Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

04. Witamy w dżungli

— Co zrobiłaś? — spytał z niedowierzaniem Romio, odrobinę podnosząc głos, czym zwrócił na siebie uwagę pielęgniarki.

— Panie Mendez... — Upomniała go, łypiąc na niego złowrogo.

— Nie gniewaj się, Jane — powiedział, co jeszcze bardziej zirytowało kobietę. — Już, już, przepraszam! Będę cicho. Więc — szepnął. — Mogłabyś powtórzyć, co przed chwilą powiedziałaś?

— Narzygałam mu na buty — oznajmiłam spokojnie.

— Okej. Ohyda. — Zmarszczył z niesmakiem nos. — Ale nie o to mi chodzi. Co było potem?

— Potem dyrektor stwierdził, że źle wyglądam i kazał mi iść do pielęgniarki.

— Czyli rozumiem, że rzygałaś sobie spokojnie jakiemuś kolesiowi na buty i nagle do imprezy dołączył dyrektor, wesoło oznajmiając, że w skali od jednego do dziesięciu daje ci jakieś trzy, wobec czego masz iść do pielęgniarki? — Uniósł jedną brew.

— Aż tak słabo? Może chociaż pięć... — zaczęłam.

— Nora...

— Cztery...?

— Nora.

— Okej. Mogę żyć z solidną trójką — powiedziałam, ale po jego minie widać było, że traci cierpliwość. ­— W porządku. Poszłam do dyrektora ze skargą, bo nie podoba mi się, że w tej szkole panuje przemoc i nikt nic z tym nie robi. Zadowolony?

— Dziewczyno. — Westchnął. — Ty ani trochę nie masz pojęcia o tej szkole. Tu nie chodzi o to, co się komu podoba, a co nie. A przynajmniej nie takim jak my. Co powiedział dyrektor?

— Że przejrzy monitoring i pociągnie do odpowiedzialności osobę, która w tak obrzydliwy sposób łamie zasady zapisane w statucie szkoły. Pobicie w sumie łapie się nawet na normalne przestępstwo, więc...

Romio pokręcił głową i westchnął kolejny raz. W tym samym czasie pielęgniarka podniosła się z fotela i podeszła do mnie z małą latarką, którą zbadała, czy nie mam światłowstrętu.

— Jak się czujesz? — spytała.

— Dobrze. — Wstałam z kozetki. — Mogę już iść?

— Nie ma sensu cię tu dłużej trzymać, skarbie. Romio — zwróciła się do bruneta — dopilnuj, żeby zjadła jakiś porządny posiłek.

— Tak, Jane. — Wyszczerzył się, a uśmiech nie zszedł z jego twarzy nawet wtedy, gdy oberwał teczką w głowę. — A to za co?

Przewróciłam oczami i wypchnęłam go za drzwi, nie dając mu możliwości, by powiedział kolejną głupotę.

Korytarz był praktycznie pusty, prawdopodobnie za sprawą przerwy na lunch, trwającej aż pięćdziesiąt minut. Gdybym miała tyle wolnego czasu, oczywistym jest to, że spędziłabym go na jedzeniu. Podobnego zdania było chyba dziewięćdziesiąt procent szkoły, czego dowiedziałam się tuż po wejściu na stołówkę. W zasięgu wzroku nie było ani jednego wolnego stolika, a kolejka do wydawania posiłków ciągnęła się w nieskończoność.

Stołówka była jednym z największych pomieszczeń, jakie widziałam w życiu, a efekt ten spotęgowały ogromne okna, przez które widać było boisko do koszykówki. Stoliki były okrągłe i przy każdym z nich stało około ośmiu plastikowych krzesełek. Szerokie schody prowadziły na półpiętro, gdzie również ustawione były stoliki, jednak o wiele większe od tych stojących niżej, dzięki czemu mogło usiąść przy nich więcej osób. Na jednej ze ścian widniał granatowy napis MHS i logo szkoły, czyli pantera.

Po czasie, w którym zdążyłam zestarzeć się jakieś pięć razy, w końcu miałam okazję skompletować swój posiłek. Nałożyłam sobie kanapkę z szynką i sałatkę z pomidorami, co według moich obliczeń miało mnie kosztować prawie osiem dolarów. Postanowiłam dorzucić do tego jeszcze sok pomarańczowy, po który musiałam iść na koniec stoiska, a gdy wróciłam po dosłownie minucie, zastałam na moim talerzu, oprócz rzeczy wybranych przeze mnie, średnią porcję frytek i kawałek ciasta czekoladowego z bitą śmietaną na wierzchu.

— Hej! — Założyłam ręce na biodra. — Nie chcę tego.

— Ups. — Romio zrobił minę niewiniątka, zupełnie jakby to nie on był odpowiedzialny za nałożenie dodatkowego jedzenia. — Patrz, jaka kolejka za nami. Chyba nie ma czasu na odłożenie.

— Nie znoszę cię — mruknęłam pod nosem, ale zabrałam tackę i poszłam z nią w kierunku kasy.

— Trudno. I tak nie możemy być razem. A ja obiecałem Jane, że zjesz pełnowartościowy posiłek.

— I niby ciasto czekoladowe jest pełnowartościowe, co?

— Ale z ciebie maruda. Nałożyłem ci na talerz najpyszniejszą rzecz w tej stołówce, a ty jeszcze narzekasz, zamiast mi podziękować.

— Mam ci podziękować za... — spojrzałam na sumę, która widniała na kasie fiskalnej. — ... dodatkowe sześć dolców, które muszę zapłacić? Rzeczywiście, moja wdzięczność nie zna granic.

Wyciągnęłam z portfela dwa banknoty i podałam je kasjerce.

— Potraktuj to jako karę za to, że poszłaś naskarżyć — wrócił do tamtego tematu, a ja po raz kolejny przewróciłam oczami.

— Okej, teraz się na mnie złościsz. A przecież Patterson też o tym wie, sam mu mówiłeś.

— Patterson nie wie, kto jest za to odpowiedzialny, a dodatkowo nie uważa, że naskarżenie — położył nacisk na to słowo — nie rozwiąże problemu. I słusznie. 

— Tak naprawdę nie zrobiłam nic złego, więc nie wiem, co cię tak boli.

— Póki co nic, ale będzie bolało, jeśli osoba, na którą doniosłaś to ta sama osoba, która lubi dotykać mojej twarzy przy pomocy pięści.

Szliśmy ramię w ramię, poszukując wolnego stolika, ale większość z nich okazała się całkowicie zajęta lub wolna tylko częściowo. Zauważyłam natomiast dziwne zjawisko, jakim było stawianie plecaków na wolnych miejscach, gdy tylko zbliżaliśmy się do jakiegoś stolika. Spojrzałam pytająco na Romia, ale on tylko wzruszył ramionami.

— Nie pomyślałam o tym — przyznałam, nawiązując do jego wcześniejszej wypowiedzi. — Ale popatrz na to z innej strony. Minęły dwie lekcje. Gdyby miał się o tym dowiedzieć, już by się dowiedział, prawda? A gdyby wiedział... Cóż.

— Cóż — powtórzył. — Doceniam twoje szlachetne pobudki, Nora. Naprawdę. I jest mi nawet trochę miło, że mimo całej tej otoczki panny obojętne-mi-to, w głębi duszy przejmujesz się moim losem. Ale dla bezpieczeństwa twojego, a przy okazji mojego, lepiej, żebyśmy się w tę sprawę nie wgłębiali.

W końcu znaleźliśmy wolny stolik, który w obecnej sytuacji był jak błogosławieństwo. Przetarłam oczy ze zdumienia, a Romio szybko zaklepał miejsca, stawiając na nim nasze tacki.

— Więc? — Romio spojrzał na mnie wyczekująco, podczas gdy ja wgryzłam się w moją kanapkę.

— Więc co? — powiedziałam z pełną buzią.

— Obiecujesz mi, że nie będziesz się mieszać?

Milczałam, dalej w spokoju przeżuwając kanapkę.

— Noraaaa — jęknął, przedłużając znacząco „a". — Uwierz mi, znam tę szkołę i wiem, jak to działa.

— O co ci z tym chodzi? Ciągle powtarzasz, że znasz tę szkołę i wiesz, jak to działa, bla bla bla. Jak działa co?

— Życie tutaj. Według ciebie istnieje podział na uczniów i nauczycieli...

— I gejów — dodałam.

— I gejów. Ale to coś więcej niż tylko to. To jak dżungla, wiesz? Popatrz. — Wskazał palcem na grupę dziewcząt siedzącą po naszej prawej stronie.

Ubrane były mniej więcej jednakowo — każda z nich miała ogromny dekolt, krótką spódniczkę lub szorty i tonę makijażu na twarzy. Dostrzegłam wśród nich Olivię, z którą przez chwilę złapałam krótki kontakt wzrokowy, postanawiając przy okazji nie przyznawać się Romiowi do tego, że to moja siostra.

— To małpy.

— Aha — powiedziałam głupio. — Wiesz, mogłeś wymyślić coś lepszego. Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia, ale takie wyzwiska królowały raczej w przedszkolu.

— Ty masz problem z mięśniami czy mózgiem, bo nie pamiętam? — powiedział, szeroko się uśmiechając. — Nie przezywam ich. Znaczy nie, że nie mam na to ochoty, ale patrz do czego zmierzam. Z czym kojarzą ci się małpy?

— Z życiem w stadzie.

— Tak. Z czym jeszcze?

— Z wszami? — bardziej spytałam, niż stwierdziłam, przypominając sobie filmy dokumentalne.

— Okej, mam odpowiedź na moje poprzednie pytanie. To chyba jednak mózg — westchnął. — One są jak stado, okej? Głupie, małpie stado, które zawsze trzyma się razem i nie można ich w żaden sposób rozdzielić. Ewolucja sprawiła, że malują paznokcie, ubierają się jak prostytutki i noszą wysokie obcasy. Ale to wciąż małpy. A do pary z nimi są goryle. — Wskazał głową na stolik obok, zajęty przez grupę chłopców w granatowych bejsbolówkach. — To nasza szkolna drużyna koszykówki, kwiat młodzieży. Wysportowani, umięśnieni, piękni w każdym calu.

— Hej, tylko się nie zakochaj.

— Mam trochę wyższe standardy. — Uśmiechnął się. — W każdym razie, goryle uznają, że mają do małp pełne i wyłączne prawo, wobec czego bronią ich zawzięcie przed innymi drapieżnikami. Są dzicy i nieokrzesani, a rywalizacja to ich drugie imię.

Przyglądałam się przez chwilę „gorylom" i „małpom", co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że Romio miał co do nich zupełną rację. Dziewczyny, w tym moja siostra (która notabene jest zajęta), mizdrzyły się do chłopaków, a ci z kolei zachowywali się jak prawdziwe zwierzęta. Na ich stole panował totalny bałagan — śmieci walały się dosłownie wszędzie, blat ubrudzony był sosem, a oni sami rechotali co chwilę z powodu opowiadanych przez kogoś żartów. Witamy w dżungli.

— Są węże...

— ...czyli Eve — przerwałam mu.

— Czyli fałszywi ludzie. Eve może jest trochę chamska, ale nie fałszywa. Są papugi, czyli takie osoby, które powtórzą wszystko, co usłyszą. Co ciekawe, bycie małpą nie wyklucza bycia papugą, ale takie mieszanki to już wyższa szkoła jazdy. Są flamingi, czyli super laski, które każdy chciałby podziwiać.

— Romio — powiedziałam zdziwiona. — Nie każ mi kwestionować twojej orientacji.

Zauważyłam zakłopotanie na jego twarzy. Otworzyłam usta i chciałam coś powiedzieć, ale w tym momencie Romio znów zabrał głos.

— A oto nadchodzi żywy przykład unikatowego okazu w naszej dżungli. Tygrys, lew i jaguar w jednym. Lygrys, tyguar, nie wiem, to nie jest ważne. Powiedziałbym, żebyś trzymała się od niego z daleka, ale chyba nie będzie takiej potrzeby, bo on sam świetnie się izoluje. I całe szczęście, bo takie przypadki, które zaszły mu za skórę, marnie skończyły.

Odwróciłam się i spojrzałam w kierunku wskazanym mi przez Romia. Nie dostrzegłam niczego specjalnego, poza parą ciemnych oczu, które wpatrywały się we mnie z chęcią mordu.

— Gdzie?

— No jak grochem o ścianę. Idzie w naszą stronę, nie możesz go nie widzieć. Czarne włosy, ciemne oczy, outfit też cały czarny, ogólnie śmierć gwarantowana, jak tylko odważysz się oddychać w jego obecności. Nie, żebyś ty się musiała jakoś przejmować tą śmiercią, bo...

— O, i to jest właśnie ten chłopak, któremu zwymiotowałam na buty — oznajmiłam odrobinę zbyt entuzjastycznie.

— Co? — spytał zdezorientowany Romio. Gdy dotarł do niego sens moich słów, przybił sobie z otwartej ręki w twarz. — Powiedz, że żartujesz.

Pojął jednak, że wcale nie próbowałam być zabawna i powtórzył wykonany przed chwilą gest.

— Okej. Okej. Kurwa — wyrwało mu się. — Okej. Udam, że wcale tu nie idzie i nie próbuje zabić cię wzrokiem.

Nie widziałam go, ale wiedziałam, że stał tuż za mną. Sięgnęłam dłonią po sok pomarańczowy i upiłam łyk, zupełnie ignorując jego obecność.

— Mogę się dosiąść? — Jego głos był niski i lekko zachrypnięty.

— No, tak. Raczej. Znaczy możesz, Parker, proszę bardzo, czemu by nie — wypalił Romio, a ja usłyszałam szuranie krzesła o podłogę tuż obok mnie.

— Świetnie. — Bębnił palcami o stół, co niesamowicie mnie irytowało, ale nie dawałam tego po sobie poznać.

— Przyszedłeś tu zjeść? — spytał Mendez, a ja nie mogłam się już powstrzymać i parsknęłam śmiechem.

— Oczywiście, że nie — powiedziałam w końcu. — Przyszedł tu dlatego, że właśnie wraca z gabinetu dyrektora.

Romio posłał mi ostrzegawcze spojrzenie, ale zupełnie je zignorowałam.

— Owszem — potwierdził Parker, a kącik jego ust podniósł się lekko, choć w jego oczach dalej widać było gniew i furię. — Wracam.

— I jak? Zawieszenie? Wydalenie ze szkoły? Powiedz, bo umieram z ciekawości.

— Uwierz, chciałbym. Przy czymś takim główna rola w szkolnym przedstawieniu wydaje się być naprawdę drastyczna.

— Co? — Zmarszczyłam brwi. — To... To jest twoja kara?

— Zaskoczona? Ja ani trochę.

Mimowolnie zauważyłam, że kilka osób wokół gapiło się raz na mnie, raz na Parkera, szepcząc coś między sobą. Ale teraz bardziej istotny był dla mnie fakt, że wszystko uszło mu na sucho. Miałam ochotę zetrzeć z jego twarzy ten pełen satysfakcji uśmieszek i zrobić cokolwiek, byleby przestał być taki pewny siebie.

— Denerwuje mnie natomiast fakt, że z powodu... Chryste, nawet nie wiem, jak się nazywasz. Z twojego powodu pokrzyżowały mi się co nieco plany. A nie lubię, gdy ktoś wpieprza się w nie swoje sprawy.

— Parker, ona jest nowa... — zaczął Romio, ale został uciszony przez morderczy wzrok.

— Chuj mnie to obchodzi — warknął. — Ale mam dobrą radę, do której radziłbym się zastosować. Siedź na dupie następnym razem i zasłoń oczy, jeśli coś ci się nie będzie podobało, a nie próbuj zgrywać superbohaterki. Tylko sobie tym zaszkodzisz.

— A co, jeśli się nie zastosuję? — rzuciłam zaczepnie.

Poczułam pod stołem kopnięcie w kostkę i syknęłam z bólu.

— Bardzo mądrze, Mendez — powiedział Parker, po czym ostatni raz rzucił mi przenikliwe spojrzenie i opuścił stołówkę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro