Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18. Nawet nie lubię chińszczyzny

Wciągnęłam gwałtownie powietrze, gdy ujął moją dłoń i przesunął po jej wierzchu kciukiem. Jednocześnie starałam się od niego odsunąć, ale on wbrew mnie podszedł bliżej, zmniejszając odległość między nami do minimum.

— Wiesz, że nie możemy tego robić — szepnęłam, gorączkowo rozglądając się dookoła.— Przysięgałam twojemu bratu miłość, wierność i uczciwość. Gdyby on się o tym dowiedział...

— August może być sobie królem, Hazel — odpowiedział, patrząc mi prosto w oczy. — Ale nawet on nie ma takiej władzy, żeby zmienić to, co do ciebie czuję. Ziemia może się rozstąpić, a niebo upadać kawałek po kawałku, a ja i tak nie wyprę się tego, że cię kocham.

Jedną ręką pogładził mnie po policzku, a drugą położył mi na talii, przyciągając mnie do siebie zdecydowanym ruchem. Przywarłam do niego cała i nagle moje policzki zaczęły niekontrolowanie płonąć.

Czy to przewidywał scenariusz?

On jednak zdawał się w ogóle nie zauważać, jak wpłynął na mnie ten z pozoru niewinny gest. Pochylił się nade mną, a ja automatycznie rozchyliłam wargi, gdy nagle...

— Stop! — krzyknęła pani Montgomery, na co odetchnęłam z ulgą.

Naprawdę niewiele brakowało, żebym zaliczyła swój pierwszy pocałunek przed taką publiką, w dodatku z Parkerem Presleyem, który teraz wpatrywał się we mnie z rozbawieniem.

Doskonale wiedziałam, co go tak śmieszyło.

Oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że całus był nieunikniony.

— No i z czego się tak cieszysz, debilu? — mruknęłam cicho, mocując się z zawiązaną pod szyją peleryną, ale on i tak mnie usłyszał.

W odpowiedzi wydął usta i zacmokał głośno, na co przewróciłam oczami.

Chryste, ten człowiek tak bardzo działał mi na nerwy.

Wysłuchałam uwag pani Montgomery na temat mojej gry aktorskiej i pokiwałam głową na słowa "musisz wyglądać na bardziej zakochaną, skarbie", jednocześnie myśląc o tym, że nigdy nie będę w stanie tego dokonać, jeśli moim partnerem będzie Parker. Po dwugodzinnej próbie nie miałam siły nawet udawać, że jakoś obchodziły mnie te słowa, więc po prostu odeszłam na bok, wyjęłam z plecaka sok ze słomką i usiadłam w przypadkowym miejscu na podłodze, zdejmując przy okazji pantofelki z nóg.

Nim zdążyłam się zorientować, obok mnie usiadł Parker z tym swoim idiotycznym kapeluszem na głowie i batonem proteinowym w ręku.

— Jesteś zbyt spięta — powiedział, łamiąc batonik na pół i wyciągając jedną część w moją stronę. Chwilę walczyłam ze swoją dumą, ale w końcu stwierdziłam, że to był całkiem miły gest i przyjęłam podarunek. — Może chcesz masaż?

Poruszył sugestywnie brwiami, na co zakrztusiłam się kawałkiem batona. Po raz kolejny dławiłam się przez niego jedzeniem. Idiota.

— Myślałam, że skończyłeś z tymi dennymi żartami — mruknęłam, gdy ryzyko, że się uduszę, minęło. — Poza tym, nie jestem spięta, tylko zmęczona. Ile można chodzić w tych głupich obcasach? Nie mówiąc już o tym, że muszę znosić twoje ciągłe łapanie mnie za rękę. Fuj.

Jakby na potwierdzenie tych słów, zmarszczyłam z niesmakiem nos, a Parker uniósł jedną brew.

— Hej, to nie ja pisałem ten scenariusz. — Uniósł dłonie do góry w geście obronnym. — Gdybym to zrobił, byłyby w nim o wiele gorsze rzeczy. Nie sądzę, żeby dyrektorowi spodobały się sceny seksu w szkolnym przedstawieniu.

Przewróciłam oczami i ukryłam twarz w dłoniach, po czym uśmiechnęłam się ukradkiem, tak, żeby tego nie widział.

Ostatnią rzeczą, której teraz potrzebowałam, był Parker myślący, że uważałam jego żarty za śmieszne.

— Ale wtedy nie powierzyłbym roli Hazel tobie, Winslow — dodał, a ja zabrałam ręce z twarzy i spojrzałam na niego drwiąco.

— A co, jeśli okazałoby się, że mam nieodkryty potencjał aktorki porno? — spytałam, poprawiając dekolt w swojej sukience. Mojej uwadze nie umknęło to, że Parker przez krótką chwilę zawiesił na nim wzrok. — Wtedy do końca życia żałowałbyś tej decyzji.

Chłopak zmrużył oczy i zaczął mi się przyglądać bardzo uważnie.

— Czy ty ze mną flirtujesz? — zapytał, a kąciki jego ust powędrowały do góry.

Zaniemówiłam, zdziwiona jego słowami. Naprawdę tak to odbierał? Jako flirt?

Nie wiedziałam, jak się zachować, żeby nie pokazać mu, jak bardzo zmieszana byłam przez to pytanie, więc ostatecznie parsknęłam śmiechem i rzuciłam coś w stylu "Chciałbyś!", okraszając moją wypowiedź pierwszym lepszym wyzwiskiem.

Tak naprawdę jednak ciągle myślałam o tym, że może moje zachowanie w stosunku do Parkera rzeczywiście było zbyt swobodne i mogło wyglądać, jakbym podejmowała jakieś nieudolne próby uwiedzenia go.

A przecież ja tak naprawdę wciąż nie chciałam mieć z nim nic wspólnego, prawda?

Pokręciłam delikatnie głową, naiwnie wierząc, że to wystarczy, by odgonić gromadzące się w niej od wczoraj myśli na temat tego, jaka właściwie relacja łączyła mnie i Parkera.

Czy już przestałam zapalczywie go nienawidzić?

Jasne, denerwował mnie jak mało kto i czasem naprawdę miałam ochotę porządnie dać mu w pysk.

Ale im głębiej sięgałam pamięcią, tym bardziej uświadamiałam sobie, że faktycznie największym powodem, dla którego tak go nie znosiłam było pobicie tamtego chłopaka.

Teraz, mając świadomość, że to było w obronie Bena (co swoją drogą nie różniło się tak bardzo od tego, o co dzień wcześniej prosiłam Parkera, by Romio miał wreszcie spokój), chyba byłam w stanie to zrozumieć.

Miałam natomiast problem z ogarnięciem tego, kim był dla mnie Parker i kim ja byłam dla niego; szybko stał się moim wrogiem i równie szybko przestał nim być, ale dalej nie uważałam go za kogoś na tyle bliskiego, żeby zyskał miano mojego przyjaciela
Równocześnie spędzał ze mną za dużo czasu, by nazywać go tylko zwykłym znajomym i choć trudno było mi się do tego przyznać, po części przyzwyczaiłam się już do tego, że był ciągle obok. Nawet jeśli przez większość czasu rzucał dwuznacznymi żartami lub wyrażał się o mnie w niepochlebny sposób.

Z zamyślenia wyrwał mnie donośny głos pani Montgomery, wzywający nas z powrotem do pracy. Jęknęłam i spróbowałam podnieść się z miejsca, ale nie dałam rady, spadając ciężko na tyłek.

Zauważyłam kątem oka, jak Parker przewraca oczami i wstaje, ale gdy spojrzałam na niego z wyrzutem, ze zdziwieniem odkryłam, że znów miał na twarzy ten swój uśmieszek.

A mogłabym przysiąc, że jeszcze przed chwilą był to grymas, a nie uśmiech.

— Jesteś dziwny — powiedziałam, a on wyciągnął w moim kierunku rękę, która bez wahania przyjęłam i pociągnął mnie w górę pewnym ruchem.

Gdy już stanęłam na nogach, strzepnęłam z siebie niewidzialny pył i zamarłam, widząc przed sobą ludzi, którzy uwijali się jak mrówki.

Do przedstawienia było jeszcze sporo czasu, ale nawał pracy był ogromny i szczerze mówiąc, nie dawałam sobie z nim rady. Byłam wykończona psychicznie nauką tekstu, mimiki twarzy Hazel (bo przecież ona nawet musiała się uśmiechać jak pieprzone niewiniątko, co akurat szło mi najsłabiej, bo ja uśmiechając się po zaleceniach pani Montgomery wyglądałam jak Pennywise) i wszystkimi innymi rzeczami, które musiałam przyswoić. Wszyscy traktowali to bardzo poważnie.

— Chcesz stąd iść? — szepnął mi nagle do ucha Parker, a ja wzdrygnęłam się na dźwięk jego głosu.

— Co? — spytałam głupio, jakby nie docierało do mnie to, co mówił.

— Pytam, czy chcesz stąd iść. — Powtórzył spokojnie, a zaraz później znów uśmiechnął się łobuzersko. — Nie chcę z tobą zwiedzać pięterka, spokojnie. To tylko koleżeńskie zaproszenie na lunch.

— Nie możemy sobie stąd tak po prostu wyjść, Parker. — Oparłam ręce na biodrach, ignorując jego dwuznaczny komentarz. — Mamy przecież główne role.

— Daj spokój, to nawet nie jest nasza scena. Poza tym, mamy chyba prawo coś zjeść, skoro nie możemy wrócić do domu na obiad, nie? — Uniósł jedną brew do góry. 

Zagryzłam wargę. A później, zupełnie nie wiedząc czemu, odpowiedziałam:

— Dobra, chodźmy.

Pokręciliśmy się chwilę po auli, udając, że coś robimy, a po chwili wymknęliśmy się bocznymi drzwiami, korzystając z okazji, że do środka wnoszono akurat jakieś dekoracje.

Ze względu na moje obcasy, szliśmy powoli korytarzem, sprzeczając się o jakąś głupotę, a Parker w międzyczasie zamawiał jedzenie z jakiejś chińskiej knajpki znajdującej się niedaleko szkoły i przez bardzo krótką chwilę poczułam jakieś dziwne uczucie w żołądku.

Po jakichś dziesięciu minutach, trzymając w ręku reklamówkę z pachnącym jedzeniem, stałam na czatach. Parker w tym czasie zakradał się do pokoju nauczycielskiego, żeby ukraść klucz do sali muzycznej, która rzekomo miała stać pusta cały dzień ze względu na nieobecność nauczyciela muzyki.

— Mam tylko nadzieję, że rzeczywiście tak jest — mruknęłam, przestępując z nogi na nogę. — Jeśli ktoś nas nakryje...

— Wielkość kłopotów zależy od tego, na czym nas nakryją.

— Ha, ha. — Przewróciłam oczami. — Mówię serio, Parker. Nie chcę znów trafić z tobą na dywanik, okej? Ostatnim razem i tak już...

Parker spojrzał na mnie z zaciekawieniem, a ja ugryzłam się w język. To raczej nie była myśl, którą chciałam się z nim podzielić.

— Co takiego stało się ostatnim razem?

— Nic, tylko... — Zawahałam się, ale zmiękłam pod spojrzeniem, które posłał mi, otwierając salę muzyczną. — No nie wiem, dyrektor patrzył na mnie, jakbym była co najmniej twoją dziewczyną — wydusiłam, a on zaśmiał się tylko i przepuścił mnie w drzwiach.

Usiadłam na stołku od pianina, zdejmując z nóg te przeklęte obcasy. Gdy już to zrobiłam, wyjęłam z reklamówki pudełko z sajgonkami, które zamówił Parker i swoje smażone warzywa z ryżem.

— Ile jestem ci winna? — zapytałam, mając na uwadze jedzenie, ale on tylko pokręcił głową.

Zmarszczyłam brwi. Byłam niemalże pewna, że po moim ostatnim wybryku w kawiarni zmusi mnie do zwrócenia tamtych pieniędzy, on jednak nie tylko puścił tamto w niepamięć, ale na dodatek znów wydawał na mnie sporą sumę.

— Zbankrutujesz przeze mnie. — Zaśmiałam się nerwowo.

A później znów zaczęłam odczuwać te cholerne wyrzuty sumienia.

— Posłuchaj, jeśli chodzi o wczorajszy wieczór...

Gdy tylko wypowiedziałam te słowa, wyraz twarzy Parkera zmienił się, a on sam patrzył na mnie wzrokiem, którego nie umiałam zinterpretować. Miałam wrażenie, że było to coś pomiędzy jeszcze-słowo-a-cię-uduszę, a daj-mi-spokój-bo-skończysz-naprawdę-źle.

Słodziak.

Dla spokoju własnego sumienia postanowiłam zignorować te niewerbalne groźby.

— Jest mi naprawdę głupio — oznajmiłam, grzebiąc plastikowym widelcem w jedzeniu i uparcie na niego nie patrząc. — Nie chciałam sprawić ci przykrości tym pytaniem o twojego tatę i przepraszam, że wyszło inaczej...

Podniosłam wzrok, gdy usłyszałam, jak Parker nie może złapać powietrza. Tym razem to on dusił się jedzeniem przeze mnie.

Wyjęłam puszkę Coca Coli z reklamówki i otworzyłam ją szybko, po czym podałam chłopakowi.

— To tylko sajgonki. — Sparodiowałam go. — Dramatyzujesz.

— Czekaj, co? — wycharczał, gdy już opanował oddech. — Ty mnie... Przepraszasz?

— No, tak mi się wydaje — mruknęłam.

— Eee... — Podrapał się po karku i znów dziwnie na mnie spojrzał. Tym razem jednak nie chciał mnie udusić.

Chyba.

Na chwilę nastała cisza. Oboje nie byliśmy przyzwyczajeni do tych... przyjaznych? stosunków między nami.

— Wszyscy ciągle pytają mnie o mojego ojca — powiedział w końcu Parker z wyraźną niechęcią. — Ale jesteś pierwszą osobą, która mnie przeprasza. Nie sądziłem, że to akurat będziesz ty. Właściwie to nie sądziłem nawet, że ktokolwiek zrozumie, że o pewne rzeczy nie powinno się pytać.

— Ja to rozumiem. — Wzruszyłam ramionami. — Też mam sprawy, o które wolałabym nie być pytana. I poniekąd są nawet podobne do twoich...

— Twój ojciec też siedzi? — prychnął z niedowierzaniem.

— Bardziej leży. No wiesz, w trumnie — rzuciłam ponuro, na co Parker odpowiedział standardowe "przykro mi" i znów zapadła cisza.

Podczas tego milczenia, przerywanego głównie stukaniem sztućców o plastikowe naczynia, nagle uświadomiłam sobie, że cała ta sytuacja byłaby dla starej mnie abstrakcyjna. Gdyby ktoś jeszcze tydzień temu powiedział mi, że będę normalnie rozmawiać z Parkerem Presleyem i temat zejdzie nawet na mojego zmarłego tatę, wyśmiałabym go i zaleciłabym mu wizytę u psychologa. Bo przecież coś musiało być nie tak z osobą, która mówi takie rzeczy o dwóch wrogach od pierwszego wejrzenia, prawda?

A jednak siedziałam z nim w sali muzycznej jedząc chińszczyznę w przebraniu osiemnastowiecznej dziewczyny i co najważniejsze, rozmawiając.

Boże, przecież ja nawet nie lubiłam chińszczyzny!

— Masz tu brudne — powiedział Parker i przysunął się do mnie.

Wyciągnął rękę w kierunku mojej twarzy, prawie dotykając kciukiem mojego policzka, ubrudzonego najprawdopodobniej sosem słodko-kwaśnym i właśnie wtedy drzwi od sali otworzyły się, a do środka wpadła klasa mojej siostry.

Jedna z dziewczyn idących z przodu zatrzymała się w pół kroku, widząc mnie i Parkera "prawie całujących się" na stołku od pianina, po czym spiorunowała mnie, a później Olivię wzrokiem.

— Masz rację, nikt nie ma tu dziś lekcji — syknęłam cicho do Parkera, czując na sobie zaciekawione spojrzenia gimnazjalistów.

Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że tej informacji wcale nie chcieli zatrzymać dla siebie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro