Feelings
Bellamy siedział na czymś w rodzaju przewróconej ściany i wpatrywał się w słońce, które leniwie znikało za horyzontem. Minęło już sporo czasu, od kiedy wrócili na Ziemię, a on dalej nie był w stanie się nacieszyć otaczającym go realnym światem. Wszyscy siedzieli w bunkrze, rozmyślając przy okazji, co zrobić z niespodziewanymi gośćmi, ale Bellamy miał już dość sztucznego światła, wolał przebywać na zewnątrz, gdzie wieczorny wiatr lekko chłodził jego przepoconą twarz. Należała mu się chwila wytchnienia, nigdy nie miał okazji po prostu siedzieć i wpatrywać się w nicość.
Od kiedy postawił pierwsze kroki na ziemskim gruncie coś innego zakrzątało jego myśli, a konkretnie obowiązek ratowania bliskich. Najpierw problem z Ziemianami, potem z Ludźmi z Gór, Miastem Światła i nieuniknioną apokalipsą. Liczył, że po jego kilkuletniej nieobecności dostanie zasłużony odpoczynek, oczywistym było, że się mocno pomylił. Na całe szczęście były również pewne pozytywy: znalazł Clarke, całą i zdrową, a potem udało mu się dotrzeć do bunkra, gdzie czekała na niego Octavia.
Siedział zamyślony, machając nogami, które zwisały jakieś dwa metry nad ziemią i marzył o dniu, w którym jego jedynym zmartwieniem będzie niedobry posiłek. W pewnym momencie usłyszał, że ktoś dosiada się obok, dlatego spojrzał w tamtą stronę.
Blondynka patrzyła na słońce, podobnie, jak on kilka chwil temu. Uśmiechała się, jednak ciężko było nie dostrzec opuchniętych oczu, sinych ust i zapadniętych policzków.
Brunet uśmiechnął się pod nosem i wrócił wzrokiem na horyzont, który z każdą chwilą stawał się coraz ciemniejszy. Nie zapytał jej, po co przyszła. Dobrze wiedział, że zaraz sama mu to wytłumaczy, bo nie wytrzyma w całkowitej ciszy. Poznawali się na nowo, ale szło im to dość szybko, Bellamy wiedział już, że dziewczyna, a raczej kobieta, nienawidzi przebywać w tłumie. Trudno jej się dziwić, przez ostatnie 5 lat patrzyła tylko na twarz małej Madi i swoje odbicie w wodnej tafli.
Miewała koszmary, więc nie mogła zasypiać sama w pokoju i lubiła rozmawiać. Stwierdziła kiedyś, że przez ten cały czas brakowało jej czyjegoś głosu, dlatego zadawała wszystkim dużo pytań. Oczywiście większość była zajęta, jednak Bellamy zawsze znalazł chwilkę, żeby porozmawiać z przyjaciółką, jemu też brakowało towarzystwa. Wprawdzie miał ze sobą przyjaciół, jednak Clarke sprawiała wrażenie jakby była nieodłączną częścią jego życia towarzyskiego. Dopiero kiedy po raz pierwszy urządzili sobie dłuższą pogawędkę, zdał sobie sprawę, jak bardzo był samotny przez te sześć lat.
-Mogę cie o coś zapytać? -Niebieskooka nie oderwała wzroku od słońca.
-Oczywiście. O co?
-O uczucia.
Bellamy cały się spiął. To była rzecz, o której nie lubił rozmawiać, a szczególnie z Clarke. Na jego szczęście, blondynka rzadko go o to pytała.
-Miałeś kiedyś tak... -Spojrzała w dół i zaczęła bawić się swoimi palcami. -...że czułeś coś do kogoś, ale bałeś się przyznać?
-Yhm. -Odchrząknął.
Blondynka westchnęła smutno i potarła bliznę na przedramieniu, widać było, że coś ją stresuje.
-Jestem teraz w podobnej sytuacji. Jest ktoś, kogo traktuję, jako kogoś ,,więcej", ale nie wiem co z tym zrobić... -Podniosła wzrok i spojrzała na mężczyznę. -Co ty zrobiłeś?
Znowu się spiął. Ma jej to wszystko powiedzieć? To chyba najlepsze wyjście, nie potrafi kłamać, Clarke dobrze o tym wie. Postanowił, że zrobi to w taki sposób, żeby blondynka się niczego nie domyśliła.
-To, co ja zrobiłem nie musi być wyjściem z twojej sytuacji...
-Wiem. -Przerwała mu. -Ale chce wiedzieć, tak po prostu.
-Nic nie zrobiłem. -Wzruszył ramionami. -Chciałem mieć ją blisko, a wiedziałem, że kiedy jej powiem, to ją stracę.
Niebieskooka ponownie spuściła wzrok.
-Nie mam pojęcia co zrobić. -Przyznała po chwili, a jej głos brzmiał na zachrypnięty, jakby przez długi płacz. -Zależy mi na nim, ale boje się, że on tego nie zrozumie.
Brunet zmienił lekko pozycję, podniósł lewą nogę i oparł na niej brodę. Nie miał bladego pojęcia, jak jej doradzić, w głowie kłębiła się pewna wizja, ale brzmiała zbyt absurdalnie, jak na ten moment.
-Od jak dawna wiesz, że to coś więcej?
-To uczucie było we mnie od zawsze, tylko z początku nie miałam pojęcia jak je nazwać. Nie mogłam nic sprecyzować, więc postanowiłam zostawić je z boku.
Brunet kilkakrotnie zamrugał. Clarke właśnie opisywała mu dokładnie to, co on czuł. Ich sytuacje stawały się coraz bardziej podobne. Może jednak da radę jej jakoś pomóc?
-Miałem podobnie, a nawet tak samo. -Uśmiechnął się krzywo w jej stronę. -Od kiedy jesteś pewna, że to jest właśnie to?
-Był jeden tak moment... -Blondynka szybko wciągnęła powietrze. -W bunkrze, zanim wyjechaliśmy po Raven.
-Znam go? -Wypalił. Nie miał zamiaru o to pytać, ale coś w jego sercu go do tego zmusiło.
Kiwnęła twierdząco głową, jednocześnie się przy tym lekko uśmiechając. Przez dłuższą chwilę nie padło żadne pytanie, a oboje wpatrywali się w słońce, dopóki całkowicie nie zniknęło. Kiedy na niebie pojawił się księżyc, Clarke odezwała się ponownie.
-Dalej coś do niej czujesz?
Bellamy nagle oprzytomniał i lekko potrząsnął głową. Nie spodziewał się takiego pytania, myślał, że rozmawiają o niej i jej uczuciach.
-Tak. -Przyznał smutno.
Clarke kiwnęła głową na znak zrozumienia.
-I nadal nie masz zamiaru jej powiedzieć, ile dla ciebie znaczy?
-Niespecjalnie. Wiem, że ona ma kogoś innego, a ja nie chce... Nie chce jej stracić... Znowu.
Ostatnie słowo nie było planowane, nie chciał dawać jej jakichkolwiek wskazówek. Teraz już wiedziała, że jego ,,wybranka" nie była razem z nim na Arce.
-U mnie jest podobnie. Chyba pójdę w twoje ślady i spróbuje to przemilczeć na tyle, na ile się da. -Clarke lekko uniosła się na łokciach, przez co Bellamy myślał, że ma zamiar już iść, jednak blondynka tylko zmieniła pozycje.
-Wiesz, moim zdaniem powinnaś mu powiedzieć.
Kobieta posłała mu zdziwione spojrzenie.
-Nie popełniaj tego samego błędu, co ja. Możliwe, że masz jakieś szanse, a on też zasługuje, żeby znać prawdę.
-To jest analogiczna sytuacja do twojej. -Zabrzmiała bardzo poważnie. -Czemu ty jej tego nie powiesz?
-Już ci tłumaczyłem.
-A ona nie zasługuje, żeby wiedzieć?
-Zasługuje na szczęście. -Warknął. -A ja jej tego nie dam, nie jestem w stanie.
-Bellamy... -Przysunęła się bliżej i położyła dłoń na jego ramieniu. -Co się dzieje?
Rozgryzła go. Nie potrafił kłamać, zauważyła, że starał się coś ukryć.
-Próbowałem jej powiedzieć. -Uniósł głowę. -Ale przerwała... Nie jestem głupi, wiem, że rozumiała, co chce jej powiedzieć.
-Przykro mi.
Kolejna niezręczna cisza, która powoli zaczęła przetłaczać ich obojga. Clarke znowu zaczęła rozdrapywać jedną z wielu ran, którą miała na dłoni, a to wszystko ze stresu i strachu. Ale przed czym?
-Clarke... -Brunet odezwał się po chwili. -Wierz mi. Gdybym to do mnie ktoś coś czuł... Chciałbym o tym wiedzieć.
Blondynka przytaknęła i zaproponowała, żeby wrócili już do środka. Robiło się coraz ciemniej i zimniej, więc Bellamy posłusznie zszedł ze skały, po czym udał się za niebieskooką w stronę drzwi wejściowych bunkra. Przemierzali korytarze, co jakiś czas wspominając sobie pewne rzeczy, a temat, który Clarke rozpoczęła na zewnątrz, zszedł na zdecydowanie dalszy plan. Niestety, tylko do pewnego momentu.
Podczas, gdy Clarke próbowała powstrzymać swój głośny śmiech, spowodowany jednym z żartów bruneta, zatrzymali się przed salą sypialnianą. Bellamy już miał się oddalić, ale kobieta zatrzymała go jednym zdaniem.
-Masz rację, powinnam mu powiedzieć, co czuje. -Przyznała, dumnie się prostując.
-Tak trzymaj, księżniczko. -Uśmiechnął się smutno.
Nie miał pojęcia, dlaczego decyzja Clarke go zasmuciła. To była dobra decyzja, tak należało postąpić. Przynajmniej w większości przypadków.
Blondynka otworzyła usta i próbowała coś powiedzieć, niestety, nie było jej to dane. Nagle oboje poczuli, jak wszystko zaczyna się trząść, podłoga, ściany, z sufitu spadały kawałki tynku.
Nim którekolwiek z nich zdążyło cokolwiek zrobić, jakkolwiek zareagować, Bellamy poczuł silne uderzenie, najpierw w plecy, potem w głowę. Wiedział już, że bunkier zaczyna się walić, chciał jakoś dotrzeć do Clarke, jednak całkowicie stracił orientacje i równowagę.
Dosłownie kilka sekund później zapadła doszczętna ciemność, której towarzyszyły przerażone krzyki ludzi. Nie słyszał głosu Clarke, co z jednej strony go uspokoiło ,,Może zdążyła uciec...", a z drugiej przeraziło ,,A co jeśli nie żyje?". Dwie, totalnie sprzeczne konwencje, ale która była właściwa? A może po prostu nie dał rady rozróżnić głosu niebieskookiej wśród takiego hałasu?
Strach o dziewczynę narastał z każdą chwilą, z każdą mijającą sekundą. Wiedział, że to wszystko może się skończyć tragicznie, że któreś z nich może odejść na zawsze. To był moment, w którym zaczął żałować podjętej niegdyś decyzji.
Decyzji, o nie wyznawaniu jej swoich uczuć.
--------------------------------
Odpowiadając na pytanie.... TAK, będzie kolejna część!
Mam nadzieje, że się podobało ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro