34. Bezsensowność
Gdyby ktoś kiedyś wpadł na pomysł, by utworzyć takie słowo jak „bezsensowność" i dodać je do słownika wraz z definicją, z całą pewnością musiałby dopisać tam moje nazwisko jako prekursora, a zaraz po nim listę bezsensowności, jakie miały miejsce w moim życiu.
Prawda była taka, że wszystko, co kiedykolwiek zrobiłam można było podzielić na te zachowania, które od razu były bez sensu i te, które sens miały przez co najwyżej pięć pierwszych sekund, dopóki nie zastanowiłam się głębiej i nie doszłam do wniosku, że też nie miały ani krzty sensu.
Ale i tak największa bezsensowność ze wszystkich rozgrywała się właśnie teraz i było nią to, że im bliżej znajdowałam się śmierci, tym bardziej czułam, że żyję.
Mijały tygodnie od czasu, gdy zostałam dziewczyną Parkera i od tej pory wszystko ulegało ciągłym zmianom: ja, otoczenie, relacje między mną a innymi ludźmi. Dosłownie wszystko. Nawet pogoda była jakoś tak piękniejsza, słońce świeciło częściej, a dni były dłuższe i cieplejsze.
Był ostatni dzień tygodniowej przerwy od szkoły, podczas której praktycznie cały czas byłam w domu, ale tym razem nie siedziałam już zamknięta sam na sam we własnym pokoju, a w zamian za to spędzałam ten czas z Olivią, która w końcu się do mnie przekonała, mamą, która o dziwo w końcu przekonała się do Parkera, a także samym Parkerem, który wpadał do mnie niemal codziennie. Graliśmy razem w planszówki, oglądaliśmy razem filmy, a czasem nawet zdarzyło się, że wyciągnęłam Olivię na spacer i rozmawiałyśmy bardzo długo, poznając się coraz lepiej. Tylko Romio, który obecnie przygotowywał się do jakiegoś super ważnego malarskiego konkursu wycofał się na chwilę z życia towarzyskiego, dzwoniąc do mnie co jakiś czas, by dać jakikolwiek znak życia.
Przygotowania do szkolnego przedstawienia nabierały tempa, od kiedy zdecydowanie łatwiej szło mi romansowanie z Parkerem na scenie, bo w końcu nabrałam w tym doświadczenia i nie miałam już oporów nawet przed samym staniem obok niego. Veronica, która wciąż nieustannie komentowała wszystko, co robiłam, nie miała już tak dużo do powiedzenia, bo i ona, i sama pani Montgomery widziały mój postęp. Nie tylko doskonale znałam tekst, ale i swobodniej poruszałam się na scenie, co było sprawką Parkera, który miał dość mojego narzekania na Veronicę i ćwiczył ze mną rolę, jednocześnie dając mi wskazówki, jak być bardziej naturalną i lepiej wcielić się w moją postać.
W szkole też szło mi znacznie lepiej, co również zawdzięczałam Parkerowi, z którym uczyłam się w domu. Czasem śmiałam się, że był bardziej moim nauczycielem niż chłopakiem, ale nie mogłam odmówić mu tego, że dzięki niemu jakkolwiek radziłam sobie z rolą Hazel i również dzięki niemu tak dobrze poszły mi egzaminy, które miały miejsce przed przerwą i tym samym zapewniły mi lepsze oceny.
Ale oprócz korepetycji z problematycznych dla mnie przedmiotów jak chemia czy matma, Parker pomagał mi też z biologią, która w gruncie rzeczy nigdy nie sprawiała mi trudności, pozwalając mi dokładnie poznawać anatomię ludzkiego ciała.
A konkretniej to męskiego, bardzo dobrze zbudowanego ciała, odzianego jedynie w szorty, które leżało właśnie obok mnie na kocu.
— Długo jeszcze będziesz się tak na mnie gapić bez słowa? — rzucił ze śmiechem, nie otwierając nawet oczu.
— Wcale na ciebie nie patrzę, bufonie — odpowiedziałam mu i dopiero wtedy otworzył oczy, chcąc mnie sprawdzić, ale ja patrzyłam już gdzie indziej. — A nawet gdybym patrzyła, do czego mam prawo, dzięki tobie cały romantyzm właśnie prysł.
Parker przekręcił się na brzuch, zasłaniając mi na niego widok i podniósł się, opierając się na przedramieniu.
— Ja nie jestem romantykiem, ty nie jesteś romantyczką, po co mamy udawać, że jest inaczej?
— Nie? — Uniosłam jedną brew. — Bo mi się wydawało, że akurat ty jesteś beznadziejnym romantykiem. Zabrałeś mnie nad jezioro, gdzie nikogo nie ma, przygotowałeś jedzenie na piknik, kupiłeś wino i jestem pewna, że tylko czekasz, aż zajdzie słońce, a wtedy...
— Wrzucę cię do wody — oznajmił pewnie, podczas gdy ja dokończyłam:
— ...mnie pocałujesz. — Przewróciłam oczami. — Zmieniam zdanie. Nie jesteś beznadziejnym romantykiem. Ty jesteś po prostu beznadziejny.
Dzień był naprawdę ciepły, więc ubrana byłam jedynie w czarne, bawełniane spodenki i top w tym samym kolorze. Ostatnie promienie słońca muskały moją skórę i choć samo słońce powoli chyliło się ku zachodowi, powietrze wciąż pozostawało duszne. Nie mogłam nawet stwierdzić, co tu robiliśmy, bo tak naprawdę nie robiliśmy zupełnie nic, upajając się tą atmosferą błogości i po prostu będąc ze sobą.
Jeden tydzień nie był wystarczającym czasem, by odpocząć po egzaminach i nauce całego scenariusza do przedstawienia, dlatego przerażał mnie fakt, że już jutro kończyła się przerwa i mieliśmy wrócić do normalności.
— Nie chcę wracać do szkoły — powiedziałam zgodnie z prawdą. — Rzućmy szkołę i zostańmy tu do końca życia. Będziemy spać w szałasie i grać w karty.
— A pieniądze przyjdą do nas same wraz z jedzeniem i ciuchami na zmianę? — Zaśmiał się Parker.
— Możemy być bez ciuchów. — Wzruszyłam ramionami i omiotłam go wzrokiem. Zachowywał się w moim towarzystwie coraz swobodniej, a i ja sama czułam się coraz śmielsza. — Ty praktycznie już jesteś.
— A ty za to jesteś mocna w gębie i minie jeszcze sporo czasu zanim nabierzesz odwagi, by zdjąć przy mnie chociaż bluzkę, więc nie wymyślaj. — Przewróciłam oczami. — Rzucimy szkołę, zostaniemy bez pracy i co potem? Po dwóch miesiącach umrzemy z głodu i na tym skończy się nasze beztroskie życie.
Pomyślałam sobie, że w moim przypadku to tylko odrobinę przyspieszyłoby to, co i tak byłoby nieuniknione, ale szybko wyrzuciłam tę myśl z głowy. Parker natomiast wyglądał, jakby wpadł na to samo co ja, dlatego musiałam szybko wymyślić coś, by on też o tym zapomniał. Chwyciłam jego telefon i bez ostrzeżenia wstałam z nim, śmiejąc się jednocześnie triumfalnie.
— Zaraz poznamy twoje mroczne sekrety, Presley.
Parker też wstał, ale spokojnie, wzruszając ramionami, jakby niewiele go to obchodziło.
I wtedy usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości, dochodzący z jego telefonu, co szybko zmieniło stan rzeczy.
Parker drgnął ledwo zauważalnie, ale ten impuls był dla mnie wystarczającą motywacją, by zacząć biec w kierunku drewnianego pomostu, śmiejąc się z całej siły. Równocześnie próbowałam zerknąć na jego telefon, ale obraz ekranu zamazywał mi się podczas biegu i jedynym, co widziałam, był kontakt zaczynający się na literę „A", który był nadawcą sms'a.
Nagle coś, a raczej ktoś, pociągnął mnie do tyłu i zanim zdążyłam zrobić cokolwiek, Parker wyrwał mi telefon i zamknął mnie w szczelnym uścisku.
— Od kilku tygodni jesteś moją dziewczyną i nagle wszystko musisz o mnie wiedzieć, Winslow? — rzucił zaczepnie.
— A są rzeczy, które przede mną ukrywasz? — Uniosłam jedną brew. — Jeśli tak, to...
Nie było mi dane dokończyć zdania, bo zupełnie nagle i bez ostrzeżenia, pchnął mnie, przez co spadłam z pomostu. Pisnęłam przeciągle i zanurzyłam się w chłodnej wodzie, a gdy wynurzyłam się nad jej powierzchnię, zobaczyłam Parkera odkładającego telefon i wskakującego do wody razem ze mną.
Ochlapałam go wodą ze złości, a on podpłynął do mnie i przyciągnął mnie do siebie. Próbowałam mu się wyrywać, śmiejąc się jednocześnie, ale był nieugięty i trzymał mnie mocno, więc w końcu przestałam się opierać.
— Tak naprawdę to gdy mówiłem, że wrzucę cię do wody, myślałem bardziej o tym, że wrzucę cię do wody, a następnie pocałuję — powiedział i przysunął swoje wargi do moich.
Oplotłam go nogami w pasie i rękoma wokół szyi i oddałam pocałunek.
Kręciło mi się w głowie z nadmiaru emocji i było mi jeszcze bardziej gorąco, ale woda przyjemnie koiła temperaturę mojego ciała. Przestałam całować Parkera i spojrzałam z bliska na jego twarz. Miał naprawdę ładnie zarysowaną szczękę, po której właśnie spływały mu krople wody spływające z włosów i malinowe usta, które aktualnie pozostawały rozchylone. Twarz oświetlało mu jeszcze zachodzące słońce, a ciemne oczy mieniły się bardziej niż zwykle.
Naprawdę chciałam rzucić tę cholerną szkołę i zostać w tym miejscu na zawsze.
Następnego dnia okazało się, że powrót do szkoły faktycznie nie przyniósł nam niczego dobrego. Romia dalej nie było w szkole, co skutkowało tym, że lekcje były nudne jak flaki z olejem, a w dodatku pod koniec dnia Parker oznajmił, że nie mógł przyjść na próbę, ku niezadowoleniu nie tylko pani Montgomery, ale i mojemu.
— Veronica znów będzie mi działać na nerwy — powiedziałam rozżalona.
— Powiedz mi, jak ty radziłaś sobie w życiu przed poznaniem mnie? — Przewrócił oczami. — Kto jak kto, ale akurat ty umiesz sobie radzić z takimi jak ona. Zawsze możesz jej wylać na głowę shake'a albo coś.
Zaśmiałam się.
— Wiesz, że to nie zależy ode mnie — mówił dalej. — Josie się rozchorowała i od wczoraj ciągle wymiotuje.
Wzruszyłam ramionami, doskonale rozumiejąc powagę sytuacji, a on pocałował mnie w czoło na pożegnanie.
Pani Montgomery, chyba naprawdę zdruzgotana nieobecnością Parkera, zostawiła nas samym sobie i kazała nam ćwiczyć samodzielnie, uznając, że bez roli Parkera próba nie miała najmniejszego sensu, bo pracy wymagały już tylko te fragmenty, w których występował. Każdy ćwiczył więc we własnym kącie swoją rolę i tylko ja stałam na scenie, nie robiąc nic.
Ku mojemu zdziwieniu na próbie była też Eva, z którą dogadywałam się o wiele lepiej po mojej ostatniej sesji grupy wsparcia. Przewodziła specjalnej załodze, która odpowiedzialna była za przygotowanie dekoracji i bezustannie posyłała mi pokrzepiający uśmiech, gdy Veronica raz po raz otwarcie ze mnie drwiła, wykorzystując nieobecność pani Montgomery. Na ogół robiła to i przy niej, ale tym razem czuła się jeszcze bardziej bezkarna i wiedziała, że może sobie pozwolić na więcej.
— Może zaczniesz w końcu coś robić? — powiedziała wreszcie, stając nade mną.
— A co? Kończą ci się pomysły jak mnie krytykować, bo nic nie robię? — odpowiedziałam. — Zacznij kolejny raz od wyglądu. Jestem pewna, że wszyscy marzą o tym, by kolejny dzień z rzędu słuchać powodów dlaczego jestem za brzydka do tej roli.
Zapowietrzyła się, a ja wykorzystałam tę okazję, by zmienić miejsce. Gdy jednak doszłam do skraju sceny, poczułam przed sobą jakiś opór, a gdy spojrzałam w dół zobaczyłam stopę Veronici. Zanim zdołałam zrobić cokolwiek, potknęłam się i upadłam, słysząc przy okazji słowo „sierota". Cały świat pogrążył się w ciemności, gdy z impetem uderzyłam o podłogę.
Ocknęłam się dopiero po chwili, a pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam nad sobą była wykrzywiona jak zwykle twarz Veronici Gilmore.
— Umarłam i jestem w piekle? — wymamrotałam.
— Wróciło jej głupkowate poczucie humoru. Będzie żyła — skwitowała krótko i nawet nie pomogła mi wstać.
— Nie na długo — powiedziałam, czując, jak moja głowa pulsuje i automatycznie przypominając sobie o swojej chorobie.
— Matko święta, Nora, nic ci nie jest? — powiedziała Eva, która wcześniej stała za Veronicą, a teraz zajęła jej miejsce. Wyglądała na naprawdę zmartwioną.
— Nigdy nie czułam się lepiej — syknęłam, gdy pomogła mi się podnieść. — Po prostu muszę iść do domu, zanim dojdzie do tego, że ta kretynka mnie zabije.
— Nie ma w ogóle takiej opcji, żebyś gdziekolwiek szła, a już na pewno nie do domu — oznajmiła stanowczo. — W tej chwili zadzwoń do Parkera, żeby zabrał cię do szpitala.
— Parker zajmuję się siostrą, a ja dam sobie radę. — Starałam się brzmieć przekonująco, ale chyba z marnym skutkiem, bo Eva dosłownie siłą wyprowadziła mnie ze szkoły i zaciągnęła do samochodu, cały czas trzymając mnie za rękę. Nie mówiłam jej tego, bo i tak już panikowała, ale tak naprawdę jej ręka była jedyną rzeczą, jaka trzymała mnie na nogach, bo strasznie kręciło mi się w głowie.
W drodze na pogotowie naprawdę zaczynałam czuć się lepiej, ale Eva nie dawała mi się przekonać. Towarzyszyła mi nawet w drodze do rejestracji, gdzie obsługiwała mnie wysoka pielęgniarka z blond włosami i całe szczęście, że nie mogła wejść ze mną do gabinetu, bo miałam po dziurki w nosie tej troski. Było mi miło, że tak się przejmowała, ale naprawdę miałam dość tego niańczenia mnie.
Wszystko było w porządku z moim zdrowiem, co potwierdziła badająca mnie lekarka. Przypominałam sobie, że jako dziecko chodziłam do niej z rzeczami takimi jak przeziębienie, ale wspomnienia dotyczyły tylko okresu sprzed mojej diagnozy: później chodziłam już do innego lekarza, w prywatnej przychodni, do której zresztą chodził też mój tata przez cały okres swojej choroby i która niewiele mu pomogła.
— Z twojej karty wynika, że naprawdę długo cię u nas nie było, Nora — powiedziała, przeglądając moją dokumentację. — Może jednak dasz mi się namówić na badanie krwi?
— Nie ma takiej potrzeby. — Pokręciłam głową. — Tylko uderzyłam się w głowę. Do tego chyba nie jest potrzebne badanie krwi?
Uśmiechnęła się, widząc mój upór i dopisała coś do mojej karty.
— Gdyby jednak bóle głowy nasiliły się, tym razem bez pomocy upadku ze sceny, naprawdę przyjdź na badanie — powiedziała, a ja pokiwałam głową, choć wiedziałam, że i tak tego nie zrobię.
Najwidoczniej nie miałam instynktu samozachowawczego.
Gdy tylko wyszłam z gabinetu, zobaczyłam zmartwioną Evę.
— No więc ogólnie to umrę — powiedziałam całkiem poważnie. — Ale chyba nie dziś, więc możemy już iść. Podwieziesz mnie do domu?
Przytaknęła i już miałyśmy otwierać drzwi, gdy nagle skierowałam wzrok na parking przy szpitalu. Moją uwagę od razu przyciągnął granatowy Mustang.
— Parker? — powiedziałam, rozpoznając w kierowcy swojego chłopaka. — Co on niby tutaj robi?
Serce podeszło mi do gardła. Wiedziałam, że Josie jest chora, ale byłam przekonana, że to był zwykły wirus, który nie wymagał wizyty w szpitalu. Spodziewałam się naprawdę wszystkiego.
No, może poza tym, że z jego samochodu, zamiast jego małej siostry, wysiądzie długonoga, prześliczna blondynka.
Amelia Federer, czyli przewodnicząca naszej szkoły, którą właściwie widziałam na oczy tylko jeden raz, gdy oprowadzała mnie po szkole, wysiadła właśnie z samochodu mojego chłopaka. Już miała odejść, gdy Parker powiedział do niej coś, co sprawiło, że jeszcze na chwilę się cofnęła. Uśmiechnęła się do niego promiennie i pomachała mu na pożegnanie.
Parker odjechał, a ona weszła do budynku i od razu nas zauważyła. Miałam wrażenie, że trochę się zmieszała, co szybko zatuszowała szerokim uśmiechem.
Nie tak szerokim, jak ten, którym przed chwilą zaszczyciła Parkera.
— O, cześć — powiedziała do mnie i do Evy. — Hej, mamo — przywitała się z pielęgniarką, która wcześniej obsługiwała mnie w recepcji. — Przywiozłam ci obiad.
Przekazała jej zapakowane jedzenie, a potem znów odwróciła się do nas i zaczęła coś mówić, ale nie słyszałam już ani słowa. Poczułam za to spojrzenie Evy i zobaczyłam, że odpowiadała jej za mnie, za co byłam jej naprawdę wdzięczna, bo ja nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Bezustannie miałam przed oczami widok Amelii wysiadającej z samochodu Parkera.
Po chwili pożegnała się z nami, a przynajmniej tak wywnioskowałam z jej mimiki.
— Czy ja miałam przed chwilą pieprzone halucynacje czy ona naprawdę przyjechała tu z moim chłopakiem? — powiedziałam do Evy, której najwidoczniej było bardzo głupio.
— Jeśli cię to jakkolwiek pocieszy, ja chciałabym mieć być o kogo zazdrosna — powiedziała z zakłopotaniem i lekko się zarumieniła. — Dla mnie takie uczucia się obce i... cóż, nawet nie znam się na facetach. Może to po prostu jego przyjaciółka?
— Nie jestem zazdrosna — wymamrotałam. — Ja po prostu nie wiem, dlaczego mnie okłamał.
To w ogóle nie miało sensu.
A jeszcze mniej miało go to, jak mocno bolało mnie właśnie serce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro