Rozdział 2 - Powrót do domu
Zgodnie ze słowami wuja Henry'ego przeprowadzka nie zajęła nam dużo czasu. I tak nie miałam, co robić. Wszystkim zajmowali się bracia, zatem kiedy oni nosili kartony, pakowali i przenosili wszystko do jednej z naszych latających maszyn, ja się uczyłam. Dostarczyli mi mnóstwo książek o historii świata i militariach. W szczególności interesowały mnie zdobycze techniki, zastanawiałam się, które z nich były użyteczne dla nas i czy potrafiłabym skonstruować na przykład taką bombę.
Trochę przerażała mnie myśl o używaniu broni palnej w formie widzianej teraz. Zawsze byłam zwolenniczką cichszej w użytkowaniu broni albo tej białej. Dziwiło mnie, jak takie zlecenia cieszyły się popularnością na przykład, żeby ktoś zginął od strzały z łuku, bo było to bardziej poetyczne i romantyczne.
Każdego wieczoru spędzałam czas z wujem, grywaliśmy wtedy w szachy. Wygrywał za każdym razem. Był prawdziwym arcymistrzem, w przeciwieństwie do mnie. W czasie tych pojedynków na umysły opowiadał mi o swoich synach i zdrajcach. Słuchałam uważnie, w końcu dobrze było poznać swój cel. Z jednej strony cieszyło mnie spędzanie czasu z wujkiem, a z drugiej irytowało mnie rozmawianie na ten sam temat. Czułam się tym zmęczona i odrobinę zniechęcona. Być może potrzebowałam trochę uwagi. Denerwowała mnie też każda, pojedyncza przegrana. Nie lubiłam tego uczucia porażki.
Czułam się coraz lepiej, stawałam się też silniejsza i pewniejsza. Powoli odkrywałam również tajemnice niektórych urządzeń znajdujących się w domu. Nie wszystkich, bo było ich za dużo. Najbardziej ciekawiły mnie komputery i tajemniczy Internet, o którym często wspominali bracia, Christian w szczególności.
Zastanawiałam się szczególnie, czy kiedy zamykam lodówkę, to światło w niej ciągle świeci. Mogłam godzinami wpatrywać się w bęben pralki, czy suszyć sobie włosy. Próbowałam się malować współczesnymi kosmetykami, lecz efekt zazwyczaj był niezwykle komiczny zamiast zachwycającego. Raz nakrył mnie na tym Christian, gdy narysowałam sobie zbyt szeroką jedną brew, a drugą dopiero zaczęłam udoskonalać. Nie wytrzymał i zaśmiał się, obok mnie akurat leżał mały sztylet. Sekundy później znalazł się wbity w drzwi, obok głowy służącego.
Siedzieliśmy w samolocie w drodze do domu, kiedy postanowiłam porozmawiać z wujem o kwestiach związanych z pieniędzmi. Siedział naprzeciwko mnie, popijając kawę. Specjalnie na tę okazję założył jeden ze swoich najlepszych i najdroższych garniturów, ja nie mogłam przekonać się do spodni, więc cały czas decydowałam się na sukienki lub spódnice. I nie potrzebowałam już pomocy służących przy doborze garderoby.
- Wuju Henry - zagadnęłam.
- Słucham Rose?
- Jak wygląda nasza sytuacja finansowa?
- Hmm. - Zastanowił się przez chwilę. - Zależy jak na to spojrzeć. Przez lata zgromadziliśmy wiele oszczędności, więc nie jest źle. Mamy też udziały w wielu firmach dobrze prosperujących na światowym rynku. Jednak od wielu lat nie mieliśmy żadnego zlecenia. - Westchnął ciężko. - Odkąd Andrew i Peter odeszli. Co ja biedny schorowany starzec mogłem zrobić? - Słyszałam w jego głosie wiele goryczy i zmartwiło mnie to.
Co prawda nie rozumiałam wszystkiego, ale byłam w miarę zadowolona. Mieliśmy zyski, więc chociaż tym mogłam się nie martwić.
- A co z innymi rodzinami wuju? - Kontynuowałam przesłuchanie.
Nie wszyscy w naszym fachu należeli do rodzin, różnie siebie nazywali: klany, organizacje i tym podobne. My z przyzwyczajenia określaliśmy mianem rodzin wszystkich innych. Tylko w naszej zawiązywały się tak ciasne więzy pomiędzy poszczególnymi członkami.
- Jak było nas pięciu, tak pięciu jest - odpowiedział Henry, zapatrzony w okno. - Nie jesteśmy już na szczycie, tylko na szarym końcu, ale nie utrzymamy się tam zbyt długo, jeśli nic nie zrobimy. I tak nikt już się z nami nie liczy.
- To ile jest rodzin? - spytałam zaskoczona, nie do końca rozumiejąc, co ma na myśli.
- Mnóstwo dziecko. Jednak nasza piątka, rodziny z tradycjami przetrwały, są najlepsze, najbardziej wpływowe i opłacalne.
Zastanowiłam się przez chwilę, duża ilość rodzin była równoznaczna z dużą konkurencją. Ponoć dalej liczyliśmy się my i pozostała czwórka, którą znałam z tamtych czasów: Niedźwiedzie z Rosji, rodziny z Chin, Francji i Hiszpanii. Uśmiechnęłam się do siebie, niewiele się zmieniło. To sytuacja, w której byłam w stanie się odnaleźć.
- Zatem kto jest na szczycie? – zapytałam z ciekawością, zakładając ręce na piersi.
- Rosjanie - odpowiedział Henry z niechęcią.
- W każdym razie musimy rozpuścić plotkę, że kogoś znalazłeś - powiedziałam zdecydowanie, sięgając jednocześnie po mapę Europy. Nadal dziwił mnie jej obecny kształt i ilość państw, które na niej zaistniały. - Przejdźmy jednak do ważniejszej kwestii. Myślałam nad tym, w jakich krajach poszukać sobie uczniów.
- I co wybrałaś?
- Myślę, że Polska będzie dobrym wyborem. Czy z moją znajomością łaciny zdołam się tam porozumieć?
Zamiast odpowiedzi otrzymałam ze strony wuja gromki wybuch śmiechu. Zmarszczyłam brwi, myśląc nad tym, co powiedziałam, co wywołało u tego starego człowieka taką reakcję. Naprawdę szczyciłam się jej znajomością, radziłam sobie z tym najlepiej z naszego pokolenia, również greka nie była dla mnie wyzwaniem.
- Obawiam się, że nie dziecko - mówił, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. - Weźmiesz ze sobą Christiana, spotykał się kiedyś z jedną dziewczyną z tego kraju. Powinien znać język na tyle, żeby się dogadać w razie potrzeby.
Przyjęłam do wiadomości, że łacina poszła w zapomnienie. Westchnęłam ze smutkiem, uważałam, że to piękny i wartościowy język. Poczułam się przez chwilę bezwartościowa i niepotrzebna.
- A gdzie znajdziesz drugą osobę?
- Właśnie tutaj liczyłam na ciebie - odpowiedziałam.
Henry przez dłuższą chwilę wpatrywał się w mapę a potem wskazał na dużą wyspę, znajdującą się na północ od naszego kraju.
- Islandia? - Przeczytałam.
- Owszem. A więc, od czego zaczniesz?
- Od Polski. - Uśmiechnęłam się, pierwszy raz bym kogoś rekrutowała. Było to jednocześnie ekscytujące i przerażające. - Wyruszam za trzy dni.
Wylądowaliśmy i samochodem pojechaliśmy do domu. Tym razem Christian był z bratem, a nie z nami z tyłu. Wuj pokazał mi jak otwierać szyby, więc mogłam podziwiać odmieniony Londyn. Miałam wrażenie, że jestem w zupełnie innym mieście, innym świecie. Było piękne na swój sposób, ale jak patrzyłam na ludzi i na ten pośpiech przestało mi się podobać. Nie widziałam nawet kilku uśmiechniętych i zadowolonych z życia. Z drugiej strony nie mogłam doczekać się, żeby je poznać i to z bliska.
- Wiesz, że dom będzie wyglądał zupełnie inaczej. Był wiele razy przebudowywany. – Przerwał moje rozmyślania Henry, kiedy opuściliśmy największy zgiełk miasta.
- Chcę, tylko żeby moja sypialnia była w tym samym miejscu. – Zażartowałam. - Stęskniłam się, już nie mogę się doczekać, żeby znowu zobaczyć dom.
I w tym momencie pojazd zatrzymał się, Christian otworzył nam drzwi i podał mi rękę przy wysiadaniu. Wuj miał rację, budynek się zmienił, ale nadal widziałam w nim cząstki tego starego. Miał dwa piętra i na najwyższym z nich mieściła się właśnie moja sypialnia. Przypominał ogromny kamienny pałac. Duże okna dodawały mu uroku i ucieszyły mnie, takie właśnie lubiłam najbardziej. Weszłam po schodach, trzymając się ręcznie kutej balustrady. Dotknęłam drzwi, nikt ich nie zmienił, to były te same drzwi, co pięćset lat temu.
Poczułam zbierające się pod powiekami łzy, szybko potrząsnęłam głową, żeby się ich pozbyć. Starszy służący otworzył je delikatnie przede mną. Weszłam, napawając się tą chwilą. Wszystko wyglądało jak wcześniej, urządzone ze smakiem. Wiedzieliśmy wtedy jak to porządnie zrobić. Z tego, co pamiętałam na parterze znajdowały się kuchnia, jadalnia, salon i pokoje dla służby. Piętro mieściło część sypialni i bibliotekę, a drugie pozostałą część pokoi do spania.
W piwnicy natomiast urządzono salę treningową i rodzinny skarbiec. Christopher zaprowadził mnie do mojego pokoju. Podziwiałam po drodze dobytek zgromadzony przez moją rodzinę, idąc po miękkich dywanach i odrobinę skrzypiących schodach.
- Zostawiliśmy pokój tak, żebyś mogła go sama urządzić. Gdybyś czegoś potrzebowała, to dzwoń. - Pokazał mi jak obsługiwać takie małe dziwne urządzenie ze słuchawką, wiszące przy drzwiach.
Pokój postanowiłam urządzić jeszcze przed wyjazdem, ale miałam coś jeszcze do załatwienia. Skorzystałam, więc z urządzenia, którego obsługę wytłumaczył mi zaledwie przed momentem służący.
- Coś się stało? - zapytał Christopher.
- Nic – odpowiedziałam. – Chcę, tylko abyś jak najszybciej sprowadził tu kogoś, kto robi tatuaże.
- Być może uda się załatwić kogoś na wieczór - oznajmił po chwili zastanowienia służący.
Odłożyłam zadowolona słuchawkę i wyjrzałam przez okno, miałam doskonały widok na ogród za domem. Był tam akwen, zastanawiałam się, do czego służył, nie wyglądał na staw czy oczko wodne, nie było w nim roślin ani ryb. Jak się później dowiedziałam, pływa się nim, więc mogłam sobie później przypomnieć, jak to się robi.
Doczekałam się w końcu gościa, nawet wuj Henry przyglądał mi się z zaciekawieniem, gdy oglądałam zbiór wzorów, który dała mi tatuażystka. Trochę się zdziwiłam, że była to kobieta, ale miałam wrażenie, że zrobi porządnie to, co do niej należy. Wszyscy skupili swoją uwagę na mojej osobie, dopóki wuj nie przegonił braci do kuchni z poleceniem zrobienia kolacji.
- I jak wybrałaś coś? - zapytała mnie kobieta.
- Tak - odpowiedziałam i wskazałam na różę z kolcami w pełnym rozkwicie.
- Okej to, gdzie robimy? – Pokazałam jej wewnętrzną część prawego ramienia. - Okej – powiedziała, strasznie przeciągając „e" i zabrała się do przygotowań.
Odwróciłam głowę na czas tego zabiegu i jakiś czas później mogłam zobaczyć piękne efekty. Chociaż kosztowało to trochę bólu, byłam zachwycona.
- I jak? Zadowolona?
- Bardzo. Dziękuję - odpowiedziałam kobiecie, na co ona oznajmiła, że musi się zbierać, wcześniej jednak obdarzyła mnie szerokim uśmiechem.
W naszej rodzinie była taka tradycja, że poza niespisanym kodeksem rodzinnym, jeżeli ktoś miał, jakąś swoją osobistą zasadę wyrażał ją za pomocą tatuażu na ciele, by zawsze o niej pamiętać. Każdy taki malunek oznaczał inną zasadę. Co przedstawiał i jak brzmiała zasada, zależało tylko i wyłącznie od nas samych.
- I jaką zasadę oznacza ta róża? - zapytał mnie wuj przy kolacji.
- Nigdy więcej się nie zakochać - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się. Nigdy więcej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro