Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15. Naprawdę wspaniały pomysł

Wyjrzałam jeszcze raz przez okno, żeby upewnić się, czy to, co tam widziałam, przypadkiem mi się nie przywidziało. Zmrużyłam oczy, a potem zasunęłam żaluzje i wróciłam do łóżka, gdzie leżał mój laptop. Trąbienie wciąż nie ustawało.

Włożyłam słuchawki do uszu i puściłam pierwszą lepszą piosenkę z jakiejś playlisty na Spotify, byle tylko zagłuszyć ten irytujący dźwięk.

Drzwi od mojego pokoju otworzyły się i stanęła w nich Olivia w piżamie. Po zaspanych oczach wywnioskowałam, że znów ucinała sobie popołudniową drzemkę. Właściwie Olivia ostatnio nie robiła nic innego. Przychodziła ze szkoły, kładła się spać, wychodziła do szkoły.

Cóż, nie mogłam jej za to winić. Sama miałam ochotę robić to każdego dnia.

Ale Olivia zawsze była typem osoby aktywnej i każdą wolną chwilę spędzała poza domem. Robiła to głównie z powodu mieszkającej za ścianą siostry, której nienawidziła najbardziej na świecie, a skoro w tej kwestii nic się nie zmieniło, zupełnie nie rozumiałam, dlaczego Olivia prawie w ogóle nie wychodziła ze swoimi znajomymi.

— Przysięgam, że jeżeli nie zejdziesz do niego i nie wsiądziesz do jego samochodu, zabiję cię — mruknęła, gdy wyjęłam jedną słuchawkę z ucha.

Tak właśnie wyglądało wymarzone popołudnie nastolatki.

— Hej, a może to po ciebie? — Uśmiechnęłam się fałszywie. — No dalej, wsiądź do jego samochodu zamiast mnie. Przecież jest taki przystojny. Przystojniejszy niż Justin, prawda?

Zamknęłam klapę laptopa odrobinę zbyt gwałtownie.

— Gdyby Justin się dowiedział... — rzuciła cicho Olivia, a ja zmarszczyłam brwi i spojrzałam na nią pytająco. Blondynka wyglądała, jakby chciała jeszcze coś powiedzieć, ale nagle otrząsnęła się i wróciła do swojego znużonego tonu. — Po prostu zejdź na dół.

Widziałam po niej, że nie miała ochoty na kłótnię, a że mi też się do tego nie paliło, bez słowa wstałam z łóżka. Upewniłam się, że moje okno jest całkowicie zakryte i zdjęłam z siebie ogromną białą bluzkę, którą zastąpiłam koszulką w moim rozmiarze. Na nogi wciągnęłam czarne rurki, a na plecy narzuciłam moją ulubioną jeansówkę. Przeczesałam włosy palcami i spojrzałam w lustro. Przeszło mi przez myśl, że mogłam użyć trochę korektora i pudru, może nawet pomalować rzęsy lub posmarować usta błyszczykiem.

Ale to był przecież tylko Parker stojący przed moim domem. Po co miałam się starać?

Zeszłam na dół i ponownie wyjrzałam przez okno. Granatowy Mustang zaparkowany był na moim podjeździe, a jego kierowca stał oparty o maskę i palił papierosa, rozmawiając jednocześnie z kimś przez telefon.

Wzięłam głęboki oddech i wyszłam na zewnątrz z najbardziej obojętną miną, na jaką było mnie stać.

Parker spojrzał na mnie i uśmiechnął się, po czym pożegnał się ze swoim rozmówcą i wcisnął czerwoną słuchawkę.

— Możesz mi wyjaśnić, co robisz pod moim domem i dlaczego, do jasnej cholery, zakłócasz spokój mojej rodziny? — warknęłam, zakładając ręce pod biustem. — Nie wystarcza ci to, że maltretujesz mnie w szkole?

Rzucił papierosa na ziemię i przydeptał go butem. Dalej uśmiechał się do mnie zawadiacko. Spojrzałam mu w oczy, oczekując rozszerzonych źrenic czy zaczerwienionych spojówek, co potwierdziłoby moją tezę co do zażywania narkotyków, ale wszystko było w najlepszym porządku.

— Urocza jak zawsze — powiedział w końcu. — Pomyślałem sobie, że wpadnę po ciebie i razem pojedziemy na próbę. Pani Montgomery prosiła, żebyśmy byli wcześniej.

— Okej, po pierwsze, nie ma żadnego „my" i „razem". — Zaśmiałam się. — Doceniam twój gest, Parker, naprawdę. To byłoby nawet miłe, gdyby nie brać pod uwagę naszej dotychczasowej relacji i tego, że jesteś dupkiem.

Presley pokręcił głową z uśmiechem i wsiadł do samochodu, oczekując, że zrobię to samo. Ja tylko prychnęłam i z satysfakcją wyminęłam auto, ruszając w stronę przystanku.

Parker odjechał z mojego podwórka dopiero w momencie, gdy wsiadłam do autobusu. Szczęśliwie dla mnie, nie robił żadnej sceny, którą niewątpliwie byłoby na przykład podążanie za żółtym pojazdem i pojechał prosto do szkoły.

Oparłam się wygodnie o siedzenie i opuściłam powieki. Wzdrygnęłam się, gdy mimowolnie wyobraziłam sobie bruneta, który uśmiechał się do mnie zadziornie. Westchnęłam i otworzyłam oczy. Czy naprawdę nie wystarczyło, że nękał mnie w realnym życiu? Musiał jeszcze wypełniać moje myśli?

Nie wiedziałam, dlaczego właściwie o nim myślałam, ale jedno było pewne.

Miałam ogromny mętlik w głowie.

Po co właściwie było to wszystko?

Dlaczego chłopak, który jeszcze dwa dni temu zamordowałby mnie z zimną krwią, nagle starał się o moje względy? Czy to był jakiś przykry żart? Zakład z kolegami?

Nie wierzyłam ani przez chwilę w szczerość jego intencji. Ludzie nie zmieniali swoich poglądów tak nagle. Nie w ciągu jednego dnia i nie bez powodu. A Parker zdecydowanie nie miał powodu, by zupełnie znienacka stwierdzić, że jednak mnie lubi.

Byłam przerażona, że nagle „Zejdź mi z oczu, mam dobry humor" zmieniło się w „Pomyślałem sobie, że wpadnę po ciebie", a stwierdzenie, że jestem ofiarą i do niczego się nie nadaję ustąpiło miejsca „jesteś słodka, kiedy się złościsz". Te słowa same w sobie były już wystarczająco tandetne, a gdy na dodatek mówił je Presley, jeszcze przybierały na beznadziejności.

Gdy wychodziłam z autobusu, Parker już czekał na mnie przed szkołą. Znów palił tego przeklętego papierosa, a gdy podeszłam bliżej niego, bezceremonialnie chuchnął mi dymem prosto w twarz. Zacisnęłam szczękę i zmusiłam się, by iść dalej.

Drogę do auli pokonałam chyba najszybszym tempem, na jakie było mnie stać. Nie chciałam ponownie wejść do środka w tym samym momencie co Parker, co na pewno nie uszłoby uwadze osobom należącym do kółka teatralnego. A jako że należały do niego między innymi Veronica Gilmore i Sofia Puerto, a także kilka innych osób, które niezbyt umiały trzymać język za zębami, nie mogłam ryzykować.

— Nora, kochanie! — krzyknęła pani Montgomery, gdy tylko weszłam do auli. Podeszła do mnie i cmoknęła mi ustami tuż przy policzku. Miałam nadzieję, że jej czerwona pomadka nie odbiła mi się na twarzy.

Zauważyłam, że w środku było o wiele więcej osób niż na ostatniej próbie i większość z nich nie ćwiczyła swoich ról, zajmując się raczej przygotowywaniem dekoracji. Widziałam powstający w tle zamek i drzewa z kartonu, a jakieś dziewczyny siedzące najbliżej drzwi łączyły ze sobą kwiaty, tworząc girlandy.

Z ulgą dostrzegłam, że w auli nie było nawet śladu obecności Veronici Gilmore.

— Parker — przywitała się z chłopakiem, który zjawił się kilka sekund po mnie. — Czekaliśmy już tylko na was.

— Bylibyśmy szybciej, gdyby ktoś — zaakcentował ostatnie słowo — nie był taki uparty i wsiadł do samochodu.

Puściłam jego uwagę mimo uszu, a gdy pani Montgomery uniosła obie brwi, stwierdziłam, że to najwyższa pora na zmianę tematu.

— Od czego właściwie mamy zacząć, pani profesor? — spytałam. — Zupełnie się na tym nie znam. Na ostatnich próbach tylko czytaliśmy scenariusz i właściwie to... No, nie mam zielonego pojęcia, co mam robić.

Kobieta uśmiechnęła się ciepło i pociągnęła mnie za rękę, prosto za biały, elegancki parawan. Spojrzałam na znajdującą się za nim otwartą skrzynię, w której znajdowały się jakieś ciuchy i buty. Pani Montgomery schyliła się i wyciągnęła z kuferka nieszczególnie ładną, bladoróżową sukienkę i dobrała do niej białe pantofelki z kwadratowym noskiem. Strój był dość prosty, bez zbędnych zdobień, co trochę mnie zdziwiło, szczególnie, że to pani Montgomery ją wybrała. Suknia miała dekolt w łódkę i lekko bufiaste rękawy, które później stawały się obciślejsze i sięgały aż do nadgarstka, a jej dół udekorowany był haftowanymi różyczkami.

— To tylko przejściowe, więc nie martw się za bardzo — rzuciła rozbawiona nauczycielka. — Hazel nie jest byle kim. Zasługuje na lepszą kreację. Właściwa sukienka dojdzie niestety dopiero tydzień przed przedstawieniem, więc póki co będziesz musiała ćwiczyć w tym. Ale obiecuję ci, że warto jest czekać, to prawdziwe cudo!

— Nie jest różowa, prawda? — jęknęłam.

— Nie, kochanie, nie jest. — Zaśmiała się i podała mi strój, dołączając do niego białą pelerynę. — Gdy tylko się przebierzesz, wyjdź na scenę. Mamy kilka spraw do omówienia.

Z niechęcią zamieniłam jeansowe portki na sukienkę, w której zapewne wyglądałam jak landrynka i wyszłam zza parawanu. Pani Montgomery natychmiast mnie zauważyła i po wykrzyknięciu kilku słów po francusku, których oczywiście nie rozumiałam, zaczęła poprawiać coś przy moich plecach. Domyśliłam się, że chodziło o gorset.

— Zacznijmy od początku. Hazel Brookshire jest marzycielką i bardzo, bardzo wrażliwą dziewczyną — powiedziała, wiążąc go tak mocno, że gwałtownie wciągnęłam powietrze. — Wierzy w siłę prawdziwej miłości i przeżywa wielkie rozczarowanie, gdy dowiaduje się, że musi wyjść za mąż za króla Augusta. Ale, jak przystało na dobrą córkę i kobietę w tamtych czasach, godzi się ze swoim losem i posłusznie opuszcza rodzinny dom na rzecz pałacu. Nie ma zresztą innego wyjścia, ale istotne jest, by przedstawić jej pokorę i oddanie ojcu, moja droga.

— W takim razie chyba nie jestem odpowiednia do tej roli — stwierdziłam. — Ostatnie, co mogłabym o sobie powiedzieć, to że jestem pokorna jak baranek.

— Raczej uparta jak osioł. — Usłyszałam za plecami.

Odwróciłam się do stojącego za mną Parkera, który wyglądał chyba nawet gorzej ode mnie. Miał na sobie pończochy, obcisłe brązowe spodnie w małe kropki, które sięgały mu lekko za kolano, koszulę z jakimś śmiesznym kwiatowym motywem i kamizelkę w kolorze spodni. Kończył właśnie zapinać mankiety koszuli i patrzył na mnie z uśmiechem.

Udawanym uśmiechem, warto dodać.

Pani Montgomery skarciła go wzrokiem i wróciła do wiązania mojego gorsetu, podczas gdy ja powiedziałam bezgłośnie „frajer". Parker w odpowiedzi puścił mi oczko i zaśmiał się, widząc, jak zażenowana byłam tym gestem.

— Musisz być kobieca, delikatna, pełna miłości dla każdego — kontynuowała nauczycielka. — Szczególnie dla Edwarda. — Spojrzała na Presleya, jednocześnie kończąc sprawę z moją sukienką. — Z początku to trochę trudne, bo młodszy McAllister jest zuchwały i bardzo odważny...

— Och, w takim razie Parker idealnie pasuje do tej roli — przerwałam jej.

— Rzeczywiście, zazwyczaj jestem dość odważny — odparł, przeczesując włosy dłonią.

— Zgadzam się, w tej kwestii Parker na pewno sobie poradzi — dodała pani Montgomery. — Ale pamiętaj, że Edward jest też niezwykle szarmancki i potrafi zjednać sobie każdą kobietę. Potrafisz wcielić się w tę rolę?

— Oczywiście — powiedział poważnie, po czym założył czarny kapelusz z piórem i spojrzał mi prosto w oczy. — Zjednywanie sobie młodych kobiet to moja specjalność.

Nagle poczułam się strasznie nieswojo. Chodziło mu o mnie? Mnie też próbował sobie zjednać?

Pani Montgomery mówiła coś jeszcze, nie tylko do mnie i Parkera, ale całego kółka teatralnego. Nie potrafiłam skupić się na ani jednym jej słowie, wciąż wgapiając się w chłopaka, który teraz wydawał się mnie ignorować. Zupełnie jakby zdawał sobie sprawę z zamieszania, jakie wywołał w mojej głowie i celowo milczał, chcąc spotęgować ten efekt. W tym momencie na niczym mi tak nie zależało, jak na zrozumieniu sensu jego wypowiedzi.

Wybudziłam się z amoku dopiero w momencie, gdy jego ręka spoczęła na moim ramieniu. Zrzuciłam ją z siebie i uniosłam wysoko głowę.

Pani Montgomery odwróciła się do nas i zmierzyła nas spojrzeniem, prawdopodobnie zauważając napięcie między nami. Ale nawet jeśli ciekawiła ją ta kwestia, nie dała tego po sobie poznać i nie skomentowała tego w żaden sposób.

— Zacznijmy od jednej z pierwszych waszych wspólnych scen, czyli poznanie Edwarda i Hazel — zarządziła. — Wbrew pozorom, pierwsze spotkanie tej dwójki nie odbywa się w pałacu króla Augusta, a na rynku. Strona dziesiąta i jedenasta — powiedziała do suflera, po czym zwróciła się do nas: — Pamiętacie swoje kwestie?

Kiwnęłam posłusznie głową i nie czekając na reakcję Parkera, oddaliłam się w stronę prowizorycznego stoiska, gdzie stał już krępy chłopak grający piekarza. Kojarzyłam go z grupy wsparcia.

Pani Montgomery skinęła głową, a ja zarzuciłam na głowę kaptur peleryny i stanęłam na swoim miejscu.

Przyglądałam się plastikowym wypiekom, kątem oka obserwując podchodzącego do nas chłopca z gimnazjum w obdartych łachmanach, któremu przypadła rola żebraka. Poczekał, aż sprzedawca się odwróci, po czym złapał za pierwszą lepszą rzecz, która nawinęła mu się pod rękę i zaczął uciekać, ściągając na siebie całą uwagę. Piekarz ruszył za nim w pogoń, zupełnie mnie nie zauważając.

Rozejrzałam się dyskretnie, tak, jak było napisane w scenariuszu i już wyciągałam rękę po stojący najbliżej mnie chleb, gdy nagle ktoś złapał mnie za nadgarstek.

— Co my tu mamy? — zapytał Parker niskim głosem.

Odwróciłam się gwałtownie i rozchyliłam wargi, które wprawiłam w drżenie. Normalnie już dawno wyrwałabym rękę z uścisku i rzuciła w jego stronę jakąś chamską odzywką, ale musiałam pamiętać, że nie byłam w tym momencie Norą. Tymczasowo zmieniłam się w Hazel, a ona była wystraszona i nawet nie przeszło jej przez myśl, by pyskować mężczyźnie.

— Ja... Chciałam to kupić — wydukałam.

— Kupić? — Parker uniósł drwiąco jedną brew i przesunął spojrzeniem po mojej sylwetce. W tym momencie nie mogłam sobie przypomnieć czy scenariusz rzeczywiście nakazywał mu tak chłonąć mnie wzorkiem, czy tę część dodał już sam. — Przepraszam, nie pamiętam tekstu — powiedział nagle.

To było wręcz niemożliwe. Ta kwestia była tak krótka, że nawet ja ją pamiętałam. A przecież to Parker miał większe doświadczenie w aktorstwie.

— Kupić? A gdzie ma pani pieniądze, droga pani? — powiedziałam za niego i wróciłam do odgrywania Hazel. Skłoniłam się lekko. — W sakiewce, panie. Odejdę już, jeśli pozwolisz.

— Pokaż — zażądał i wyrwał mi z ręki biały woreczek, na co zareagowałam okrzykiem pełnym zdumienia.

Zagryzłam wargę, gdy zaglądał do środka i zmusiłam swoje oczy do tego, by się zaszkliły. Z napięciem oczekiwałam na dalsze słowa, po których powinnam rozpłakać się i zacząć błagać go o litość. Ale Parker tylko spojrzał na mnie, uśmiechnął się zawadiacko i powtórzył:

— Nie pamiętam tekstu.

Olśniło mnie. On wcale nie miał problemów z pamięcią. To było celowe zagranie. Tylko po co ośmieszał się przed tyloma ludźmi, skoro najwidoczniej doskonale znał tekst?

— Proszę mnie nie okłamywać, droga pani. Nie przystoi tak uroczej młodej damie plugawić ust nieprawdą — podpowiedział mu sufler, ale pani Montgomery mu przerwała.

— Ce qui se passe? To już drugi raz. O co chodzi, Parker? — Zmarszczyła brwi. — Masz jakiś problem z tekstem?

— Tak. — Wzruszył ramionami. — Zupełnie nie wchodzi mi do głowy.

— Musisz więcej pracować, kochanie. Wiem, że to nie jest szczyt twoich możliwości i stać się na więcej. Może...

I znów ten zawadiacki uśmiech. Odsunęłam się od niego, wyczuwając, że miał w planach coś bardzo złego.

— Właściwie, mam pomysł, pani Montgomery — przerwał jej. — Może moglibyśmy z Norą spotykać się dodatkowo, na przykład po lekcjach i ćwiczyć tekst? Mam wrażenie, że dwa razy w tygodniu to zdecydowanie za mało.

Otworzyłam usta ze zdziwienia. Co za cham!

— To bardzo dobry pomysł! — Kobieta klasnęła w dłonie. — Będziecie mogli w spokoju poćwiczyć granie chemii między Hazel i Edwardem, bez wścibskich spojrzeń i ludzi z zewnątrz. Czemu ja sama na to nie wpadłam?

Spojrzałam na niego z chęcią mordu w oczach. On najpierw zacisnął szczękę, potem rozluźnił ją i uśmiechnął się. Spojrzał na mnie triumfalnie.

— Skoro nie chciałaś umówić się ze mną tradycyjnie, panienko, musiałem posunąć się do tak nikczemnej, bezczelnej intrygi — szepnął, żeby nie usłyszała go pani Montgomery i inni ludzie. — Mam nadzieję, że wybaczysz mi moją niepraworządność i łaskawie dasz zaprosić się na wspólną kolację.

— Och, panie Edwardzie, nie sądzę że do tego dojdzie — syknęłam równie cicho. — Ubolewam nad tym, ale spotkanie nie będzie miało miejsca, gdyż samo patrzenie na pańską szpetną twarz przyprawia mnie o nieodzowne i niewypowiedziane pragnienie natychmiastowego zakończenia swojego żywota.

Parker tylko uśmiechnął się na te słowa i przysunął bliżej mnie.

— Śmiem twierdzić, panno Hazel, że patrzenie na moją twarz przyprawia panią o zgoła inne uczucia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro