Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

07. Wiem, że będę tego żałować

Otrzepałam się z niewidzialnego pyłu, starając się jednocześnie uniknąć lodowatego spojrzenia blondynki stojącej przede mną.

— Kochani, wróćcie do swoich zadań — powiedziała kobieta w średnim wieku, wymawiając „r" w taki sposób, że miałam wrażenie, jakbym rozmawiała z Francuzką. — Oprócz ciebie i twojej uroczej koleżanki — zwróciła się do mnie i Parkera.

Miała wysokiego koka, upiętego tak idealnie, że przez chwilę wydawał mi się on iluzją. Ubrana była w bordowe spodnie z szerokimi nogawkami i żakiet w tym samym kolorze. Usta pomalowane miała krwistoczerwoną szminką, a tuż nad nimi wyraźnie zaznaczał się mały pieprzyk przyciągający wzrok. Kobieta powiodła wzrokiem ode mnie do Parkera, a uniesiona brew sugerowała, że oczekiwała na wyjaśnienia.

Oh, mon Dieu. Parker Presley! — powiedziała, gdy zauważyła, że ani ja, ani on nie mieliśmy zamiaru zabrać głosu. — Własnym oczom nie wierzę.

— Pani Montgomery, jak miło panią widzieć — powiedział Parker, ale już na pierwszy rzut oka widać było, że nie były to szczere słowa, co chyba stało się jasne nie tylko dla mnie.

— Dżentelmenowi nie przystoi kłamać. — Pogroziła mu palcem. — Czy pamiętasz naszą ostatnią rozmowę?

— Wtedy, gdy powiedziałem, że moja noga nie postanie więcej w tej zasranej sali? — Wzruszył ramionami. — Nie.

— Jesteś bezczelny — wyrwało mi się. Ten typ dosłownie irytował każdą, nawet najmniejszą komórkę znajdującą się w moim ciele.

Ale pani Montgomery tylko pokręciła głową, nie przestając się uśmiechać.

— Spokojnie, moje dziecko. Jestem przyzwyczajona do jego grubiańskiego zachowania i wiem, że to wynika jedynie z przerażenia. Parker doskonale zdaje sobie sprawę, że jest wprost stworzony, by grać na scenie, ale boi się do tego przyznać. Dommage!

Parker przewrócił oczami i odwrócił się od nas. Wolnym krokiem wszedł na scenę, gdzie stała reszta osób i wyrwał jakiemuś dzieciakowi scenariusz, po czym zaszył się w najdalszym miejscu i zaczął analizować tekst.

— Tak na marginesie, to był mój pomysł z tym przedstawieniem — powiedziała konspiracyjnym szeptem pani Montgomery, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolona. — Ten chłopak ma ogromny potencjał, ale jest uparty jak osioł i w życiu sam nie przyszedłby na casting, a już na pewno nie po ostatnim przedstawieniu. Wprawdzie nie pochwalam, by dyrektor straszył go utratą stypendium, ale jeśli nie było innej rady...

— Co się stało na ostatnim przedstawieniu? — spytałam.

Nie żebym jakoś specjalnie interesowała się Parkerem, ale...

— To było siedem lat temu, również w święto szkoły. Och, to było cudowne przedstawienie, wprost niesamowite. Parker nie grał co prawda głównej roli, ale widać było, że nadaje się do tego jak nikt inny. Niestety jego rówieśnicy wyśmiewali go z tego powodu i Parker nigdy więcej nie postawił nogi w tym miejscu, mimo moich usilnych próśb, dopiero teraz, podstępem... — Kobieta zamyśliła się, a po chwili podskoczyła nagle i złapała mnie za rękę. — Ależ gdzie moje maniery? Kim jesteś, złotko?

Nie mogłam połączyć wizerunku Parkera, którego wyśmiewa cała szkoła z obrazem tego chłopaka, który siał w niej postrach. W ogóle Parkera ciężko było określić w jakikolwiek sposób. Zjawiał się tam, gdzie najmniej go oczekiwałam i wkurzał mnie przeokropnie, ale co poza tym?

— Nora Winslow — przedstawiłam się.

— Winslow, Winslow. — Powtórzyła nauczycielka. — Coś mi mówi to nazwisko...

— Podobnie jak Parkera, przysłał mnie pan dyrektor. Mam grać główną rolę — oznajmiłam, a kobieta najpierw klasnęła w dłonie, a później zrobiła zbolałą minę.

Oh, non! Przecież to katastrofa.

— Mnie również niezbyt się to podoba. — Wzruszyłam ramionami, jednocześnie czując pewien zawód, że zostałam tak szybko oceniona. — Nie nadaję się do teatru.

— Masz jakieś doświadczenie?

— Nie...

— Nigdy nie mów, że się do czegoś nie nadajesz, jeśli tego nie spróbujesz, złotko. — Pani Montgomery ścisnęła mnie za rękę i poprowadziła w kierunku grupki osób.

Każdy z nich (oprócz dzieciaka, który padł ofiarą Parkera) miał przed sobą kartkę, z której na głos czytał prawdopodobnie sceny sztuki, ćwicząc przed castingiem.

— Chodzi o to, że do grania Hazel, głównej bohaterki, zgłosiła się tylko jedna osoba. Uparta równie tak bardzo, jak utalentowana i obawiam się, że ciężko będzie ją przekonać, że to decyzja dyrektora.

Przez myśl przeszła mi Veronica, której nie znałam i która według opinii dwóch dziewczyn (których oczywiście też nie znałam) tak bardzo cieszyła się na myśl o tym, że będzie mogła grać główną rolę i dzięki temu zbliżyć się do Parkera. Kierując się tym, że nie chciałam niszczyć czyichś marzeń oraz tym, że ja w przeciwieństwie do niej nie chciałam zbliżać się do Parkera na odległość bliższą niż metr, jeśli nie było to konieczne, postanowiłam zrezygnować.

— Żaden problem — powiedziałam. — Mogę grać jakąś inną rolę. Dyrektorowi przecież nie zrobi to żadnej różnicy, prawda?

— Masz rację! — Pani Montgomery cmoknęła, a później znów klasnęła w dłonie, zwracając na siebie uwagę wszystkich. — Słuchajcie, moi drodzy...

Próbowałam wmieszać się w tłum i nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi, co po moim wejściu było dość trudnym zadaniem. Ignorując spojrzenia, przepchnęłam się na koniec. Dostrzegłam leżący na podłodze fragment scenariusza, który podniosłam i przeskanowałam wzrokiem. Zerknęłam na spis postaci, chcąc wybrać dla siebie coś mało wymagającego, byle tylko wypełnić wolę dyrektora. Zanim jednak zdążyłam zarejestrować choćby jedno imię, ktoś brutalnie wyrwał mi kartkę, zgniótł ją i bezceremonialnie rzucił na ziemię.

— Czytałam to — powiedziałam, ale zostałam zupełnie zignorowana.

— Słuchaj, laleczko. — Przede mną stanęła blondynka, dokładnie ta, która rzucała mi nienawistne spojrzenia od kiedy tylko weszłam do tego pomieszczenia. Nawet teraz jej oczy wydawały mi się znajome. — Nie wiem w co grasz, ani o czym tak zawzięcie dyskutowałaś z panią Montgomery, ale jedno musisz przyswoić.

— Nie tolerujesz laktozy, przed chwilą wypiłaś szklankę mleka i dlatego teraz jesteś taka zielona? — rzuciłam jakby od niechcenia.

Sama nie wiedziałam, dlaczego w takich chwilach przychodziły mi do głowy takie głupoty, zamiast jakichś ciekawych ripost. Dziewczyna jednak nie zwróciła uwagi na słabość mojej wypowiedzi i zacisnęła zęby.

— Jeśli masz wymiotować, to nie na mnie — dodałam.

— Nie pogrywaj ze mną — warknęła blondynka. — Jedynym, czego nie toleruję, są dziewczyny, które przeceniają swoje możliwości.

— Hej, ale glutenu też nie tolerujesz... — Wtrąciła się stojąca obok niej brunetka z ciemną karnacją, która do tej pory zajmowała się oglądaniem swoich paznokci.

— Zamknij się, Sofia! — Blondynka wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się fałszywie, zniżając głos. — Parker jest mój. Główna rola jest moja. Ta szkoła jest moja. Rozumiemy się?

A więc to była ta Veronica, której nie chciałam odbierać marzeń i takie tam. Nie miałam tylko pojęcia skąd mogłam ją znać. A może tylko mi się wydawało, że ją kojarzę, bo jej zachowanie nie wskazywało na nikogo, kogo mogłabym znać. Może była koleżanką Olivii, która kiedyś przy okazji wpadła do naszego domu?

— Słuchaj, laleczko. — Naśladowałam ton jej głosu. — Nie obchodzi mnie, kim jesteś, co jest twoje i czego nie tolerujesz. Bądź tak miła i daj mi w spokoju wysłuchać instrukcji pani Montgomery.

— Mam cię na oku. — Zarzuciła włosami i wysunęła się na przód, a Sofia podążyła za nią niczym piesek za swoją panią.

Podniosłam zmaltretowany przez Veronicę scenariusz i spróbowałam go rozprostować, jednocześnie wsłuchując się w słowa pani Montgomery.

— ... właśnie to jest celem tegorocznego przedstawienia.

Aha.

— Proszę teraz, by każdy z was po wyczytaniu z listy wyszedł na scenę, powiedział o jaką rolę się ubiega, a następnie zagrał wybraną scenę z tą postacią. Veronica, kochanie, ty pierwsza. Reszta z was, proszę na widownię.

Blondynka stanęła na środku, a gdy wszyscy posłusznie zeszli ze sceny, dygnęła lekko, wodząc wzrokiem po widowni.

— Hazel Brookshire. — Ton jej głosu był słodki i niewinny, zupełnie odwrotny od tego, którego przed chwilą używała w rozmowie ze mną.

Nawet nie byłam zaskoczona tym, że w roli wypadła wyśmienicie, zbierając oklaski całej widowni. Była jakby wprost stworzona do tej roli i rzeczywiście bardzo utalentowana, a na dodatek znała wszystkie kwestie na pamięć. Owacje nasiliły się jeszcze bardziej, gdy dziewczyna kłaniając się ukazała połowę swojego dekoltu, niby zupełnie przypadkiem. Schodząc ze sceny posłała jeszcze buziaka w stronę Parkera, który jednak w ogóle na nią nie spojrzał, robiąc coś w telefonie. Dziewczyna najwidoczniej uznała mnie za winną, myśląc, że moim celem jest zabranie jej ukochanego chłopca, bo posłała mi mrożące krew w żyłach spojrzenie (prawie zaczęłam wierzyć, że w środku znajdowała się tak naprawdę moja siostra Olivia, która od lat robiła to samo). Westchnęłam, gdy zatrzymała się koło mnie.

— Współczuję ci, że twój występ jest dopiero po mnie.

Serio? Jaki ona miała w tym momencie problem?

— Najlepsze na koniec. — Uśmiechnęłam się szeroko.

— Wmawiaj tak sobie. Twoja gra aktorska jest nic nie warta. — Znów zarzuciła włosami, po czym odeszła, kołysząc biodrami.

Ponownie rzuciłam okiem na scenariusz, ale wciąż nie potrafiłam zdecydować, którą rolę chcę zagrać.

— Charlie to mężczyzna czy kobieta? — spytałam, ale nikt mi nie odpowiedział. Wszyscy wpatrywali się w scenę z niemalże otwartymi ustami, a ja zorientowałam się, że to wina Parkera, który był akurat w trakcie odgrywania roli Edwarda McAllistera. — Cholera, dobry jest — powiedziałam sama do siebie, ale w odpowiedzi otrzymałam zgodne „mhmmm" od co najmniej pięciu siedzących obok mnie osób. — Super, na to mogliście odpowiedzieć, a wcześniej?

Najwidoczniej nie byłam godna uwagi, w przeciwieństwie do tego aroganckiego, wrednego, chamskiego, niewychowanego, prymitywnego, ordynarnego, bezczelnego, zadufanego w sobie...

Wyliczankę przerwał fakt, że usłyszałam swoje imię z charakterystycznym „r" w środku, co oznaczało, że pora wyjść na scenę. Wstałam powoli i tak samo powoli szłam, odprowadzana spojrzeniami innych. Po około pięciu godzinach stanęłam na scenie, zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć. Dostrzegłam spojrzenie Veronici, która bez słów próbowała dać mi do zrozumienia jak mało byłam według niej warta.

I nagle wiedziałam, co powiedzieć. Choć decyzja przyszła tak nagle i wiedziałam, że później będę tego żałować, zebrałam się na odwagę i odchrząknęłam.

— Hazel Brookshire.

Zerknęłam na scenariusz i wybrałam pierwszą scenę z dwóch znajdujących się na kartce, starając się z całych sił, by wypaść jak najlepiej.

— Tonę w goryczy — zaczęłam płaczliwym tonem i objęłam się ramionami, spuszczając głowę. — Okrutna kara spotyka mnie za coś, czego nie uczyniłam. Jakże mogłabym zabić własnego męża? — Podniosłam głos, kierując oczy w bok.

Zastygłam w bezruchu i zaczęłam oddychać coraz szybciej. Zasłoniłam usta ręką i westchnęłam przeciągle.

— A co, jeśli mają rację? Jeśli to ja go zabiłam? Ja! — prawie krzyknęłam. — Może w amoku odebrałam mu życie, najcenniejszy dar. Może... — Głos drżał mi mimowolnie, ale można było pomyśleć, że był to zabieg celowy.

Świat wokół mnie nagle zwolnił. Byłam tylko ja, scena i biały sufit, w który się wpatrywałam. Oczy lekko mi się zaszkliły, jak zawsze, gdy zbyt długo patrzyłam w jedno miejsce. Nie wiedziałam prawie nic o Hazel, ale przecież mogła być taka jak ja. Była samotna, odtrącona przez społeczeństwo. W mojej sytuacji nie trudno było wtopić się w taką postać, bo sama czułam się czasem dość podobnie. Przygryzłam dolną wargę i uspokoiłam się, spuszczając ręce swobodnie wzdłuż ciała.

— Może prawdę mówią ci, którzy posądzają mnie o czary. Parszywy, nędzny potomek samego diabła, ot co — wyrzuciłam sobie samej cicho. — Sprowadziłam nieszczęście na całe miasto...

Choćbym chciała grać dalej, scena kończyła się w tym momencie, a mi brakowało kolejnych kartek. Dygnęłam więc lekko, udając, że tak miało być i usłyszałam oklaski oraz panią Montgomery, która wykrzykiwała jakieś słowa po francusku. Zaczęłam odczuwać zawroty głowy i sama nie wiedziałam, czy było to spowodowane chorobą czy może raczej podekscytowaniem.

Naprawdę nie wiedziałam, że gra mogła dostarczyć mi tylu emocji. W dodatku... pozytywnych. To był dla mnie prawdziwy szok.

Zeszłam ze sceny i opadłam na najbliższe krzesło, czując na sobie spojrzenie. Wiedziałam, że to Veronica, więc nawet się nie odwracałam, co prawdopodobnie rozwścieczyło ją jeszcze bardziej. Sprawiała wrażenie osoby, która lubi mieć wszystko pod kontrolą. Ale ja nie zamierzałam dać sobą pomiatać i pozwalać jej decydować o moim życiu. Jedna matka mi wystarczyła.

A potem zupełnie przypadkiem spojrzałam na Parkera i zauważyłam, że on też na mnie patrzył. Nie potrafiłam odczytać żadnych emocji z jego twarzy. Nie był zły, ani naburmuszony, a właśnie takiego go przecież znałam. Mimo to, byłam w stanie postawić połowę moich oszczędności na zakład, że jego głowę wypełniały same negatywne rzeczy.

Przecież ktoś taki jak on nie mógł myśleć o kimś pozytywnie, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro