodzisz.

- A w jaki sposób, szanowna pani Marcos? – Zaśmiał się, widziałam, jak moja krewna zaciska pięści w akcie złości. Zaczęłam mieć naprawdę złe przeczucia, to nie było dla niej typowe.

- Wybierasz sobie ofiary, a potem oskarżasz je bezpodstawnie za bycie czarownicami. Wiem, co potem z nimi robisz. Jak pod tym pretekstem je porywasz, by następnie zabić bez litości. Nie dopuszczę, żeby to się powtórzyło.

- Ależ pani zajmuje się tym samym czyż nie? Z tą różnicą, że pani robi to dla pieniędzy, a ja w ramach mojej misji uratowania tego świata od zła w postaci czarownic. Mam ze sobą ludzi, którzy mnie popierają. I wszystko wskazuje na to, że to pani jest jedną z tych, które szkodzą ludzkości.

Teraz to Alice się zaśmiała, pytając na podstawie, czego tak uważa.

- Kobieta nie może z taką łatwością zabijać, więc muszą być to czary, a powiem, że sława pani nazwiska zdecydowanie panią wyprzedza .– Niespodziewanie machnął rękę i na ciocię rzucili się ci wszyscy ludzie stojący przy stole, było ich z dziesięciu.

Dobyła broni, ale i ona nie mogła sprostać tylu osobom, którym stal nie była obca. Broniła się dzielnie, położyła czterech z nich. Całe moje ciało wyrywało się, żeby jej pomóc, ale nie mogłam. Obiecałam, że nie będę się wtrącać i bałam się, co było najgorsze do przyznania się, bo nie miałam planu działania. Złapali ją i rozdarli jej szaty. Widziałam, jak rozłożyli jej nagie ciało na stole. Smith wziął do ręki skalpel i zaczął powoli z precyzyjnymi ruchami rozcinać jej ciało, chcąc poznać, jakie tajemnice skrywa czarownica. Słyszałam jej krzyki, dopóki nie włożyli jej tkaniny w usta. Walczyła do końca, ale przegrała.

Łkałam, to wszystko, co potrafiłam robić. Ostatkiem sił rzuciła spojrzenie w moją stronę. Kiedy zamknęła oczy, z mojego gardła wyrwał się krzyk rozpaczy, najgłośniejszy i najżałośniejszy, jaki mogłam wydać. Smith natychmiast odwrócił się w moją stronę, odrzucając kaptur, żeby lepiej widzieć. Zobaczyłam tę twarz, ale krzyk trwał i trwał w moich uszach. Mój i jej zmieszane w jeden. Instynkt samozachowawczy, który tak bardzo mi wpajała podyktował mi, żebym się ukryła i potem uciekała jak najszybciej do domu. Wiedziałam, co z nią potem zrobili, moich nozdrzy przez długi czas nie opuszczał zapach palonego ciała.

Płakałam, cała się trzęsąc, w takim stanie znalazł mnie Christian, twierdząc, że akurat, jak przechodził obok, to usłyszał mój krzyk. Próbował mnie jakoś uspokoić, ale nie mógł. Ja sama też nie mogłam się do tego zmusić. Chciał mnie przytulić, ale nie pozwoliłam mu na to. Przesunęłam się w głąb łóżka, podciągnęłam kolana pod brodę i objęłam je rękoma, kołysząc się w przód i w tył.

- Proszę, nie. Idź sobie – wyszeptałam, próbując złapać oddech pomiędzy kolejnymi spazmami płaczu i obrazami ze snu migającymi mi przed oczami.

- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo – powiedział cicho, przecierając twarz dłońmi.

- Idź sobie! – krzyknęłam, na co wzdrygnął się, ale się nie ruszył. – Idź!

- Chcę ci tylko pomóc! – odpowiedział w końcu podobną reakcją, szukając mojego wzroku.

- Nikt nie może mi pomóc! – rzuciłam w niego z całej siły poduszką, nie chcąc go uderzyć.

- Ja mogę!

- Nie możesz! – zamilkłam. – Nikt nie może! Nie odbierzesz mi mojej historii i nie przywrócisz tego, co straciłam. Po prostu się stąd wynoś – powiedział cicho, widząc jednak, że to nic nie było, krzyknęłam. – Wynoś się, ty nędzny sługo!

W końcu poskutkowało, poszedł sobie, przy okazji trzaskając drzwiami. Mogłam pogrążyć się w smutku i w spokoju płakać. Po chwili jednak nie wytrzymałam, poszłam na jej grób, pod którym nigdy nie spoczęły jej szczątki, ale potrzebowałam tego. Siedziałam tam do rana, płacząc a potem po prostu, wpatrując się w nic nieznaczące litery, wyryte na grobie, które powoli zanikały. Przyszła Danielle, pozwoliłam jej zabrać się do domu i położyć do łóżka. Jedyne, czego pragnęłam to nie zasnąć ponownie, tym razem bez koszmarów, a najlepiej na zawsze.

***

Miesiąc później Danielle wyjechała z Christopherem, żeby wykonać zadanie, miało jej to zająć kilka dni. Christian się do mnie nie odzywał, momentami mnie to męczyło, ale potem stwierdzałam, że w sumie to dobrze. Lucas siedział w domu, bo się rozchorował, a i tak większość czasu spędzał ze swoim nowy kocim pupilem, którego znaleźli z Verą kilka dni wcześniej przed domem. Po wizycie u weterynarza i porządnej kąpieli pozwoliłam mu zostać. Póki, co czarno biały kotek nazywał się Shadow i ewidentnie mnie nie lubił. Christian stwierdził, że to pewnie przez moją złą energię, którą wokół siebie roztaczam.

Vera wyczuła, że między nami coś jest nie tak, mając tego swojego chłopaka, uważała się teraz za specjalistkę od relacji damsko-męskich. Jak obiecała zresztą, przyprowadziła swojego ukochanego na obiad. Był miły, grzeczny, wszystko wyglądało i brzmiało pięknie, ale i tak mi coś nie pasowało. Chciała się czegoś dowiedzieć od Christiana, ale otrzymała w odpowiedzi tylko „Zapytaj się, szanownej pannie Marcos.". Oczywiście, że nic jej nie powiedziałam, w końcu nic się takiego nie stało, kiedyś mu przejdzie.

Tego dnia, Lucas czuł się lepiej, więc poszedł na zewnątrz pobawić się z kotem. Vera była w szkole, Christian pojechał, żeby ją odebrać i potem towarzyszyć jej na zakupach. Ja akurat szykowałam sobie coś do picia, kiedy usłyszałam, jak woła mnie kuzyn. Zastanowiłam się przez chwilę, to był głos kogoś zdenerwowanego. Moje zmysły wyostrzyły się, a umysł maksymalnie skupił. Wyczuwałam zagrożenie, więc po drodze wzięłam kuszę, powieszoną na ścianie. Broń w naszym domu była wszędzie.

Wyszłam na zewnątrz i zaraz uniosłam broń. Zobaczyłam tylko, jak jakiś mężczyzna trzyma Lucasa i przystawia mu pistolet do głowy. Byłam zaskoczona, a jednocześnie przestraszona. Przypomniał mi się sen o cioci Alice, kolejny raz znajdowałam się w sytuacji, gdy bezpośrednio zagrożone było życie mojego krewnego. Tym razem jednak nikomu nic nie obiecywałam.

- Kusza? Żartujesz sobie Marcos – usłyszałam znajomy głos, tylko że mówiący po francusku.

- Francuzi – wyszeptałam, przestawiając się na ich język. Nie sądziłam, że kiedykolwiek inna rodzina będzie do tego zdolna.

Zza samochodu wyszedł chłopak Very w towarzystwie jeszcze jednego mężczyzny. Uważnie obserwowałam jego krok. Oceniłam szybko sytuację, która była beznadziejna. Lucas miał pistolet przy głowie, we mnie były skierowane dwa kolejne. Strzelać nie mogłam, bo ryzykowałabym życie młodego. Opuściłam broń, nie ściągając jednak palca ze spustu.

- Wypuść chłopaka – powiedziałam. – On jeszcze nie jest w to zamieszany.

- To bez różnicy – odpowiedział Francuz. – I tak chodzi tu o ciebie, ale jak zabijemy go przy okazji, to świat nie ucierpi.

- Dlaczego? – zapytałam.

- No proszę cię, jak dowiedzieliśmy się, że ostatni przedstawiciel rodziny Marcos umarł. To u nas zapanowała wielka radość, już od dawna chcieliśmy przejąć biznes w Wielkiej Brytanii i tylko czekaliśmy, aż Henry będzie wąchał kwiatki od spodu. A tu nagle cynk, coś nie halo, Marcosi znowu w interesie i to kto, słynna Rosalie we własnej osobie. No nie powiem ci kochana, nie wiem, jak ci się to udało, ale pięknie wyglądasz jak na pięćset lat – powiedział.

Gdyby nie to, że próbowałam przekazać Lucasowi znak, żeby był gotowy zaatakować, tak jak go uczyłam, to przewróciłabym oczyma. Monologi to jedna z rzeczy, które mnie denerwowały najbardziej na świecie. Jednocześnie denerwowałam się coraz bardziej. Sytuacja była patowa, nie miałam cierpliwości więcej go słuchać, jednak chciałam dowiedzieć się więcej.

- A Vera była ci tylko po to, żeby się do mnie zbliżyć – powiedziałam, przerywając mu wielką mowę.

- W sumie, było całkiem miło. Ładniutka jest, ale nie było sensu się przywiązywać, bo i tak ją też zabiję.

- Dlaczego? – warknęłam. - Sam powiedziałeś, że tu chodzi o mnie. Daj spokój młodym.

- Żartujesz sobie. – Zaśmiał się. – Nazwisko to nazwisko, a wasze już trochę za długo utrzymuje się w czołówce. – Wycelował pistolet prosto w moją głowę. Nie było to zbyt przyjemne uczucie, w głowie szukałam najlepszego rozwiązania, uparcie jednak nie chciało się pojawić. Nie bałam się o własne życie, coraz częściej myślałam, że jest ono bezwartościowe. Chciałam, tylko żeby Lucas był bezpieczny.

Nagle wszyscy usłyszeliśmy hałas nadjeżdżającego samochodu, domyśliłam się, że to Christian i Vera. Dałam znak Lucasowi, który wykorzystał okazję, żeby się wyrwać z uścisku, kopiąc przeciwnika w krocze i jednocześnie wyrywając mu broń. Wywiązała się między nimi walka. Nie mogłam się temu przyglądać, musiałam zaufać swojemu treningowi. Strzeliłam w tym czasie do drugiego mężczyzny w brzuch, rzuciłam kuszę, żeby wyrwać mu pistolet, bo nie miałam czasu jej ponownie załadować.

Padł wtedy pojedynczy strzał w powietrze. To Vera stała cała roztrzęsiona z bronią w ręku, wycelowała ją w swojego chłopaka, który z kolei celował w Lucasa. Udało mu się znokautować przeciwnika, ale nie miał broni i leżał na ziemi na plecach odsłonięty jak tarcza, stanęłam bez ruchu.

- Dlaczego? – zapytała Vera z płaczem. – Dlaczego?

- Słonko. – Młodzieniec przestawił się na angielski. – Jakbyś trochę pomyślała, to byś się skapnęła, że coś tu nie gra, ale wolałaś się mną zachwycać. Byłaś tylko łatwą drogą do celu. A teraz zabije twojego braciszka, a potem ciebie, bo oboje wiemy, że ty nie jesteś w stanie tego zrobić.

- Mojego brata nie skrzywdzisz – powiedziała nagle bardziej stanowczym głosem. Groźba do kogoś z rodziny to najgorsze, co Francuz mógł zrobić w tym przypadku.

- Nie? To patrz. W co pierwsze powinien strzelić, prawą czy lewą nogę?

Wodził pistoletem od jednej do drugiej nogi Lucasa, ale zanim zdążył zdecydować, w jego klatce piersiowej znajdował się już cały magazynek, wystrzelony przez Verę. Tendencja do monologów wielu już potrafiła zgubić, a tym bardziej, gdy próbowało się odtwarzać sceny z filmów.

Vera opuściła broń, odrzuciła ją ze wstrętem i podbiegła do brata, płacząc. Przytulali się, to była piękna scena. Miałam nadzieję, że właśnie taka więź się między nimi narodzi. Podeszłam do nich, ale dziewczyna mnie odtrąciła, powiedziała tylko, że to moja wina. Kazałam Christianowi się nimi zająć, zabolało mnie to i to bardzo, ale nie wiedziałam, jak do tego podejść, potrzebowałam Danielle.

Zajęłam się dwoma pozostałymi przy życiu Francuzami, obszukałam ich i pozabierałam broń, ten drugi powalony przez Lucasa odzyskiwał świadomość. Podeszłam do niego i przykucnęłam, żeby nie mówić głośno.

- Nie byłam zwolenniczką i nie jestem, żeby rodziny się wzajemnie wykańczały. Straciliście już jednego, nie będę was zabijać, ale jeżeli kiedykolwiek ponownie zagrozicie komukolwiek z moich krewnych, to się nie zawaham. Twój kompan dostał strzałą w brzuch, była zatruta. Masz kilka godzin, zanim trucizna doprowadzi go do stanu, z którego nawet współczesna medycyna nie będzie w stanie go wyciągnąć – powiedziałam. Podeszłam do tego, którego postrzeliłam i wyrwałam strzałę z jego ciała, powodując jeszcze większe krwawienie.

Wróciłam do domu, chciałam oprzeć się o drzwi, ale przyglądał mi się Lucas. Był tylko trochę poobijany, ale jednocześnie wyjątkowo spokojny. Nie wydawał się zdenerwowany całą sytuacją, zdziwiło mnie to. Przez głowę przeszło mi też, że może próbował udawać.

- Blefowałaś prawda? – zapytał z niepokojem, ale w jego głosie słyszałam delikatnie pobrzmiewającą ciekawość.

- Oczywiście, że tak. – Uśmiechnęłam się szyderczo i podeszłam do niego, przy okazji patrząc czy nic mu nie jest. – Mają jakąś godzinę albo pół, bo się szybko wykrwawia. – Uniosłam kąciki ust jeszcze wyżej, nadając im szyderczy wyraz. – Dobra robota z tym gościem. Gdzie Vera?

- Chris zaprowadził ją do pokoju – odpowiedział mi cicho kuzyn. – Nie chce cię widzieć.

- Rozumiem – westchnęłam ciężko. – Idź, odpocznij. Ja zadzwonię po Danielle, żeby pośpieszyła się z powrotem, ona sobie z tym poradzi a ja nie. Wezmę się za sprzątanie.

W sumie nie wiedziałam, co mam z tym wszystkim zrobić, więc i tak musiałam czekać na Christiana, który miał ochotę coś powiedzieć, bo widział, jak mnie to poruszyło, ale męska duma mu na to nie pozwoliła. Spoglądałam na ciało młodego Francuza i wsiąkającą w ziemię krew.

Vera miała talent do broni palnej, nawet w stanie wzburzenia i bez konkretnego treningu, skoncentrowała pociski idealnie w jego klatce piersiowej. Nie poruszyła mnie jego śmierć, tylko reakcja dziewczyny. Było mi jej żal, rozumiałam ją, nawet jeśliby mi w to nie uwierzyła. Złościłam się też na siebie, bo pozwoliłam mu wejść do naszego domu, że jednak nie postawiłam na swoim i nie sprawdziłam go. Musiałam mu jednak przyznać, że idealnie ukrywał akcent.

Danielle wróciła kilka godzin później, czekałam na nią w atrium. Była nie mniej poruszona niż ja, czekała nas poważna rozmowa. Też sobie przemyślałam kilka rzeczy. Przede wszystkim postanowiłam, że tym razem nikt mi się nie przeciwstawi. Byłam w końcu głową rodziny.

- Myślę, że są gotowi siostro – powiedziałam.

- Nie są. Rose, w żadnym wypadku – odpowiedziała mi. – Vera zabiła właśnie chłopaka, w którym się zakochała a z tego, co widzę, to ciebie to jeszcze cieszy.

- Cieszy mnie to, że wybrała rodzinę. To ona jest najważniejsza. O chłopaku zapomni szybko, jest młoda.

- Nie rozumiem cię Rosalie, a ty nie rozumiesz jej. Ona to teraz będzie długo przeżywać i na pewno nie będzie w stanie w najbliższym czasie sięgnąć po broń czy trenować. Ty pewnie od razu zapomniałaś o Robercie – dodała jeszcze urażonym tonem.

Nie chciałam kontynuować tego tematu, była wciąż święcie przekonana, że tylko ona go prawdziwie kochała. Nigdy nie pogodziła się z tym, że ostatecznie wybrał mnie. Chciałam już zamknąć ten rozdział życia, starałam się ze wszystkich sił, chociaż tak wiele sytuacji mi o nim przypominało. Po co wywleka ten temat, skoro jest zainteresowana kimś innym teraz? Próbowałam opanować, wzbierającą się we mnie złość. Wiedziałam, że muszę zmienić temat.

- A co z Lucasem? – zapytałam, lecz nie potrafiłam mówić spokojnym głosem.

- Obserwuję go, też jeszcze nie jest gotów. – Pokręciła głową, ciężko wzdychając. – Wiem, żebyś chciała, żeby było inaczej, ale się nie da.

- Co zatem proponujesz Danielle? Niedługo kończy się rok szkolny, przed rozpoczęciem następnego, chcę, żeby ich portrety wisiały na ścianie – powiedziałam, zaciskając pięści pod stołem, żeby tylko nie wybuchnąć gniewem.

- Do tego czasu tak się stanie siostro, obiecuje ci to – powiedziała niechętnie, z premedytacją, wiedząc, że to wyczuje.

Siedziałyśmy jeszcze przez chwilę w ciszy, Danielle coś męczyło, zapytałam wściekła, o co chodzi. Chciała dowiedzieć się czegoś o moich tatuażach.

- Księga przypomina mi, że zawsze ważna jest dobra historia a róża o tym, że nigdy więcej się nie zakocham. Tyle – odpowiedziałam krótko.

- Czasami mam wrażenie... - powiedziała smutno moja siostra, kręcąc głową. Zachęciłam ją, by kontynuowała. – Że zachowujesz się, jakbyś nie miała uczuć. – Uniosłam, pytająco brwi. – Skrywasz je i nigdy o nich nie mówisz, dlatego czasami tak ciężko mi cię zrozumieć, a jesteś moją siostrą.

- Naprawdę myślisz Danielle, że uczucia niewypowiedziane znaczą mniej niż te wypowiedziane? Nie są sobie równe? I tak zawsze przyniosą ci prędzej zgubę niż pożytek, bez względu na to, czy o nich komuś powiesz, czy będziesz je dusić w sobie – powiedziałam lodowatym tonem. – Sprawdź, co u młodych, proszę. A u siebie znajdziesz dokumenty odnośnie następnego zlecenia.

Wychodziła, kiedy przypomniało jej się, że Christian prosił ją wcześniej, żeby mi przypomniała, o tym, żebym zdecydowała, kiedy on ma mnie uczyć jazdy samochodem. Nie przejęłam się tym. Nie chciałam o tym myśleć, gdy opuściła gabinet, wyszłam na balkon i obserwowałam przez kilka godzin ciemność, co w końcu innego może robić człowiek samotny i zagubiony sam w sobie. Byłam wściekła, Danielle nie powinna w żaden sposób przeciwstawiać się mojej woli. Słowo głowy rodziny traktowano niczym rozkaz. Może i to się w tych czasach zmieniło, a ja nie potrafiłam tego zrozumieć, jak wszystkiego. Miałam wrażenie, że wszystko sypie mi się w rękach, że zawodzę teraz całą rodzinę. Chciałam dobrze, a wychodziło, jak zwykle. Czułam się tak okropnie sama ze sobą...



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro