Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. Dla odmiany

Przez kilka kolejnych dni, dokładnie o tej samej godzinie każdego ranka, Parker stawał na moim podjeździe, czekając, aż zejdę na dół i wsiądę do jego samochodu. Musiał być szalony, skoro myślał, że naprawdę to zrobię, chociaż czasem miałam wrażenie, że w rzeczywistości to ja byłam wariatką.

Powtarzający się około tygodnia schemat zaczynał działać mi na nerwy, ale doszłam do wniosku, że jedynym, co mogłam w tej sytuacji zrobić, było kompletne olewanie Presleya i jego żałosnej intrygi. Nie wiedziałam jeszcze, do czego ona zmierzała, ale nie miałam zamiaru dać się w to wciągnąć.

Starając się być w gotowości na każdy jego ruch, obserwowałam uważnie poczynania chłopaka. Na pierwszy rzut oka wydawały się one niegroźne, bo Parker sprawiał wrażenie zwyczajnego chłopaka, który zwyczajnie starał się o względy zwyczajnej dziewczyny i zwyczajnie jej to okazywał.

1. O godzinie siódmej trzydzieści rano wjeżdżał na moje podwórko przy akompaniamencie klaksonu.

2. Znosił cierpliwie wszystkie moje środkowe palce wystawione z jego kierunku, gdy omijałam jego auto i szłam na przystanek.

3. Czekał na mnie na parkingu, otwierał mi drzwi, prawie skończył z chamskimi odzywkami (prawie, bo oczywiście wciąż mu się zdarzały i właśnie w takich momentach widziałam w nim starego Parkera), dosiadał się do mnie na każdym przedmiocie, na którym siedziałam sama i na dodatek jadał lunch ze mną i Romiem.

To wszystko brzmiało niewinnie i pewnie wielu osobom wydawałoby się urocze. Ja wiedziałam jednak, że ani ja, ani Parker nie byliśmy zwyczajnymi ludźmi i nie mógł do mnie tak zwyczajnie zarywać. To było nie do przyjęcia.

„Śmiem twierdzić, panno Hazel, że patrzenie na moją twarz przyprawia panią o zgoła inne uczucia" pomyślałam nagle, dosłownie słysząc w głowie głos Presleya i wzdrygnęłam się.

Byłam już ubrana i gotowa do szkoły, ale przedłużałam moment wyjścia jak tylko mogłam. Odczuwałam nieprzyjemne uczucie w żołądku, przez co nawet nie tknęłam śniadania i musiałam wywalić rozmiękłe płatki do kosza.

— Źle się czujesz? Jesteś chora? — spytała mama, kończąc rozmowę z jakimś klientem i patrząc na mnie uważnie.

— Tak, śmiertelnie nawet — odpowiedziałam sucho.

— Akurat to nigdy nie przeszkadzało ci w jedzeniu śniadania. — Założyła ręce na piersiach. — Szczególnie, gdy w grę wchodziły Froot Loops.

Owszem, to były moje ulubione płatki. Ale czy to oznaczało, że musiałam zawsze i bezwarunkowo mieć na nie ochotę?

„Tak" podpowiedział mi jakiś wewnętrzny głos, uświadamiając mi, że próbowałam oszukać nie tylko mamę, ale i siebie samą.

— Chodzi o tego Presleya?

To jedno pytanie przelało czarę goryczy. Westchnęłam głośno i opuściłam bezwiednie ramiona wzdłuż mojego ciała, a ona tylko się uśmiechnęła.

— Jak to możliwe, że ciągle o czymś zapominasz, a jego nazwisko pamiętasz bezbłędnie, mimo że usłyszałaś je tylko raz? — rzuciłam oskarżycielsko.

— Zapominasz o mojej kolekcji płyt Elvisa, skarbie. Takiego nazwiska nie da się przecież ot tak zapomnieć. Ale ty o tym chyba wiesz najlepiej — dodała.

Otworzyłam szerzej oczy. Co ona mi sugerowała?

— Nie, nie wiem, mamo — warknęłam. — Tak się składa, że nie słucham, nie słuchałam i nigdy nie będę słuchała Presleya. Więc możesz z łaski swojej zejść ze mnie? Boże, zostałam wrogiem we własnym domu.

W gruncie rzeczy nie chodziło jednak o Elvisa, którego swego czasu naprawdę mocno lubiłam. I ona doskonale o tym wiedziała, a jednak zignorowała moją aluzję.

Mama zachichotała, jakby miała siedemnaście lat i posłała mi spojrzenie typu ach-ta-młodzieńcza-miłość, a gdy westchnęłam, przerodziło się w bardziej nie-próbuj-udawać-i-tak-wiem-swoje. Och, gdyby tylko wiedziała, w jak wielkim błędzie była.

Nie miałam siły jej uświadamiać, więc wstałam, świadomie wybierając towarzystwo Parkera. Wyszłam na zewnątrz, nie trudząc się nawet, by powitać go standardowo środkowym palcem. On jak zwykle otworzył mi drzwi ze strony pasażera, ja jak zwykle go minęłam, on zamknął te przeklęte drzwi i obszedł Mustanga, rozsiadając się (jak zwykle) na jego masce.

Czułam się jakbym właśnie przeżywała déjà vu, bo Parker miał nawet tę samą głupawą minę co wczoraj, przedwczoraj i kilka poprzednich dni. Zmieniały się właściwie tylko ciuchy, które miał na sobie, a tego dnia ubrany był akurat w czarną bluzę przez głowę i dopasowane, lekko znoszone jeansy. Niechętnie musiałam przyznać, że miał dobry gust, jeśli chodziło o ubrania.

— To już się robi nudne, wiesz? — mruknęłam, zaszczycając go obojętnym spojrzeniem.

— Dla odmiany mogłabyś wsiąść. — Wzruszył ramionami.

— Dla odmiany mógłbyś przestać palić. — Wskazałam głową na papierosa, którego trzymał w ręce, a on, ku mojemu zaskoczeniu, zgasił go. — I jeszcze może zostawić mnie w spokoju, skoro już spełniasz moje prośby.

— A ty dla odmiany mogłabyś przyjść na ćwiczenie tekstu — kontynuował. — Czekałem na ciebie cały wieczór. Nawet zamówiłem pizzę.

— Wiesz co? Dla odmiany mnie to obchodzi. — Zrobiłam smutną minę, a po chwili dodałam: — A nie, czekaj, jednak nie. Wybacz.

Uśmiechnął się i pokręcił głową.

— Kiedy w końcu zauważysz, że naprawdę się staram? — jęknął. Widziałam, że on też miał dość i naprawdę mnie to cieszyło.

— Przecież ja to zauważam. — Wydęłam wargi. — Tylko naprawdę nie mogłoby mnie to obchodzić mniej. Mi nie zależy, tobie też tak naprawdę nie, po co robić tę szopkę, Parker?

— Bo... Chcę spróbować. Nie jesteś jak inne dziewczyny, Win... Nora — poprawił się szybko, ale nie umknęło mi to, że chciał do mnie powiedzieć „Winslow". Tak samo jak nie umknęła mi zaciśnięta szczęka. O co z tym chodziło?

Zaczęłam się śmiać. Naprawdę, zaczęłam się śmiać w głos, prawdopodobnie budząc wszystkich sąsiadów, którzy jeszcze spali. Parker chciał ze mną spróbować. Bo byłam, uwaga, INNA NIŻ WSZYSTKIE.

Przekomiczne.

Otarłam łzę, która chciała spłynąć mi po policzku i już miałam zacząć szydzić z jego niedorzecznej wypowiedzi, gdy nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł. Odrobinę upokarzający, może niewykonalny, ale jednak dobry i z pewnością wart spróbowania.

Parker był zdesperowany, co działało ma moją korzyść. Skoro przez tak długi czas miał ochotę poświęcać swoje poranki, tylko po to, by zobaczyć mnie wychodzącą z domu i idącą na przystanek, z pewnością był w stanie zrobić o wiele więcej. Mogłam więc wykorzystać to, że w tej szkole wszyscy go znali i czuli przed nim respekt, nawet jeśli był on wymuszony.

— Dobrze. Możemy się spotkać i przećwiczyć razem ten tekst — powiedziałam w końcu. — Ale to będą tylko ćwiczenia, jasne? Nie rób sobie nadziei.

Oczy Parkera rozszerzyły się ze zdziwienia. Potrząsnął z niedowierzaniem głową, po czym zrobił krok z moim kierunku.

— Aaaaale — wtrąciłam i cofnęłam się — mam pewne warunki. Po pierwsze, trzymasz łapy przy sobie. Bo przecież nie tknąłbyś mnie nawet dwumetrowym kijem, gdybyś nie musiał, pamiętasz?

— To było... — próbował się usprawiedliwiać.

— Nie tak dawno temu — przerwałam mu. — Nieważne. Nie obchodzi mnie to. Wcale nie chcę, żebyś mnie dotykał, nawet kijem. W sumie szczególnie kijem — dodałam po namyśle.

Zauważyłam, jak na jego twarz wstępuje łobuzerski uśmiech i momentalnie znów zabrałam głos.

— Po drugie, spotkam się z tobą tylko i wyłącznie, jeżeli znajdziesz prześladowcę Romia i dasz mu nauczkę — powiedziałam rzeczowo. — Nie obchodzi mnie, co z nim zrobisz. Ma dać spokój Romiowi, jasne?

Pokiwał głową i uśmiechnął się, prawdopodobnie wciąż nie wierząc, że to była prawda. Mi samej ciężko było w to uwierzyć. Czułam, jakbym wyrzekła się wszystkich swoich wartości albo złamała wszystkie dane przeze mnie obietnice. Ale Romio naprawdę na to zasługiwał.

Poza tym, przecież to nie było tak, że sprzedawałam mu swoje dziewictwo. Zgodziłam się tylko na jedno, małe spotkanie, w dodatku w celach naukowych. Co mogło pójść nie tak?

Parker wstał z maski samochodu i ponownie otworzył drzwi od strony pasażera.

Tym razem to ja się uśmiechnęłam.

— Tego nie przewiduje nasza umowa. — Wzruszyłam ramionami, zasalutowałam mu i ruszyłam w stronę przystanku.

Jak zwykle.

***

— Twój chłopak nie jadł dziś z nami lunchu — stwierdził Romio, odprowadzając mnie do mojej szafki. — Zabiłaś go? Jakoś nie widziałem go od rana.

— A co, tęsknisz za nim? — mruknęłam. — Poza tym, to nie jest mój chłopak i doskonale o tym wiesz.

Jego włosy były jakby krótsze, twarz odświeżona, a on sam wydawał się być jakoś mniej spięty. Być może przyczyną tego była Veronica, której ponad tygodniowa nieobecność wydawała się wszystkim wychodzić na dobre. Planowałam zacząć wypytywać go o sytuację między nimi, bo najprawdopodobniej jakoś istniała, ale nie wiedziałam, jak się za to zabrać, by nie psuć mu humoru.

— Okej, przyszły tatuś twoich dzieci, też może być. — Wyszczerzył się. — W każdym razie, nie zaprzeczyłaś. Umarł? Trzeba ci pomóc z ciałem?

Westchnęłam i włożyłam książki do szafki, zostawiając w plecaku tylko te, które były mi potrzebne do odrobienia pracy domowej zadanej na weekend. Spojrzałam na niego pobłażliwie.

— Możesz przestać z tymi określeniami? Drażni mnie to.

— Za późno. Już wymyśliłem nazwę dla waszego parringu — wykrzyknął entuzjastycznie. — Winsley! Brzmi czadowo, nie?

— Nie posikaj się w majtki. — Przewróciłam oczami, a później spojrzałam na niego poważnie. — Czekaj, czy to nie ty kazałeś trzymać mi się od niego z daleka? Coś się zmieniło w tej kwestii?

— Tak, kazałem. — Tym razem to on wywrócił oczami. — Naprawdę nie miał dobrej reputacji i zachowywał sie jak buc. Ale wszystko się zmieniło. Nie jesteście już dla siebie wredni... To znaczy, on dla ciebie nie jest, bo bez obrazy, kwiatuszku, ale w tym związku to ty jesteś zołzą.

— Romio — upomniałam go. — Nie ma żadnego związku, okej?

Zatrzasnęłam z hukiem szafkę, zastanawiając się, dlaczego wszyscy próbowali mi wmówić, że między mną, a Parkerem działo się coś, czemu bliżej było do miłości niż nienawiści. Nawet Romio, który ostrzegał mnie przed Presleyem, nagle zmienił nastawienie i podczas wspólnego lunchu rozmawiał z nim jak ze starym przyjacielem.

— Aha — powiedział. — I on codziennie po ciebie przyjeżdża, bo po prostu nie ma co robić, a jada z nami lunch, bo brakuje miejsca na stołówce. Proszę cię, Nora, zanim zaczęłaś chodzić do naszej szkoły, on w ogóle nie wchodził do tej stołówki. Właściwie nawet niezbyt często chodził do szkoły.

— Jesteś naiwny, Romio. — Położyłam ręce na biodra. — A nawet głupi, jeśli myślisz, że zmienił się tak drastycznie, bo nagle się we mnie zakochał.

— Nie mówię, że od razu zakochał. — Uniósł ręce w obronnym geście. — Ale może zauważył, że jesteś świetną dziewczyną i...

— W samo sedno, Mendez. — Usłyszałam za plecami i poczułam rękę na swoim ramieniu. — Czy najbardziej świetna dziewczyna na świecie jest gotowa na randkę? — szepnął Parker do mojego ucha.

— To nie jest randka. — Przewróciłam oczami. — Poza tym, mówiłam ci, że najpierw...

Zanim dokończyłam swoją wypowiedź, podszedł do nas wysoki, dobrze zbudowany chłopak, rzucając spojrzenie Presleyowi. Kojarzyłam go ze stołówki, a konkretniej ze stolika, który zaklasyfikowany był jako stolik „goryli". Romio wyprostował się nienaturalnie i spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi, a ja już wiedziałam, o co chodziło w całej tej sytuacji.

— Trochę sobie porozmawialiśmy — powiedział cicho Parker, potwierdzając moje przypuszczenia.

— Szybko poszło. Mam nadzieję, że ta rozmowa — zaakcentowałam to słowo — będzie skuteczna. Tylko czemu mam wrażenie, że właściwie padło niewiele słów? — Parsknęłam śmiechem, jednak na tyle cicho, by nie usłyszał mnie Romio i jego prześladowca.

Nie popierałam przemocy, ale samo patrzenie na twarz osoby odpowiedzialnej za notoryczne wyrządzenie krzywdy Romiowi sprawiało, że chciałam mu przyłożyć. Cieszyłam się, że zrobił to Parker, który umiał to robić lepiej (i przy okazji tak, by bardziej bolało) ode mnie.

Oparłam się o szafkę, nie strącając jego ręki z mojego ramienia. Spojrzałam na niego ze szczerym uśmiechem. Choć nie zrobił tego bezinteresownie, naprawdę doceniałam, że pomagał mojemu przyjacielowi.

— Mendez... — Odchrząknął tamten chłopak. Ponownie spojrzał na Parkera, który najprawdopodobniej uraczył go morderczym spojrzeniem. — Chciałem cię bardzo przeprosić, stary. Tamto się, yyy... więcej nie powtórzy, okej? Powiem wszystkim chłopakom, że jesteś naprawdę spoko. — Znów nerwowe spojrzenie na Presleya. — Sztama?

Romio stał wryty i nie mógł wykrztusić ani słowa. Zlustrował wzrokiem wyciągniętą rękę chłopaka, po czym spojrzał na mnie i na Parkera. Potrząsnął lekko głową, jakby otrząsając się z szoku i uściskał jego dłoń. Gdy ten mały i dość cichy pokój został zawarty, Parker kiwnął głową na chłopaka, a ten zmył się tak szybko, jak tylko się pojawił.

— Co się właśnie wydarzyło? — wydukał Romio. — To była ostatnia rzecz, której bym się spodziewał. On mnie... przeprosił. Kurna, przeprosił!

Uśmiechnęłam się do niego szeroko. Miło było widzieć go tak szczęśliwego.

— Jedziemy do mnie czy do ciebie? — spytał mnie nagle Parker, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony.

Romio uniósł brew, czekając, aż odrzucę jego propozycję, zaznaczając przy okazji, jak wielkim jest idiotą i jak bardzo go nie cierpię. Przez myśl przemknęło mi nawet, by rzeczywiście tak zrobić, ale mimo wszystko byłam mu coś winna.

— W moim domu w każdej chwili może być siostra — powiedziałam. Kątem oka zauważyłam, jak Romio otwiera buzię ze zdziwienia.

„Robię to tylko dla ciebie, kretynie" pomyślałam ze złością, ale nie mogłam tego powiedzieć na głos.

Już miałam mówić, że możemy jechać do jego domu, ale nagle zaczęło mi burczeć w brzuchu. Zupełnie jakby mój żołądek nie tylko przypominał mi o niezjedzonym śniadaniu oraz lunchu, ale również ostrzegał mnie przed zostaniem sam na sam z Parkerem.

Sygnałów żołądka nie należało lekceważyć.

— Znasz kawiarnię na North Row? — zapytałam. — Możemy jechać tam?

— Jak chcesz. — Wzruszył ramionami i zabrał stojący na ziemi plecak, który należał do mnie. Nawet nie protestowałam.

— Okej. Idź do samochodu — zakomenderowałam. — Zaraz do ciebie przyjdę.

Nagle poczułam, że musiałam się choć trochę usprawiedliwić przed Romiem, który nawet nie ukrywał swojego zdziwienia.

— Hau, hau. — Parker przewrócił oczami, ale uśmiechnął się i rzeczywiście jak piesek ruszył w stronę wyjścia.

— Wciąż go nie lubię — oznajmiłam, gdy zniknął za drzwiami. — A to... To tak... dla odmiany.

— Mhm — mruknął tylko, ale nie brzmiało to zbyt przekonująco. — Dla odmiany. — Zrobił cudzysłów z palców, a później bezceremonialnie wyciągnął telefon.

Przewróciłam oczami na to, że nawet się ze mną nie pożegnał i odwróciłam się na pięcie. Doszłam do wniosku, że im szybciej zacznie się moje spotkanie z Parkerem, tym szybciej się skończy i postanowiłam nie marnować ani chwili.

Zanim jednak doszłam do drzwi, poczułam wibracje w kieszeni spodni. Wyjęłam z niej telefon i zauważyłam, że na wyświetlaczu widniała krótka wiadomość, której nadawcą był Romio. Zaśmiałam się na widok nazwy, którą sam mi ustawił, a później zmarszczyłam brwi, widząc treść sms'a.

Od: MY GORGEOUS BEST FRIEND

#WINSLEY!

Mogłam przysiąc, że szczerzył się teraz od ucha do ucha, bardzo z siebie zadowolony.

Nie odwracając się, pokazałam mu środkowy palec i ruszyłam przed siebie, wprost do paszczy lwa. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro