Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17. To nie jest randka!

Kawiarnia na North Row znajdowała się na tyle blisko szkoły, że podczas długiej przerwy można było spokojnie do niej dojechać, zjeść lunch dwa razy, wrócić i jeszcze mieć chwilę dla siebie.

Tym razem jednak odnosiłam wrażenie, że droga ciągnęła się w nieskończoność i choć miałam świadomość, że to było zupełnie irracjonalne, czułam, jakby to wszystko działo się z jakiejś przyczyny. Nie jakby to Parker celowo wydłużał drogę, bo nawet nie było takiej możliwości, ale jakby sama natura próbowała jak najdłużej zatrzymać mnie w tym przeklętym samochodzie.

Może po prostu zaczynałam już świrować.

Zaczęłam bębnić nerwowo palcami o deskę rozdzielczą, jednocześnie pochylając się nad nią. Nacisnęłam guzik, przez co wbudowany w nią schowek otworzył się, ukazując mi swoją zawartość. W środku znalazłam mnóstwo papierów i paragonów, paczkę czerwonych Marlboro i kilka miętowych gum do żucia, po które sięgnęłam.

— Jasne, nie krępuj się — rzucił ze śmiechem Parker.

Przewróciłam oczami i odpakowałam gumę z papierka, po czym ostentacyjnie wepchnęłam ją sobie do buzi. Parker pokręcił głową, a ja oparłam się o zagłówek. Splotłam palce swoich rąk, ale po chwili znudziła mi się ta pozycja, więc opuściłam je wzdłuż ciała. To jednak okazało się jeszcze bardziej niewygodne, dlatego ponownie je splotłam i oparłam o kolano.

— Nie wierć się tak — powiedział Parker, obserwując mnie kątem oka.

— Nie mów mi, co mam robić — burknęłam i założyłam ręce na piersiach. — A najlepiej w ogóle nie mów nic. Nie odzywaj się do mnie.

— No wiesz, na randkach zazwyczaj się rozmawia. — Wzruszył ramionami. — Ale jeśli wolisz, możemy darować sobie pogawędkę i z miejsca zacząć się całować. W końcu to też robi się na randkach, nie? — dodał, a ja wciągnęłam gwałtownie powietrze.

Czułam, jakby cała krew odpłynęła mi z twarzy, podczas gdy on zaczął się szeroko uśmiechać.

— To nie jest randka, mówiłam ci — wycedziłam przez zęby. — I mówiłam ci też, że łapy przy sobie.

— Mogę się założyć, że byłbym w stanie cię pocałować trzymając łapy przy sobie — powiedział przekornie, unosząc jedną brew.

Wiedziałam, że całe to spotkanie było błędem. Słodkie Dzieciątko Jezus, ratuj!

— Okej, rozmawiajmy — powiedziałam szybko, pamiętając, że osobiście się na to zgodziłam. Mogłam mieć pretensje jedynie do siebie.

Tylko o czym mieliśmy rozmawiać, skoro nigdy nie odbyliśmy ze sobą ani jednej normalnej rozmowy?

Dojechaliśmy akurat pod kawiarnię, tę samą zresztą, pod którą jeszcze tydzień temu pokazywałam środkowy palec Parkerowi, a on wcale nie udawał, że mnie lubi. Później była ta pamiętna lekcja chemii i wszystko się zmieniło. Przynajmniej pozornie.

Wysiadłam z samochodu, gdy tylko zaparkowaliśmy, żeby przynajmniej odwlec w czasie niewygodną dla mnie wymianę zdań i uniknąć podtekstów rzucanych przez chłopaka na temat naszej „randki". Usłyszałam, jak zaśmiał się po cichu, gdy wyskoczyłam z samochodu jak oparzona, prawdopodobnie zdając sobie sprawę z mojego zażenowania. Nie czekając na niego, ruszyłam do środka.

Wnętrze kawiarni było utrzymane głównie w jasnej kolorystyce, a duże okna niesamowicie rozjaśniały całe pomieszczenie. Jedna ze ścian wyłożona była białymi cegiełkami, a pozostałe pomalowano zwykłą farbą w tym samym kolorze. Wszystkie meble były wykonane z zaskakująco ciemnego drewna, jakby na zasadzie kontrastu i w wielu miejscach można było zauważyć rośliny doniczkowe, głównie kaktusy.

Usiadłam na jednym z miękkich foteli, postawiłam na podłodze plecak i starając się zachować spokój, wzięłam do ręki menu. Chwilę później dołączył do mnie Parker, na którego za wszelką cenę starałam się nie patrzeć.

Gdy w końcu na niego spojrzałam, okazało się, że przez cały ten czas unikałam go słusznie. Chłopak przyglądał mi się i uśmiechał szeroko, jakby podziwiał jakiś eksponat w muzeum. I znów zaczynałam odczuwać irytację.

Zakryłam twarz menu, ale ciągle czułam na sobie jego spojrzenie. Miałam dosyć tych głupich podchodów.

Podniosłam się gwałtownie z fotela.

— Okej, słuchaj — syknęłam w jego stronę, — Jeśli masz przez całe popołudnie wgapiać się we mnie maślanymi oczami i rzucać kiepskie teksty na podryw, to darujmy sobie i rozejdźmy się w spokoju. Po prostu powiedz mi, o co chodzi i miejmy to za sobą.

Przez chwilę milczał, a jego szczęka ponownie się zacisnęła i tak strasznie mnie to irytowało, że byłam gotowa kopnąć go w kostkę. Założyłam ręce na piersiach i czekałam na jego reakcję.

— To irytujące, Nora — powiedział sucho. — To całe zgrywanie panny niedostępnej.

— Jak niby mam nie zgrywać panny niedostępnej? — odpowiedziałam, sfrustrowana jego słowami. — Na Boga, Parker. Doskonale wiesz, że jesteś ostatnią osobą, z którą chciałabym się umówić. W dodatku ze wzajemnością.

Miałam wrażenie, że w końcu coś zaczynało się zmieniać w jego wyrazie twarzy. Że w końcu porzucił udawanie zapatrzonego we mnie chłopca i zaczął wracać do swojej prawdziwej osobowości. Ledwo na mnie patrzył, kiedy do niego mówiłam, jakby samo słuchanie mnie doprowadzało go do szału. Miałam to brać za dobry znak? Czy raczej uciekać, dopóki miałam okazję?

Mogłam się założyć, że już nie byłam „słodką Norą, która się złości".

— A jednak siedzimy tu. W kawiarni. Na randce. — Wzruszył ramionami. — Mówiłem ci, że sporo się zmieniło. Tylko ty tego nie zauważasz.

— Przez jeden dzień? — Uniosłam brew. — Aha, i to oczywiście nie jest żadna randka — wtrąciłam, na co przewrócił oczami. — Miałam moment słabości, okej? Pomogłeś Romiowi i to mi zaimponowało. Na chwilę.

— No więc w czym problem? — zapytał. — Zgodziłaś się na to spotkanie, więc czego jeszcze chcesz?

— Chcę wiedzieć, czego ty chcesz ode mnie — mruknęłam. — Chcę prawdy.

— Prawdy? — zapytał po chwili. — Proszę bardzo.

Zamilkł, a jego dłonie zwinęły się w pięści.

No wyduś to z siebie!" ponagliłam go w myślach.

— Prawda jest taka, że założyłem się z kolegami, że dobiorę ci się do majtek.

Westchnął głęboko i cisnął swoim menu o stolik. Również podniósł się z fotela, przez co straciłam możliwość patrzenia na niego z góry. Teraz musiałam zadrzeć głowę, żeby widzieć jego nieprzyjemny wyraz twarzy.

— Chciałem to załatwić kulturalnie — dodał, a po tonie jego głosu można było wywnioskować, że nie był w najlepszym nastroju. — Zabrać cię na prawdziwą randkę, prawić komplementy, może nawet kupić kwiaty.

— A potem zabrać mnie do domu i kulturalnie przelecieć? — Ponownie uniosłam brew do góry.

— Sprawiasz, że sam siebie zaczynam postrzegać jako dupka — mruknął. — Rany, tak, to miałem właśnie zrobić. Jesteś zadowolona?

— I nie chodziło o nic innego?

— Przysięgam, że nie.

Spojrzałam jeszcze raz w jego ciemne oczy, z których jak zwykle nic nie potrafiłam odczytać. Żadnych emocji.

— Płacisz za moje jedzenie — oznajmiłam krótko i usiadłam na swoim miejscu, znów biorąc do ręki menu.

Widziałam kątem oka, jak Parker przyglądał mi się ze zmarszczonymi brwiami, najwyraźniej bardzo zszokowany. Po jakimś czasie usiadł, wciąż się na mnie gapiąc. Odetchnęłam, zauważając, że w jego spojrzeniu nie było już śladu po wcześniejszym udawanym zainteresowaniu. Patrzył na mnie normalnie.

To znaczy, jak na wariatkę. Ale dla mnie to właśnie była normalność.

— Dobra, może jestem głupi...

— Jesteś — przerwałam mu.

— Jeszcze kilka minut temu chciałaś mnie zabić za nazwanie cię słodką — kontynuował, nie przejmując się moim wtrąceniem. — Teraz powiedziałem ci, że to wszystko było dla jakiegoś głupiego zakładu i nagle jesteś spokojna jak nigdy wcześniej. O co chodzi?

— Bo przynajmniej wiem, że to nie było naprawdę — wyjaśniłam mu. — To mnie najbardziej wkurzało, niewiedza i niedopowiedzenia. I to, że doskonale zdawałam sobie sprawę, że coś nie grało, a ty dalej brnąłeś w te kłamstwa. Powiedz, czy ty uwierzyłbyś w szczerość moich intencji, gdybym nagle zaczęła się do ciebie kleić tuż po nazywaniu cię idiotą przy całej szkole?

— Czyli ten zakład nie wkurza cię ani odrobinę? — odpowiedział pytaniem na pytanie.

— W sumie to domyślałam się tego. Ale szczerze mówiąc, po części wykluczałam tę opcję — westchnęłam. — Nie sądziłam, że masz jakichkolwiek kolegów.

— Ani trochę? — dopytywał, a ja przewróciłam oczami.

— Nie, bo nie przespałabym się z tobą, nawet gdybyś prawił mi komplementy codziennie. — Wzruszyłam ramionami. — Chociaż miło by było, gdyby to się nigdy nie wydarzyło. Oszczędziłbyś mi wielu upokorzeń przed Romiem, dyrektorem i resztą szkoły.

— Jesteś pieprznięta. — Parker pokręcił głową i usiadł na swoim miejscu.

— A ty durny, jeśli myślałeś, że się nie domyślę. — Uśmiechnęłam się szeroko. — Czytałam milion opowiadań z taką fabułą, wiesz? On i ona się nienawidzą, później on zakłada się z kolegami, a na koniec wieeeeeelka miłość. Widzisz, różnica polega na tym, że ja wiem o zakładzie i dalej cię nienawidzę. — Wydęłam usta.

— To uczucie jest odwzajemnione. — Uśmiechnął się wbrew słowom. — Ale jedno wciąż mnie zastanawia. Skoro mnie nienawidzisz, co jeszcze tu robimy?

W tym samym czasie podeszła do nas kelnerka z niewielkim notesem, oczekując na zamówienie.

— Jestem głodna i nie mam przy sobie pieniędzy. Właśnie to tu robimy. Poproszę... — zwróciłam się do kelnerki i nagle urwałam w połowie zdania.

Uśmiechnęłam się.

Może gra trwała dalej?

— Poproszę wszystko — oznajmiłam, na co dziewczyna zmarszczyła brwi, wyraźnie nie rozumiejąc, co mam na myśli. Zupełnie jak Parker. — Kawałek każdego ciasta, jakie tutaj macie. Wszystkie smaki shake'ów, każdą możliwą babeczkę lub ciastko, gorącą czekoladę z bitą śmietaną i... wielki lodowy puchar z wisienką na samym czubku.

— Eee... — jęknęła i podrapała się po głowie. — Może pani powtórzyć?

Parker zaśmiał się krótko, gdy powtórzyłam jej całą litanię. Jakby dla kontrastu, zamówił zwykłą czarną kawę i posłał mi krótkie spojrzenie, gdy młoda kelnerka zaczęła z nim flirtować.

Wzruszyłam ramionami. Naprawdę mnie to nie obchodziło. Byłam tu tylko dla darmowego jedzenia.

Uśmiechnęłam się do niego triumfalnie, gdy w końcu odeszła od naszego stolika, ale po jego minie wywnioskowałam, że nie miał zamiaru odpuszczać. Ostatnie słowo przecież musiało należeć do niego.

Gdy po kilku minutach na naszym stoliku znalazło się dwadzieścia talerzyków z szarlotką, ciastem czekoladowym, cynamonowym, drożdżowym i wieloma innymi ciastami oraz ciasteczkami i babeczkami, a także cztery shake'i, gorąca czekolada i ogromne lody, moje wrażenie pogłębiło się. Parker miał coś w zanadrzu i dało się to wyczuć nawet w wydychanym przez niego powietrzu.

— Nie wiem, o czym myślisz, ale nie podoba mi się to i od razu mówię, że się na to nie zgadzam — oznajmiłam.

— Musisz, jeśli chcesz dostać swoje jedzenie — poinformował mnie. — Chcę ci zadać kilka pytań i wiem, że nie odpowiesz na nie z własnej woli. A to będzie takie... Prawda czy wyzwanie, ale bez wyzwania.

To był cios poniżej pasa. NIKT NIE ZABIERA MI MOJEGO JEDZENIA.

— To dziecinne — mruknęłam.

— Ale będziemy mogli się lepiej poznać. — Uśmiechnął się.

— Zakład jest już nieaktualny, pamiętasz? Nie musimy się poznawać — Wyciągnęłam rękę po stojące najbliżej brownie, ale chłopak odsunął talerz. Skrzywiłam się.

— Ja płacę, ja ustalam reguły. — Uniósł prowokacyjnie jedną brew.

— W porządku. Zagrajmy — rzuciłam niechętnie, mając na uwadze pusty żołądek, który domagał się jedzenia. — Ale ciebie obowiązują te same zasady.

Pokiwał głową i po kilku standardowych pytaniach o ulubiony kolor czy zwierzę (dzięki którym dowiedziałam się między innymi, że Parker nie przywiązywał zbyt dużej wagi do kolorów i nie miał ulubionego oraz że uwielbiałby psy, gdyby Josie nie miała alergii na ich sierść), w końcu przeszliśmy do prawdziwej gry.

Choć z początku byłam do tego negatywnie nastawiona, doszłam do wniosku, że to była idealna okazja, by dowiedzieć się kilku rzeczy na temat Parkera, których wcześniej mogłam się tylko domyślać. Wbrew pozorom, nie rozmawiało mi się z nim tak źle.

— Dlaczego chciałaś grać Hazel? — spytał, gdy kończyłam jeść to nieszczęsne brownie. — Słyszałem, jak rozmawiałaś z panią Montgomery o wzięciu innej roli. A jednak wybrałaś Hazel.

— Nie chciałam — wymamrotałam z pełną buzią, przez co zadławiłam się. Parker nawet nie drgnął, obserwując, jak kaszlę bez opamiętania. — Hej, nie trudź się z pomocą. Wcale nie mogłam właśnie umrzeć — powiedziałam, gdy uporałam się z problemem.

— To tylko ciastko. — Wzruszył ramionami. — Dramatyzujesz.

Przewróciłam oczami.

— Nie chciałam grać żadnej Hazel. Zgłosiłam się raczej po to, żeby być złośliwą jędzą.

— Dla kogo chciałaś być złośliwa? Dla mnie? — spytał.

— No tak, bo przecież całowanie cię przed całą szkołą to taka wielka złośliwość — mruknęłam. — Następne pytanie, bo już na samą myśl o tym robi mi się niedobrze. Dlaczego wyrzuciłeś słonika, którego kupiłam Josie?

— Mieliśmy w domu to gówno w hurtowych ilościach. Pozbyłem się tamtych, więc tego też musiałem — rzucił, po czym od razu przeszedł do następnego pytania: — Komu chciałaś zrobić na złość?

— Veronica Gilmore, kojarzysz? — Parker pokręcił głową, na co zmarszczyłam brwi. — No nie, serio? Jak możesz jej nie znać? — zapytałam dramatycznie, przypominając sobie, jak mówiła mi, że jest twarzą tej szkoły. — No więc to była główna pretendentka do roli Hazel, ale chyba ją wygryzłam. Leci na ciebie.

Parker zaśmiał się i przesunął w moim kierunku kolejny talerzyk. Przeszkadzało mi, że to on decydował, kiedy i co miałam zjeść, ale wolałam już stosować się do tego układu, niż nie jeść w ogóle.

— Dlaczego Ben miał podbite oko?

— Bo został pobity. — Podniosłam głowę gwałtownie, patrząc na Parkera ze zdziwieniem.

— Dlaczego ktoś miałby go pobić? Jest takim fajnym dzieciakiem — powiedziałam, szczerze zdziwiona. Nawet nie zauważyłam, że to było moje drugie pytanie pod rząd, co było niezgodne z zasadami tej gry, ale Parker również tego nie dostrzegł albo zignorował tę regułę.

— Nie wiem, ale dostał już za swoje.

Wtedy przypomniałam sobie nasze pierwsze spotkanie. Parkera szarpiącego kogoś za bluzkę, wystraszonego małolata z sączącą się z nosa krwią i słowa „Zbliż się do niego jeszcze raz, a spuszczę ci taki wpierdol, że nie pozna cię nawet twoja matka", które teraz dźwięczały w mojej głowie bardzo wyraźnie.

Nagle poczułam się bardzo głupio. Przez cały ten czas oceniałam Parkera na podstawie tego incydentu, nawet nie zastanawiając się, jakimi motywami się kierował.

Czy możliwe było, że główny powód, dla którego tak go nienawidziłam, znalazł właśnie swoje usprawiedliwienie?

— Dlatego uderzyłeś tamtego chłopaka — mruknęłam bardziej do siebie, ale i tak mnie słyszał. — Nie jesteś prześladowcą. Broniłeś brata...

Parker podrapał się po karku, nie komentując w żaden sposób moich słów. Wydawało mi się, że odczuwał pewnego rodzaju zażenowanie całą sytuacją i nie chcąc dać po sobie tego poznać, zaczął bawić się jedzeniem. Może sam nie był dumny z tego, jak używał swojej siły.

— Ale i tak jesteś dupkiem — wtrąciłam szybko, żeby nie pomyślał, że wszystko odeszło w zapomnienie. — I zostaw moje ciastko.

Uśmiechnął się do mnie i pomimo protestów, zjadł lukrowane ciasteczko. Dokładnie te, na które miałam teraz ochotę.

— Moja kolej — rzucił, oblizując się. — Dlaczego zdecydowałaś się zapisać do szkoły akurat teraz? To znaczy, chorujesz już trochę, prawda? Dlaczego akurat teraz?

Otworzyłam usta, żeby wyjaśnić mu, że tak właściwie to nigdy nie chciałam chodzić do szkoły, ale zamiast tego zmarszczyłam brwi, kiedy dotarło do mnie, co powiedział.

— Skąd wiesz, że jestem chora?

Nie trąbiłam o tym na prawo i lewo. Lista osób, które miały taką świadomość, była raczej ograniczona i nie sądziłam, że Parker akurat się na niej znajdował.

— Plotki — zapewnił mnie i po raz kolejny chwycił za jakieś moje ciastko.

Nawet to mi już nie przeszkadzało. Byłam pełna.

I właśnie wtedy, być może na dźwięk słowa „plotka", wpadło mi do głowy pytanie i nie mogłam się oprzeć, by zadać je Parkerowi. Wiedziałam, że to złe, ale nie mogłam powstrzymać palącej mnie ciekawości. Tylko od niego mogłam się tego dowiedzieć.

— Okej, gramy va banque* — powiedziałam powoli, prostując się. — Oddam ci moje lody, jeśli na nie odpowiesz. Gotowy?

Skinął głową, jednak minę miał niepewną. Zebrałam się w sobie. To mogła być jedyna taka okazja.

— Czy twój tata naprawdę jest w więzieniu?

Parker poruszył się niespokojnie na krześle. Uśmiech zniknął z jego twarzy, a ja już wiedziałam, że zadanie tego pytania było błędem.

— Pas** — przerwał mi i podniósł się z fotela, zostawiając mnie samą z narastającym poczuciem winy i wielkim pucharem roztapiających się lodów. 

Nagle przestałam mieć na nie ochotę. 


«w hazardowej grze w karty: (stawka) o cały bank» 

** «w hazardowej grze w karty:rzucenie kart - równoznaczne z rezygnacją z dalszej gry w danym rozdaniu»

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro