Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23. Poskromienie zazdrośnicy

Romio wyglądał na naprawdę rozbawionego, gdy podzieliłam się z nim pomysłem mojej mamy. Cóż, naprawdę trudno było mu się dziwić.

Normalne mamy nie organizowały swoim nieletnim córkom urodzin z klubach, gdzie, jak wiadomo, zabawa nie należała do najgrzeczniejszych. Normalne mamy piekły tort, śpiewały sto lat i pozwalały swoim dzieciom spędzić ten dzień tak, jak sobie tego chciały. Ani ja, ani Olivia nie chciałyśmy świętować wspólnie, więc nie widziałam sensu w organizowaniu tego przyjęcia, jeśli obu jubilatkom nie sprawiało to żadnej przyjemności. To się zupełnie mijało z celem.

— Ale ona zdaje sobie sprawę z tego, że to będzie katastrofa? Coś na miarę trzeciej wojny światowej? — Uniósł jedną brew.

Wzruszyłam ramionami, otwierając szafkę, z której wyciągnęłam jeansową kurtkę z ociepleniem i szmacianą torebkę. Następnie z hukiem ją zamknęłam, ściągając na siebie spojrzenia stojących wokół ludzi. Uniosłam jedną brew, oczekując jakichś szeptów, ale nic takiego się nie stało, bo wszyscy odwrócili wzrok, zostawiając mnie w spokoju. Najwidoczniej chłopcy z drużyny naprawdę bali się Parkera i postanowili postarać się o to, żeby nikt nie mówił nic na mój temat. Uśmiechnęłam się.

— Chyba niezbyt ją obchodzi, co właściwie robimy z Olivią, tak długo, jak robimy to razem. — wróciłam do tematu.

Założyłam kaptur bluzy na głowę i włożyłam na plecy jeansówkę. Tego dnia powietrze było naprawdę chłodne, a nie chciałam dopuścić do tego, żeby zachorować nawet na zwykłe przeziębienie. Niektórzy pewnie z radością witali katar i gorączkę, licząc na kilka dni wolnego od szkoły, jednak mnie (o dziwo!) nie kusiła nawet wizja spędzenia ponadplanowego czasu w domu, jeśli miało być to kosztem choroby, bo wiedziałam, że moja mama od dłuższego czasu szukała wymówki, żeby zaciągnąć mnie do najbliższej przychodni.

Nienawidziłam wszystkiego, co wiązało się z leczeniem, bo strasznie przypominało mi to tatę, masę leków przeciwbólowych, które na pewnym etapie już nic nie dawały i uczucie nieustannie towarzyszącej mi wtedy bezsilności. Szpitale omijałam z daleka, bo wiedziałam, że i tak nie mogły zapewnić mi zdrowia – miałam wrażenie, że takie było po prostu moje przeznaczenie. Przeznaczenia nie dało się zmienić tabletkami.

Moja mama zupełnie nie rozumiała mojej decyzji o braku leczenia (czemu zresztą nie dziwiłam się aż tak, bo w końcu jaka matka nie próbuje walczyć o swoje dziecko?) i niejednokrotnie próbowała przemówić mi do rozumu, jednak wymusiłam na niej obietnicę, której nie mogła złamać. Ale gdyby wysłała mnie do lekarza z przeziębieniem, a on przy okazji wykonałby badania pozwalające choć trochę określić stan mojej choroby, nie byłoby to naruszeniem danego mi słowa.

Musiałam więc być tak ostrożna, jak tylko się dało.

— Tylko jak ona to sobie wyobraża? Jak ma wam pomóc wielka balanga w klubie? — Romio zmarszczył brwi. — Dobra, alkohol może i w pewnym sensie zbliża ludzi, ale wy pod wpływem prędzej byście się pozabijały niż pogodziły.

— Na szczęście nie w klubie — mruknęłam. — Zgodziła się w końcu na imprezę w domu, pod warunkiem, że sama załatwię dekoracje i zajmę się muzyką. Z tym nie powinno być problemu. Pomożesz mi, prawda? — spytałam Romia, na co on od razu pokiwał głową.

Wyszliśmy ze szkoły, rozmawiając o tym, co właściwie powinnam kupić, a czego nie, przy okazji obgadując zaproszone przez Olivię osoby. Oczywiście mówił głównie Romio, bo poza Justinem, którego i tak znałam tylko z widzenia, nie kojarzyłam zupełnie nikogo.

Cieszyłam się, że sam poczuł się zaproszony, bo oczywiście nie wiedziałam, jak miałam poruszyć ten temat. Na szczęście Romio znał mnie i wiedział, że nie miałam zielonego pojęcia o organizowaniu przyjęć. Ostatnie urodziny obchodziłam gdzieś w podstawówce, w towarzystwie mojej ówczesnej najlepszej przyjaciółki Nikki, którą pamiętałam jak przez mgłę, podobnie zresztą jak tamte urodziny.

— A masz zamiar zaprosić...? — zaczął Romio i nagle, zupełnie jak na zawołanie, na horyzoncie pojawił się jadący po parkingu granatowy Mustang, który delikatnie zwolnił, aż wreszcie zatrzymał się przed nami.

Kierował nim oczywiście Parker Presley, na którego widok moje serce zrobiło fikołka ze zdenerwowania. Jak miałam się przy nim zachowywać?! Normalnie? Co to właściwie znaczyło?

Uśmiechnęłam się, lekko spanikowana i zanim Parker opuścił szybę, zdążyłam wydukać tylko krótkie „nie wiem". Ta odpowiedź nie dotyczyła tylko moich urodzin, ale całej sytuacji między nami, bo dalej nie potrafiłam się zorientować, co właściwie między nami było.

— Jadę w stronę twojego domu, podwieźć cię? — zapytał Parker, obdarzając mnie przy okazji jednym z tych swoich typowych uśmiechów, które od pewnego czasu zatrzymywały na chwilę mój oddech.

Jednak mimo tego, że kąciki ust miał uniesione do góry, jego ton głosu brzmiał tak, jakby przy naszym ostatnim spotkaniu zupełnie do niczego nie doszło. Aha.

— Nie idę do domu — mruknęłam i spojrzałam na swoje buty, czując się lekko zawiedziona.

To znaczy, nie żebym spodziewała się fanfar i fajerwerków, ale... Coś chyba powinno ulec zmianie, prawda?

Zdawałam sobie sprawę z tego, że nadinterpretowałam całą tę sytuację, zachowując się przy okazji jak idiotka, ale nie potrafiłam przestać. Analizowałam każdy jego ruch, każde spojrzenie, zapominając na chwilę, że Parker na pewno nie przywiązywał wagi do tego, jak patrzył na mnie przez jeden ułamek sekundy i nie wiedział, że był powodem mojego świrowania.

— A gdzie? Tam też mogę cię podwieźć.

Jaki dobry człowiek. Ojoj.

— Target — powiedziałam. — Idziemy z Romiem do Targetu. Zupełnie ci nie po drodze.

— Po prostu wsiadajcie — westchnął Parker, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że mogłam przeciągać tę rozmowę w nieskończoność i szukać kolejnych wymówek.

Spojrzałam na Romia, który od razu pokiwał głową, wyrażając swoją aprobatę. Ja natomiast nie byłam do końca przekonana czy w stanie wewnętrznego rozdarcia, w jakim aktualnie się znajdowałam, powinnam wsiadać z nim do jednego auta.

Ale było mi naprawdę zimno. I właśnie uciekł autobus, którym miałam jechać, a droga do sklepu była raczej zbyt długa, żeby iść pieszo. No i jeszcze, poniekąd... Pragnęłam towarzystwa Parkera.

Nie lubiłam samej siebie. Byłam taka słaba.

— Zgoda — powiedziałam i otworzyłam drzwiczki z przodu, zajmując miejsce pasażera.

Romio, który miał dla siebie całe tylne siedzenie, zbił na przywitanie piątkę z Parkerem i uśmiechnął się do mnie niewinnie, gdy zgromiłam go spojrzeniem. Wciąż nie mogłam zrozumieć, jak w tak krótkim czasie udało im się złapać tak dobry kontakt. Z drugiej strony, może Romio po prostu był w tym dobry, biorąc pod uwagę, jak szybko udało mu się zjednać mnie – dziewczynę, która była pewna, że nikogo nie uda jej się polubić.

Parker wyrzucił spalonego papierosa przez okno i sięgnął ręką do schowka po kolejnego, przy okazji muskając moje kolano. I mimo że chciałam skomentować w jakiś sposób jego nałóg, tym ruchem nieświadomie, ale bardzo skutecznie zamknął mi usta i przewidywałam, że miało tak pozostać przez dłuższy czas. Spojrzałam na niego ze zgrozą, ale on tylko uniósł jedną brew, najwidoczniej nie domyślając się, co spowodował swoim niewinnym i przypadkowym dotknięciem. Pomogłam mu wyjąć te przeklęte papierosy, byle tylko zabrał jak najszybciej rękę z okolic moich nóg i pozwolił mi w końcu oddychać.

Pokręcił głową i z papierosem między ustami odpalił samochód, po czym z piskiem opon ruszył z parkingu.

A później zignorował mnie zupełnie, pogrążając się w rozmowie z Romiem, której tematu nawet nie zarejestrowałam. Przyglądałam mu się ukradkiem, zauważając przy okazji, jak płynne miał ruchy, jeśli chodziło o kierowanie autem. Jego oczy całkowicie skupione były na drodze, mimo że nie przestawał rozmawiać i wydawało mi się, że nic nie mogło go rozproszyć.

Chociaż może gdybym spróbowała zdjąć bluzkę...

Pokręciłam głową, chcąc odgonić od siebie myśli tego typu, a następnie obiecałam samej sobie, że to był ostatni raz, kiedy oglądałam Dirty Dancing. A już na pewno ostatni raz robiłam to z Parkerem. 

Postanowiłam więc skupić się choć na chwilę na ich rozmowie, ale ona opierała się na rzeczach, o których nie miałam pojęcia: mówili coś o ostatnim meczu koszykówki, na którym nikt z naszej trójki nie był, rozmawiali o trenerze, obgadywali jakiegoś kolesia, którego imienia nie kojarzyłam. A ja czułam się tak, jakby w ogóle mnie tam nie było.

— Możecie tak nie krzyczeć? — powiedziałam nagle, choć tak naprawdę Romio i Parker wcale nie krzyczeli, a jedynie mówili głośniej, bo w końcu nie siedzieli obok siebie.

Przerwali rozmowę i spojrzeli na mnie obaj z widocznym niezrozumieniem. Staliśmy akurat na czerwonym świetle, dlatego Parker mógł wreszcie przestać patrzeć na jezdnię. Nie umknęło mojej uwadze, że na chwilę zawiesił wzrok na moich wargach, a później szybko zmienił obiekt obserwacji, chcąc zatuszować chwilę słabości.

Sama nie wiedziałam, dlaczego właściwie przeszkadzało mi to, że rozmawiali tylko ze sobą o jakichś chłopięcych sprawach. Może chodziło o to, że skupiali całą uwagę na sobie i czułam się odizolowana, a może naprawdę mówili głośno, pobudzając tym samym chore komórki mojego ciała i sprawiając, że robiło mi się niedobrze. Tak czy siak, naprawdę zaczynała mnie boleć głowa.

Albo po prostu byłam prawdziwą księżniczką dramy.

— Masz okres? — spytał prosto z mostu Parker, ale przestał już na mnie patrzeć, bo akurat mieliśmy zielone.

— Jesteś idiotą? — odpowiedziałam pytaniem na pytanie, siląc się na cukierkowy ton.

— Odpowiedź ma być taka sama? — wtrącił się Romio.

— Czyli nie ma — odpowiedział mu Parker, uśmiechając się do siebie.

Nie miałam okresu. Ale on nie musiał o tym wiedzieć.

— Po prostu drażni mnie to, że krzyczycie — wyjaśniłam, choć nie było to do końca precyzyjne, bo przecież nie to mnie drażniło.

Parker odwrócił się do Romia i spojrzał na niego porozumiewawczo, po czym zaczął mówić jeszcze głośniej.

I pomyśleć, że to ja siebie uważałam za dziecinną.

— Zrzygam ci się w samochodzie — zagroziłam i jakby na potwierdzenie swoich słów otworzyłam usta i pochyliłam się nad tapicerką.

— Spoko. — Wzruszył ramionami, zupełnie jakby go to nie obchodziło. Nie chciało mi się w to uwierzyć. W końcu to nie był byle samochód; to był Mustang, który albo kosztował go fortunę, albo był jakąś rodzinną pamiątką. — I tak miałem go posprzątać. Nawet lepiej, jeśli mnie w tym wyręczysz.

— Nienawidzę cię, Parker.

— Och, tak? — Wydął wargi. — Naprawdę? HEJ, ROMIO!

— TAK, PARKER? — odkrzyknął tamten, wprost do mojego ucha, na co aż się wzdrygnęłam.

Próbowałam go strzelić ręką, ale zasłonił głowę dłońmi i uniknął ciosu.

— POWKURZAJMY NORĘ JESZCZE BARDZIEJ, CO? ZABAWNIE SIĘ ZŁOŚCI.

— Przysięgam, że jeśli to zrobisz — zwróciłam się tym razem do Romia — tym razem to na ciebie wyleję shake'a ze stołówki.

— DOBRA — krzyknął do Parkera, ignorując moje ostrzeżenie.

Przewróciłam oczami i sięgnęłam ręką do radia, postanawiając zignorować ich durną gierkę.

Po raz kolejny życie pokazywało mi, że czasem w ogóle nie powinnam się odzywać.

Czy mogli jednak znów nie zwracać na mnie uwagi?

— WIESZ, PARKER, NORA MA URODZINY W NAJBLIŻSZY PIĄTEK. CHCESZ WPAŚĆ? PRZYJĘCIE JEST O OSIEMNASTEJ.

Z początku nie zrozumiałam w ogóle, co powiedział, więc nawet nie zareagowałam. Dopiero chrząknięcie Parkera sprawiło, że zrozumiałam sens jego słów i odwróciłam się oburzona w jego stronę. Wyszeptał „przepraszam" i uniósł ręce w geście obronnym, najwidoczniej zdając sobie sprawę z tego, że przesadził.

Miał przerąbane.

Ale trzeba mu było przyznać, że w pewnym sensie po prostu ułatwił mi to, co i tak zamierzałam zrobić.

Ale wciąż miał przerąbane.

Parker nie odezwał się aż do chwili, gdy zaparkował samochód na parkingu pod Targetem. Zaczęłam się obawiać, że myślał nad tym, jak odmówić, bo nie chciał przyjść na moje urodziny. I mimo że sama nie wiedziałam, czy mam go w ogóle zapraszać, zrobiło mi się jakoś przykro.

— Eee... — Podrapał się po karku, najwidoczniej bardzo zmieszany. — Masz coś przeciwko? Bo jeśli nie chcesz, to...

— Nie — powiedziałam szybko. Nie chciałam, żeby się rozmyślił. Lub, co gorsza, żebym ja się rozmyśliła. — I tak miałam cię zaprosić.

Parker w mig odzyskał rezon i uniósł jedną brew, ale za nim zdążył cokolwiek powiedzieć, sprostowałam:

— To znaczy, wpadnij, jeśli musisz. I lepiej kup mi porządny prezent.

Po tych słowach otworzyłam drzwi i wysiadłam z samochodu.

O dziwo zakupy wcale nie były niezręcznie, bo Parker zachowywał się, jakby Romio wcale nie zaprosił go na moje urodziny wbrew mojej woli i jakbym ja nie zrobiła jakiejś głupiej sceny w samochodzie. Romio najzwyczajniej w świecie był sobą i ciągle doradzał mi, co powinnam kupić, żeby udekorować dom, a ja skupiałam się tak bardzo na tym, żeby wyperswadować mu urządzenie imprezy, której kolorem przewodnim był różowy, że nie byłam w stanie myśleć nad tym wszystkim.

I kiedy wyłączyłam myślenie, bawiłam się całkiem nieźle, klucząc z nimi między alejkami Targetu i wygłupiając się na całego. Zrobiłam nawet zdjęcie Parkerowi z uszami kota, które Romio siłą nałożył mu na głowę i ustawiłam je na tapetę, widząc jego pełną złości minę. Wysłałam mu całusa, a on prawie pokazał mi środkowy palec w odpowiedzi, ale wstrzymał się i tylko pokręcił głową z dezaprobatą. Żeby załagodzić konflikt, zabrałam mu kocie uszy i włożyłam je na siebie, a jemu wcisnęłam takie, które imitowały filtr z pieskiem ze Snapchata. Zrobiłam nam wspólne zdjęcie, które natychmiast umieściłam na Instagramie, w podpisie zaznaczając, że ja i Parker żyliśmy ze sobą jak pies z kotem. Nasze miny i postawa wskazywały jednak zupełnie co innego, bo Parker opierał swoją głowę na moim ramieniu i robił słodki dzióbek, podczas gdy ja naprawdę szczerze się śmiałam.

Zupełnie tak, jakby tylko jego obecność mogła mnie uszczęśliwić.

Tylko czy faktycznie tak było? Chodziło o niego czy o tę odrobinę czułości, której nigdy nie doświadczyłam?

Pełna wątpliwości, odsunęłam się od niego i zaproponowałam, żebyśmy udali się do kasy, a on się na to zgodził i popchnął wózek w stronę jednego z dwóch czynnych stanowisk.

Obsługującą nas kasjerką okazała się młoda dziewczyna z tlenionymi blond włosami, która od razu, gdy tylko zobaczyła Parkera, uśmiechnęła się szeroko i nieznacznie poprawiła dekolt w swojej bluzce. Zgromiłam ją spojrzeniem, ale była tak zaabsorbowana rozbieraniem wzrokiem Parkera, że nawet nie zwróciła na to uwagi.

„Skup się na zakupach, a nie na nim!" chciałam powiedzieć, ale nie mogłam się na to zdobyć, więc zacisnęłam usta w wąską linię i po prostu czekałam, aż skasuje wszystkie zakupy i w końcu będzie zmuszona odwrócić od niego wzrok.

Okej, może nie miałam prawa zachowywać się jak zazdrosna dziewczyna, bo nawet nie byłam jego dziewczyną, ale... Całowaliśmy się. To mnie do czegoś uprawniało, prawda?

Nawet przed chwilą wyglądaliśmy na kogoś, kogo łączy bliższa zażyłość i skąd niby mogła wiedzieć, że tak nie było? Cokolwiek sobie o nas nie pomyślała, nie miała żadnych skrupułów. A co, gdybyśmy jednak byli parą? Też by jej to nie przeszkadzało?

Widziałam już wiele dziewczyn, które śliniły się do Parkera, między innymi kelnerkę w kawiarni i tabun dziewczyn w szkole; również Veronica i Olivia dawały mi wielokrotnie do zrozumienia, że był przez nie traktowany jak ktoś na miarę bóstwa, nigdy jednak nie czułam z tego powodu takiej złości, jak w tym momencie.

Okazało się, że Parker był do tego stopnia przystojny, że (celowo lub po prostu przez nieuwagę) kasjerka nie wliczyła do rachunku jednej paczki balonów, ale nie miałam zamiaru jej tego mówić, mimo że w pewnym sensie było mi jej szkoda, bo straty musiała pokryć z własnej kieszeni. Moja złośliwa natura nie pozwalała mi się jednak odezwać. W końcu to była jej wina. Mogła się tak nie gapić.

Prychnęłam, gdy życzyła nam miłego dnia i zabrałam zapakowaną reklamówkę z jej ręki, mimo że wyraźnie liczyła, że zrobi to Parker, po czym wyszłam ze sklepu, nie czekając na chłopaków.

Parker dogonił mnie po chwili, zostawiając w tyle Romia, który poszedł odprowadzić wózek, ale postanowiłam się do niego nie odzywać, choć nie był w żadnym stopniu winny.

Odwrócił się, sprawdzając, gdzie znajdował się Romio, a gdy zobaczył, że dzieliła nas naprawdę spora odległość, bez ostrzeżenia przyciągnął mnie do siebie.

— Lubię, kiedy jesteś zazdrosna — szepnął i złożył na moich ustach szybki pocałunek, po czym odsunął się ode mnie i jak gdyby nigdy nic otworzył samochód  i usiadł za kierownicą.

A ja stałam wciąż w tym samym miejscu zszokowana i usiłowałam nie upaść, bo przez ten z pozoru niewinny gest, nogi naprawdę miałam jak z waty.

Mózg zresztą też. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro