✨24✨
Matteo
Siedziałem już na sali gimnastycznej. Z każdą minutą bardziej wyczekuje spotkania z Luną. O wszystko ją zapytam. Jeszcze tylko kilka minut. Widzę, że siedzi z Niną na końcu sali. Nadal nie wygląda za dobrze, co chwilę wychodzi do łazienki. Wygląda jak zombi, potargane włosy, wory pod oczami. Nie ma tego pięknego błysku w oczach. Co się dzieje z moją Luncią? Słyszę już słowa dyrektora..
— ..do zobaczenia w przyszłym roku. Ten rok szkolny uważam za zamknięty. — Luna mocno przytula Ninę, a ta płaczę. O co chodzi? Próbuje się dostać do nich, ale tłum mi to uniemożliwia. Kiedy po 2 minutach zauważam Nine podbiegam do niej.
— Nina, gdzie jest Luna? Muszę z nią pogadać! Wróci za chwile?
— Matteo, ona..ona..nie wróci. Już nigdy.
— Nina, co jest z Luną? Masz mi powiedzieć! — uniosłem głos na dziewczynę przyjaciela.
— Ale obiecaj, że będziesz spokojny.
— Okej, mów.
— Luna się wyprowadza do Włoch. Właśnie pojechała na lotnisko, bała się ci powiedzieć, że..
— Co takiego?
— Ona spodziewa się twojego dziecka. Tłumaczyłam jej, żeby Ci powiedziała, ale nie chciała mnie słuchać. Mówiła tylko, że na pewno nie będziesz chciał dziecka i, że sobie poradzi. Ona cię kocha, ale nie chce ci niszczyć kariery muzycznej.
— Dziękuję Nina, ale musze lecieć. Nie dam jej uciec, nie teraz! — Biegłem ile sił w nogach do wyjścia. Co za szczęście, że mój szofer był przed szkołą. Pokierowałem go na lotnisko i na pełnych możliwościach jechał przez miasto. Muszę zdążyć. Muszę zdążyć. Te słowa cały czas mam w głowie. Dlaczego myślała, że zniszczy mi karierę? Jest dla mnie najważniejsza w życiu i to ona się liczy, a teraz? Jak mam się nie cieszyć na dziecko? Trudno, stało się. Wpadki się zdażają, ale damy radę. Po 20 minutach byłem na miejscu. Biegnę w stronę tablicy odlotów. Włochy, Włochy.. Jest! Mediolan, Rzym? Gdzie mogła polecieć? Rzym! Tam ma siostrę! Dobra, alejka 5, terminal B. Kurwa, to drugi koniec lotniska. Dla Luny i naszego dziecka wszystko. Kilka minut później jestem w miejscu, gdzie pokazywał ekran. Szukam szatynki, ale tłum nie pozwala mi jej namierzyć. Podchodzę bliżej i widzę znajomą mi walizkę w kolejce. To Luna!
— Luna! — krzyczę z całych sił. Szatynka obraca się i mnie zauważa. Podchodzę do niej bliżej. — Luna, skarbie błagam cię nie wyjeżdżaj.
— Ale Matteo, co ty tutaj robisz? Kto ci powiedział, że tu będę?
— Nina, ale błagam cię Luncia nie wyjeżdżaj. Ja się nami zaopiekuje. Dam nam i naszemu dziecku dom. Tylko na litość boską nie opuszczajcie mnie.
— Matteo, ja nie chcę, żebyś zmarnował sobie życie przez to dziecko.
— Nawet nie wiesz jaki jestem szczęśliwy! Będę ojcem! Wiesz jakie to jest szczęście? Nigdy tak bardzo się nie cieszyłem. Widocznie, tak miało być. Naszą miłość umocniło dziecko. Owoc naszej miłości. Zostaniesz i stworzysz ze mną rodzinę, o którą razem będziemy dbać?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro