Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

35. Uzasadniona paranoja

Nie byłam zazdrosna. Ani trochę.

Byłam pieprzoną oazą spokoju. A na dodatek kwiatem lotosu, ostoją normalności, a przy okazji jeszcze innym gównem, które miało świadczyć o tym, jak spokojna i opanowana właśnie byłam.

Bo niby dlaczego miałabym być zazdrosna, widząc swojego chłopaka z inną dziewczyną tuż po tym, jak powiedział mi, że jedzie się opiekować swoją chorą siostrą?

Przecież to było całkowicie normalne. Parker okłamał mnie tylko i wyłącznie dlatego, że tak się po prostu robiło w każdym związku. Bo przecież wszystkie związki opierały się na kłamstwie i oszustwie i tylko ja, społeczna inwalidka, nie miałam o tym pojęcia. Jeśli chodzi o Amelię to sprawa na pewno wyglądała tak, że w przerwach pomiędzy byciem przewodniczącą szkoły a byciem super gorącą laską dorabiała sobie jako pielęgniarka jeżdżąca do domów i opiekująca się wymiotującymi pięciolatkami. Tego też nie wiedziałam z powodu swoich braków w kontaktach międzyludzkich. Tak właśnie było, prawda?

Gówno prawda.

Zaczynałam sama siebie irytować tym bezustannym przypominaniem sobie o tamtej sytuacji i nakręcaniem się. „Stara" Nora nigdy w życiu nie pozwoliłaby jakiemukolwiek chłopakowi doprowadzić się do takiego stanu i prędzej umarłaby, niż pozwoliła tak się upokorzyć, tymczasem „nowa" Nora była kłębkiem nerwów, bezustannie myślącym o Parkerze. W tym momencie sama nie wiedziałam, w którym wcieleniu byłam lepsza, ale to drugie z pewnością wykańczało mnie psychicznie.

Z jednej strony chciało mi się płakać, z drugiej strony czułam ciężar narastający gdzieś w okolicach mojego serca, z trzeciej natomiast czułam w nim okropną pustkę. Zupełnie jakby naraz wszystkie emocje wyparowały z mojego serca i skierowały się ku głowie, w której kłębiły się przeróżne myśli, na ogół dotyczące tego samego.

Obcej dziewczyny wysiadającej z samochodu mojego chłopaka.

— Siedzisz tak od jakichś dwudziestu minut i mamroczesz pod nosem. Rzucasz zaklęcia, czy co? — spytał nagle Romio, wyłaniając się zza ogromnej sztalugi, na której malował obraz przeznaczony na konkurs. Nie pozwalał mi zajrzeć, więc nie wiedziałam, co przedstawiał, zresztą moje myśli zajmowało właśnie coś innego. A raczej ktoś inny.

Amelia. Parker. Parker z Amelią. Amelia z Parkerem. Amelia... na Parkerze? Czy oni ze sobą spali? Słodki Jezu, czy on mnie z nią zdradzał? Po kilku tygodniach związku?

Wstałam gwałtownie i potrząsnęłam głową, chcąc odpędzić od siebie te myśli. Siedziałam u Romia, bo nie wiedziałam, gdzie indziej miałam się teraz podziać. Nie miałam ochotę na rozmowę z nikim, a wiedziałam, że Romio miał swoje zajęcia, poza tym znał mnie na tyle, by wiedzieć kiedy potrzebuję po prostu pomilczeć. Nie chciałam tułać się bez celu po mieście i nie chciałam też siedzieć w domu, do którego w każdej chwili mógł przyjechać Parker.

To jest, oczywiście, jeśli akurat nie byłby zajęty Amelią... Albo chorą siostrą.

— Pieprzony kłamca — powiedziałam cicho, a Romio spojrzał na mnie pytająco, co uświadomiło mi, że mógł to odebrać opacznie. — Nie, że ty jesteś kłamcą. Inni chłopcy są.

— Tak? — Uniósł brew. — A jak wielu chłopców znasz osobiście? Bo mnie się wydaje, że tylko mnie i Parkera, a skoro nie ja jestem kłamcą to odpowiedź nasuwa się sama. Co tym razem takiego zrobił?

Och, no wiesz, spotyka się z kimś za moimi plecami, kłamiąc mi prosto w twarz, zupełnie jakbym była ostatnią idiotką.

— Wcale nie chodzi o Parkera. — Wzruszyłam ramionami, siląc się na obojętność.

Jak na zawołanie odezwał się mój telefon, a na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Parkera. Dzwonił do mnie kolejny raz. A ja kolejny raz nie odbierałam.

Wyłączyłam telefon i odłożyłam go na szafkę obok mnie.

— Zdradziłaś się. Poprzedniego telefonu też nie odebrałaś. — Byłam pewna, że Romio tego nie zauważył. — Co zrobił?

— Nic — powiedziałam tylko i odwróciłam się od niego, żeby nie widział grymasu, jaki właśnie wstąpił na moją twarz. Po chwili ciszy postanowiłam się jednak odezwać: — Romio, czy on... był z kimś przede mną?

Zupełnie nagle naszła mnie myśl, że może Amelia była poprzednią dziewczyną Parkera i dlatego skłamał odnośnie całej sytuacji, żeby nie wzbudzać we mnie negatywnych emocji. Ale jeśli tak było, po co w ogóle się z nią spotykał?

Romio parsknął śmiechem.

— Nie, Nora, Parker od bardzo dawna z nikim się nie spotykał — zaprzeczył. — Przynajmniej nigdy nie było na ten temat żadnych plotek, a wiesz jaka jest nasza szkoła, szczególnie jeśli chodzi o Parkera. — Pokiwałam głową, bo wiedziałam, że gdyby Parker spotykał się z kimś, z pewnością byłoby o tym głośno, ale mimo to grymas nie znikał z mojej twarzy, co chyba nie umknęło uwadze Romia, bo przyjrzał mi się badawczo i odszedł od płótna. — Dlaczego o to pytasz?

Stanął przede mną, niejako przymuszając mnie do odpowiedzi, ale ja uparcie milczałam. Nie mogłam wydusić z siebie tego, co mnie męczyło, choć może właśnie wyrzucenie z siebie wszystkiego byłoby dobrym rozwiązaniem. Ciężar na mojej klatce piersiowej powiększył się, jakby przypominając mi o tym, że nie było sensu o tym rozmawiać.

— Nie możesz być na niego zła za jakąś wymyśloną eks — powiedział, gdy wciąż nie usłyszał ode mnie ani słowa, a we mnie się zagotowało, bo to wcale nie wyglądało tak, jak myślał Romio.

Amelia wcale nie była wymyślona. Może i nie była jego eks, ale na pewno była dziewczyną z krwi i kości, a nie wymyśloną przeze mnie. A Parker wcale nie okłamał mnie na niby.

— Pokażesz mi w końcu ten obraz? — powiedziałam, chcąc zmienić temat.

— Mówiłem ci już, że nie — rzucił stanowczo. — Zobaczysz go dopiero w dniu wystawy. A teraz wróćmy do tego, co się dzieje między tobą i Parkerem.

Spojrzałam na swoje stopy, na stopy Romia, powiodłam spojrzeniem po jego pokoju, aż wreszcie wyjrzałam za okno. Najwidoczniej byłam głupia myśląc, że Romio nie będzie drążył tego tematu. Czy mógł wrócić do malowania obrazu?

— Jeśli mi nie powiesz, nie jestem w stanie ci w żaden sposób pomóc.

— A jak chciałbyś mi niby pomóc? — zapytałam, prychając.

— Naprawdę nie doceniasz możliwości wygadania się przyjacielowi, kwiatuszku. — Usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem, a ja zauważyłam, że uścisk w klatce piersiowej faktycznie stał się odrobinkę mniejszy. — Załóżmy, że teraz wyciągnąłbym od ciebie powód waszej kłótni, dajmy na to to, że Parker znów zostawił swoje brudne skarpetki pod łóżkiem, choć milion razy prosiłaś go, by tego nie robił.

— Skarpetki? — zapytałam, unosząc brew, a on machnął na mnie ręką.

— Moi rodzice kłócą się o to non stop i nie masz pojęcia, ile razy odbyłem taką rozmowę ze swoją mamą. — Uśmiechnął się sam do siebie. — No więc widzisz, najpierw wysłuchałbym twojego monologu o tym, jak strasznie cię to wkurza i że na początku sam sprzątał po sobie skarpetki, a teraz oczekuje, że ty zrobisz to za niego, a przecież nie jesteś jego służącą. Potem powiedziałbym ci, że oczywiście masz rację i masz prawo być o to zła, ale ostatecznie to tylko głupie skarpetki, które są tylko jedną małą przeszkodą, nad którą da radę popracować i nie powinny od razu być zapalnikiem do rozwodu... lub do zerwania, w twoim przypadku. Bo wiesz, on może i zostawia swoje skarpetki, ale za to ty pewnie robisz coś, na co on reaguje podobnie do ciebie i kluczem jest, by ze sobą bardzo szczerze rozmawiać i wypracować sobie jakiś kompromis, który zapewni wam obojgu szczęśliwe życie.

Tylko że problem mój i Parkera nie był tak trywialny. Miałam wrażenie, że nie mogłam mu po prostu powiedzieć o tym, co się stało i że to musiało wyjść od niego. Musiałam wiedzieć, że cała ta sytuacja wyglądała inaczej niż myślę i że przyznałby mi się do tego sam, a nie przyparty do muru, wiedząc, że o wszystkim wiem.

Dlatego właśnie byłam tak piekielnie zła, bo Parker miał już możliwość opowiedzieć mi o sytuacji z Amelią, gdy zmusiłam się do rozmowy z nim poprzedniego dnia: pytałam, co u Josie, czy jego babcia ucieszyła się, gdy odciążył ją z obowiązków od razu po szkole i o inne rzeczy, które mogłyby być startem do rozmowy o tym, że jednak pokrzyżowały mu się plany i z jakiejś przyczyny wylądował pod szpitalem z Amelią. Ale Parker zamiast tego sprzedał mi po prostu ckliwą historię o tym, jak od razu po szkole znalazł się w domu i siedział przy Josie przez cały ten czas. Nie miałam ochoty dłużej tego wysłuchiwać, więc wczorajsza rozmowa była ostatnią, jaką mieliśmy do tego czasu.

Może to nie było oszustwo na skalę światową, ale naprawdę mnie bolało.

— Rozmawiałaś z nim o tym, co cię gryzie? — spytał Romio.

— Wierz mi lub nie, nie mam ochoty z nim gadać — mruknęłam i nagle zrobiło mi się strasznie smutno. — Mam wrażenie, że jak tylko go zobaczę to po prostu się na niego zrzygam.

— No cóż, nie byłby to wasz pierwszy raz... — westchnął Romio. — Posłuchaj, cokolwiek się między wami wydarzyło, jestem pewien, że razem możecie to jakoś rozpracować.

Ja sama nie miałam co do tego stuprocentowej pewności.

— Mam nadzieję — ciągnął dalej Romio — że pogodzicie się do jutra, bo chciałbym widzieć was oboje na swojej wystawie. To dla mnie naprawdę, naprawdę, naprawdę ważny wieczór i chciałbym, żebyście przyszli na niego razem. Możesz mi to obiecać?

Nie mogłam mu obiecać, że się pogodzimy. Nie mogłam obiecać mu też, że do czasu wystawy wciąż mielibyśmy być razem. Mogłam mu za to obiecać, że przyjdę na jego wystawę z Parkerem, choć wiedziałam, że prawdopodobnie musiałam się do tego zmusić oraz że istniała szansa, że musiałam do tego zmusić Parkera.

Romio wkładał w to naprawdę dużo pracy, co widać było nawet po jego wyglądzie: białą koszulkę poplamioną miał farbami, ale zdawał się tym nie przejmować, tak samo jak niebieską kreską na nosie. Włosy spięte miał w kucyka i wyglądało na to, że naprawdę czuł się zadowolony ze swojego dzieła. Nie mogłam się doczekać, żeby je zobaczyć.

Bez słowa ostrzeżenia przytuliłam się do niego, czując się naprawdę wdzięczna, gdy nagle usłyszałam otwierające się drzwi, a gdy spojrzałam w tamtym kierunku zobaczyłam Parkera, wchodzącego do pokoju Romia.

Spojrzałam na Mendeza z niedowierzaniem, nie mogąc pojąć, dlaczego on też był przeciwko mnie i gwałtownie wyrwałam się z uścisku, wstając.

— Wow — powiedziałam. — Chyba już wiem, jak czuł się Cezar, gdy Brutus wbijał mu nóż w plecy.

Romio zrobił przepraszającą minę, ale na to było już odrobinę za późno. DLACZEGO WSZYSCY BYLI PRZECIWKO MNIE? I kiedy on w ogóle miał czas, by dać znać Parkerowi, że jestem u niego?

— Gdybyś odbierała ode mnie telefon, nie musiałabyś się tak czuć — odpowiedział za niego Parker i zbliżył się do mnie. — Martwiłem się o ciebie.

„Tylko mnie tknij..." pomyślałam ze złością, ale na szczęście nie spróbował mnie ani przytulić, ani pocałować, a jedynie stanął blisko mnie. Za blisko.

— Niepotrzebnie — rzuciłam bez jakichkolwiek emocji. — Jak widzisz, wszystko ze mną w porządku. A teraz wybaczcie, ale muszę iść do domu. Umówiłam się... ze swoją siostrą.

O ironio.

Parker spojrzał na mnie, marszcząc brwi. Ale ja wyminęłam go tylko i wyszłam na dwór, mając nadzieję, że za mną nie pójdzie.

— Co się z tobą dzieje? — Usłyszałam za sobą i zaklęłam w myślach. Naprawdę nie mógł zostać z Romiem? — Od wczoraj się do mnie nie odzywasz. Jeszcze wieczorem normalnie ze mną gadałaś.

Nie odpowiedziałam mu nic, ale zatrzymałam się, stojąc do niego tyłem na chodniku przed domem Romia. Nie mogłam na niego patrzeć.

Nagle sam mnie do siebie odwrócił, zmuszając do kontaktu wzrokowego.

— Jesteś na mnie zła, bo zajmowałem się Josie?

„Nie byłoby w ogóle żadnego problemu, gdybyś faktycznie się nią zajmował!" pomyślałam, ale zachowałam to dla siebie, choć naprawdę korciło mnie, by powiedzieć to na głos.

— Veronica zepchnęła mnie ze sceny. Musiałam jechać na pogotowie — poinformowałam go.

To była ostatnia szansa na powiedzenie prawdy.

Gdyby tylko powiedział, że on też tego dnia był na pogotowiu. Gdyby tylko powiedział cokolwiek...

— Nora, naprawdę mi przykro. Powinienem tam być. Ale to była naprawdę podbramkowa sytuacja, Josie strasznie źle się czuła, a moja babcia nie dawała już rady po nieprzespanej nocy — westchnął. — To tylko jedna próba, teraz będę już na wszystkich — ciągnął dalej i nagle zapowietrzył się. — Poza tymi w soboty, ale wtedy i ty masz wolne, bo musimy ćwiczyć razem. Tak uzgodniłem z panią Montgomery...

— A co takiego robisz w soboty? — przerwałam mu.

— Razem z babcią pomyśleliśmy, że zapiszemy Josie na dodatkowe zajęcia...

— O kurwa. — Zaśmiałam się, kolejny raz mu przerywając.

Stanął jak wryty, patrząc na mnie niezrozumiale. On naprawdę miał mnie za ostatnią frajerkę, skoro uważał, że po nakryciu go z obcą dziewczyną uwierzyłabym w to, że soboty chciał poświęcać siostrze.

— Co jest w tym zabawnego? — powiedział już całkiem poważnie.

— Przede wszystkim to, jak niskie masz o mnie mniemanie — odpowiedziałam. — Długo jeszcze zamierzasz wciskać mi ten kit?

— Wciskać ci kit? — powtórzył po mnie.

— Jesteś pierdoloną papugą, że tak po mnie powtarzasz? — powiedziałam, szybko przechodząc z rozbawienia w złość. — Kiedy w końcu powiesz mi całą prawdę?

— Nie wiem, co mam ci powiedzieć, bo zupełnie nie wiem, o co ci chodzi. — Wzruszył ramionami. — Josie naprawdę będzie chodzić na zajęcia.

— Za to ja wiem, co mógłbyś mi powiedzieć. Albo nawet co powinieneś mi powiedzieć, tylko najwidoczniej nie masz do tego jaj i wolisz być oszustem — rzuciłam oskarżycielskim tonem.

— Posłuchaj, mam dość twojej paranoi — powiedział do mnie ostro, a mnie zamurowało. — Wsiadaj do samochodu i jedziemy do ciebie. Może tam pogadamy jak ludzie.

— Paranoi? — powtórzyłam z niedowierzaniem. — PARANOI? Myślisz, że jestem głupia? Że nie wiem, kiedy mnie okłamujesz, a kiedy nie? Choroba Josie? Zajęcia dodatkowe Josie? Przestań traktować mnie jak idiotkę!

Parker na chwilę spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem i już miałam wrażenie, że przyzna się do wszystkiego. Ale on swoim starym zwyczajem zacisnął tylko szczękę i warknął:

— Przestanę cię tak traktować, gdy przestaniesz się tak zachowywać. Wsiadaj do samochodu.

Tego było naprawdę za wiele.

— Nigdzie z tobą nie jadę — powiedziałam równie oschle. — Pierdol się, Parker.

Spojrzałam na Parkera, który poczerwieniał ze złości, sprawiając wrażenie, że chciał mnie w tym momencie zabić. A potem tak po prostu wsiadł do samochodu i odjechał z piskiem opon, zostawiając mnie samą.

I bardzo, kurwa, dobrze. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro