Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8 - Śmierć skutkująca strachem

- Idź do siebie – nakazałam Lucasowi, kiedy zorientowałam się, że czeka na jakąkolwiek reakcję z mojej strony. Zrobił wszystko, o co poprosiłam. Zostałam sama, rozgoryczona porażką i bałaganem.

Pakowałam się w zastraszającym tempie, nie patrząc nawet na to, jakie ubrania lądowały w torbie. Nie liczył się ich kolor i krój. I tak najważniejsza była torba z bronią, sprawdziłam, czy jest jak zawsze gotowa. To był mój codzienny rytuał, żeby upewniać czy wszystko jest przygotowane w razie jakiegoś nagłego zlecenia. Strój już tam był, tylko spakować odpowiednią broń i dokumenty. Weszłam do garderoby, gdzie było ukryte wejście do komórki, w której ją przechowywałam. Żarówka oświetliła lekko pomieszczenie, nie musiałam się długo zastanawiać. Wzięłam noże i pistolet, wraz z dodatkowymi magazynkami. Zarzuciłam na ramię obie torby i zeszłam na parter do pokojów służby.

Weszłam bez żadnych oporów do sypialni Christiana i bez zbędnych ceregieli zdjęłam z niego kołdrę. Jego pokój to było istne zbiorowisko wszystkiego i niczego, tylko tyle mogłam stwierdzić po zapaleniu nocnej lampki. Na podłodze obok stolika leżały jakieś komiksy, tylko że nie miałam czasu im się przyjrzeć. Służący nawet się nie obudził, tylko zaczął szukać po omacku pościeli, żeby znowu się pod nią schować. Westchnęłam ciężko i rozejrzałam się, poza leżącymi wszędzie ubraniami i grami znalazłam szklankę wody na parapecie. Wzruszyłam ramionami i wylałam jej zawartość na słodką, pogrążoną we śnie twarz blondyna. Od razu zerwał się na równe nogi i zaczął przeklinać.

- Co jest do cholery z tobą nie tak? – zapytał, szukając czegoś, żeby wytrzeć twarz.

- Czuje się dobrze Christianie – odpowiedziałam, podając mu coś, co przypominało ręcznik. – A teraz pakuj się, widzimy się za piętnaście minut przy drzwiach wyjściowych.

- Co się znowu stało? – Westchnął ciężko i położył się z powrotem jak uparte dziecko.

- Jedziemy do Rzymu, szczegóły wyjaśnię po drodze. Zajmij się wszystkim – powiedziałam i wyszłam.

Nie mogłam wziąć ze sobą jego starszego brata, Christopher lepiej zajmował się młodymi i poza tym był odpowiedzialny za stan zdrowia Henry'ego. To on wiedział, jakie dawki leków powinien przyjmować, znał wszystkie szczegóły historii jego choroby, która pojawiła się po zdradzie jego synów. Jakby nie patrzeć był z nim mocno związany i obawiałabym się, że mu powie o wszystkim. Mogłam podejrzewać, że Henry traktował go jak trzeciego syna. Widać to było zresztą po przywiązaniu starszego z Littstrongerów.

Nerwowo tupałam nogą na podjeździe, byłam tak strasznie wściekła. Niewiele raz działałam pod wpływem emocji, ale ta sytuacja stanowiła wyjątek. Chciałam tylko dorwać Petera, wydusić z niego, gdzie są kroniki, a potem torturować długo i boleśnie. A na końcu wbić nóż w serce, patrząc mu prosto w oczy.

Moje wizje przerwał służący, spojrzałam na niego, który pojawił się obok mnie, w ręku trzymał plecak. Podeszłam do niego i rozpięłam kilka guzików przy jego koszuli, żeby zapiąć je poprawnie. Jego obecność mnie na chwilę uspokoiła, bo mogłam skupić się na głupich guzikach i jego wyglądzie.

- Co mi po służącym, który nie umie się nawet porządnie ubrać – stwierdziłam.

- Mówił ci już ktoś, że za dużo komentujesz – odparł Christian. Wzruszyłam w odpowiedzi ramionami. – Dowiem się czegoś więcej? Oprócz tego, że to tajna wycieczka. – Spojrzałam na niego, unosząc brwi. – Domyśliłem się.

Przewróciłam oczyma i kazałam mu się pośpieszyć. Pojechaliśmy jednym z samochodów na lotnisko, tam zaopatrzyłam się w mapę Rzymu, którą uważnie studiowałam w czasie lotu, kiedy to Christian siedział za sterami mniejszej wersji samolotu. Przyszedł do mnie w pewnym momencie i usiadł w fotelu naprzeciwko. Starałam się zapamiętać jak najwięcej z planu miasta, ale wzrok służącego skupiony na mojej osobie, wprawiał w zdenerwowanie. Tylko jedna osoba płci męskiej potrafiła wywoływać we mnie tak wiele emocji i nie miałam najmniejszej ochoty, żeby znowu pojawiła się w moich myślach.

- Przeszkadzasz – zwróciłam się do niego, unosząc głowę. – Zresztą nie powinieneś czasem sterować tą maszyną?

- Nie – odpowiedział z przesłodzonym uśmiechem. – Mamy autopilota. A teraz, jeśli pozwolisz, to się zdrzemnę. Obudź mnie za jakiś czas.

- Czyli kiedy? – spytałam zirytowana. Zastanawiałam się, skąd jego brat bierze dla niego tyle cierpliwości. Chociaż z Maxwellem było tak samo.

- Za czas jakiś – odpowiedział, rozkładając się na fotelu.

Złożyłam szybko plan i uderzyłam go. Udawał, że nic go to nie obeszło.

- Powiedz mi, kiedy mam cię dokładnie obudzić – powtórzyłam. – Nie chcę ryzykować rozbicia się w tej metalowej maszynie, bo ty będziesz spał o kilka minut za długo.

- Godzinka mi wystarczy – odparł naburmuszony.

Zostawiłam go w spokoju i wróciłam do zapamiętywania plątaniny uliczek. Mogłam się tym zajmować tylko przez kilka minut, bo Christian zmienił plany i znowu się we mnie wpatrywał. Miałam ochotę na niego warknąć, byle żeby dał mi święty spokój, ale jego natrętne spojrzenie działało nadzwyczaj intrygująco.

- Opowiedz mi coś – powiedział po chwili.

- Co? – zapytałam zdziwiona tą prośbą, a zaraz potem stwierdziłam, że jakim prawem to ja mam opowiadać o czymś służącemu. – Nie mam czasu – powiedziałam tonem, który wyrażał ukryte i stanowcze „nie".

- No opowiedz – miał taki proszący wzrok. Vera tłumaczyła mi, że określa się to, jako „szczenięcy", blondyn w niczym nie przypominał nowo narodzonego psa. – Coś czuję, że nie zasnę. Tobie też za chwilę znudzi się ta mapka.

- Nie musisz się o to martwić – odparłam i westchnęłam ciężko. Christian już wiedział, że to oznaczało zgodę i szczerzył się jak głupi. – O czym mam ci opowiedzieć?

- O czymkolwiek, mamy trochę czasu.

- Czemu cię to interesuje? – zapytałam najpierw.

Służący wzruszył ramionami i przyjął jeszcze wygodniejszą pozycję. Zastanowiłam się przez chwilę i zatopiłam się we wspomnieniach. Rodzina przyjęła mnie dobrze, bardzo dobrze. Razem z Danielle i Maxwellem szkoliliśmy się pod oczyma cioci Alice i wujka Cezara. Byliśmy wtedy dosyć dużą rodziną i nie znałam wszystkich dorosłych zbyt dobrze. Jednak towarzystwo mojej siostry i kuzyna, było dla mnie wystarczające, zżyliśmy się bardziej niż się tego po nas spodziewano. Jednakże moja opowieść dla Christiana zaczęłam od czegoś innego. Miałam czternaście lat, a Danielle szesnaście. Zauważyła, że ostatnimi czasy Maxwell często wymykał się do ogrodu, więc zapytała mnie któregoś wieczoru, czy będę jej towarzyszyć w śledzeniu go. Zgodziłam się bez wahania.

- Przypomnisz mi tylko, który to – przerwał mi Christian.

- Czarne włosy, piwne oczy, przystojny, cztery lata starszy ode mnie – odpowiedziałam po tym, jak rzuciłam mu wściekłe spojrzenie. Gdy już mówiłam, nie lubiłam, kiedy mi przerywano.

Czekałyśmy pod drzwiami, aż usłyszymy jego kroki, skierowane do wyjścia na tyły. Danielle wiedziała, gdzie idzie, więc mogłyśmy odczekać trochę więcej czasu, zmniejszając tym samym prawdopodobieństwo, że nas nakryje. Po kilku minutach same tam poszłyśmy. Błądziłyśmy trochę po ogrodzie, bo Maxwell stąpał na tyle delikatnie, że ślady w śniegu przy świetle latarni były mało widoczne. W każdym razie usłyszałyśmy jego głos, rozpoznałyśmy go bez trudu i ukryłyśmy się za najbliższym krzewem, chichocząc jak głupie. Christian miał minę rozbawionego myśliciela. Podsłuchiwałyśmy przez chwilę, ale nic nie mogłyśmy zrozumieć, bo cały czas się śmiałyśmy. Wyjrzałyśmy, więc ostrożnie. Danielle może nie była tak zdziwiona, jak ja. Była w końcu starsza, ale jak wracałyśmy do domu, to widziałam na jej twarzy rozbawienie i uśmiech satysfakcji.

- Wiedziała już wcześniej o tym, co zobaczyłyście? – zapytał służący.

- Podejrzewała chyba – odpowiedziałam.

- A co tak właściwie zobaczyłyście?

Uśmiechnęłam się i podjęłam opowieść, jednocześnie dalej zagłębiając się we wspomnienia sprzed pięciuset lat. Czekałyśmy na niego przez następne kilka godzin w pokoju Danielle, bo znajdował się obok jego. Siostra jak tylko go usłyszała na korytarzu, uchyliła delikatnie drzwi i zawołała. Popatrzył na nas z zaciekawieniem, ale posłuchał, jak przystało na dobrego, starszego kuzyna. Ja tylko czekałam, żeby móc zadać kilka pytań i wypaliłam prosto z mostu, jak tylko zamknęły się za nim drzwi.

- Dlaczego całowałeś się z jakimś chłopakiem?

Maxwell popatrzył na nas zszokowany, a na jego policzkach wykwitły tak mocne rumieńce, że mogły kolorem konkurować z najpiękniejszymi różami w czasie ich pełnego rozkwitu. Nigdy nie widziałam go tak zmieszanego i zagubionego.

- Szpiegowałyście mnie, wy małe podstępne... - powiedział po tym, jak odzyskał panowanie nad sobą.

- Kochasz go? – zapytałam.

- Nie wiem Rose – odparł. – Ale chyba tak. – Osunął się pod ścianę i ukrył twarz w dłoniach. – Tylko nie mówcie nic nikomu.

- Danielle, czy mężczyzna może kochać innego mężczyznę? – To pytanie skierowałam do siostry.

- Wychodzi na to, że tak. – Uśmiechała się szeroko.

- Słyszałem, że z kobietami jest czasami tak samo – wtrącił jeszcze Maxwell.

- Mniejsza o to. – Danielle podeszła do niego i objęła ramieniem. – A teraz mój kochany kuzynie, opowiedz nam wszystko.

- Czy Rose też to powinna słyszeć?

- Jest duża. – Siostra uśmiechnęła się do mnie, a ja radośnie jej przytaknęłam.

- Najwyżej zrozumiem później – powiedziałam.

- I tak słuchałyśmy go przez całą noc – zakończyłam. – Nie wiem, czemu akurat opowiedziałam ci tę historię.

- Czyli wasza rodzinka nie jest do końca święta. – Zaśmiał się Christian.

- Nigdy nie była. – Przyłączyłam się do niego.

- Ale od początku widzę, że byłaś bardzo bezpośrednia. – Spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem, który w ogóle mnie nie wzruszył. Przynajmniej tak mi się wydawało. – A może chciałaś mi coś przez to zasugerować.

- Nic a nic – odpowiedziałam z uśmiechem.

Służący poszedł na chwilę zobaczyć czy wszystko w porządku. Tęskniłam za Maxwellem i Danielle. Byli nie tylko moją rodziną, ale przede wszystkim przyjaciółmi. Christian wrócił i podał mi butelkę wody. Najwyraźniej moje wspomnienia mu się spodobały, ucieszyłam się. Mnie też sprawiło to przyjemność, pamiętałam je tak wyraźnie i czułam, jakbym przeżywała je na nowo. I tak jak wtedy powiedziałam, zrozumiałam wszystko dopiero kilka lat później. Wtedy wystarczało mi to, że mieliśmy jakąś wspólną tajemnicę, a mój kuzyn był szczęśliwy, a dzięki komu, to już mnie mało obchodziło.

- A zakończenie? – zapytał Christian, spojrzałam na niego pytająco i po chwili domyśliłam się, o co mu chodzi.

- Chyba dwa lata po tym zamieszkał z nami, jako jego partner. Był całkiem miły i inteligentny. Najważniejsze, że zaakceptowała go ciocia Alice. – Uśmiechnęłam się. – Tak, żyło im się ze sobą całkiem dobrze. Jednak współczułam strasznie Danielle, kiedy musiała ich ze sobą godzić.

***

Dotarliśmy w końcu do Rzymu, na lotnisku udawaliśmy zwyczajnych turystów. Staliśmy z boku i szukaliśmy jakichś wskazówek, które zaprowadziłyby nas do Petera. Każdy wydawał mi się podejrzany, byłam spokojniejsza, zanim dotarliśmy na miejsce. Zaczęły targać mną coraz większe nerwy na myśl o konfrontacji ze złodziejem i zdrajcą. Christian wskazał mi małego chłopca, na oko ośmiolatka trzymającego tablicę z napisem „Tutaj znajoma blondynko..."

- Może chodzi o ciebie – stwierdził.

- Zdecydowanie o mnie – odpowiedziałam i przewróciłam oczyma. – Przecież opowiedziałam ci o wiadomości.

- Najwyraźniej jestem jeszcze zbyt zaspany, żeby myśleć tak jasno, jak ty – odciął się.

Darowałam sobie komentarze, w stylu, że jako służący ma sobie na za wiele nie pozwalać. I tak mało go obchodziły i nie przejmował się nimi. Podeszliśmy do chłopca. Próbowałam się z nim jakoś dogadać, ale okazało się, że nie znał angielskiego, ani innego języka, którym potrafiliśmy się posługiwać.

- Szukaj kogoś, kto wyraźnie obserwuje nas i chłopca – szepnęłam do Christiana.

Zaraz się wyprostował i zaczął przeszukiwać wzrokiem tłum. Westchnęłam i wskazałam chłopcu na tabliczkę, a potem na siebie. Może zrozumie ten przekaz, pomyślałam. Mały Włoch energicznie pokiwał głową i zaczął gmerać po wszystkich swoich kieszeniach, a miał ich sporo. Mówił przy tym w swoim języku, tak szybko, że nawet znając go, miałabym problemy, żeby cokolwiek zrozumieć. W końcu wykrzyknął triumfalnie i podał mi małą, kilkukrotnie zwiniętą karteczkę. Chciałam spróbować się czegokolwiek dowiedzieć, ale mały zniknął, gdy tylko odwróciłam wzrok.

- Nikogo nie zauważyłem – odparł Christian.

- Bo źle obserwowałeś – odpowiedziałam i otwierałam powoli kolejną wiadomość. Byłam pewna, że Peter chciał zobaczyć, jak ją odczytuje. – Nie wiem, jak to się stało, że jesteś naszym służącym.

- No wiesz, moi kochani rodzice postanowili, mieć drugie dziecko i pewnego dnia... - zaczął mówić żartobliwym tonem.

- Oh zamknij się! – powiedziałam ostro.

W końcu mogłam odczytać krótką, ale treściwą wiadomość DZISIAJ 2:00 SAMA. Dalej podany był adres, pod który miałam się udać. Pokazałam to Christianowi, drżały mi ręce, pokiwał głową na znak zrozumienia. Zauważyłam też, że odruchowo chciał mnie chwycić za ręce, aby pomóc mi się uspokoić. Przestraszyłam się, na pewno nasze relacje nie powinny zmierzać w tym kierunku. Nie miałam czasu i głowy do takich problemów. Peter, kroniki to na tym powinnam się skupić. Skarciłam się w duchu za tego rodzaju myśli.

Pojechaliśmy, więc do hotelu na przedmieściach. Tym razem Christian nigdzie nie wychodził, był mi potrzebny, żeby zawieźć mnie w pobliże miejsca spotkania z Peterem. Przez te kilka godzin strasznie się nudził i brakowało mi zajęcia. Ja musiałam się przygotować, wiedziałam, że nie mogę, chociażby chodzić w kółko po pokoju hotelowym. Usiadłam po turecku na podłodze oparta o łóżko i starałam się jak najbardziej uspokoić ciało i umysł, oddychałam głęboko i powoli. Tylko że Christian, jak zwykle nie mógł przebywać w ciszy dłużej niż kilkanaście minut. I co jakiś czas unosiłam to jedną albo drugą powiekę, żeby zobaczyć, co ten dureń robi.

O północy wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w strój do akcji. Przypięłam do paska kaburę i dwie pochwy, jedną na nóż a drugą na sztylet. Drugi nóż ukryłam w bucie, który był specjalnie przystosowany, żeby go tam trzymać. Strasznie ucieszyłam się, kiedy kilka tygodni temu znalazłam moje stare obuwie na strychu. Mój służący w końcu trochę się wyciszył. Wsiedliśmy do wypożyczonego samochodu. Christian próbował coś mówić, nawet żartować, ale przestał, kiedy po raz któryś z kolei rzuciłam mu chłodne spojrzenie. Zatrzymał się kilkaset metrów przed wskazanym adresem. Resztę musiałam przejść pieszo, miałam niecałe pół godziny. Wzięłam do ręki maskę i jeszcze kilka głębokich wdechów przed opuszczeniem samochodu.

- Czekaj tu na mnie – rzuciłam przez plecy Christianowi.

Nic nie odpowiedział, tylko zacisnął mocniej ręce na kierownicy. Nie byłam pewna jak to odebrać. Czy jako przejaw troski o mnie, czy może złość z nie wiadomo, jakiej przyczyny. Szłam, nie śpiesząc się, tuż przed celem ostatecznym, założyłam maskę i rozejrzałam się uważnie. Miałam wejść do niewielkiego domku rodzinnego, który wyglądał jak mała willa z kolumnami i pięknie urządzoną przestrzenią przed domem. Brama była otwarta, czekając na jedynego gościa tej nocy. Podążałam marmurową ścieżką, żeby nie napotkać również żadnego oporu ze strony drzwi wejściowych. W domu było ciemno, dostrzegłam tylko odbicie światła na piętrze, ruszyłam po cichu na górę. Nie obchodził mnie wystrój, całą moją uwagę musiałam skupić na tym, żeby wykonać zadanie, które przed sobą postawiłam.

Czekał na mnie w gabinecie, siedząc na obrotowym krześle za biurkiem. Przypatrywaliśmy się sobie nawzajem. Wyglądał prawie jak na zdjęciu, tylko że jego twarz była o wiele bardziej zmęczona, co go strasznie postarzało. I nie wyglądał na swoje trzydzieści sześć lat, tylko o wiele więcej. Jasnobrązowe włosy miał krótko przycięte, a gdzieś w kącikach brązowych oczu czaił się smutek, chociaż delikatny zadziorny uśmieszek temu przeczył. Stałam na progu, czekając, aż pierwszy się odezwie. Zaprosił mnie gestem, żebym usiadła naprzeciw niego. Zrobiłam to, nie spuszczając wzroku z mojego domniemanego rozmówcy.

- Nie musisz nosić przede mną maski – zaczął punktualnie o drugiej, równo z wybiciem zegara, który znajdował się w tym pomieszczeniu. – Wiem, kim jesteś. Czytałem nasze kroniki wystarczającą ilość razy, żeby w końcu skojarzyć twoją twarz. Więc Henry'emu się udało. – Westchnął. – Tylko nie wiem jak.

- U mnie nie znajdziesz odpowiedzi na to pytanie. Sama jej nie znam – powiedziałam szczerze, zdejmując maskę. – Ale ty wujku możesz mi kilka udzielić. Gdzie są oryginalne kroniki?

- Gdybym ci tak od razu powiedział, jaka byłby przyjemność z tego rodzinnego spotkania – Uśmiechnął się. – Mam nadzieję, że Christian wybaczy, jeżeli przetrzymam cię u siebie chwilę dłużej. Chciałabym ci opowiedzieć parę rzeczy. – Położył na biurku fiolkę z przezroczystym płynem, dając mi znak.

- Chcesz odebrać sobie życie, prawda? – zapytałam. – Dlatego zależy ci tak bardzo na jakieś poważnej rozmowie.

- Mądra dziewczynka. – Znowu się uśmiechnął, zastanawiało mnie to, czemu widziałam dotychczas jego jedną rękę. Najwyraźniej musiał chować coś za biurkiem, napięłam wszystkie mięśnie, kiedy on kontynuował swoje rozważania. – Wiesz, nie próżnowaliśmy z Andrew, po tym wszystkim.

- Masz na myśli, to kiedy zdradziliście rodzinę i próbowaliście zabić własnego ojca – wtrąciłam się.

- Skoro tak to widzisz. – Westchnął i przetarł ręką oczy – W każdym razie nasze drogi skrzyżowały się z pewnym młodym i ambitnym policjantem. Chcieliśmy porzucić nasze dotychczasowe życie, pozakładać rodziny i tak dalej. Tylko że ten policjant nie chciał za bardzo nam uwierzyć, więc potrzebowaliśmy jakichś dowodów. Mieliśmy wszystko ładnie zaplanowane, ale musiałem to przyśpieszyć po tym, jak ty pokrzyżowałaś plany Andrew na przyszłość. Bo jak dobrze rozumiem to twoja robota? Całkiem niezła muszę przyznać. – Przytaknęłam niechętnie. – I wiesz co, kiedy kradłem te kroniki, naszła mnie taka myśl? Choćbym się starał, nie wiem jak bardzo, nigdy nie uwolnię się od tego życia i nazwiska. Postanowiłem wtedy przekazać wszystko naszemu przyjacielowi z policji i dać wam dwa tygodnie na odszukanie mnie. Potrzebowałem trochę czasu, żeby się przygotować na śmierć.

- Co mi chcesz przez to powiedzieć? – zapytałam, wodząc za nim wzrokiem.

- Że nazwisko Marcos to nic innego jak najgorsza klątwa, jaka może cię dotknąć – odpowiedział, patrząc mi prosto w oczy.

Chciałam mu coś opowiedzieć, ale zabrzmiał dzwonek telefonu sygnalizujący nadejście nowej wiadomości. Zaczęłam przeklinać w duchu samą siebie, że znowu nie wyłączyłam tego głupiego urządzenia.

- Zobacz, nie krępuj się. Może to młody Littstronger się o ciebie martwi. Obserwowałem was na lotnisku, jesteś w jego typie. – Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie, a potem wyjęłam z kieszeni telefon i odczytałam wiadomość.

HENRY MARCOS ZAKOŃCZYŁ SŁUŻBĘ DLA RODZINY I NAZWISKA Nie mogłam dać po sobie poznać, jak mocno ta wiadomość mnie zszokowała. Henry właśnie umarł, zostałam nagle ze wszystkim sama. Byłam pewna, że będzie czuł się na tyle dobrze, żeby mnie wspierać jeszcze przez jakiś czas. W gruncie rzeczy był dobry, tylko czasami irytujący. Nie byłam nim na tyle zżyta, ale i tak to sprawiło, że moje serce było owiane smutkiem. Zmogła go ostatecznie choroba czy brak siły do walki? Spuściłam wzrok na kilka sekund, musiałam odsunąć to na bok i powstrzymać się przed uronieniem łez. Zapadła cisza.

- Wiesz co Rosalie? – Przerwał ją Peter. – Nastąpiła zmiana planów – powiedział i nagle przewrócił biurko.

Wystraszyłam się tym zachowaniem, nie spodziewałam się takiej zmiany. Krzyknęłam krótko, kiedy to z krzesłem zbliżaliśmy się do podłogi. Uderzyłam mocno głową, ale nie na tyle, żeby stracić przytomność. Czułam się tylko odrobinę nieobecna i zagubiona. Przeczołgałam się pod ścianę i uniosłam na tyle, żeby oprzeć się o nią plecami. Rozglądałam się niepewnie, dostrzegłam mały ekranik, który trzymał Peter w ręce, więc musiał mieć, gdzieś poumieszczane sprytnie kamery. Pierwszy raz w życiu tak naprawdę zaczęłam się bać o swoje życie. Przymknęłam powieki, głowa strasznie bolała, oddech przyspieszył. Widziałam, jak do mnie podchodzi, teraz dumny i silny, jak przystało na prawdziwego mężczyznę z rodu Marcosów.

- Śmierć ojca zmienia wszystko Rose. – Uśmiechnął się, kucając przy mnie. – Naprawdę wszystko. Wychodzi na to, że teraz zostałaś tylko ty. Bo resztę da się załatwić. – Przystawił mi do głowy pistolet, starałam się za wszystkich sił myśleć, jak najbardziej trzeźwo. – Więc może zakończmy to raz na zawsze. I tak lata świetności naszej rodziny, dawno przeminęły. Najwyższy czas, żeby zamknąć jej dzieje wraz z twoją śmiercią. Koniec z tą chorą instytucją.

Nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam płakać, bałam się śmierci. Chociaż sama zadałam ją wielokrotnie. Strach potęgował fakt, że byłam w kompletnie obcych dla siebie czasach, bez rodziny, samotna i jakimś domu we Włoszech, gdzie nikt mnie nie znajdzie. Właśnie zmarł Henry, a on groził, że zabije Lucasa i Verę, Littstrongerów prawdopodobnie też. Byłam w tamtym momencie w całkowitej rozsypce, nie chciałam, żeby nagle moje życie tak się zmieniło. Nienawidziłam zmian, nie miałam tej łatwości w dostosowywaniu się do nowych warunków. Zawsze długo mi to zajmowało. Zdecydowanie mnie to przerastało. Moim ciałem wstrząsnął spazm płaczu.

- To potrwa tylko chwilkę Rosalie Marcos, ostatnia z rodu – kontynuował swoją przemowę Peter, kładąc nacisk na ostatnie słowa.

Nie powinien tyle gadać, to mnie nagle zmobilizowało do czynu. Przywrócono mnie do życia, żebym znowu mogła przynieść chwałę naszemu nazwisku. Bycie ostatnią z rodu nie wchodziło w grę. Resztkami sił sięgnęłam po nóż i wbiłam go prosto w serce wujka. Spojrzał na mnie zdziwiony, jednak upadając, zdążył oddać strzał. Kula trafiła mnie w ramię. Krzyknęłam z bólu, chciałam stamtąd uciec jak najszybciej. To było za dużo. Śmierć Henry'ego, Peter. Wyciągnęłam tylko broń z jego i tak martwego już ciała i rzuciłam się biegiem w stronę Christiana.

Czułam, że nie wytrzymam długo, a głowa i ramię eksplodują z bólu, krew płynęła mi po ręce i karku. Dzieliło mnie tylko trochę od samochodu. Służący wybiegł mi naprzeciw i pomógł wsiąść. Chciał zawieść mnie do szpitala, ale mu zabroniłam, nie po to przeszedł szkolenie medyczne, żeby mnie teraz wozić w obcym mieście po lekarzach. Kazałam mu opatrzyć swoją osobę w samolocie, w czasie drogi powrotnej. Chciałam tylko zasnąć, żeby ból ustąpił. Nie mogłam, bo znowu odezwał się ten przeklęty przedmiot, który zepsuł wszystko. Odebrałam go resztkami sił.

- Mamy go – usłyszałam głos jednego z porywaczy.

- Dobrze – odpowiedziałam słabo.

- Kiedy?

- Za trzy dni u mnie – oznajmiłam.

- Wiesz, że to się wiąże z większym wynagrodzeniem.

- Zdaję sobie z tego sprawę. Ma być nienaruszony – przypomniałam tylko.

Rozłączył się, w końcu mogłam kompletnie pogrążyć się w ciemności.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro