Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Ty i Parker?

— To nie jest w żadnym stopniu moja wina — powiedziałam, zakładając ręce na piersiach.

— Moja też nie — stwierdził Parker.

— Moja tym bardziej nie — dorzucił Romio. — Nawet nie byłem z nimi w grupie.

Dyrektor spojrzał na naszą trójkę pobłażliwie, jakby doskonale wiedział, co zaszło w pracowni chemicznej. Nie jakby znał naszą wersję, albo wersję przestawioną mu przez Ropuchę, ale prawdziwe wydarzenia, które miały tam miejsce.

Ale skąd mógł wiedzieć, że Parker Presley zaprosił mnie na randkę, a ja, zupełnie zszokowana i przerażona, zrzuciłam na ziemię zlewkę, w której znajdował się stworzony przez nas podwodny ogród? Albo że Romio, próbując mi pomóc, został uznany za współwinnego i przyprowadzony do niego przez Ropuchę? Czy była w ogóle możliwość, że wiedział, co aktualnie siedziało mi w głowie i dlatego patrzył na mnie z takim dziwnym uśmieszkiem?

Nie było na to rady.

A mimo to czułam, jakby znał całą prawdę. Jakby przejrzał moje myśli na wylot.

Podszedł wolnym krokiem do okna i palcami rozsunął żaluzje, wyglądając na pusty dziedziniec. Choć ciągle mówił poważnym, rzeczowym tonem, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że cała sytuacja niezwykle go bawiła. Znów na mnie spojrzał, a jego usta uniosły się w dziwnym uśmieszku.

— Opowiedzcie mi jeszcze raz, co się tam wydarzyło — poprosił. — Dlaczego pani Toad jest taka oburzona i twierdzi, że zrobiliście to specjalnie?

Posłałam Parkerowi mordercze spojrzenie i nakazałam wzrokiem, by to on zabrał głos. W końcu to wszystko było jego winą.

— Projekt na lekcji chemii nie przebiegł tak, jak powinien — wyjaśnił zwięźle. — Zdarza się. Pani Toad po prostu źle zinterpretowała sytuację.

Dyrektor jednak najwidoczniej zdawał sobie sprawę z tego, że przypadek nie wchodził w rachubę, jeśli chodziło o mnie, Parkera i spięcia między nami.

— Dlaczego to nie zdarza się nikomu innemu, a ciągle wam? Jesteście stałymi bywalcami mojego gabinetu, cała wasza trójka. — Uśmiechnął się.

Tym razem nikt z nas nawet się nie odezwał, bo i nie było żadnego logicznego wytłumaczenia, którym moglibyśmy go uraczyć.

— Nora. — Zwrócił się do mnie. — Jesteś w tej szkole ile? Dwa tygodnie? Coś koło tego, prawda?

Skinęłam głową.

— Byłaś w moim gabinecie więcej razy niż przeciętny uczeń tej szkoły w ciągu swojej sześcioletniej edukacji. To chyba nie jest coś, czym możesz się pochwalić.

Chciałam przewrócić oczami, ale to na pewno nie polepszyłoby mojej sytuacji.

— Sam już nie wiem, co z wami zrobić. — Westchnął przeciągle. — Starałem się dawać wam takie kary, z których wyciągnęlibyście pewne wnioski, a przy okazji czegoś się nauczyli i być może odkryli jakieś zainteresowania. Ale to najwidoczniej ani trochę nie działa, co?

Powoli zaczynałam się denerwować. W jaki sposób chciał nas ukarać? Zostawić w kozie? Na samą myśl o dodatkowych godzinach w tej placówce specjalnej troski wciągnęłam gwałtownie powietrze. I tak spędzałam w szkole za dużo czasu, a miałam spędzać go jeszcze więcej, dzięki przedstawieniu. Tyle mi wystarczyło.

— Nie zrobiliście nic na tyle złego, żeby zawieszać was w prawach ucznia. Jeszcze — dodał. — Myślę, że wystarczającą karą będzie posprzątanie starego kantorka. Co wy na to?

— Cieszymy się bardzo — sarknęłam.

— A mnie cieszy twój entuzjazm, Nora. — Posłał mi spojrzenie, którego nie umiałam do końca zinterpretować. — Możecie iść. Pani woźna da wam klucz do kantorka. A ty, Parker, zostań jeszcze chwilę w moim gabinecie.

Wychodziłam z zaciśniętymi pięściami i ręką Romia na ramieniu, który jakby wyczuł, że miałam ochotę zrobić coś, co być może w końcu klasyfikowałoby się do zawieszenia. Obojętnie czy mojego, czy Parkera.

— Mam nadzieję, że ten idiota dostanie jakąś większą karę — syknęłam, gdy już byliśmy poza gabinetem i strąciłam z siebie rękę Romia.

— Mało prawdopodobne. — Chłopak wzruszył ramionami. — Wiesz, że to jakaś jego rodzina?

— Co? Naprawdę? — Przewróciłam oczami. — No jasne, to by wszystko wyjaśniało. Całe to przedstawienie i ulgowe traktowanie.

— Wiesz, jakby spojrzeć na to z innej perspektywy, ty też zostałaś potraktowana ulgowo, kwiatuszku. — Uśmiechnął się. — Sporo osób marzy o głównej roli w przedstawieniu i nawet mimo starań nie ma tej szansy, a ty zjawiłaś się dosłownie znikąd i nagle wszystko przypadło ci w udziale.

Przewróciłam oczami i już miałam zacząć swój monolog o tym, jak bardzo nie chciałam tego wszystkiego, gdy ponownie zabrał głos.

— O co właściwie poszło tym razem, hę? — spytał, a mi nagle zaschło w gardle.

— O nic szczególnego — mruknęłam. — Parker to Parker, a ja to ja. Tyle.

— Rozumiem. Niestety aż za dobrze — Nawet jeśli zdziwiło mnie to, że kupił moje słabe kłamstwo, nie dałam po sobie tego poznać i ruszyłam w stronę kantorka.

Stanęłam przed drzwiami i chwyciłam się pod boki. Drewniane drzwi nie były opatrzone żadnym opisem, zupełnie jakby sala nie miała żadnego znaczenia dla szkoły. Zastanawiałam się, co mogliśmy tam zastać.

Stos martwych ciał? Górę kradzionych pieniędzy? Kolonię założoną przez szczury? A może wszystko naraz i właśnie dlatego do sprzątania pomieszczenia dyrektor wysłał aż trzy osoby?

Przez chwilę miałam nadzieję, że Parker niewiele robił sobie ze słów dyrektora i postanowił wymigać się od kary, ale gdy wyłonił się zza rogu, wiedziałam już, że nie było na to najmniejszej szansy. Nie dlatego, że naprawdę czuł się w obowiązku, by wykonać powierzone mu zadanie. Widziałam w jego oczach jakieś dziwne ogniki i coś podpowiadało mi, że nasza niedokończona rozmowa z chemii była teraz jego głównym priorytetem.

Przełknęłam głośno ślinę.

— To ja może pójdę po ten klucz — rzucił Romio, przerażony wymianą spojrzeń między mną, a Parkerem.

— Nie — odpowiedziałam szybko i zgromiłam go wzrokiem, ale w tym samym czasie Parker powiedział:

— Tak.

Romio zerknął na mnie, a później na Parkera i lekko zmarszczył brwi, jakby zastanawiał się, które wyjście będzie mniejszym złem. Ja również spojrzałam na bruneta, zastanawiając się w jaką grę on próbował ze mną grać. Czy dalej chodziło o to, by robić sobie nawzajem na złość?

— Tak, zdecydowanie pójdę po klucz — powiedział Mendez.

Przewróciłam oczami i zaczęłam powoli planować zemstę. Zostawienie mnie samej z Presleyem nie mogło mu przecież ujść na sucho.

Gdy zniknął, spiorunowałam Parkera wzrokiem.

— Jedno słowo o tym, co wydarzyło się na chemii i jesteś trupem — wycedziłam, ale zaraz tego pożałowałam.

— Jesteś słodka, kiedy się złościsz, Nora.

Wzdrygnęłam się, a później zaczęłam się histerycznie śmiać. Spojrzałam na chłopaka, który owszem, uśmiechał się, ale nie wyglądał bynajmniej jakby żartował. Opierał się o ścianę i patrzył na mnie tymi wielkimi, ciemnymi oczami, z których nie potrafiłam w tym momencie nic odczytać. O co mu chodziło?

— Że co? — spytałam. — Odbiło ci?

— Nie. — Wzruszył ramionami. — Po prostu przemyślałem kilka spraw, Nora. I chcę się z tobą umówić.

Dostrzegłam, jak jego mięśnie policzkowe napięły się i spodziewałam się rychłego wybuchu śmiechu, ale tak się nie stało. Zrobił krok w moją stronę i starał się utrzymywać ze mną ciągły kontakt wzrokowy.

Miał na sobie czarne dopasowane jeansy, które leżały na nim zbyt dobrze i tego samego koloru koszulkę, na którą narzucił czerwoną koszulę w kratę. Włosy układały się inaczej niż zwykle, zupełnie jakby zapomniał o nałożeniu na nie żelu, ale taki niedbały wygląd zdecydowanie pasował mu bardziej. Czarne conversy były poprzecierane i wyblakłe i właściwie to nawet nie było już na nich napisu, ale nie ulegało wątpliwościom, że były to buty mojej ulubionej marki.

W tej chwili po części potrafiłam zrozumieć te wszystkie wzdychające za nim dziewczyny. Parker był naprawdę atrakcyjny.

Cóż, musiał jakoś nadrabiać braki w charakterze.

Znieruchomiałam, gdy przysunął się jeszcze bliżej, a kiedy zorientowałam się, że próbował założyć mi niesforny kosmyk włosów za ucho, trzepnęłam go z całej siły w rękę.

— Masz mnie za idiotkę? — Warknęłam.

Zawahał się z odpowiedzią i gdy już chciałam oddychać z ulgą, że wszystko znów było po staremu, pokręcił głową. W tamtym momencie byłam zdziwiona do granic możliwości. Parker Presley w życiu by nie zaprzeczył. To po prostu nie mogło mieć miejsca.

Nie było żadnego „Tak, jesteś pieprzoną idiotką, Winslow"? Ani nawet „Ale ty jesteś wkurzająca, Winslow"? NIC? Żadnej wypowiedzi mieszczącej się w schemacie obraźliwa treść+moje nazwisko?

Ale nawet jeśli bardzo chciałam, nie mogłam dowiedzieć się, co stało za jego dziwnym zachowaniem, bo zza rogu wyszedł właśnie Romio z pękiem kluczy w jednej ręce i jakimiś środkami do czyszczenia w drugiej.

Zamilkłam.

To nie tak, że mu nie ufałam. Po prostu cała ta sytuacja była tak żałosna, że nie miałam najmniejszej ochoty, by o niej wiedział i jeszcze pomyślał sobie nie wiadomo co.

Romio minął mnie i Parkera bez słowa, nawet nie zauważając, jak blisko siebie staliśmy. Oblizałam spierzchnięte usta i kolejny raz tego dnia pokazałam Presleyowi środkowy palec. On w odpowiedzi tylko uśmiechnął się i wszedł za Romiem do kantorka.

W gruncie rzeczy w środku nie było tak strasznie. Nie znajdowały się tam żadne trupy ani nieproszone cywilizacje szczurów, a jedynie straszny bałagan, któremu we trójkę spokojnie mogliśmy dać radę. Po obu stronach znajdowały się zakurzone regały z jakimiś książkami i przedmiotami takimi jak starodawna waga, a na środku piętrzyły się kartony, również pokryte kurzem i pajęczynami. Ciężko było stwierdzić czy to przez dość ciemne ściany, czy może po prostu to małe okno przy samym suficie przyczyniało się do takiego wyglądu, ale w środku było naprawdę ciemno i ponuro.

— Żarówka nie działa — powiedział Romio, naciskając włącznik światła.

— Tu nawet nie ma żadnej żarówki — stwierdziłam, przypatrując się pustemu żyrandolowi.

— I śmierdzi, jakby ktoś tu umarł — dodał Mendez. — Okej, im wcześniej zaczniemy, tym wcześniej skończymy. To i tak nie jest najgorsza kara, jaką mogliśmy dostać.

Postanowiłam ignorować obecność Parkera i zabrałam się za wycieranie kurzu z książek i układanie ich na półkach. Wbrew pozorom nie było to aż takie męczące, a nawet w pewnym stopniu pozwoliło mi się wyciszyć i choć na chwilę zapomnieć o niedorzecznej propozycji Presleya.

Książki znajdujące się w kantorku były głównie książkami popularnonaukowymi, ale zdarzały się wśród nich też powieści, których opisy chętnie czytałam, mimo że były to głównie dzieła z poprzedniego stulecia. Trochę dziwiło mnie to, że nie znajdowały się w bibliotece, a w starym, opuszczonym kantorku, do którego najwyraźniej nikt nie zaglądał.

Po uporządkowaniu książek zabrałam się za sprzątanie pajęczyn ze ścian i umycie małego okienka. Kątem oka widziałam, że do zadań Parkera należało zajęcie się zawartością pudeł, a Romio czyścił właśnie zepsuty mikroskop, któremu brakowało jednego obiektywu.

— Nie mogę tak dłużej — jęknął brunet, którego loki były teraz splecione w kucyk. Dwoma palcami zatkał nos i zrobił zbolałą minę. — Potrzebuję odświeżacza powietrza.

— Ale z ciebie baba. — Parsknęłam śmiechem. Romio tylko przewrócił oczami i wyszedł z kantorka, zostawiając mnie samą z Parkerem.

W pomieszczeniu nagle zrobiło się jeszcze ciemniej, a wszystko przez Romia, który nieumyślnie (?) zamknął za sobą drzwi. Przeklęłam go w myślach, ale nie zrobiłam nic w tym kierunku i wróciłam do pracy. Nie chciałam, żeby Parker pomyślał sobie, że bałam się ciemności.

— Skoro już zostaliśmy sami — zaczął chłopak. — Możemy wrócić do wcześniejszego tematu?

— Nie ma do czego wracać, Presley — prychnęłam, nie patrząc na niego. — Próbujesz zrobić ze mnie idiotkę, przecież wiem. Sama dobrze sobie z tym radzę i nie musisz mi w tym pomagać.

— Nie jesteś idiotką, Nora — powiedział poważnie, a ja zaśmiałam się. — Może trochę...

— Dlaczego to robisz? O co ci właściwie chodzi? — Spojrzałam na niego z ukosa.

Odstawił trzymany w rękach przyrząd, który jak dla mnie wyglądał jak jakieś narzędzie tortur i zupełnie nie wiedziałam, do czego mógł się przydać w szkole. Znów podszedł bardzo blisko mnie, a ja nie mogłam się powstrzymać i znów spiorunowałam go wzrokiem.

— Od jak dawna bierzesz?

— Co? — zapytał zdezorientowany. — Myślisz, że ćpam?

— Nie umiem tego inaczej wytłumaczyć. — Wzruszyłam ramionami. — Jeszcze dziś rano byłeś normalny. Później zaczęła się ta cała szopka z umawianiem się. Co miałam sobie pomyśleć?

— Może że naprawdę chcę się z tobą umówić? — Spojrzał mi prosto w oczy.

Nie byłam jedną z tych dziewczyn, które leciały na chłopaka, gdy tylko zrobił w jej kierunku maślane oczka.

— Jasne. — Parsknęłam śmiechem, a on oparł rękę o regał stojący za mną, zamykając mnie tym samym w uścisku. — Mówiłam ci już kiedyś. Ty nienawidzisz mnie, ja ciebie. Moim największym marzeniem jest, byś w końcu wyleciał z naszego liceum. Ludzie z takim stosunkiem do siebie nie umawiają się ze sobą.

Nie potrafiłam odczytać nic z jego spojrzenia, a gdy ponownie zacisnął szczękę, ale znów nie wybuchnął śmiechem, aż się wzdrygnęłam. O co mu chodziło?

Nagle usłyszałam jakiś dziwny hałas i zauważyłam, że ktoś zaczął szarpać za klamkę do drzwi. Zmarszczyłam brwi, ale zanim zdążyłam wykonać jakikolwiek ruch, do środka wpadł Romio i obrzucił nas szybkim spojrzeniem. Gdy zorientowałam się, w jakiej tkwiliśmy pozycji, miałam ochotę uderzyć się czymś bardzo mocno w głowę.

Tym razem na pewno nie umknęło jego uwadze, jak blisko siebie staliśmy.

Ani to, że Parker praktycznie pochylał się nade mną, jakby chciał mnie pocałować i że ja tak naprawdę się od niego nie odsunęłam.

— Eee? — wydukał tylko.

— Chyba skończyłem swoją część — rzucił Parker, odsuwając się ode mnie.

DLACZEGO NIE ZROBIŁAM TEGO PIERWSZA?

— Do zobaczenia — powiedział w moim kierunku i uśmiechnął się łobuzersko, na co tylko przewróciłam oczami.

Gdy wyszedł z kantorka, spojrzałam na Romia z nadzieją. Liczyłam na to, że doskonale rozumiał, że to, co przed chwilą zaszło, tak naprawdę miało inny sens.

Ale kogo ja próbowałam oszukać.

— Więc... — zaczął. — Ty i Parker?

Połączenie słów „ja" i „Parker" nie miało racji bytu.

— Oszalałeś? — spytałam. — To był po prostu przypadek.

— Aha, rozumiem. — Pokiwał głową i uśmiechnął się. — Naprawdę. Też czasami przez przypadek zamykam się w kantorku z chłopakami i robię z nimi różne rzeczy.

Przewróciłam oczami i rzuciłam w niego szmatką do ścierania kurzu, ale on tylko zaczął się śmiać.

Wiedziałam, że od tego momentu moje życie nie mogło być proste jak dawniej. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro