Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Umów się ze mną

To było wyjątkowo paskudne posunięcie, nawet jak na nią.

Wyprostowałam się i powiodłam wzrokiem po klasie. Dosłownie wszyscy się na mnie gapili. Świetnie.

Parker siedział w ostatniej ławce, bawiąc się plastikowymi goglami ochronnymi i patrzył na mnie z tak wielką obojętnością, że osobom postronnym mogłoby się wydawać, że to było nasze pierwsze spotkanie w życiu. O losie, ile dałabym, żeby rzeczywiście tak było.

Spojrzałam z ukosa na nauczycielkę chemii, która uśmiechała się złośliwie i czekała na moją reakcję.

— W takim razie ja chciałabym się na ochotnika zgłosić do odpowiedzi — powiedziałam beznamiętnie, mimo że to była ostatnia rzecz, na którą miałam ochotę. — Nie będę pracować z Presleyem.

Kobieta uniosła drwiąco brew i kiwnęła głową na Romia, nakazując mu zajęcie miejsca. Chłopak głośno przełknął ślinę i spojrzał na mnie przepraszająco, ale posłusznie wykonał polecenie nauczycielki. Ona z kolei spojrzała na mnie najbardziej okropnym wzrokiem, jaki kiedykolwiek widziałam.

— Jesteś tego pewna? — zapytała, krzyżując ręce na piersiach.

Nie byłam umysłem ścisłym, a chemia zawsze sprawiała mi trudności, nawet gdy uczyła mnie jej w domu przemiła i cierpliwa nauczycielka, ale nawet odpowiedź ustna z tego przedmiotu była czymś znośnym w porównaniu do pracy z Parkerem.

— No, to powiedz mi, w jakim środowisku dichromian (VI) przechodzi w chromian (VI)?

— Eee... — wydukałam. — W środowisku... zasadowym? — bardziej spytałam, niż stwierdziłam.

Strzelałam i choć prawdopodobieństwo, że trafię było naprawdę duże, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że właśnie zrobiłam z siebie największą ofermę. Po minie nauczycielki wywnioskowałam jednak, że była to prawidłowa odpowiedź.

Uśmiechnęłam się triumfalnie, ale ta stara cholera najwidoczniej nie miała zamiaru odpuszczać.

— A jakie kolory mają związki manganu zależnie od stopnia jego utleniania?

— Na pierwszym stopniu... — zaczęłam, ośmielona poprzednim sukcesem.

— Tak, jak myślałam, Winslow — przerwała mi gwałtownie. — Prawidłowa odpowiedź brzmi: na drugim stopniu bezbarwny, na czwartym brunatny, na szóstym zielony i na siódmym fioletowy. To jest wiedza elementarna — dodała skrzeczącym głosem, po czym zwróciła się do całej grupy: — Daję słowo, nie wiem, jak cała wasza klasa zaliczyła poprzedni rok. Nieudacznicy! Pamiętam, jak w tamtym semestrze sprawdzałam wasz próbny egzamin końcowy...

W tym momencie dowiedziałam się, dlaczego niektórzy uczniowie nazywali ją niepochlebnie „ropuchą" i że, wbrew pozorom, winne temu przydomkowi były nie tylko wygląd i zachowanie, ale też głos. Jak można było tak skrzeczeć, na litość boską?

— Siadaj, Winslow. Jedynka — rzuciła w moim kierunku, gdy skończyła pastwić się nad losem jakiegoś biednego chłopca, któremu wspomniany przez nią egzamin podobno nie poszedł najlepiej.

Zmusiłam się, by nie przewrócić oczami i zaczęłam iść w kierunku ławki zajmowanej przez Romia, gdy usłyszałam za sobą głośne chrząknięcie.

— To nie jest twoje miejsce. — Usłyszałam za plecami.

Wiedziałam, o co jej chodziło i byłam bardzo blisko tego, by odpowiedzieć jej coś niekoniecznie miłego. Niestety wiedziałam też, że atmosfera w domu była napięta oraz że cierpliwość dyrektora też miała pewne granice i choć sprawa z koszulką nie odbiła się większym echem, tym razem mogło się to skończyć o wiele gorzej.

Westchnęłam cicho i niechętnie usiadłam obok Presleya, który dalej bawił się okularami ochronnymi i wydawał się nie zwracać uwagi na to, że właśnie przydzielono mu mnie w parze.

Odsunęłam swoje krzesło możliwie najdalej od niego i wsunęłam rękę do torebki, by wyciągnąć z niej długopis i podręcznik, jednak żadnej z tych rzeczy tam nie było. Przypomniałam sobie, że przed lekcją nie miałam czasu na zajrzenie do szafki i zaklęłam w myślach.

— Czy masz... — zaczęłam, ale od razu zacisnęłam usta. To było upokarzające.

Parker spojrzał na mnie i uniósł jedną brew. Westchnęłam cicho.

— Masz długopis? — Przemogłam się.

— Nie — rzucił, a ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że odpowiedź byłaby inna, gdyby pytał go także kto inny.

— To może chociaż przesuń podręcznik na środek — warknęłam.

Patrzył na mnie przez chwilę, a potem odwrócił powoli głowę i udawał, że patrzy na tablicę. Jego ręka ani drgnęła w kierunku książki, więc przewróciłam oczami i sama zrobiłam to, o co prosiłam jego.

— Na dzisiejszej lekcji waszym zadaniem jest opracowanie tematu i sposobu wykonania doświadczenia oraz wykazu sprzętu i użytych substancji. Do dzwonka wszystkie materiały chcę widzieć na swoim biurku — zaskrzeczała Ropucha. — Część praktyczną doświadczenia natomiast wykonacie jutro. Pamiętajcie, że możecie użyć tylko tego, co zostało opisane na waszych kartach pracy, dlatego przyłóżcie się do tego najlepiej jak możecie już dzisiaj.

Spojrzałam na temat naszego doświadczenia.

Ogród podwodny.

O mamo.

— Nie masz pojęcia, co to jest, prawda? — zapytał Parker złośliwie.

— Oczywiście, że wiem, co to jest — fuknęłam.

— W takim razie nie będziesz miała problemu z wypełnieniem karty pracy — powiedział, przesuwając kartkę w moją stronę.

Odchylił się na krześle i zaczął bębnić palcami o stół. Czy ten człowiek mógł być jeszcze bardziej irytujący?

— Z tego, co wiem, praca w parach polega na współpracy dwóch osób, Presley.

— Nie sądziłem, że chcesz ze mną współpracować, Winslow. Coś się zmieniło w tej kwestii? — zadrwił.

— Nic się nie zmieniło — warknęłam cicho, bo Ropucha zaczęła na mnie spoglądać kątem oka. — Nawet nie mam długopisu, więc jak mam wypełnić tę durną kartę pracy?

Parker uśmiechnął się szeroko i wyjął ze swojego plecaka długopis, po czym przesunął go w moim kierunku.

Co za świnia.

Przewróciłam oczami. I co, miałam mu teraz powiedzieć, że naprawdę nie wiedziałam czym był ten cholerny ogród podwodny? Że miał rację i naprawdę byłam głupia?

Przysunęłam do siebie kartkę i westchnęłam.

Pierwszą luką był temat doświadczenia, do którego wpisałam po prostu „Ogród podwodny". Problem pojawił się dopiero wtedy, gdy spojrzałam na następne puste miejsca.

Skąd miałam wiedzieć, jaki sprzęt był mi potrzebny? Zagryzłam delikatnie wargę i zajrzałam do podręcznika w poszukiwaniu jakichś wskazówek.

— Zlewka, bagietka i szpatułka — wymienił Parker.

— Dzięki, ale radzę sobie — powiedziałam i udawałam, że dalej szukam czegoś w książce.

Chłopak wyjął mi z ręki podręcznik, a ja spojrzałam na niego z ukosa.

— Po pierwsze, szukasz w złym miejscu. Po drugie, nie będę zostawiał mojej oceny w twoich rękach, bo naprawdę nie masz pojęcia, o co chodzi w tym doświadczeniu. A wystarczyło tylko się przyznać, Winslow — rzucił.

Dlaczego musiał być tak cholernie dumny? Spojrzałam w jego ciemne oczy i przez chwilę miałam ochotę wbić mu w nie długopis, przewrócić stolik, a następnie otworzyć okno i przez nie wyskoczyć. Uciekłabym do Kalifornii i zaczęła nowe życie z innym nazwiskiem i tylko od czasu do czasu zadzwoniłabym do Maylawn, żeby sprawdzić, jak miewa się Romio.

A potem tak czy siak bym umarła. Ale mi zwrot akcji.

— Po prostu pisz — zakomenderował.

— Po prostu mną nie rządź — mruknęłam.

— Potrzebne nam będą też — puścił moją uwagę mimo uszu — azotan kobaltu (II), azotan miedzi (II), azotan niklu (II) i azotan żelaza (II). Po około dziesięć gram. Dopisz jeszcze wodę i szkło wodne.

Posłusznie zapisywałam to, co mi dyktował i choć nie chciałam tego przyznać, byłam pod pewnym wrażeniem, że wiedział, jak to zrobić.

— Przebieg doświadczenia? — spytałam.

— Do zlewki wlewamy szkło wodne i rozcieńczamy wodą w stosunku 1:1. Do przygotowanego roztworu wrzucamy kolejno wszystkie kryształki soli. Odczekujemy kilka minut.

— Poszło lepiej, niż myślałam — rzuciłam, stawiając kropkę i odsuwając od siebie kartę pracy.

Nie dość, że wykonaliśmy polecenie nauczycielki przed końcem lekcji to jeszcze zrobiliśmy to bez awantury.

— Głównie dzięki mnie. — Parker znów odchylił się na krześle. — Ty nie zrobiłaś praktycznie nic.

— Nie wytrącisz mnie z równowagi, Presley. — Uśmiechnęłam się sztucznie. — Nie trafię na dywanik dyrektora.

Nie dziś.


***


„Nie dziś" – pomyślałam następnego dnia, gdy wraz z Romiem wyszłam z kawiarni, do której wymknęliśmy się na długiej przerwie.

— Nie dziś — powtórzyłam ze zgrozą. — Błagam.

— Co „nie dziś"? — zapytał, upijając łyk kawy.

— Nie mam dziś ochoty na towarzystwo tego kretyna. — Wskazałam palcem na kierowcę granatowego Mustanga, który właśnie parkował auto obok SUV-a Romia. — Co on tu właściwie robi?

— Na pewno cię śledzi — zadrwił brunet. — Daj spokój, wsiadaj.

— Jak mam być spokojna? — warknęłam. — Wczoraj prawie zrzucił mnie ze sceny. Przypadkiem. — Nakreśliłam palcami cudzysłów w powietrzu. — Ale przynajmniej dobrze poszło nam z doświadczeniem na chemii.

— O, a jeśli już przypomniałaś sobie o tym fascynującym przedmiocie, rusz tyłek i pakuj się do samochodu, bo znów się spóźnimy — ponaglił mnie Romio.

Przewróciłam oczami i posłusznie wykonałam polecenie. Usiadłam na miejscu pasażera, zapięłam pas i spojrzałam w prawo, gdzie znajdował się Presley.

On uśmiechnął się do mnie fałszywie, ja pokazałam mu środkowy palec, a Romio spojrzał na mnie z politowaniem i westchnął.

Ruszył delikatnie, a ja zaczęłam pić swoją kawę. Skrzywiłam się, czując gorzki smak w buzi. Nie znosiłam kawy, ale byłam tak zmęczona wczorajszą próbą i późniejszą nauką tekstu, że musiałam wspomóc swój organizm.

Jeśli tak miałam funkcjonować aż do święta patronalnego, byłam pewna, że nie mogło się obyć bez szpitala. Albo kostnicy. 

Sięgnęłam ręką do radia i włączyłam je. Oparłam głowę o fotel, wsłuchując się w dźwięki jakiejś piosenki, której w życiu nie słyszałam i patrzyłam na krople deszczu delikatnie uderzające o szybę.

Nagle przed oczami mignął mi samochód mojej mamy, na widok którego podniosłam się tak gwałtownie, że wylałam na siebie całą zawartość kubka.

— Cholera! — krzyknęłam i chwyciłam jakąś leżącą w pobliżu chusteczkę, którą zaczęłam wycierać białą bluzkę, ale plama nie chciała zniknąć. Jęknęłam. — Po prostu całe moje życie na jednym obrazku.

Romio zaśmiał się i podał mi swój kubek z kawą, ale pokręciłam głową.

— Zawsze mogło być gorzej.

— Mamy chemię. Wciąż może być gorzej — powiedziałam.

— Usiądź szybko do ławki, zajmij się doświadczeniem i najlepiej nie odzywaj się za dużo. Będzie w porządku — zapewnił mnie Romio, gdy wjechaliśmy na teren szkoły.

Wysiedliśmy z samochodu i wolnym krokiem udaliśmy się do sali chemicznej. W środku siedziało już kilka osób, które najwidoczniej do tego stopnia chciały uniknąć spóźnienia na lekcję, że dobrowolnie zrezygnowały z lunchu.

Dla mnie wybór byłby oczywisty.

Jedzenie > Chemia.

Zajęłam miejsce i otworzyłam podręcznik, który z nudów zaczęłam czytać. Przez myśl przemknął mi Parker i obiecałam sobie, że uduszę go, jeśli nie zjawi się na chemii. Całe doświadczenie byłoby skazane na porażkę, gdyby nie on. Najwidoczniej znał się na chemii. Ja nie.

Gdy do dzwonka zostały dwie minuty, zaczęłam naprawdę niepokoić się o to, czy Parker miał zamiar przyjść.

Gdy dwie minuty zmieniły się w minutę, byłam już niemalże pewna, że tego nie zrobi.

A gdy wreszcie zadzwonił dzwonek, byłam dosłownie cała czerwona ze złości, gotowa zabić Presleya, gdy tylko go spotkam.

Wzięłam z biurka nauczycielki kartę pracy i cicho westchnęłam, podchodząc do stolika z przyrządami.

Musiałam tylko wziąć wszystkie potrzebne nam rzeczy, które miałam zapisane na kartce. To nie mogło być trudne, prawda?

Stanęłam przy Romiu, który spojrzał na moją kartkę i dyskretnie wskazał mi co powinnam zabrać ze sobą. Wyszeptałam bezgłośnie „dziękuję" i zaniosłam przyrządy na miejsce pracy.

Wybranie tych wszystkich azotanów (czy innego gówna) okazało się na szczęście dużo łatwiejsze, bo wszystkie substancje były podpisane. Wróciłam do ławki zaopatrzona we wszystko, czego potrzebowałam, po czym założyłam rękawiczki i gogle.

Westchnęłam. Czy tego chciałam, czy nie, musiałam wykonać to doświadczenie.

Już miałam zmieszać wodę i szkło wodne, gdy nagle otworzyły się drzwi i stanął w nich Presley. Nauczycielka wymamrotała coś pod nosem, ale on nawet nie zawrócił sobie tym głowy. Spojrzał na mnie z dziwnym błyskiem w oku i szybkim krokiem podszedł do naszej ławki.

Założyłam ręce na piersiach i posłałam mu mordercze spojrzenie.

— O, jak fajnie, że jednak wpadłeś — sarknęłam.

— Cześć.

Cześć. Cześć? Cześć?! Zostawił mnie samą z tym popapranym projektem i jedyne, co miał mi do powiedzenia to jakieś głupie „cześć"?

— Jesteś podłym, egocentrycznym głupkiem — stwierdziłam. — I zrobiłeś to specjalnie, żebym oblała chemię.

— Ja też dostaję z tego ocenę — rzucił cicho. Za cicho jak na niego. I zbyt mało pewnie.

Uniosłam brew, a on otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak ostatecznie zrezygnował i założył rękawiczki, po czym wyjął mi z ręki to, co w niej trzymałam i zajął się doświadczeniem.

Przypatrywałam mu się ze zmarszczonymi brwiami.

Widziałam już rozwścieczonego Parkera, złośliwego Parkera, upierdliwego Parkera i wiele różnych Parkerów, ale to była nowość. Był... Zmieszany? Nie odzywał się ani słowem, nie patrzył na mnie, nie komentował. Nie odniósł się nawet do wielkiej brązowej plamy na mojej bluzce, ani do tego, że nie umiałam wykonać doświadczenia.

Coś nie grało.

Gdy w końcu skończył, odstawił zlewkę nieco na bok i zdjął rękawiczki. Dalej na mnie nie patrzył, więc ja postanowiłam też na niego nie patrzeć. I tak nie było na co.

Spojrzałam za to na szklane naczynie, które powoli zaczęło wypełniać się kolorowymi niteczkami, przypominającymi wodorosty. To wyglądało naprawdę ślicznie. Chwyciłam w dłonie zlewkę i zaczęłam oglądać wynik naszego doświadczenia z bliska.

Parker chrząknął, ale starałam się nie zwracać na niego większej uwagi.

— Nora? — spytał.

Zacisnęłam usta. Czego on oczekiwał? Gratulacji? Podziękowań?

Okej, zrobił praktycznie wszystko w tym projekcie, ale przecież do niczego go nie zmuszałam. 

Otworzyłam usta, chcąc powiedzieć coś złośliwego, ale Parker mnie ubiegł.

— Umów się ze mną. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro