Rozdział 38
W Londynie zostałam dłużej niż planowane cztery dni. Nie mogłam wrócić do Nowego Jorku, kiedy moi najbliżsi mnie potrzebowali. Jacob z całej trójki trzymał się najlepiej, ale choć nie zginął jego biologiczny ojciec, również przeżywał jego śmierć, tyle że na swój inny, pokręcony sposób. Cleo była nie do życia, ciągle płakała i funkcjonowała jakoś dzięki swojej córeczce, która nie miała pojęcia, co się wokół niej działo. Zayn milczał przez ostatnie dni jak zaklęty. Każda moja próba rozmowy z nim, kończyła się na moim westchnięciu. Leżał na swoim łóżku i z nikim nie chciał rozmawiać. Byłam naocznym świadkiem tego, jak mój były narzeczony popadał w depresję. Teraz też siedziałam obok niego na łóżku, a on udawał, że spał. Za trzy godziny miał odbyć się pogrzeb jego rodziców. Natomiast ja, wieczorem leciałam do Nowego Jorku.
- Zayn... Proszę, wstań. Musisz się wykąpać, ogolić i przebrać - położyłam dłoń na jego policzku. Pierwszy raz od czterech dni, nie odtrącił mnie.
- Nie chcę tam iść - odezwał się cicho.
- Jestem pewna, że wiedzieli o twojej miłości. Oni ciebie też kochali i zawsze będą, bo masz ich tutaj - swoją dłoń przeniosłam na okolice jego serca.
- Powinnaś mnie nienawidzić, a nie siedzieć przy mnie - westchnął. - Nigdy na ciebie nie zasługiwałem. Popełniłem wiele błędów, ale zamierzam być dobrym ojcem, nawet na odległość - wyznał.
- To znaczy, że chcesz utrzymywać kontakt z naszym dzieckiem, kiedy już urodzę? - zapytałam z nadzieją.
Chciałam chociaż, aby je kochał, ja przestałam się liczyć. Fasolka była i będzie najważniejsza na świecie, ponieważ oboje ją stworzyliśmy. Może przez przypadek, ale z prawdziwej miłości. Już zawsze Zayn będzie moją pierwszą, prawdziwą miłością. Tyle że, bez happy endu.
- Zrozumiem, jeśli mi na to nie pozwolisz. Byłem chujowym chłopakiem, a potem narzeczonym, ale obiecuję ci, Mia, że ojcem postaram się być najlepszym na świecie - spojrzał mi w oczy.
Nie kłamał. Kiwnęłam głową, godząc się na wszystko. Kim bym była, jeżeli odseparowałabym fasolkę od Zayn'a? Nie mogłabym tego zrobić. Teraz chciałam jeszcze, aby poprosił mnie, żebym została i wybaczyła mu ostatnie słowa. Wpadłabym mu w ramiona bez dłuższego zastanowienia. Naprawdę, wystarczyło tylko jedno słowo. Widocznie mu na tym nie zależało, bo uśmiechnął się do mnie smutno, wstał w końcu z łóżka i poszedł się przygotować do ostatniego pożegnania z obojgiem rodziców. Ja od dawna byłam gotowa, ubrana w czarną sukienkę do ziemi. Czekając na Zayn'a, zdałam sobie sprawę, że mój syn albo córka nie poznają swoich dziadków od strony taty. Rodzice moich przyjaciół traktowali mnie już jako swoją synową. W moich oczach pojawiły się łzy żalu.
- Mia, dobrze się czujesz? - Zayn wyszedł z łazienki z ręcznikiem, który zasłaniał tylko jego najbardziej intymne miejsce.
- Tak, tak - odchrząknęłam, poprawiając się nerwowo na łóżku. Miałam na niego ochotę, ale chwila była co najmniej nieodpowiednia.
Mia, na to zawsze jest dobry moment.
- Na pewno? - zrobił kilka kroków w moją stronę, zostawiając za sobą mokre ślady swoich stóp.
Wstałam z łóżka, zmniejszając odległość między naszymi ciałami.
- Kochaj się ze mną, Zayn. Ten ostatni raz - obie dłonie położyłam na jego policzkach, spojrzałam mu w oczy, po czym wpiłam się w jego usta.
Zayn nie zastanawiał się ani chwilę, ale nawet nie przeszło mi przez myśl, że nie zrobił tego, bo naprawdę mnie kochał. Zamiast tego, wolałam myśleć, iż był po prostu facetem. Kiedy on skupiony był na pozbawieniu mnie ubrań, ja próbowałam zapamiętać każdy detal jego ciała. Świadomość, że to ostatni raz, wcale mi w tym nie pomagała. Dla Zayn'a pewnie będzie to kolejny, zwyczajny seks, a dla mnie akt miłości. Postaram się być szczęśliwa bez niego, jednak nigdy nie pokocham nikogo tak jak jego.
- Będę za wami tęsknił - wyszeptał z bólem, kiedy wszedł we mnie delikatnie. Głośno westchnęłam, łącząc nasze usta w kolejnym pocałunku.
- My za tobą też - pocałowałam go w szczękę tam, gdzie najbardziej lubił. Oboje znaliśmy doskonale swoje ciała.
Kochaliśmy się przez następną godzinę. Żadne z nas nie miało dość, żadne nie chciało być tym, które powie, że musimy już iść, bo nie zdążymy, żadne nie chciało pozwolić temu drugiemu odejść, a jednak oboje pozwoliliśmy.
*Zayn*
To był najpiękniejszy koszmar. Tak, widziałem, jak to absurdalnie brzmiało, ale taka była prawda. Śmierć naszych rodziców wstrząsnęła całą rodziną. Czułem się winny, że pokłóciłem się z nimi przed ich wylotem, ale tylko Bóg wiedział o swoich zamiarach. Postanowił wezwać naszych rodziców do siebie. Miałem nadzieję, że Mia miała rację i oni wiedzieli o tym, że kłamałem. W tej całej tragedii zdarzyło się coś jeszcze. Przed chwilą skończyłem kochać się z kobietą mojego życia. Pozwoliłem jej odejść, aby w końcu mogła być szczęśliwa przy boku innego. Nie przepadałem za Matt'em, ale po tym, jak o nią walczył, miałem pewność, że szczerze ją kochał. Mia zasługiwała na miłość i bezpieczeństwo, a ze mną żyłaby jak na krawędzi. Potrzeba kilku miesięcy, aby odejść z wyścigów. Trzymał mnie kodeks, który sam układałem. Wtedy jeszcze nie pomyślałbym, że się zakocham i zostanę ojcem.
- Musimy się zbierać - usłyszałem jej słodki głosik.
Naga, spocona, z szopą na głowie wyglądała jak bogini. Moja bogini. Zawsze moja.
- Kocham cię - wyznałem, patrząc w jej orzechowe oczy.
Wyglądała na zaskoczoną, a ja nie miałem pojęcia dlaczego. Na każdym kroku pokazywałem jej, że była miłością mojego życia. Zdobyła moje serce i zawładnęła nim na zawsze. Cieszyłem się, że to akurat ona zostanie matką mojego dziecka. Marzyły mi się bliźniaki, ale synem także nie pogardzę.
- Właśnie dlatego chcesz, żebym wyszła za Matt'a? - zakpiła, naciągając kołdrę na swoje nagie piersi.
- Chcę, żebyś była szczęśliwa - westchnąłem.
- A nie przyszło ci do głowy, że tylko przy tobie jestem? - zapytała płaczliwie. - Jak możesz, po tym wszystkim pchać mnie w jego ramiona? Gdyby naprawdę ci zależało, zrobiłbyś wszystko, abym została, a przynajmniej wróciła tu po załatwieniu spraw w Nowym Jorku, bo akurat od tego nie mogę uciec.
Zamurowało mnie. Oczywiście, że chciałem, aby ze mną została, ale nie byłem pewien czy rzeczywiście byłaby ze mną szczęśliwa. Nikt nie mógł dać mi takiej pewności. Naprawdę chcesz, żeby Matthew dotykał ją tak jak ty robiłeś to niedawno? Przemyśl to, Zayn, dopóki nie jest za późno.
- Wszystko się ułoży - tylko na tyle było mnie stać. Frajer.
Mia prychnęła i ze łzami w oczach poszła do łazienki, zabierając po drodze swoją czarną sukienkę oraz szpilki. Westchnąłem głośno, słysząc jej płacz. Byłem totalnym kretynem i w przyszłości miałem zapłacić za swoje błędy, a przede wszystkim wybory, które ani trochę nie były trafne. Wyszła z niej, kiedy ja także się ogarnąłem. Po jej płaczu nie było już śladu.
- Użyłam kosmetyków jednej z twoich dziwek - unikała mojego wzroku. Zraniłem ją.
- To były twoje kosmetyki, Mia - poprawiłem ją. - Zostawiłaś je w naszym domu rok temu.
Była zraniona, wściekła na mnie, ale gdy usłyszała moje słowa, podeszła do mnie i po prostu się we mnie wtuliła. Objąłem ją od razu, bo wiedziałem, że to najprawdopodobniej ostatni nasz uścisk. Położyłem swoją dłoń na jej brzuchu, po czym pocałowałem ją w czoło. Chciałem złapać ją za dłoń, ale na ten gest już mi nie pozwoliła. Zrozumiałem. Zeszliśmy po schodach na dół, po czym wyszliśmy na dwór, aby pojechać moim samochodem na cmentarz. W mszy nie chciałem uczestniczyć. Mia wspierała mnie w każdej decyzji. Prawie. No tak, prawie.
Na cmentarz dojechaliśmy, gdy dwie, dębowe trumny zniknęły w dołach wykopanych przez grabarzy. Podszedłem z Mią do Cleo, aby mocno ją przytulić. Każde z nas potrzebowało swojego wsparcia. W końcu byliśmy rodziną. Jacob stał gdzieś z boku, wyglądał na niewzruszonego całą sytuacją, ale znałem go bardzo dobrze. Chciał udawać tego silniejszego brata, mimo iż to ja byłem starszy. Kiedy rodzina zaczęła kłaść wieńce na gotowe groby, spostrzegłem Mię, która kucnęła przy grobie naszej mamy. Mówiła coś do niej, ale byłem zbyt daleko, aby usłyszeć. Chwilę potem, zapaliła znicz, po czym zdmuchnęła płomień z zapałki. Wróciła do nas, stanęła przy moim boku i splotła nasze palce w jedność, jakby doskonale wiedziała, że tego właśnie potrzebowałem.
- Kiedyś przestanie boleć - spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
Miałem wrażenie, iż nie chodziło tylko o śmierć moich rodziców.
- Dziękuję, że zostałaś na ich pogrzebie. Bardzo cię lubili - spojrzałem na nią.
Zagryzała wargę i patrzyła na czubki swoich butów.
- Chcieli, żebym została ich synową - uśmiechnęła się smutno.
- Wszyscy tego chcieli - westchnąłem. To bolało.
- Muszę wracać do rodziców, wieczorem mam samolot - przełknąłem głośno ślinę.
To był naprawdę ostatni dzień, kiedy mogłem jeszcze ją dotykać. Wieczorem miała wsiąść do samolotu, a rano znajdzie się już w Nowym Jorku, gdzie zapewne będzie czekał na nią Matthew. Starałem się o tym nie myśleć, ale to nie należało do łatwych czynności. Zadzwoniła po taksówkę, bo nie chciała, żebym ją odwiózł.
- Mogę przyjechać z innymi na lotnisko? - zapytałem, czekając razem z nią na przyjazd taksówki.
- Na lotnisko jadę sama. Ostatnie pożegnanie było dla mnie okropnie trudne, nie przeżyję tego drugi raz. Ze wszystkimi już się pożegnałam. Zostałeś mi tylko ty... - przygryzła wargę. - Życzę ci wszystkiego dobrego, zrezygnuj z wyścigów dla siebie samego, ułóż sobie życie i nie zapomnij o naszym dziecku... Ono nie jest niczemu winne. Odzywaj się czasem, chciałabym wiedzieć bezpośrednio od ciebie, co zmieniło się w twoim życiu... To chyba tyle... Uważaj na siebie - złożyła na moim policzku czuły pocałunek.
- Zobaczymy się jeszcze? - zadrżała mi warga. Obok Mii zatrzymała się taksówka.
- Na pewno, Zayn - uśmiechnęła się smutno, po czym wsiadła do pojazdu i odjechała.
Uszanowałem jej wybór, nie pojechałem za nią na lotnisko. To był mój największy błąd. Przez całą noc śledziłem jej samolot na stronie internetowej, aby mieć pewność, że ona i moje dziecko byli bezpieczni. Pozwoliłem odejść jej kolejny raz. Mój plan był prosty: usunąć się w cień. Szło mi doskonale, a zarazem ciężko, do czasu...
Miesiąc później...
Wypiłem już chyba dziesiątą szklankę whisky, z niedowierzaniem czytając zaproszenie, które otrzymałem.
Matthew Mc'Cartney i Mia Mendes mają zaszczyt zaprosić Zayn'a Malik'a na uroczystość zaślubin, które odbędą się w Nowym Jorku, dn. 27 sierpnia 2016 r. o godz. 18.00. Swoją obecność prosimy potwierdzić telefonicznie, bądź E-mailem. Wszystkie szczegóły, dotyczące tego ważnego dnia, znajdują się na osobnej kartce, umieszczonej w kopercie.
To nie był sen. Mia zdecydowała się wyjść za Matt'a.
••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••■••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••
A więc na początku, błagam was, nie groźcie mi śmiercią, bo to jeszcze nie koniec książki. Do końca zostały dwa rozdziały i epilog 😢😰😍
Spodziewaliście się tego? 😙😘😚
Kocham was 💓💕💖💗💝💞💟
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro