11. Może mieli rację...
Ocknęłam się nagle i zupełnie niespodziewanie, nie wiedząc, co właściwie się stało.
Gdzie byłam? Dlaczego? Z kim? Dlaczego wszędzie było tak ciemno? I dlaczego nie słyszałam nic, poza przytłumionymi dźwiękami silnika, które wydawały się dochodzić z jakiegoś zakamarka mojej podświadomości? Czy jechałam samochodem? Jeśli tak, do kogo należał?
Niezliczona ilość pytań, na które nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi przemknęła przez mój umysł, a ja zaczęłam odczuwać ogarniającą mnie panikę.
Próbowałam otworzyć oczy, ale mimo wysiłku, powieki nawet nie drgnęły.
Byłam pozbawiona kontroli nad samą sobą, nie miałam czucia w żadnej z moich kończyn. Nie wiedziałam nawet, czy moje nogi i ręce były sprawne, ani czy w ogóle je miałam. Zupełnie jakbym była zamknięta w swojej głowie, bez połączenia z całą resztą ciała. Bez władzy nad własnym organizmem.
Czułam tylko, jak coś spływało po mojej twarzy, zostawiając na niej gorącą smugę, od której piekły mnie policzki.
Warkot silnika stawał się coraz głośniejszy, a po chwili, zupełnie niespodziewanie, ucichł. Po raz kolejny poczułam przerażenie. Słuch był jedynym zmysłem, którym na tę chwilę dysponowałam, a jeśli i on mnie zawiódł, byłam, kolokwialnie mówiąc, w ciemnej dupie.
Dosłownie. W ciemnej, cichej, zimnej dupie.
Nagle jednak usłyszałam ciche westchnienie dochodzące z mojej prawej strony. Najprawdopodobniej kierowca samochodu otworzył drzwi i auto delikatnie się uniosło. Chwilę później drzwi ponownie się otworzyły, tym razem z mojej strony i poczułam, jakby ktoś próbował wsadzić mi ręce pod zdrętwiałe plecy.
„Zabieraj łapy!" krzyczałam w myślach, ale nieznajomy zdawał się wcale nie przejmować moim niemym protestem i podniósł mnie bezceremonialnie, sprawiając, że czułam się jednocześnie lekka jak piórko i ciężka jak słoń. Miałam wrażenie, że spadam w dół, jednak obce dłonie prawdopodobnie trzymały mnie na tyle mocno, że moje zderzenie z ziemią nie mogło dojść do skutku.
Prawie nie słyszałam jego kroków, ani nie czułam jego dotyku, przez co sytuacja podobała mi się coraz mniej. Gdzie on mnie niósł? Może gdybym chociaż wiedziała, do kogo należą ramiona, trzymające mnie w tym momencie jak worek ziemniaków, wyglądałoby to zupełnie inaczej.
„Dzięki, mamo, za posłanie mnie do tej cholernej szkoły. Gdybym nie opuściła pokoju, taka chora sytuacja nigdy nie miałaby miejsca" pomyślałam ze złością i nagle zauważyłam, że im bardziej zirytowana byłam, tym mocniej czułam bodźce docierające z zewnątrz.
Postanowiłam więc myśleć o tym, co wkurzało mnie najbardziej na świecie. Bo jeśli coś jest głupie, ale działa, to wcale nie jest takie głupie, prawda?
Zaczynając od spraw najmniejszego kalibru: naprawdę wkurzała mnie Eva-Wiewióra, która na dobrą sprawę nic złego mi nie zrobiła. Najzwyczajniej w świecie denerwował mnie jej szyderczy uśmiech i to, jak lekceważąco się do mnie odnosiła, nawet mnie nie znając. Może po prostu taka była, a może tylko ja uruchamiałam w niej jakiś, no nie wiem, odruch obronny(?), który polegał na próbach obrzydzenia mi półrocznej edukacji.
Jeśli tak było, nawet nie musiała tego robić. W moim życiu były osoby, które robiły to znacznie sprawniej niż ona i z dużo większym skutkiem.
Poczułam jak stopniowo wracało mi czucie w palcach i zachęcona tym doświadczeniem, postanowiłam dalej oburzać się w myślach na pełną listę osób, które w pełni na to zasługiwały.
Jedną z takich osób była moja własna, rodzona matka. Choć może dla większości ludzi nie było to negatywnym zjawiskiem, mama denerwowała mnie tym, że za bardzo się przejmowała. Nie zawsze, ale zazwyczaj. Właściwie pełna była skrajności, co także cholernie mi przeszkadzało – raz nie obchodził ją zupełnie mój los, całkowicie oddawała się pracy (co w gruncie rzeczy nawet mi odpowiadało), następnym razem z kolei wpadała w amok bycia troskliwą mamą i robiła wszystkie te rzeczy, których nie chciałam, żeby robiła.
Byłam świadoma, jak rozkapryszonym i niewdzięcznym bachorem mogłam być w oczach wielu z powodu z mojego zachowania, ale cała rzecz polegała na tym, że ja naprawdę nie potrzebowałam jej nadmiernej uwagi.
A jeśli tak chciała wykazać się jako matka, mogła swoje eksperymenty przeprowadzać na Olivii, która najwidoczniej potrzebowała, by ktoś się nią zainteresował.
Właśnie, Olivia.
Problem relacji mojej i Olivii polegał głównie na tym, że nie miałyśmy dla siebie nawzajem ani krzty zrozumienia. Choć próbowałam udawać obojętną na jej problemy, w głębi duszy przejmowałam się tym, że na siłę i za wszelką cenę pragnęła być dorosła. Nie podobało mi się towarzystwo, w którym się obracała, ani to, że świadomie kreowała się na pustą idiotkę, którą na pewno nie była.
Irytowało mnie to, że nie potrafiłam zmusić się nawet do tego, by z nią porozmawiać i to, że ona prawdopodobnie i tak odrzuciłaby wyciągniętą w jej kierunku rękę. W moim odczuciu było już za późno, by cokolwiek między nami zmienić i byłam prawie pewna, że tak samo uważała Olivia.
Słuch mi się wyostrzył i usłyszałam dzwonek do drzwi, który łudząco przypominał ten w naszym domu. Powoli odzyskiwałam też zdolność nad całym moim ciałem, jednak dalej widziałam przed sobą tylko ciemną plamę.
No więc wkurzał mnie jeszcze Parker Pieprzony Presley.
Sam jego sposób bycia i to, jak starał się wszystkim pokazać, że był najważniejszy na świecie, choć w rzeczywistości był tylko zwykłym, siedemnastoletnim chłopakiem z przerośniętym ego i problemami z agresją. Nie mogłam znieść tego, że rozstawiał wszystkich po kątach, a oni pozwalali mu na to, dając mu złudzenie, że faktycznie znaczy aż tyle.
Drażniło mnie, że gdy ja jedna postanowiłam mu się sprzeciwić, wszystko zwróciło się przeciwko mnie. Jakby cały wszechświat próbował pokazać mi, że cokolwiek bym nie zrobiła, Parker pozostanie nietykalny. Mimo moich wszelkich starań, dalej beztrosko i bezkarnie panoszył się po szkole, podczas gdy na mnie spadały coraz nowsze nieszczęścia, a jednym z nich była gra z nim w jednym przedstawieniu.
Ale była jedna, mała pozytywna rzecz, którą musiałam mu przyznać – Presley działał mi na nerwy tak bardzo, że to właśnie dzięki niemu prawie odzyskałam pełne czucie we wszystkich moich kończynach. Już samo wyobrażenie jego twarzy... Jego...
Gdy tylko jego okropna gęba stanęła mi przed oczami, wróciła mi pamięć o tym, co zdarzyło się, zanim znalazłam się zamknięta w mojej głowie, widząc tylko czarną pustkę i słysząc odgłos silnika. Otworzyłam gwałtownie oczy i zobaczyłam coś, czego obawiałam się najbardziej.
— Puść... mnie! — wydusiłam, szarpiąc się na wszystkie strony, przez przypadek (lub nie) uderzając Parkera kilka razy.
Jego uścisk rozluźnił się, a ja wyplątałam się z jego ramion i na wciąż miękkich nogach stanęłam na ziemi.
— Co ty sobie wyobrażasz, co? — Wycelowałam w niego oskarżycielsko palcem. — Że możesz sobie ot tak brać mnie na ręce i kłaść na mnie swoje łapska? Skąd w ogóle wiesz, gdzie mieszkam?! Stalkujesz mnie, przygłupie?
Parker uniósł jedną brew i zaśmiał się. Najwidoczniej dobry humor wciąż go nie opuszczał. Stałam przed moim własnym domem z założonymi rękami, czekając na odpowiedź.
— Chciałabyś, żebym cię stalkował — powiedział i dodał: — przygłupie. Uwierz, że nie tknąłbym cię nawet dwumetrowym kijem, gdybym miał inne wyjście. Ech, może trzeba było zostawić się na tym chodniku.
— Może trzeba było — fuknęłam. — Nikt nie kazał ci mnie ze sobą zabierać. Mógłbyś po prostu zadzwonić po karetkę.
— A ty mogłabyś zamknąć buzię chociaż raz, Winslow — westchnął.
W ŻYCIU.
— Czego ode mnie oczekujesz, Presley? — zapytałam. — Nienawidzisz mnie, a ja ciebie. Z jakiego powodu miałbyś mi niby pomóc? Nie rozumiem tego.
— Bo jesteś ograniczona i wielu rzeczy nie rozumiesz — stwierdził. — Poza twoją małą, idealną bańką, w której wszystko jest albo czarne, albo białe, istnieje jeszcze inny świat, w którym nie wszystko jest takie oczywiste.
Za kogo on się uważał, żeby wyskakiwać z takimi tekstami? Za jakiegoś pieprzonego filozofa?
Stwierdzenie, że mój świat był idealny, spowodowało kolejną falę zdenerwowania, która zalała moje ciało. Czułam, jak piekły mnie policzki, a gdy ich dotknęłam, okazało się, że całe były mokre. Spojrzałam na koszulkę Parkera, która miała na piersi plamę i aż zemdliło mnie na myśl, że podczas mojej niedyspozycji dosłownie płakałam mu w ramię.
Nie. To się nie wydarzyło. BŁAGAM, niech ktoś powie, że to nie miało miejsca.
Dlaczego nie mogłam na niego nasmarkać?
W tym momencie otworzyły się drzwi od mojego domu i stanęła w nich Olivia w piżamie. Przetarła zaspane oczy i spojrzała na mnie z niechęcią, najpewniej wyrzucając mi w myślach przerwanie jej drzemki. Zaraz potem dostrzegła stojącego za mną Parkera i wyraz jej twarzy gwałtownie się zmienił.
Nie umiałam do końca powiedzieć, co siedziało w jej głowie, ale na pewno:
a) zastanawiała się, co u licha Parker Presley robił na naszym podwórku,
b) zastanawiała się, dlaczego u licha Parker Presley rozmawiał ze mną (na NASZYM PODWÓRKU),
c) chciała mnie zamordować, jak zawsze.
To było tak niezręczne, że poczułam ogromną potrzebę, by powiedzieć, że „to nie tak jak myślisz" albo „nie wiem, kto to jest", ale obie wymówki (choć jedna z nich prawdziwa) dla Olivii były pewnie tak mało wiarygodne i żałosne, że wołałam milczeć.
— Cześć? — przywitała się niepewnie, ale byłam pewna, że to jedno słowo skierowane było do bruneta, nie do mnie.
Nikt nie pofatygował się nawet, by jej odpowiedzieć, więc tylko spojrzała na mnie pytająco.
— On już idzie — powiedziałam tylko, nie wiedząc, co zrobić w tej sytuacji.
— Może zostać — stwierdziła blondynka zalotnie, najwidoczniej wracając do odgrywania roli pustej, napalonej dziuni.
— Nie, nie może — zaoponowałam. — Olivia, do domu.
Olivia prychnęła tylko, ale posłusznie wślizgnęła się do środka.
Miałam nadzieję, że nie chciała się do mnie przyznawać i fakt, że Parker Presley „odwiózł" jej siostrę do domu miała w planach zachować dla siebie.
— Wystarczyłoby powiedzieć „dziękuję" — powiedział w końcu Parker.
— Niestety, będziesz musiał zadowolić się zwykłym „spierdalaj" — mruknęłam i odwróciłam się, łapiąc za klamkę od drzwi. — Aha, i Parker? Nigdy w życiu nie było takiej sytuacji.
Po tych słowach weszłam do domu, nie zważając na to, czy chłopak miał coś do powiedzenia. Oparłam się o zimną ścianę i westchnęłam głośno, czując zażenowanie, wstyd i złość.
Zaczęłam zdejmować buty, gdy nagle drzwi od domu zaczęły się otwierać. No tego było za wiele!
— Parker, słowo daję...
— Jaki Parker? — zapytała moja mama, wchodząc do środka z torbami od zakupów. — Ten, który wyjeżdzał z naszego podjazdu?
— Nie — powiedziałam szybko. — Przepraszam. Mam dziś gorszy dzień.
— Źle się czujesz?
Spojrzałam na nią ze zmarszczonymi brwiami, ale ona skupiała się na zdjęciu szpilek i masowaniu obolałych stóp. Założyłam ręce na piersiach i wpatrywałam się w nią, zauważając, że tak naprawdę nie zwracała na mnie w tym momencie najmniejszej uwagi.
— Nie, wszystko w porządku — rzuciłam, jakby od niechcenia. — Szkoła normalnie, jak zwykle, nic nowego. Tylko wracałam do domu pieszo i przy okazji zemdlałam na ulicy, ale to też norma. No, a poza tym...
— Mhm...— mruknęła mama i nagle jej oczy rozszerzyły się. — ZEMDLAŁAŚ NA ULICY? Jezu Chryste, Nora. Jak to się stało? Boże, czemu nie mówiłaś, że źle się czujesz?
— Wiedziałabyś, gdybyś odczytywała moje sms'y — stwierdziłam i wzruszyłam ramionami. — Ale to i tak bez znaczenia. Nic wielkiego się nie stało.
Ruszyłam do salonu, a ona za mną, z naprawdę zmartwioną miną. Obie usiadłyśmy na kanapie, a ja sięgnęłam po pilot od telewizora i włączyłam pierwszy lepszy kanał.
— Stało się, Nora! Przyjechałabym po ciebie...
— Naprawdę, zerwałabyś się z pracy? Mamo, proszę cię. — Przewróciłam oczami.
— Nora? — spytała nagle mama ciszej, a ja doskonale wiedziałam, do czego zmierza. — Może powinnyśmy iść na wizytę?
Ha. Wiedziałam.
— Nie — zaprotestowałam kategorycznie. — Nie i koniec tematu.
Zaczęłam coraz szybciej przełączać kanały, nawet nie patrząc, co akurat na nich leci.
— Wytłumacz mi dlaczego. Dziecko, przecież tu chodzi o twoje zdrowie...
Próbowałam zachować spokój, ale to był temat, którego nienawidziłam z całego serca. Zacisnęłam zęby z wściekłości i zaczęłam gapić się w telewizor, jak gdyby to on był wszystkiemu winien.
— Gdybyś tylko...
— Powiedziałam „nie"— burknęłam. — Co mi po wizytach u lekarza, skoro i tak umrę? Nie chcę i koniec. Nie będę brała też żadnych pieprzonych leków, bo są gówniane i czuję się po nich jeszcze gorzej. Daj mi w spokoju żyć, póki mam ku temu okazję.
Widziałam, że bolały ją moje słowa, ale taka była prawda. Nie chciałam męczyć się i próbować zapobiec temu, co było nieuniknione. Dla mnie diagnoza była jasna i pogodziłam się z nią już dawno temu.
— Czy reszta wieczoru może być spokojna? — zapytałam już normalnym tonem. — Nie chcę się z tobą kłócić, mamo. To był i tak zdecydowanie popieprzony dzień.
Pogroziła mi palcem na słowo "popieprzony", ale wiedziałam, że w gruncie rzeczy i tak nie miała mi za złe przeklinania.
— Ja z tobą też nie — westchnęła i wstała. — Idę ugotować obiad. Daję ci spokój i nie będę wracać do tej rozmowy, chociaż znasz moje zdanie.
Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością i oparłam głowę na oparciu kanapy, oddychając głęboko.
A jednak słowo "spokój" nie funkcjonowało widocznie w słowniku naszego domu, bo gdy tylko myślałam, że nastała cisza, Olivia stanęła przed telewizorem, zasłaniając całą jego powierzchnię i patrząc na mnie oskarżycielsko.
— Oglądałam to — skłamałam, ale ona nie przesunęła się o ani centymetr.
— Co to niby miało być, co? — warknęła na mnie. — Prowadzasz się z Parkerem?
Spojrzałam w stronę kuchni, bojąc się, czy mama nie usłyszała ponownie tego imienia, ale używała akurat blendera.
— Pilnuj lepiej tego, z kim ty się prowadzasz — rzuciłam. — Ile lat jest od ciebie starszy?
— Nie twój interes.
— Więc Parker nie jest także twoim interesem. Pa. — Przełączyłam na inny program i udawałam, że nie widzę jej obecności.
— Właśnie, że jest! — krzyknęła Olivia i dźwięk blendera ustąpił, a w drzwiach pojawiła się zaniepokojona mama. To jednak nie powstrzymało Olivii przed dalszym awanturowaniem się.
Musiała być wściekła. Ręce jej się trzęsły, a policzki były czerwone. Nie wiedziałam tylko, dlaczego fakt, że Presley był przez moment na naszym podwórku, wzbudzał w niej takie emocje. Co jej niby zrobiłam?
— Co ty mu niby możesz zaoferować? — ciągnęła. — Nie jesteś nic warta. Jesteś nikim! Nikim, słyszysz?
— Olivia... Co ty mówisz, dziecko? — Mama patrzyła raz na mnie, raz na nią.
A ja, mimo że chodziło tylko o Parkera, z którym i tak nic mnie nie łączyło, poczułam się jak ostatni śmieć.
— Przyznaj się, ile mu zapłaciłaś?
Podniosłam się z kanapy i zmierzyłam ją lodowatym spojrzeniem.
— Ile zapłaciła komu? I za co? — spytała mama, nie rozumiejąc, o co jej chodzi.
— Parker Presley, mamo. To najprzystojniejszy chłopak w całej szkole, który ma w dupie wszystkie dziewczyny. I nagle, zupełnym przypadkiem, odwozi Norę do domu... Pytam, ile mu zapłaciłaś, idiotko? — warknęła.
— Dość — powiedziałam sucho. — Chcesz wiedzieć, co łączy mnie i Parkera? Nie znosimy się. Tyle. Ty, Veronica Gilmore czy jakakolwiek inna dziewczyna w tej szkole, macie większe szanse u niego niż ja. I bardzo dobrze mi z tym — dodałam, żeby ani Olivia, ani mama, nie miały wątpliwości, że taki stan mi w jakikolwiek sposób przeszkadza. — Weźcie sobie tego swojego Parkera i dajcie mi wszyscy święty spokój.
Rzuciłam pilotem o ziemię i z lekko ograniczoną widocznością, spowodowaną zbierającymi się w oczach łzami, ruszyłam na górę. Uciekłam. Jak zawsze, gdy coś złego działo się w moim życiu.
Najwidoczniej wszyscy inni mieli rację. Parker, Olivia, Veronica.
Może faktycznie nie byłam nic warta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro