Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22. Wracamy do starych tradycji

— Nie zapomnijcie przynieść wypełnionych ankiet w następną sobotę — powiedział uprzejmie Patterson i pomachał białą kartką dla przypomnienia. Swój egzemplarz zgięłam na pół i wsadziłam niedbale do plecaka. — Na dziś to wszystko. Do zobaczenia.

Po tych słowach wszyscy zaczęli wstawać ze swoich krzesełek i opuszczać gabinet, uprzednio żegnając się z nauczycielem i tylko ja dziwnie ociągałam się z wyjściem, zupełnie jakbym nie chciała tego zrobić. A przecież tak bardzo nie lubiłam tego miejsca.

Romio wskazał kciukiem na drzwi, ale lekko pokręciłam głową, na co posłał mi pytające spojrzenie. Wzruszyłam tylko ramionami i ignorując jego zaciekawienie, poczekałam, aż opuści salę z innymi.

— Mogę ci w czymś pomóc, Nora? — spytał Patterson, zauważając w końcu, że na siłę próbowałam przeciągnąć swój pobyt.

Rozejrzałam się dookoła, upewniając się, że w pomieszczeniu nie ma nikogo poza mną i psychologiem.

— Właściwie... Tak — powiedziałam, bawiąc się palcami i patrząc na niego z zażenowaniem. — Potrzebuję porady.

Zdawałam sobie sprawę z tego, że to przychodzenie po pomoc w sprawach sercowych do starego faceta, którego nawet nie lubiłam było absurdalne i śmieszne. Ale desperacko potrzebowałam rady od kogoś, kto nie był zamieszany w tę sprawę i mógł wypowiedzieć się obiektywnie. Romio za bardzo polubił Parkera, więc to oczywiste, że z nim nie mogłam porozmawiać, z kolei moja mama, zafiksowana na punkcie zrealizowania wszystkich moich „marzeń" przed śmiercią, od razu wyprawiłaby nam wesele. Patterson był więc jedyną osobą, do której mogłam się zwrócić.

Po jego twarzy przebiegło zdziwienie, ale szybko chrząknął i wskazał mi krzesło stojące przy biurku, a sam usiadł na czarnym fotelu znajdującym się po przeciwnej stronie. Zajęłam miejsce, nie wiedząc, jak zacząć. Ostatnio miałam naprawdę wielkie problemy z wyrażaniem swoich myśli.

— Jeśli chodzi o przedstawienie...

— Nie — zaprzeczyłam szybko. — Z tym o dziwo daję sobie radę. Jeszcze.

— Rozumiem. — Skinął głową i przyjrzał mi się uważnie. — Jakieś problemy z mamą? Siostrą?

— Nie. To znaczy tak, ale do tego jestem przyzwyczajona i aktualnie to nie jest mój największy problem. — Nawet jeśli zdziwił się jeszcze bardziej, nie dał po sobie nic poznać, najwidoczniej próbując zachować się profesjonalnie. Zazwyczaj kiepsko mu to wychodziło, ale tym razem zachował kamienną twarz.

— Więc co cię właściwie trapi, Nora?

— Mnie nic — powiedziałam szybko. — To znaczy, to właściwie nie mi potrzebna jest rada. Potrzebuje jej... Ktoś z mojego otoczenia, ale to delikatny temat i ta osoba... Boi się o tym rozmawiać.

— Dobrze, rozumiem. Więc nie chodzi o ciebie, ale o kogoś, kto jest ci bliski? — Mężczyzna przyjrzał mi się z zaciekawieniem.

Pokiwałam głową.

— Mam znajomą — zaczęłam, nabierając powietrza — która ma ze sobą ogromne problemy.

— Co masz na myśli?

„Jest kretynką, która męczy się z socjalizacją i ssie w kontaktach międzyludzkich" pomyślałam, ale oczywiście nie mogłam mu tego powiedzieć, bo od razu domyśliłby się, że tak naprawdę chodziło o mnie.

— Chyba nie do końca umie rozmawiać o swoich uczuciach i właściwie sama się w nich gubi, a ja... nie umiem jej pomóc, bo przecież nie znam się na tym wszystkim. Jak mogę się znać, skoro połowę swojego życia nie miałam styczności z ludźmi?

Patterson nie odpowiedział mi nic, a jedynie pokiwał głową, zachęcając mnie do dalszego mówienia.

— W każdym razie, poznała chłopaka. — Gdy tylko wypowiedziałam te słowa, przed oczami stanął mi Parker z tą swoją typową miną w stylu możesz-mi-naskoczyć i musiałam się zmusić, żeby nie zacząć uśmiechać się sama do siebie. — Na początku strasznie się nie lubili i można powiedzieć, że nie było ani jednego dnia bez jakiejś kłótni wywołanej naprawdę błahymi powodami.

Zatrzymałam się na chwilę, przypominając sobie porcelanowego słonika, Elvisa Presley w radiowęźle oraz wszystkie przepychanki i inne głupoty, które doprowadziły nas do stanu tej nienawiści. A później przypomniałam sobie też wydarzenia wczorajszego wieczora.

— Ale im więcej czasu spędzali razem, a było tego naprawdę sporo, tym mocniej przyzwyczajali się do swojej obecności i w końcu... Stanęli na etapie, gdzie już nie wiedzą, co robić, bo chyba przegapili moment, w którym obustronna nienawiść po prostu zmieniła się w coś... innego.

Milczenie, jakie po tym zapadło, natychmiast sprawiło, że pożałowałam przychodzenia tu i mówienia tego wszystkiego.

Co właściwie Patterson mógł mi powiedzieć na temat związków? Sam pewnie był starym kawalerem, który nie miał na ten temat zielonego pojęcia, co wcale nie odróżniało mnie od niego aż tak bardzo.

Powinnam sama uporać się z tym pocałunkiem! Zresztą, może w ogóle nie było się z czym uporać? Może dla Parkera tak naprawdę to nie miało najmniejszego znaczenia i dlatego wyszedł z mojego domu zaraz po tym, jak to się stało? Na pewno żałował, że w ogóle do tego dopuścił.

„A ty żałujesz?" pisnął jakiś cichutki głos w mojej głowie, przypominając, że nie przyszłam tu żeby rozmawiać na temat tego, co czuje Parker, ale co... ja czuję!

Poprawiłam się na krześle, wymyślając wymówkę, dzięki której mogłabym natychmiast opuścić gabinet, gdy nagle mężczyzna się odezwał.

— Czy mógłbym wiedzieć, kogo dotyczy ta sprawa? Może znam tę osobę? Wtedy łatwiej byłoby mi coś doradzić, no wiesz, gdybym miał jakiekolwiek pojęcie na temat ogólnej sytuacji albo jej charakteru. Czasem od tego naprawdę wiele zależy.

I to by było na tyle z profesjonalizmu. Nie mógł rozwiązać tej sprawy bez tej wiedzy?

Miałam wrażenie, że Patterson mimo moich prób zatuszowania siebie w tej historii, doskonale wiedział, że tą tajemniczą osobą byłam ja i nagle zaczęłam się jeszcze bardziej denerwować. Rany, zachowywałam się jak dziecko.

Ale przecież nie mogłam dopuścić do tego, żeby wyszło na jaw, co tak naprawdę czułam do Parkera, przynajmniej dopóki sama się w tym nie zorientowałam.

A Patterson miał mi w tym pomóc, do cholery! Nie jeszcze bardziej komplikować.

— Eva — powiedziałam, zanim zdążyłam się dwa razy zastanowić i natychmiast pożałowałam swoich słów.

Patterson znał Evę doskonale i w każdej chwili mógł chcieć delikatnie wypytać ją o jej rozterki sercowe, które nawet jeśli istniały, nie miały takiej formy, w jakiej mu je przedstawiłam.

— Eva? — powiedział ostrożnie. — Ma się rozumieć, Eva z naszej grupy wsparcia?

Zagryzłam wargę, zastanawiając się które rozwiązanie było lepsze: miałam dalej brnąć w to kłamstwo czy jakoś się z tego wyplątać i wmówić mu, że jednak chodziło o inną Evę?

Tylko czy druga opcja była w ogóle wiarygodna, skoro praktycznie nie miałam znajomych i Patterson doskonale o tym wiedział?

— Czy mógłby pan naszą rozmowę zatrzymać w tajemnicy? — poprosiłam, domyślając się reakcji Wiewióry na to, że mówiłam o niej zmyślone rzeczy szkolnemu psychologowi. — Dopiero co... dogadałyśmy się z Evą i naprawdę nie chciałabym tego zepsuć. Nie powinnam nawet tu przychodzić — westchnęłam.

— Oczywiście — powiedział. — Tylko nie bardzo wiem, jakiej rady oczekuje od ciebie Eva. To rzeczywiście dość prywatna sprawa.

— Chyba po prostu chce, żebym pomogła dojść jej do jakichś wniosków. Sama nie wie, czym są uczucia, które żywi do tego chłopaka i ma nadzieję, że w pewien sposób jej to rozjaśnię — wytłumaczyłam.

— Myślę, że wątpliwości Evy wynikają z niskiego poczucia własnej wartości, co pewnie sama zauważyłaś na spotkaniach.

W tym momencie to ja byłam zdziwiona. Eva i niskie poczucie własnej wartości? Przecież była jedną z najbardziej zuchwałych osób, które miałam przyjemność (lub nie) poznać. Po raz kolejny żałowałam swojego lekceważącego nastawienia do spotkań grupy wsparcia.

— Ale myślę, że skoro w ogóle odważyła się komuś o tym powiedzieć, raczej towarzyszą jej głębsze uczucia niż zauroczenie. W coś takiego chyba warto inwestować, prawda?

Czy warto było inwestować w Parkera?

— Eva sama musi zadać sobie to pytanie. Możesz jej coś doradzać, owszem, ale ostatecznie to jej życie i jej decyzja, z której potem będzie się cieszyć lub będzie jej żałować. Musi zastanowić się, co czuje, gdy myśli o tym chłopcu, a co gdy nie ma go w pobliżu i kiedy właściwie czuje się szczęśliwsza. Gdy jest obok niej czy gdy go nie ma?

„To nie rozwiewa żadnych moich wątpliwości!" miałam ochotę krzyczeć, ale jedynie pokiwałam głową, bo w gruncie rzeczy Patterson mówił naprawdę z sensem. Moje rozchwianie emocjonalne nie było w żadnym stopniu jego winą.

— Dziękuję, że poświęcił mi pan czas — powiedziałam i podniosłam się z miejsca, chcąc jak najszybciej opuścić gabinet i nie dopuścić do tego, by ta żenująca rozmowa trwała dalej.

Bijąc się z myślami, wyszłam z opustoszałej szkoły. Wbrew moim oczekiwaniom, Romio nie czekał na mnie na parkingu, gotowy wypytać mnie o wszystko. Zauważyłam za to samochód mojej mamy i siedzącą na przednim siedzeniu Olivię z naburmuszoną miną. Mojej mamy nie było nigdzie w pobliżu.

— Co się dzieje? — spytałam Olivii, gdy już znalazłam się w środku auta.

— Skąd mam wiedzieć? — burknęła.

— Przepraszam, że w ogóle spytałam — mruknęłam w odpowiedzi, a ona nie odpowiedziała już nic i zajęła się swoim telefonem.

Po chwili na horyzoncie zamajaczyła postać mojej mamy, która z uśmiechem od ucha do ucha usiadła za kierownicą i przywitała się ze mną. Skinęłam tylko głową, niepewna, co właściwie miało znaczyć całe to zamieszanie.

— Byłam u dyrektora uregulować pewne sprawy — wyjaśniła. — Nawet nie wiecie, jak bardzo jesteście do siebie podobne.

Ja i Olivia prychnęłyśmy w tym samym czasie, jakby na potwierdzenie tych słów.

— Nawet nie wnikam, dlaczego usiłowałaś coś podpalić w szkole, Nora. Ty z kolei, moja droga — zwróciła się do mojej siostry — jeśli już musisz palić, nie rób tego na terenie szkoły. Nie jestem głupia i wiem, że im bardziej będę ci tego zakazywać, tym bardziej będzie cię do tego ciągnęło. Ale na litość boską, obiecajcie mi, że to koniec zabaw z ogniem w szkole, bo nie mam dziś nastroju na wymyślanie wam kar.

— Masz zaskakująco dobry humor — stwierdziłam. — Boję się.

Mama ruszyła z piskiem opon, w zupełnie przeciwnym kierunku, niż jechało się do naszego domu.

Tak, zdecydowanie się bałam.

Ale to była moja mama. Jej pomysły mogły być szalone, ale nie groźne, zresztą była raczej ugodową kobietą, której wiele rzeczy można było wyperswadować. Nie miałam się czym martwić, więc oparłam głową o zagłówek, kątem oka obserwując mijane ulice.

Droga przebiegała nam w ciszy, wobec czego pozwoliłam moim myślom swobodnie płynąć. Oczywiście oscylowały one wokół Parkera Presleya, który zdawał się prześladować mnie niczym widmo.

Nienawidziłam tego, że przed oczami ciągle stawał mi nasz pocałunek, a w głowie słyszałam piosenkę „The Time Of My Life". Zagryzłam wargę, przypominając sobie jego ręce na moich biodrach, usta na moich ustach, oczy przeszywające mnie na wskroś. Moje ciało domagało się, bym ponownie znalazła się w jego ramionach, ale rozum wciąż nie mógł się zdecydować czy to było właściwe.

— Słucham?! — Oburzyła się nagle Olivia, przywracając mnie do świata żywych.

— Nie krzycz — poprosiła ją mama, a ja zauważyłam, że właśnie zatrzymywałyśmy się na parkingu pod jakimś klubem z neonowym szyldem.

— Nie krzyczę! Po prostu nie mogę uwierzyć, że w ogóle wpadłaś na taki pomysł!

— Jaki pomysł? — wtrąciłam się.

— Postanowiłam, że w tym roku wrócimy do naszej starej tradycji — powiedziała, najwyraźniej bardzo z siebie dumna, po czym wyszła z samochodu, a ja poszłam w jej ślady.

— Jakiej znowu tradycji? — spytałam, bo mama najwidoczniej niezbyt śpieszyła się z wyjaśnieniami.

Weszłyśmy do środka klubu w zupełnie różnych nastrojach: mama była przeszczęśliwa, Olivia wyglądała, jakby miała umrzeć, ja z kolei zupełnie nie wiedziałam, o co chodziło, wobec czego byłam zdezorientowana.

Wnętrze wyglądało tak, jak wszystkie wnętrza klubów w serialach, które miałam okazję obejrzeć. Przy jednej ścianie znajdowała się budka DJa, ze względu na porę pusta, podobnie jak bar. W oczy rzuciła mi się ilość butelek z kolorowym alkoholem, która wpasowywała się w barwy całego klubu. Dominował kolor różowy i niebieski i jedynie ogromne kanapy w lożach były czarne.

— Ty i Olivia będziecie miały wspólne przyjęcie urodzinowe — powiedziała w końcu mama.

Parsknęłam śmiechem i spojrzałam na nią jak na wariatkę. Jako matka powinna znać swoje dzieci na tyle, żeby wiedzieć, że pojęcie „wspólne przyjęcie urodzinowe" zapisane było w słowniku zaraz obok „pozabijać się nawzajem"

— Mamo, to jest po prostu niedorzeczne — powiedziałam i rozejrzałam się wokół. — Nie będę spędzać swoich ostatnich urodzin w gronie grupy dwunastolatków, jeszcze w takim miejscu. To jest w ogóle legalne?

— To będą moje piętnaste urodziny, kretynko — syknęła Olivia, nie mogąc puścić mojej uwagi mimo uszu.

— Co to zmienia? — Wywróciłam oczami. — Ty i twoje koleżanki jesteście dla mnie małymi dziećmi, które po prostu próbują udawać dorosłych.

— Jesteś tylko dwa lata starsza, więc się nie wywyższaj. Poza tym, ty w ogóle nie masz koleżanek. Kogo planujesz zaprosić? Swojego kumpla geja?

Otworzyłam usta i zakryłam je ręką, robiąc teatralną minę mówiącą ojejciu-ale-mi-przykro. Nie bolały mnie jej słowa, bo Romio był tysiąc razy lepszy niż jej puste psiapsióły.

Jej przytyk sprawił natomiast, że mimowolnie pomyślałam o Parkerze. Kolejny raz w przeciągu jednego dnia.

Czy fakt, że się pocałowaliśmy, upoważniał mnie do zaproszenia go na moje przyjęcie urodzinowe?

Pokręciłam głową, oddalając od siebie myśli o nim, przez które byłam już naprawdę zmęczona psychicznie. To nie miało znaczenia. I tak nie miałam zamiaru zgodzić się na żadne cholerne urodziny.

— Możecie przestać? — jęknęła mama. — Jesteśmy tu od jakichś pięciu minut, a wy już skaczecie sobie do gardeł. Ta decyzja jest nieodwołalna. Organizuję wam obu urodziny, czy się wam to podoba, czy nie.

— Czy możemy mieć chociaż oddzielne imprezy? — poprosiła Olivia.

— Nie.

— Czy możemy nie mieć imprezy w ogóle? — spytałam, mimo że wiedziałam, jaka będzie odpowiedź.

— Nie.

— Mamo! — krzyknęła Olivia i tupnęła nogą, na co przewróciłam oczami.

Chyba naprawdę miała dwanaście lat.

Ale mimo tego, że zachowywała się jak dziecko, musiałam jej przyznać rację. To, co robiła w tym momencie mama, było po prostu głupie.

— Obie jesteśmy niepełnoletnie — zauważyłam, mając nadzieję, że moje słowa sprawią, że choć trochę się opanuje.

— Wiem. — Puściła mi oczko. — Dlatego to będzie przyjęcie bezalkoholowe. Nie jestem nierozsądną mamą. Jestem mamą, która kocha swoje córki i chce, żeby spędziły ze sobą trochę czasu.

Ton jej głosu przez chwilę brzmiał naprawdę żałośnie i byłam pewna, że jeśli dorzuci do tego załzawione oczy, zgodzę się na pewno. To była mimo wszystko moja mama. Ona jednak pokręciła głową i uśmiechnęła się szeroko.

— Idę omówić parę spraw z właścicielem — poinformowała nas. — W tym czasie możecie się rozejrzeć i powiedzieć, co sądzicie. To nie jest jedyny klub w tym mieście.

Następnie zniknęła, zostawiając mnie i Olivię sam na sam. A ja czułam się, jakbyśmy lada chwila miały rzucić się sobie do gardeł, choć żadna z nas nic nie mówiła.

Zapowiadały się najcudowniejsze urodziny świata. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro