Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1: Surrealistyczna wizja świata







Wspomnienia są niczym słowa zapisane zna kartce papieru, który wraz z upływem czasu zaczyna żółknąć, a zapisane na nim litery stają się coraz bardziej wyblakłe. Podobnie było ze wspomnieniami - im bardziej odpychamy je od siebie, spychając je w głąb naszej świadomości, tym mniejsze mają one dla nas znaczenie. Potem jednak okazuje się, że nie zwracając uwagi na pozornie błahe szczegóły, możemy przegapić coś, co może być dla nas bardzo istotne.

8 lat później...




03.11. 2011 r.



Siedemnastoletni Harry Styles stał przed lustrem w swoim pokoju i z dezaprobatą przyglądał się swojemu odbiciu. Już od dobrych 20 minut próbował zrobić coś ze swoim wyglądem, musiał jednak przeboleć swoją bladą cerę i ciemne sińce pod oczami, będące oznaką nieprzespanej nocy.

Nigdy nie uważał się za brzydką osobę, ale nie sądził też, by był szczególnie ,,ładny". Był po prostu zwyczajny i jego zdaniem niczym nie wyróżniał się spośród setek innych uczniów w jego szkole. Miał duże, zielone oczy, wąskie usta, najczęściej uniesione w delikatnym uśmiechu  i krótkie, czekoladowe loki, które zawsze sterczały mu na wszystkie strony i niejednokrotnie były źródłem jego nadmiernej frustracji.

- Czy te włosy kiedykolwiek dadzą się ułożyć? - westchnął zrezygnowany, ostatecznie przewiązując je bandaną, nie chcąc tracić więcej czasu, aby nie spóźnić się na zajęcia.

Tego ranka był w wyjątkowo kiepskim humorze przez to, że całą noc spędził na nauce do dzisiejszego testu z biologii, a ponieważ był to jego ostatni rok w liceum, jego wynik mógł zadecydować o tym, czy dostanie się do dobrego collegu i w znacznym stopniu zaważyć na jego przyszłości. To nie tak, że miał paranoję. Odkąd tylko pamiętał, pragnął zostać pediatrą i praca w domu opieki była pierwszym krokiem do zrealizowania tego marzenia. Kolejnym były oczywiście studia medyczne i nawet jeśli miało go to kosztować kilka zarwanych nocek, to wciąż była niska cena w zamian za spełnione ambicje.

Z zamyślenia wyrwał go dźwięk telefonu, sygnalizujący przyjście dwóch wiadomości. Pierwsza z nich była od Nialla, który pytał, za ile będzie w szkole, a druga od Louisa, który życzył mu powodzenia na egzaminie, sprawiając tym samym, że na jego twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech.

Jego wzrok odruchowo padł na jedną z wielu fotografii, wiszących na ścianie. Uczucie nostalgii zalało jego wnętrze, wkradając się w każdy zakamarek jego ciała.

Przedstawiała ona Harry'ego i Louisa, stojących na jednym ze szlaków narciarskich, ubranych w śmieszne kombinezony i uśmiechających się szeroko do obiektywu. Zdjęcie zostało zrobione dwa lata temu, przez mamę bruneta, podczas ich wspólnego wyjazdu do Francji, z Louisem i jego rodzicami. Wciąż pamiętał jak mocno biło mu serce, kiedy chłopak przyciągnął go do siebie i objął swoim ramieniem, wywołując tym samym ostre rumieńce na jego twarzy. Na szczęście nikt nie skomentował tego w żaden sposób, prawdopodobnie nie chcąc wprowadzać go w jeszcze większe zakłopotanie, za co Harry był im naprawdę wdzięczny.

Wtedy jeszcze nie wiedział, że czuje do starszego chłopaka coś więcej. To może wydawać się nieco dziwnie, ale kiedy masz zaledwie 15 lat i dopiero zaczynasz rozumieć otaczający cię świat, nie wszystko jest takie oczywiste, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Mimo to ma wrażenie, że zawsze był nim w pewien sposób zafascynowany i była to jedynie kwestia czasu, zanim jego dziecięce zauroczenie i niewinne motylki w brzuchu stopniowo przerodziły się w coś znacznie głębszego, tym samym całkowicie wymykając mu się spod kontroli. Kiedy 10 lat temu przeprowadzał się tutaj z rodzicami z Nowego Jorku, nie spodziewał się, że ze zwykłego sąsiada, Louis stanie się tak ważną osobą w jego życiu.

Niejednokrotnie zastanawiał się, w którym momencie udało mu się zadurzyć w swoim przyjacielu, ale nawet gdyby chciał, nie potrafił przypomnieć sobie okresu w swoim życiu, w którym NIE kochał Louisa. To uczucie zawsze tam było i buzowało pod jego skórą, stając się jakby kolejną komórką w jego ciele, która obumiera, a po chwili w jej miejsce rodzi się nowa, kochająca chłopaka jeszcze mocniej.

Jednak za każdym razem, kiedy próbuje znaleźć odpowiedź na to pytanie i sięga pamięcią do wcześniejszych lat ich znajomości, do głowy przychodzi mu ten jeden konkretny wieczór:

Jechali autostradą, zmierzając w stronę domu, po ich comiesięcznym wypadzie nad jezioro. Louis prowadził samochód, skupiając się na drodze, natomiast Harry wychylał głowę za okno i wdychał zapach jaki niósł za sobą ten letni, sierpniowy wieczór, próbując cieszyć się ostatnimi dniami wakacji.

- Mogę włączyć muzykę? - zwrócił się w stronę szatyna, spoglądając na niego przez ramię.

- Jasne, wybierz jakąś kasetę ze schowka.

Jak się okazało, żadna z nich nie była podpisana, dlatego wybrał pierwszą z brzegu i od razu włożył ją do radiowego odbiornika, wciskając play, i podkręcając głośność.

- Nie wiedziałem, że słuchasz takiej muzyki. – powiedział młodszy z nieśmiałym uśmiechem, kiedy (ku jego ogromnemu zdziwieniu) w aucie rozbrzmiały pierwsze dźwięki jednej z jego ulubionych piosenek Eltona Johna.

- Hazz, z pewnością jesteś osobą, która zna mnie najlepiej... Ale nawet ty nie wiesz o mnie wszystkiego. - mówiąc to, puścił mu oczko i jedną ręko ścisnął jego udo, drugą nadal trzymając na kierownicy.

- No dalej, śpiewaj ze mną! - zachęcał go, śmiejąc się głośno, kiedy wykrzykiwał kolejne wersy piosenki.

Harry prawie przestał oddychać, lecz ostatecznie było to o wiele mniej żenujące, niż powinno być w rzeczywistości.

,,And I can't explain, but something about the way you look tonight takes my breathe away" zanucił w myślach, patrząc jak zahipnotyzowany na twarz Louisa, która oświetlona nikłym blaskiem księżyca, była niewątpliwie najpiękniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek dane mu było zobaczyć. Sposób, w jaki jego długie rzęsy rzucały cienie na jego policzki i jak urocze zmarszczki pojawiały się w kącikach jego oczu, za każdym razem, kiedy się uśmiechał, sprawiał, że Harry tak właśnie się czuł, chcąc patrzeć na niego i podziwiać jego piękno, już do końca swoich dni.

,,Słodkie stworzenie'' było jego ostatnią myślą, zanim ścisnął dłoń szatyna i zamknął oczy, odpływając w krainę snu, czując się tak spokojny i szczęśliwy, jak nigdy wcześniej.


Ω



Dom opieki pod wezwaniem świętej Anny cieszył się dużym uznaniem wśród lokalnej społeczności, przez wysoki poziom opieki, jaki jej personel oferował starszym i niepełnosprawnym osobom. Była to niewielka, aczkolwiek nowoczesna rezydencja, wybudowana z czerwonej cegły, z białymi okiennicami i dachem z czarnej glazury, położona w cichej i spokojnej okolicy, nieopodal rzeki Tamar.

Louis zaparkował na podjeździe i wszedł do budynku, gdzie spodziewał się znaleźć Harry'ego, który o tej godzinie powinien już skończyć pracę. Znajomy zapach medykamentów i środków dezynfekujących drażnił jego nozdrza, kiedy przechodził przez korytarz ośrodka, wywołując w nim silne uczucie dyskomfortu. Przypominało mu to niezbyt przyjemny okres z jego dzieciństwa, kiedy jako mały chłopiec zmagający się z cukrzycą, był zmuszony do częstych badań kontrolnych i tygodniowych pobytów w szpitalu. Już na samą myśl o tym robiło mu się niedobrze i cieszył się, że ten okres swojego życia miał już dawno za sobą. Oczywiście, to nie tak, że nagle przestał chorować, ale teraz miał nad tym większą kontrolę i po prostu umiał sobie z tym radzić (czasem lepiej, czasem gorzej).

Tak jak się spodziewał, w głównym hallu zastał swojego przyjaciela, który obecnie prowadził miłą pogawędkę ze starszą panią, siedzącą na wózku inwalidzkim. Chłopak przez cały czas żywo coś opowiadał, mocno gestykulując przy tym rękoma, jego melodyjny śmiech co jakiś czas roznosił się echem po pokoju, natomiast kobieta ani na chwilę nie odrywała od niego wzroku, chłonąc każde jego słowo jak gąbka.

Louis nie był specjalnie zdziwiony tym widokiem. Harry zwyczajnie miał w sobie pewien urok, który przyciągał do niego różnych ludzi i sam niejednokrotnie był świadkiem sytuacji, w których kompletnie obce dla niego osoby zapraszały go na imprezy (choć on nie uczestniczył w nich zbyt często). Dzieci uwielbiały jego towarzystwo i wskakiwały mu w ramiona, za każdym razem, kiedy tylko pojawił się w zasięgu ich wzroku. Nawet pani w piekarni, która uchodziła za niezwykle surową i nieprzyjemną, przechowywała dla niego najlepsze wypieki, będąc wręcz oczarowana jego sposobem bycia i nienagannymi manierami. I o ile na początku wydawało mu się to niesamowite, tak teraz stawało się coraz bardziej nie do zniesienia. Miał ochotę powiedzieć tym wszystkim palantom, którzy próbowali przystawiać się do chłopaka, aby w końcu odwalili się od Harry'ego i dali mu spokój, bo to on jest jego najlepszym przyjacielem i Harry nie potrzebuje nikogo innego.

Z ciężkim westchnieniem spojrzał na zegarek i uznał, że mają jeszcze trochę czasu, dlatego nie chcąc przeszkadzać tej dwójce w rozmowie, swobodnie oparł się o ścianę i wsadził ręce do kieszeni, w milczeniu obserwując młodszego chłopaka. Wyglądał niesamowicie uroczo, ubrany w zieloną bluzkę z długimi rękawami, jeansowe ogrodniczki, które ładnie odznaczały się na jego biodrach i białe tenisówki, do tego z małym, niechlujnym koczkiem na głowie.

Harry najwyraźniej wyczuł jego obecność, ponieważ nagle zaczął rozglądać się po pomieszczeniu i ich spojrzenia się skrzyżowały, przyjemne ciepło rozlało się w jego wnętrzu kiedy zobaczył jak twarz Harry'ego rozświetla się na jego widok i z nieznanych dla niego powodów, przez głowę przemknęła mu myśl, iż zieleń idealnie pasuję do błękitu. Musiał być strasznie przemęczony...

Harry, oczywiście jak zawsze bardzo taktowny, nie przerwał rozmowy ze swoją podopieczną i grzecznie wysłuchiwał tego co ta miała do powiedzenia, jednak od tej pory jego wzrok wciąż wędrował w stronę szatyna, co nie umknęło uwadze kobiety.

- No już, idź do niego. - powiedziała w końcu, kiwając znacząco głową w kierunku Louisa.

Harry starał się zignorować uczucie gorąca wkradające się na jego policzki, ale przytaknął i posłusznie ruszył w jego stronę, całą siłą woli powstrzymując się od tego, by nie zacząć iść do niego w podskokach, co prawdopodobnie wychodziło mu tak słabo, jak udawanie, że nie jest szaleńczo w nim zakochany.

Był tak rozkojarzony, że nawet nie zauważył niewielkiej, brązowej torby, która leżała na środku podłogi i potknął się o nią, wpadając prosto w ramiona swojego przyjaciela, który w ostatniej chwili uratował go przed upadkiem.

- Trzymam cię, kochanie. - odparł, pomagając mu utrzymać równowagę.

Harry spojrzał na niego zdezorientowany. Dotyk Louisa, który wciąż przytrzymywał jego talię, wywoływał przyjemnie mrowienie na jego skórze.

- Kochanie?

- Tak, w czym problem? Wiele razy już cię tak nazywałem i nigdy nie miałeś nic przeciwko.

- Tak, ja tylko... Nieważne.Jak ci minął dzień? - zapytał niezręcznie, wciąż nieco przytłoczony tym, jakim określeniem nazwał go chłopak. Dla Louisa to mogło nie mieć żadnego znaczenia, ale on prawdopodobnie będzie rozpamiętywał to przez kolejne pół roku, jeśli nie dłużej. Jak bardzo żałosne to było?

- Dobrze, ale wolałbym o to zapytać ciebie, ponieważ wydaje mi się, że twój dzień był dużo ciekawszy niż mój. Wyglądasz na zmęczonego, dobrze się czujesz? - zapytał z troską.

- Jest w porządku, Lou. - chłopak nagle ożywił się, wpadając w typowy dla siebie słowotok. - Mam ci tyle do opowiedzenia. Widziałeś tą panią, z którą przed chwilą rozmawiałem? To pani Williams. Okazało się, że lubi ogrodnictwo i gotowanie, tak samo jak ja. Nawet dała mi kilka różnych nasion do mojego ogródka, będę mógł posadzić azalie, wyobrażasz to sobie? To moje ulubione kwiaty.

- Azalie? - Louis uniósł brew, parskając śmiechem. - Słowo daję Styles, jesteś niewiarygodny.

Ten gest nie miał w sobie jednak żadnych oznak złośliwości, bardziej nutka czułości i rozbawienia, wyczuwalna w jego głosie. Podobnie jak to, co zrobił chwile później, kiedy sięgnął dłonią do jego twarzy i odgarnął kosmyk włosów z jego czoła. To tak jakby czuł jakieś dziwne przyciąganie, które domagało się stałej bliskości Harry'ego i jego dotyku, przez co nigdy nie potrafił trzymać rąk przy sobie.

Chłopak wzruszył niewinnie ramionami, wyszczerzając zęby w uśmiechu.

- Kochasz mnie. - odparł nonszalancko, mówiąc to z taką pewnością w głosie, że szatyn nawet nie śmiał zaprzeczać. Zresztą nie miało to najmniejszego sensu, skoro Harry miał całkowitą rację.

Kochał go.

Ω

Detektyw Conrad Harris pojawił się w swoim biurze o 9 rano i zasiadł za biurkiem z kubkiem gorącej kawy, o którą wcześniej poprosił swojego asystenta.

Za chwilę miał spotkanie z kobietą, która niedawno zwróciła się do niego o pomoc, w poszukiwaniu zaginionego przed laty syna. Nie znał wielu szczegółów, aczkolwiek z tego co wywnioskował po krótkiej rozmowie telefonicznej ze swoją przyszłą klientką, sprawa nie miała być łatwa do rozwiązania. Brak jakichkolwiek dowodów, zaniedbanie ze strony policji już od samego początku śledztwa i ani jednego świadka, który widziałby zdarzenie z pewnością nie ułatwiały mu zadania. Mimo to, miał za sobą już setki tego typu rozwiązanych spraw i tak, jak za każdym razem, zamierzał dać z siebie wszystko. Jednak żeby to zrobić, musiał najpierw zagłębić się we wszystkie poznane dotąd aspekty tej historii, dlatego nie pozostało mu nic innego, jak oczekiwać na przyjście kobiety.

W pół do dziesiątej zapukał do niego jego asystent, zapowiadając przybycie pani Green. Mężczyzna poprawił rząd już i tak idealnie ułożonych ołówków na swoim biurku i wyprostował się na krześle, gestem zapraszając ją do środka. A więc tak. Pora dowiedzieć się prawdy.

***

A więc w końcu się doczekaliście! Przepraszam, że musieliście tyle czekać, ale obiecuje, że będę się starać być jak najbardziej regularna. Wiem, że póki co nie jest najlepiej, ale chcę próbować i starać się cały czas rozwijać. Obiecuje, że z czasem będzie coraz lepiej!
Przede wszystkim dziękuje za cierpliwość.
Będzie mi miło, jeśli zostawicie coś po sobie. Jeśli chcecie, możecie tweetować pod hasztagiem #BeforeYouGo.

Miłego wieczoru ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro