Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

31. Dobre złego początki

— To właściwie twoja wina, jak zawsze zresztą — powiedziałam, wysiadając z samochodu Parkera.

Oznajmiłam mu właśnie swój najnowszy pomysł na spędzenie dzisiejszego popołudnia, z czego najwidoczniej nie był zadowolony, bo szedł obok mnie z markotną miną.

Stanęliśmy przed jego domem, do którego przywiózł mnie na moje życzenie, choć zrobił to dość niechętnie. Dom Parkera był nieduży i lekko starawy, ale przywodził mi na myśl filmy z lat osiemdziesiątych, co zdecydowanie nadawało mu unikatowego uroku, a w dodatku pasował mi idealnie do wizerunku Parkera przez wzgląd na jego Mustanga. Staliśmy na niewielkim ganku przed domem, gdzie znajdowała się mała huśtawka przykryta białą narzutką, a Parker dziwnie ociągał się z wejściem.

Swoim zwyczajem uniósł prowokacyjnie jedną brew i przyjrzał mi się badawczo.

— Ja? Niby dlaczego?

— To ty wyskoczyłeś z tekstem, że powinniśmy połączyć twój i mój świat. I to właśnie dziś robimy, czy ci się to podoba, czy nie.

Parker przewrócił oczami i oparł się o futrynę.

— Skąd miałem wiedzieć, że tak to właśnie zinterpretujesz? Z tobą nigdy nic nie wiadomo — powiedział z przekąsem. — Mogę powiedzieć ci jedną rzecz rano i rzucisz mi się w ramiona, a potem powtórzyć to samo wieczorem i też się na mnie rzucisz, ale przy okazji wydrapiesz mi oczy.

— Mówisz to tak, jakbym już kiedyś wydrapała ci oczy, a przecież widzisz wszystko doskonale. — Uśmiechnęłam się do niego, wiedząc, że w pewnym sensie miał rację. — Zresztą dlaczego to miałaby być zła cecha? Przynajmniej nie możesz powiedzieć, że jest ci ze mną nudno.

Pokręcił głową, ale odwzajemnił uśmiech.

— Nie wiem, dlaczego to tak przeżywasz.

— Wiesz, normalni ludzie, którzy chcą umówić się na randkę... No nie wiem, robią cokolwiek innego, ale nie to — mruknął. — Dlaczego nie możemy iść do restauracji? Na kawę? Do kina albo teatru albo nawet na pieprzony spacer? Naprawdę musimy wciągać w to moje rodzeństwo?

Zmarszczyłam brwi, bo jego reakcja była po prostu dziwna. I o co chodziło? O to, że zaproponowałam spędzenie niedzielnego popołudnia z jego rodzeństwem, bo myślałam, że go to ucieszy? Przecież Ben i Josie byli dla Parkera niezwykle ważni, a skoro byłam jego... dziewczyną (wciąż nie mogłam przyzwyczaić się do tego określenia) to chyba też zaliczałam się do tego grona ważniejszych ludzi. Dlatego zupełnie nie rozumiałam, o co właściwie tak się pieklił.

— Jeśli chcesz, możemy potem iść na pieprzony spacer, ale razem z twoim rodzeństwem — zapewniłam go. — Albo możemy też nie iść nigdzie, a ja po prostu wrócę do domu, skoro masz zamiar robić problem z niczego.

Westchnął i podszedł do mnie, zmieniając się w ciągu ułamka sekundy ze swojej typowej postaci złośnika w kogoś, kto był naprawdę skruszony. I to niby ja miałam swoje humorki.

— Dobra, niepotrzebnie tak naskoczyłem — przyznał i chwycił mnie za rękę. — Doceniam to, że chcesz spędzić czas z Benem i Josie... Ale, Nora, moja babcia naprawdę kiepsko się dziś czuje, a znam ją i wiem, że zacznie przejmować się podaniem obiadu i innymi tego typu rzeczami. Nie chcę, żeby się przepracowała.

— To nawet lepiej. — Wzruszyłam ramionami. — Możemy zabrać dzieciaki do mnie, a twoja babcia będzie miała dzień wolny i odpocznie.

— A nie moglibyśmy...? — zaczął niby niewinnie, ale uprzedziłam go.

— Nie. Nie moglibyśmy.

Zaczęłam zastanawiać się czy faktycznie chodziło o jego babcię, skoro zaoferowałam zabranie Bena i Josie do siebie, a wciąż nie chciał się zgodzić. Uniosłam jedną brew.

— A co, jeśli twoja mama się wkurzy? — spytał, widząc, że nie wierzyłam w szczerość jego słów. Przybiłam sobie z otwartej dłoni w czoło, bo zaczynało mnie wkurzać, że dalej szukał jakichś głupich wymówek.

— Nie pamiętam, żebyś przejmował się moją mamą, gdy przyszedłeś do mnie bez zapowiedzi albo gdy codziennie urządzałeś koncert pod moim domem używając klaksonu samochodowego. A to akurat naprawdę mogło ją wkurzyć — mruknęłam. — Ale jeśli już faktycznie tak boisz się mojej mamy to muszę ci powiedzieć, że moja mama pracuje. I wiem, że jest weekend, ale jest pracoholiczką i w ogóle nie ma orientacji w czasie. Wyszła rano i pewnie wróci gdzieś wieczorem.

— Ja się boję? — zapytał ze zdziwieniem. — Chyba raczej ty.

— A niby czego ja miałabym się bać? — Zaplotłam ręce na piersiach i spojrzałam na niego z niezrozumieniem. — Jak na razie to ty jesteś tym, który stwarza problemy.

— Boisz się zostać ze mną sam na sam — powiedział, chcąc chyba rozładować atmosferę po tym, jak znów zaczął się dziwnie zachowywać i tym razem to ja przewróciłam oczami, bo choć na te słowa coś nieprzyjemnie ścisnęło mi się w żołądku, w życiu nie przyznałabym mu racji.

Nie odpowiedziałam nic, a jedynie kiwnęłam głową na dom, dając do zrozumienia, by przestał chrzanić i przyprowadził swoje rodzeństwo.

— Od kiedy niby jestem pantoflem? — spytał sam siebie, a ja parsknęłam śmiechem. — Poczekaj tu, dobra?

Gdy wszedł do domu, zajęłam miejsce na huśtawce i zaczęłam lekko się bujać. Nieprzyjemny ścisk żołądka dalej nie znikał, a ja nie wiedziałam, dlaczego tak reagowałam na samą myśl o byciu z nim sam na sam.

Obiektywnie rzecz biorąc, oboje próbowaliśmy się już zaciągnąć do łóżka, a ja zrobiłam to nawet bardziej wprost niż Parker. W dodatku miał nade mną tę przewagę, że widział mnie już prawie nago, a ja jego nie i nie zamierzałam zmieniać tego stanu rzeczy. Ale wtedy byłam naćpana, a teraz nie i nie zanosiło się na to, żeby coś miało się w tej kwestii zmienić, więc rozbieranki i inne tego typu rzeczy nie miały szansy się powtórzyć.

Prawda?

Jęknęłam przeciągle, wiedząc, że tak naprawdę oszukiwałam samą siebie. Boże. Przecież my byliśmy parą, a pary robiły takie rzeczy.

Z drugiej strony, nie byliśmy taką... do końca normalną parą. Może dla nas gra w szachy była lepsza niż całowanie albo seks i tak właśnie mieliśmy spędzać razem czas?

Po chwili Parker wyszedł z domu z dziecięcym fotelikiem w dłoni, a za nim dumnie kroczyła Josie, która rzuciła się na mnie z piskiem, gdy tylko mnie zobaczyła. Podniosłam się z huśtawki, chcąc ją uściskać, ale chyba zrobiłam to odrobinę za szybko, bo zakręciło mi się w głowie. Za nimi stał Ben, z którym przywitałam się kiwnięciem głowy.

Uwielbiałam te dzieciaki, mimo że widziałam je tylko raz w życiu i naprawdę nie mogłam się doczekać, by poznać je bliżej.

Poszliśmy do samochodu, gdzie Ben zajął miejsce z tyłu, a ja z ulgą zauważyłam, że siniak spod jego oka znikł już całkowicie. Parker umocował fotelik z tyłu, Josie grzecznie na niego usiadła, Ben zajął się jej zapięciem, a ja stałam i podziwiałam, jak świetnie się dogadywali. Każdy wiedział, co ma robić i w ten sposób wszystko przebiegało sprawnie. Zupełnie inaczej niż w mojej rodzinie.

Spojrzałam na Parkera, który oparł się o drzwi od kierowcy i też na mnie popatrzył.

— Umiesz grać w szachy? — wypaliłam nagle i zupełnie wbrew sobie, a on zmarszczył brwi.

— Co? — spytał zdezorientowany, ale nie uzyskał odpowiedzi, bo spanikowana szybko wsiadłam do samochodu.

— Co będziemy robić? — spytała Josie na wstępie, dzięki czemu mogłam wymigać się od wytłumaczenia Parkerowi, dlaczego pytałam go o te przeklęte szachy.

— A na co macie ochotę? — spytałam i zapięłam pas. — Myślałam nad tym, żebyśmy urządzili sobie domowe kino i obejrzeli jakiś film animowany. Możemy też zamówić pizzę, jeśli chcecie.

Josie pisnęła radośnie i klasnęła w ręce, a Ben spojrzał na Parkera pytająco. Przez chwilę miałam wrażenie, że zawarli między sobą jakąś nić niemego porozumienia, ale usprawiedliwiłam to tym, że bracia po prostu tak mieli i już. W końcu ja i Olivia też rozumiałyśmy się bez słów, gdy byłyśmy młodsze. Inna sprawa, że teraz nie mogłyśmy się porozumieć nawet podczas normalnej rozmowy.

— Czy Parker weźmie z tobą ślub? — spytała nagle Josie, a ja parsknęłam i spojrzałam na Parkera, który posłał jej ostrzegawcze spojrzenie w lusterku. Najwidoczniej jednak wcale się go nie bała, bo wyszczerzyła się jeszcze mocniej i dodała: — Jeśli kupisz nam pizzę to chyba tak. Będę mogła sypać kwiatki na waszym ślubie?

— Hej, a ja nie mam tu nic do powiedzenia? — spytał Parker.

— Nie masz — odpowiedziała mu, a on sięgnął ręką do tyłu i zaczął ją łaskotać.

— Chyba już wiem, od kiedy jesteś pantoflem — wtrąciłam, nawiązując do naszej wcześniejszej rozmowy. — Będzie już coś około pięciu lat.

— Co to znaczy pantofel? — dociekała Josie, gdy tylko Parker przestał ją łaskotać i opanowała śmiech.

Zapowietrzyłam się, nie wiedząc, co jej odpowiedzieć, bo przezywanie jej brata było nadzwyczaj niewychowawcze. Okazało się jednak, że nie tylko ja miałam w zwyczaju żartować z Parkera, bo nagle odezwał się Ben.

— Znasz takie powiedzenie, że ktoś jest głupi jak but?

— Parker jest głupi? — spytała, autentycznie zdziwiona.

Zaśmiałam się i zbiłam z Benem piątkę, a Josie widząc naszą reakcję, zaczęła powtarzać pod nosem „głupol", choć chyba nie do końca rozumiała, o co w tym wszystkim chodziło.

— Naprawdę? — obruszył się Parker. — Czemu jesteście po stronie Nory, a nie mojej?

— Bo Nora jest ładna, a ty jesteś głupol — wytłumaczyła mu Josie. — Ale i tak cię kocham, bo czasem kupujesz mi lizaki.

— Właśnie! Kupuję ci lizaki! — mruknął, a potem zwrócił się do mnie i Bena. — A wam przypominam, że jedziecie MOIM SAMOCHODEM i powinniście być mi wdzięczni, bo gdyby nie ja, szlibyście jakieś pół godziny.

I faktycznie, to dzięki niemu byliśmy na miejscu w dosłownie kilka minut. Wysiadłam z samochodu, dalej żartując o czymś z Benem. Parker niósł Josie na rękach, a ja grzebałam w torebce, szukając kluczy, które jednak okazały się zbędne, bo drzwi od domu były otwarte.

Spojrzałam ze zdziwieniem na Parkera, a w mojej głowie zamajaczyły najczarniejsze scenariusze, włączając w to włamanie lub porwanie mojej siostry. Kiedy jednak weszłam do środka, okazało się, że to tylko moja mama, która jakimś cudem była w domu.

Stanęła jak wryta, widząc nas wszystkich i popatrzyła na mnie pytająco.

— Nie jesteś w pracy? — spytałam, równie zdziwiona.

— Byłam tylko na zakupach — wyjaśniła mi i przejechała wzrokiem po naszych gościach. — Pomyślałam, że miło by było, gdybyśmy zjadły rodzinny obiad.

Nie podobało mi się, że położyła nacisk na słowo „rodzinny", dając do zrozumienia, że Parker i jego rodzeństwo byli tu niepożądani.

— Możemy zjeść rodzinny obiad — powiedziałam o wiele chłodniej, niż zamierzałam. — Po prostu przygotujemy dodatkowe trzy nakrycia. To chyba żaden problem, nie?

— A my z Benem możemy pani pomóc w kuchni — zaoferował się Parker, czując napiętą atmosferę między mną, a mamą i nie chciał, żeby ta scena rozgrywała się na oczach jego rodzeństwa. — Naprawdę często gotujemy coś z naszą babcią i może do czegoś się przydamy.

Mama podrapała się po głowie i posłała mi dziwne spojrzenie, ale potem przybrała ten swój grzeczny wyraz twarzy, który stosowała zazwyczaj na sali sądowej.

— No dobrze, im więcej rąk do pomocy, tym lepiej.

Parker odstawił Josie na ziemię i spojrzał na mnie przelotnie, a ja kiwnęłam głową, obiecując mu, że się nią zaopiekuję. Zdjął buty i to samo nakazał bratu, a potem zniknął w kuchni razem z Benem. Mama została jeszcze chwilkę i widziałam, że próbowała mi coś powiedzieć, ale ja odwróciłam wzrok i zajęłam się pantofelkami Josie, które odstawiłam w korytarzu, a następnie swoimi trampkami. Potem wstałam i pokierowałam Josie na górę, do mojego pokoju, wciąż czując się obserwowana przez moją mamę.

Nigdy nie widziałam, żeby zachowywała się w ten sposób i naprawdę mnie to wkurzało.

— Nie podoba mi się ten chłopak — mruknęła cicho, a ja otworzyłam szerzej oczy.

— Tak się składa, że ten chłopak jest w naszej kuchni i wszystko może usłyszeć — szepnęłam oburzona. — Poza tym, gdzie twoje nastawienie typu: wyjdź do ludzi, znajdź przyjaciół, zakochaj się? Sama wypytywałaś mnie o Parkera i zachęcałaś do tego, żebym dała mu szansę. Co się zmieniło?

— Mam znajomości, Nora. Wystarczyło pogadać z jedną osobą, żeby dowiedzieć się o pewnych... nieprzyjemnych sprawach.

— Rany, zaczęłaś go szpiegować? — prychnęłam. — Wiesz co? Nie chcę tego słyszeć, więc zachowaj dla siebie wszystko, czego się dowiedziałaś. I nawet nie myśl, że zniszczysz mi dzisiejszy dzień. Przybierz na twarz tę swoją maskę idealnej pani domu i wytrzymaj chociaż przez jedno popołudnie, chyba jesteś w stanie to zrobić.

A potem tak po prostu ją wyminęłam i poszłam do swojego pokoju, gdzie czekała na mnie Josie. Siedziała na łóżku i wpatrywała się w coś na mojej komodzie swoimi dużymi oczami.

— To ten słonik, którego wyrzucił Parker — powiedziała i podniosła się.

— Chyba bardzo ich nie lubi, co? — westchnęłam i podałam go jej. — Jeśli chcesz, możemy go przemycić do twojego domu. Parker o niczym się nie dowie.

— Lepiej niech zostanie u ciebie. — Uśmiechnęła się i oddała mi figurkę. — To szczęśliwy słonik, a wiem, że jesteś chora. Tobie bardziej się przyda

Zmarszczyłam brwi.

— Skąd wiesz, że jestem chora?

— Parker i Ben o tym rozmawiali. — Wzruszyła ramionami. — Poza tym, jeśli zostanie u ciebie, będę miała wymówkę, żeby cię jeszcze odwiedzić.

— Możesz mnie odwiedzać kiedy tylko chcesz — zaproponowałam, a ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Jakim cudem była spokrewniona z Parkerem? — Chodź, my też pomożemy im w kuchni.

Schodząc na dół natknęłyśmy się na Olivię, która wracała właśnie z toalety. Spojrzała ze zdziwieniem na Josie, ale nawet ciekawość nie mogła jej zmusić do tego, żeby się do mnie odezwać, więc chwyciła za klamkę. Ubiegło ją jednak pytanie małej blondynki.

— Jesteś siostrą Nory? Masz śliczne włosy.

Olivia spojrzała na mnie i cofnęła rękę, a potem kucnęła przy Josie i podziękowała jej za komplement.

— Chcesz nam pomóc? Moja babcia zawsze mówi, że jak robi się coś wspólnie, to wychodzi z tego fajna zabawa.

I w ten sposób cała nasza rodzina została zaangażowana do podania obiadu. Mama, Parker i Ben przygotowywali jedzenie w kuchni; mama piekła kurczaka i gotowała ziemniaki, a Ben i Parker kroili warzywa i przygotowywali z nich sałatkę. Z kolei ja, Olivia i Josie przykryłyśmy stół obrusem, a potem rozstawiałyśmy na nim talerzyki, sztućce i kubki do picia, jednocześnie rozmawiając o filmach animowanych. Właściwie rozmowę prowadziły Josie i Olivia, które dogadywały się naprawdę nieźle, a ja wtrącałam się tylko raz na jakiś czas.

W pewnym momencie znów zakręciło mi się w głowie, a przed oczami miałam maleńkie plamki. Pokręciłam głową, chcąc je odgonić, ale im bardziej się starałam, tym mocniej mi dokuczały.

Nagle poczułam rękę na swojej talii, a gdy odwróciłam się, zobaczyłam Parkera, który mnie obejmował. Uśmiechnęłam się do niego, a on nachylił się nad moim uchem.

— Josie jest wniebowzięta.

— Olivia chyba też. — Pokiwałam głową. — Miło wiedzieć, że jednak może mieć normalne towarzystwo.

Pulsowanie w głowie stawało się coraz bardziej natrętne, więc przeprosiłam Parkera i poszłam na górę do łazienki. Ochlapałam twarz wodą i spojrzałam w lustro, ale moje odbicie kołysało się lekko. Usiadłam na podłogę, a potem położyłam się, wpatrując się w sufit. Czułam się naprawdę kiepsko, ale wciąż liczyłam, że objawy mogły przejść samoistnie. Przymknęłam oczy i zaczęłam liczyć, wierząc, że wszystko to było wynikiem nerwów i musiałam się jedynie uspokoić.

Po kilku albo kilkunastu minutach wreszcie poczułam się na tyle dobrze, żeby wstać i wyjść z łazienki. Powoli zeszłam po schodach i weszłam do jadalni, widząc, jak wszyscy nakładają sobie jedzenie, rozmawiając. Moja mama nałożyła na talerz porcję dla Josie, a ta w podziękowaniu cmoknęła ją w policzek, co zszokowało moją mamę. Zaraz potem uśmiechnęła się ciepło, a jej oczy zrobiły się dziwnie błyszczące. Opanowała się jednak, gdy zauważyła, że ją obserwuję i gestem przywołała mnie do stołu.

Nałożyła mi kawałek kurczaka, ale przejęłam od niej talerz, mówiąc, że byłam sobie w stanie poradzić. Mama siedziała u szczytu stołu po jednej stronie, po drugiej zaś Parker. Po jego prawej stronie siedziałam ja, obok mnie Olivia, a naprzeciwko nas Ben i Josie.

Choć czułam się lepiej, nie miałam siły słuchać, o czym rozmawiali, choć rozmowa wydawała się być naprawdę ciekawa, bo zaangażowała całą rodzinę Presleyów i moją mamę, która najbardziej upodobała sobie najmłodszą z rodzeństwa i ciągle posyłała jej uśmiechy. Do mnie docierały jednak tylko pojedyncze słowa, które mój organizm traktował bardziej jako zgiełk. Nałożyłam sobie jedzenie, a potem chwyciłam stojący obok kartonik soku i próbowałam nalać go sobie do szklanki, jednak nieskutecznie, bo strasznie drżała mi ręka.

Rozejrzałam się dookoła. Musiałam się upewnić, że nikt tego nie widział, bo nie chciałam nikogo martwić ani słuchać kolejnej tyrady o tym, że powinnam wybrać się do lekarza. Wszyscy wyglądali jednak na bardzo zaabsorbowanych, więc odłożyłam kartonik, udając, że wcale nie chciało mi się pić.

Przejęła go Olivia, która najpierw nalała soku sobie, a potem mi, jednocześnie dając mi do zrozumienia, że widziała całą sytuację i patrząc na mnie, jakby faktycznie przejęła się moim stanem. Miałam wyrzuty sumienia, że wszystkich oszukiwałam i udawałam, że wszystko jest okej, ale nie chciałam psuć atmosfery, która w końcu zdawała się być oczyszczona. 

— Wszystko okej? Dobrze się czujesz? — spytała, ku mojemu przerażeniu.

Jednak zanim zdążyłam wymyślić sensownie brzmiące kłamstwo, Olivia zmieszała się i odwróciła głowę i włączyła się do dyskusji.

Spojrzałam na Parkera, który pogrążony był w rozmowie i bębnił palcami o stół, czasem rzucając mi przelotne spojrzenia, a potem na Olivię, która śmiała się z czegoś z Benem i Josie i pomyślałam sobie, że wbrew obawom mamy, właśnie tak wyglądał naprawdę udany rodzinny obiad.

Do tej pory jadałyśmy oddzielnie lub w ciszy, ignorując kompletnie swoją obecność i dopiero Presleyowie, choć nie było między nami więzów krwi, wprowadzili do naszego domu ten promyk bliskości, który zdawał się choć odrobinę spajać naszą rodzinę.

I choć naprawdę chciałam, żeby promyk przekształcił się w pewnym momencie z całe słońce, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę było całkowicie odwrotnie, a chwilowe szczęście stanowiło tylko ciszę przed burzą. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro