Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Presley, Winslow - tworzycie parę

Następnego dnia obudziłam się w fatalnym humorze, z opuchniętymi oczami i włosami w beznadziejnym stanie. Ciemne kosmyki kleiły mi się do twarzy, a gdy spojrzałam w lustro, wiedziałam, że nie było nawet szans na rozczesanie ich. Zostawiłam je więc tak, jak były i powłócząc nogami, wyszłam z mojego pokoju.

Dom był pusty i cichy, czyli taki, jakim lubiłam go najbardziej, nawet gdy atmosfera była względnie spokojna. Teraz, napięcie na linii ja–Olivia dodatkowo potęgowało ten efekt i sprawiało, że brak czyjejkolwiek obecności w domu czynił ten dzień bardziej znośnym. Nie musiałam bać się konfrontacji ani z moją siostrą, ani z mamą, która na pewno zadawałaby mi niewygodne pytania dotyczące Parkera i kim on właściwie był. I przede wszystkim: dlaczego Olivia zareagowała tak, jak zareagowała i skąd w ogóle pojawił się pomysł, że mogłabym dawać Presleyowi jakiekolwiek pieniądze.

Ziewnęłam przeciągle, siadając na kanapie w salonie. Byłam okropnie niewyspana, bo właściwie niewiele spałam tej nocy, myśląc nad wszystkim, co wydarzyło się tamtego popołudnia i dlaczego tak ruszyły mnie słowa Olivii. Przecież nie przejmowałam się niczym, więc dlaczego tym akurat tak?

Byłam Norą Winslow, która każdą obelgę zbyłaby cynicznym uśmiechem i ironicznym komentarzem, zachowując przynajmniej pozorne opanowanie. Co mnie właściwie obchodziło, że zarzucała mi płacenie Parkerowi za jego towarzystwo? Przecież to było niedorzeczne, dziecinne i powinnam zaśmiać się jej prosto w twarz, gdy tylko wypowiedziała te słowa.

Tymczasem uciekłam z płaczem, pokazując jej, że miała prawo traktować mnie jak ostatnie ścierwo. Głupia gówniara.

I na dodatek rozpieprzyłam ten cholerny pilot.

Leżał na stoliku właściwie w dwóch kawałkach, a mi nagle zrobiło się przykro, że moją frustrację postanowiłam wyładować akurat na nim.

— Nie chciałam, wiesz? — powiedziałam, choć pilot nie mógł mnie słyszeć. — Nie powinnam była tobą rzucać. Nie jestem jakąś beksą — wyjaśniłam mu, ale reakcja mojego organizmu była zdecydowanie odwrotna do moich słów. Zupełnie nagle łzy napłynęły mi do oczu.

A miałam wrażenie, że po wczorajszym wieczorze było to już zupełnie niemożliwe.

Pilot jednak, jak to piloty mają w zwyczaju, nie osądzał mnie, a jedynie leżał na stoliku do kawy z jasnego drewna i wydawał się czekać na dalsze wyjaśnienia. A może nie czekał? Może zakończył swój żywot pilota w momencie, gdy z całej siły uderzyłam nim o ziemię?

— Właściwie w ogóle nie jestem zbyt wrażliwa — chlipnęłam. — A może jestem, sama już nie wiem. Nie rozumiem, co się ze mną dzieje. Nie płakałam od jakichś pięciu lat i proszę, teraz nie mogę wytrzymać nawet pięciu minut, by nie zamieniać się w chodzącą fontannę...

Usłyszałam dzwonek do drzwi i zmarszczyłam brwi. Na świecie nie było dosłownie nikogo, kto mógłby w tym momencie przyjść do mnie do domu. Mama była w pracy, Olivia w szkole, a ja nie miałam praktycznie żadnych znajomych, poza Romiem, z którym nigdy nie dzieliłam się tak poufnymi informacjami jak adres zamieszkania. Chyba że...

Nie.

To było niemożliwe, prawda?

Jeśli to był Parker, świat zdecydowanie kończył się w tym momencie i cała moja egzystencja była bez sensu. Zabawne, w głowie słyszałam już nawet jego głos, mówiący, że tak właśnie było.

Ale czego on tu w ogóle szukał? Bałwan.

Wytarłam oczy rękawem szerokiego swetra w kolorze khaki, który miałam akurat na sobie i pociągnęłam nosem, żeby Presley nie widział mnie płaczącej kolejny raz z rzędu, nawet jeśli wczorajsze łzy pojawiły się wbrew mojej wiedzy i woli.

Przybrałam najbardziej groźną minę, jaką umiałam, ale miałam wrażenie, że wyglądałam tak samo żałośnie, jak się czułam.

Otworzyłam z impetem drzwi i wzięłam się pod boki, mierząc złowrogim spojrzeniem stojącego w drzwiach Parkera, który... wcale nie był Parkerem.

— Romio? — spytałam ze zdziwieniem, marszcząc brwi.

— A kogo się spodziewałaś, kwiatuszku? — odpowiedział pytaniem, przeczesując ciemne loki dłonią i uśmiechając się do mnie przyjaźnie. — Jezusa? Bin Ladena? A może Parkera Presleya, co? — zadrwił.

Uśmiechnęłam się głupio, a on nawet nie podejrzewał, że w jego żartach kryła się szczera prawda. Bo i dlaczego miałabym czekać akurat na Parkera, mojego wroga numer jeden? Nie odpowiadałam nic przez dłuższą chwilę, jakby w obawie, że Romio natychmiast uznałby, że coś nie grało w moim zachowaniu i przejrzałby na wylot moje myśli.

Jak miałam mu wytłumaczyć, że faktycznie pierwszą osobą, o której pomyślałam, był sam Presley, skoro on prawdopodobnie od razu zacząłby dorabiać do tego jakieś niestworzone teorie? A przecież chodziło tylko o to, że on jeden znał mój adres zamieszkania i tylko on był na tyle pieprznięty, by tu przychodzić.

— Skąd wiesz, gdzie mieszkam? — zagadnęłam, chcąc zmienić temat i nie zaśmiecać sobie myśli Presleyem, ale prawda była taka, że jego osoba kryła się nawet w tym pytaniu.

Bo w gruncie rzeczy chodziło mi o to, skąd oni obaj wiedzieli, gdzie mieszkam.

— Mało istotne. — Wzruszył ramionami. — Adres był napisany na wielkiej ścianie z informacjami o prostytutkach, czy coś takiego.

— A co, dopisywałeś tam swój własny adres i stąd wiesz, że mój tam jest?

— Żałosne — powiedział Romio, jednak uśmiechnął się szeroko, a ja zmusiłam się, by zrobić to samo.

Chłopak przyjrzał mi się uważnie i byłam niemalże pewna, że zwrócił szczególną uwagę na moje opuchnięte, bez wątpienia czerwone oczy i na pewno nie wierzył w szczerość mojego uśmiechu.

Czułam, że jeśli Romio zada mi na ten temat choćby jedno pytanie, popłynę i znów stanę się fontanną tryskającą we wszystkie strony. Ale on tylko wyminął mnie i bezceremonialnie wpakował mi się do domu. Udał się prosto do kuchni, a ja odetchnęłam z ulgą. Dobrze było mieć przy sobie kogoś, kto nie zadawał nieodpowiednich pytań w nieodpowiednim momencie.

Powlokłam się za nim leniwie i zobaczyłam, jak krzątał się po pomieszczeniu, zaglądając do wszystkich szafek. W normalnych okolicznościach zrugałabym go za tak swobodne zachowanie w bądź co bądź moim domu, ale nagle zdałam sobie sprawę z tego, że jego obecność była mi w tym momencie potrzebna.

— Nie powinieneś być w szkole? — spytałam, obserwując jego ruchy.

— Pytanie brzmi raczej: czy MY nie powinniśmy być w szkole? — poprawił mnie. — A odpowiedź na nie jest następująca: owszem, powinniśmy, ale właśnie opuszczamy pierwszą lekcję i to samo zrobimy z kolejnymi dwoma.

— Dlaczego w ogóle przyjechałeś?

— Nie wiem. Tak sobie. — Wzruszył ramionami. — Nie było cię w szkole, a ja się nudziłem. Szczerze mówiąc... Tak myślałem.

— Co myślałeś? — Zmarszczyłam brwi.

— Że coś się stało. I niestety, nie myliłem się. — Westchnął. Już zaczynałam kręcić głową i otwierać usta, ale ubiegł mnie. — Przecież widzę, że coś się dzieje, Nora. Nie znamy się długo, ale takie rzeczy da się wyczuć. Szczególnie, gdy prawie się do mnie nie odezwałaś, od kiedy tu jestem, chociaż normalnie wymyśliłabyś mi już przynajmniej sto przytyków. Nie mówiąc o tym, że puszczasz mi płazem panoszenie się po twojej kuchni — dodał z uśmiechem, ale potem znów spoważniał. — Wiem, że to ma związek z Parkerem, przedstawieniem i całą tą aferą z Veronicą Gilmore. Nie jestem głupi. Ale wiem też, że to nie ruszyłoby cię aż tak.

Spuściłam wzrok. Miał rację. Miał cholerną rację.

— Nie chcę o tym mówić... teraz.

Sama nie wiedziałam, dlaczego w ogóle padło to ostatnie słowo. Byłam przekonana, że nie chciałam o tym mówić wcale. A jednak jakaś część mnie pragnęła podświadomie zwierzyć się Romiowi, który patrzył na mnie w tym momencie tak ciepło...

— Nie będę na ciebie naciskał, okej? Jeśli będziesz chciała, sama mi powiesz. A teraz stąd idź — mruknął.

— Słucham? — Zamrugałam kilkukrotnie, pewna, że się przesłyszałam. — Gdzie niby mam iść? To mój dom.

Spojrzałam na niego sceptycznie, gdy wyjął patelnię i postawił ją na włączonej kuchence, a potem wrócił do mieszania długą łyżką w jakiejś misce. Co on właściwie robił?

— Idź do łazienki, weź gorący prysznic. I na litość boską... umyj i uczesz włosy! — jęknął. — I nie patrz tak na mnie, co? Niczego tu nie zepsuję. Zrobię ci naleśniki, a potem przypilnuję, żebyś dotarła do szkoły. Pewnie to nienajlepszy moment, ale dziś masz pierwszą próbę do „Uniknąć śmierci".

— Od kiedy stałeś się moim agentem personalnym? — zadrwiłam, a potem spojrzałam na niego poważnie. — Byłbyś idealnym facetem, jakiego może sobie wymarzyć dziewczyna. Gdybyś oczywiście nie wolał chłopców.

— Jezu, nie bujasz?! — Udawał zaskoczonego. — Coś takiego, komplement od Nory! Muszę to zapisać w kalendarzu.

Przewróciłam oczami, a potem uśmiechnęłam się delikatnie. Bez słowa pobiegłam na górę, wprost do swojego pokoju i zajrzałam do szafy. Po dosłownie dwóch minutach namysłu, wyciągnęłam z niej czarne rurki, szarą bluzę z kapturem i wytartą, oversizową jeansówkę.

Zwinęłam to wszystko byle jak i wzięłam pod pachą do łazienki. Zrzuciłam z siebie piżamę i szybko wskoczyłam pod prysznic, bo w brzuchu burczało mi już niemiłosiernie, a perspektywa czekających na mnie na dole naleśników tylko nakazywała mi się pospieszyć.

Opłukałam włosy i wyczyściłam dokładnie całe ciało, jednocześnie czując, jakbym zmyła z siebie pewien ciężar. Wyszłam spod prysznica zostawiając na podłodze odciski stóp i przy okazji otulając się miękkim, białym ręcznikiem.

Spojrzałam w lustro. Po czerwonych oczach nie było już nawet śladu, a i włosy, które nie przyklejały mi się już do twarzy, zdecydowanie wpływały korzystnie na mój wygląd. Uniosłam głowę i spojrzałam na swoje odbicie ostrzegawczo, jakbym chciała mi samej przekazać, że mam się więcej nie rozklejać. Nie dziś. A już na pewno nie przez takie głupoty.

Musiałam nabrać dystansu do całej tej sprawy. Zawsze mi to wychodziło, więc co teraz mogło pójść nie tak?

Wysuszyłam włosy suszarką, wtarłam w nie odżywkę, wyszczotkowałam porządnie zęby i przebrałam się w przygotowany wcześniej strój. Nałożyłam na twarz odrobinę korektora, pudru i pociągnęłam rzęsy tuszem i tak przygotowana zeszłam na dół.

Już schodząc po schodach czułam cudny zapach, na który aż burczało mi w brzuchu, a gdy weszłam do kuchni omal nie dostałam zawału.

To były naleśniki z czekoladą. Słodkie Dzieciątko Jezus, czy na świecie mógł istnieć tak dobry przyjaciel?

Zanim zdążyłam się zorientować, że nazwałam Romia swoim przyjacielem – nie kumplem czy kolegą, ale najprawdziwszym przyjacielem – postawił przede mną talerz i wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu nakazał mi jeść. Nie żeby to było konieczne, bo i tak miałam w planach rzucić się na to jedzenie od samego początku.

Usiadł naprzeciwko mnie i w milczeniu pochłaniał swoją porcję, raz po raz zerkając na mnie, jakby upewniał się, że wszystko było w porządku.

Jadłam naleśniki z czekoladą, jak coś w takim momencie mogło być nie w porządku?

Gdy w końcu przełknęłam ostatniego kęsa, odsunęłam od siebie talerz i westchnęłam cicho, a potem zakomunikowałam, jakby od niechcenia:

— Pokłóciłam się z siostrą.

Romio uniósł brew, a ja zaczęłam bębnić palcami o stół, jednak gdy uświadomiłam sobie, że był to gest charakterystyczny dla Parkera, przestałam to robić.

— Wczoraj miała miejsce dość... nieprzyjemna sytuacja. Presley się wkurzył za tę akcję z radiowęzłem i łaził za mną do końca dnia, a ja z kolei też się wkurzyłam, do tego stopnia, że zrobiło mi się słabo — wyjaśniłam. — Byłam zdenerwowana, bo nie chciałam tej roli w przedstawieniu, w dodatku Veronica zrobiła awanturę, no a przy okazji jestem przecież umierająca i mam prawo czuć się jak gówno. Tak się zdarzyło, że uciekł mi autobus i szłam pieszo, a ten... ten głupek za mną pojechał i trąbił!

Romio zmarszczył brwi i przyglądał mi się z zaciekawieniem. No tak, w końcu nie za każdym ugania się sam Presley.

— Zemdlałam — oznajmiłam. — Parker mnie niestety znalazł i odwiózł do domu, a Olivia źle zinterpretowała całą sytuację i nawrzeszczała na mnie przy mamie, sugerując, że wynajęłam go do roli... no nie wiem, mojego chłopaka? Nawet nie chcę wnikać, co nią kierowało, by rzucać takie oskarżenia, ale zwyzywała mnie porządnie i naprawdę, poczułam się jak ostatnia...

— Nawet nie kończ — przerwał mi stanowczo. — Rozumiem, nie codziennie widzi się Parkera na swoim podwórku, ale, do chuja, co ona sobie myślała?

Chyba pierwszy raz słyszałam, żeby przeklinał, co musiało oznaczyć, że naprawdę się tym przejął. Wzruszyłam ramionami.

— W ogóle skąd ten pomysł z pieniędzmi? — spytał.

— A bo ja wiem? Jeździ Mustangiem, więc chyba tego akurat mu nie brakuje. Jeśli już miałabym mu za coś płacić, to raczej dlatego, żeby wyprowadził się z Maylawn — dodałam i kolejny raz westchnęłam. — Możemy jednak nie jechać do tej szkoły? Nie mam ochotę na spotkanie z nimi wszystkimi.

— Veronici nie ma w szkole — oznajmił Romio sucho.

Nie potrafiłam zinterpretować tego tonu. Był po prostu zły na moją siostrę czy to Veronica, kolejny raz zresztą, spowodowała u niego tak gwałtowną zmianę nastroju? O co z tym w ogóle chodziło?

— Zwolniła się wczoraj tuż po waszej kłótni i dziś nie zjawiła się w szkole, więc o nią nie musisz się bać. Sofia nie stanie w jej obronie, bo pewnie już zapomniała, jak nazywa się rywalka jej przyjaciółki. Z Parkerem raczej sobie poradzisz, a twoja siostra... Cóż, pewnie i tak nie odezwie się do ciebie w szkole.

Wstałam więc i udając, że byłam pewna siebie, zarzuciłam na ramię plecak, a następnie razem z Romiem wyszłam z domu, upewniając się, że zamknęłam drzwi na klucz.

Na podjeździe stał czarny SUV, który nijak nie pasował mi do Romia. Chociaż właściwie, może tak na dobrą sprawę żaden samochód mi do niego nie pasował. Tak samo jak do mnie. 

To jest, poza Mustangiem, ale wydawało mi się, że Parker na dobre mi go obrzydził.     

Romio otworzył drzwi pilotem i usiadł za kierownicą, podczas gdy ja zajęłam miejsce pasażera. Nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem, co trochę zaczynało mnie przytłaczać. Chciałam się odezwać, zażartować w jakikolwiek sposób, ale w pewnej chwili doszłam do wniosku, że ta cisza była w pewnym sensie przyjemna i postanowiłam jej nie mącić. Romio skupiał się na drodze, a ja na domach, które mijaliśmy w jej trakcie, aż w końcu dotarliśmy pod budynek naszego liceum.

Brunet spojrzał na zegarek i przeklął siarczyście pod nosem. Zmarszczyłam brwi.

— Właśnie się spóźniliśmy — oznajmił.

— Matko, i czym tu się przejmować? — Wywróciłam oczami. — Nie pierwszy i nie ostatni raz. 

— Mamy chemię, Nora.

Oj.

No, teraz faktycznie byłam w stanie mu przyznać, że mieliśmy się czym przejmować.

Chemica nie znosiła każdego, kto w ogóle oddychał inaczej, niż ona tego chciała, a mnie darzyła nienawiścią szczególną, z powodu bliżej nieokreślonego. Prawdopodobnie jednak chodziło jej o „próbę wywołania pożaru", której do tej pory mi nie wybaczyła i którą wypominała mi przy każdej możliwej okazji.

Wymieniliśmy z Romiem niespokojne spojrzenia i biegiem ruszyliśmy w stronę pracowni chemicznej. Zatrzymaliśmy się dopiero przed wejściem, by opanować oddech. Policzyłam do trzech i nacisnęłam klamkę, ostrożnie zaglądając do środka.

Nauczycielka stała pod tablicą i patrzyła na mnie, jak zawsze, spod przymrużonych powiek. Miała na sobie czerwony żakiet i czarną, ołówkową spódnicę za kolano. Ciemnorude włosy spięte były klamrą, a wyraz twarzy pozostawał surowy i nieprzejednany.

— Winslow — wycedziła powoli. Dalej byłam w szoku, że pamiętała moje nazwisko już od pierwszych dni, chociaż niektórych uczniów nie kojarzyła po tylu latach. — Mendez. W końcu zaszczyciliście nas swoją obecnością.

Nie wydukałam nawet zwykłego „przepraszamy za spóźnienie", a w zamian za to uniosłam wysoko głowę. Nie chciałam dać się jej sprowokować, bo wiedziałam, że tylko czekała na okazję, by znów posłać mnie na dywanik.

— Chciałabym zaprosić was do odpowiedzi — moje serce na moment stanęło — ale, niestety, dziś pracujemy w parach.

Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na Romia z uśmiechem. Tym razem nam się udało.

— Presley, Winslow. Tworzycie parę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro