Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

02. Każdy mur ma jakąś lukę

— Nosisz za dużo czarnych bluz — zagadnęła do mnie mama następnego ranka, podczas gdy ja bezcelowo grzebałam łyżką w płatkach kukurydzianych, na które nawet nie miałam ochoty. — To okropnie smutny kolor.

— W sam raz dla umierającej dziewczyny — sarknęłam, nawet na nią nie patrząc.

— Nora! — Mama spojrzała na mnie krytycznie, a ja wzruszyłam ramionami.

— Żartowałam — powiedziałam śmiertelnie poważnym (o ironio) tonem.

— Jeśli chcesz mieć znajomych w szkole, lepiej nie żartuj w ten sposób. Bądź... taką mniej ponurą wersją siebie.

— Nie chcę mieć znajomych. — Wzruszyłam ramionami kolejny raz. — To ty chcesz, żebym ich miała, a ja nie mam pojęcia dlaczego aż tak ci na tym zależy.

Mama westchnęła z bezsilnością i dolała sobie kawy z dzbanka. Jej wygląd, a w szczególności podkrążone oczy, zdradzały, jak bardzo była zmęczona. Od jakiegoś czasu pracowała od rana do wieczora, a gdy teoretycznie miała dzień wolny, i tak spędzała go na rozmyślaniu nad pracą, której była bezwzględnie oddana. Nawet dziś, zamiast spać do południa i cieszyć się przerwą od obowiązków, postanowiła wstać rano i przypilnować, żebym zjadła śniadanie i dopiero wtedy wyszła do szkoły. Miałam wrażenie, że mój pierwszy dzień dostarczał jej znacznie więcej emocji, niż mnie samej.

— Jak było na grupie wsparcia? — Zastosowała swoją starą sztuczkę, czyli zmianę tematu, jak zawsze, gdy nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na pytanie, lub gdy była zbyt niewygodna. Czasem wydawało mi się, że jako prawniczce, ta umiejętność po prostu wchodziła w jej zakres obowiązków.

— Cudownie. — Włożyłam łyżkę płatków do buzi, żeby nie musieć nic więcej mówić na temat tamtego żenującego spotkania.

— Pan Patterson to mój dobry znajomy, jeszcze z czasów liceum — powiedziała mama, a ja prawie wyplułam to, co miałam w buzi. Ostatecznie powstrzymałam się jednak przez zabrudzeniem całego stołu, przełknęłam powoli płatki i spojrzałam na nią z odrobiną niedowierzania.

— Czyli generalnie posłałaś mnie tam po to, żeby ktoś zdawał ci z relację z tego, co mówię, a o czym nie rozmawiamy w domu? Okej. Nie rozumiem tylko, po co pytasz mnie jak było, skoro i tak wiesz wszystko ze szczegółami.

— Thomas bardzo poważnie traktuje swoją pracę. Nie mam pojęcia co mu powiedziałaś, ani co on powiedział tobie, chociaż bardzo bym chciała. Te zajęcia mają ci pomóc, Nora.

— Pomóc w czym? — spytałam. Zdawałam sobie sprawę z tego, że ona sama nie znała odpowiedzi na to pytanie, a nawet, jeśli było inaczej, okazja by mi to udowodnić przepadła w momencie, gdy usłyszałyśmy hałas dobiegający z górnego piętra.

Przez chwilę miałam wrażenie, że to trzęsienie ziemi, huragan niszczący nasz dom, albo stado byków zbiegających po schodach, ale na szczęście (lub nie) okazało się, że to tylko moja młodsza siostra Olivia, która bez słowa wparowała do kuchni i wyciągnęła z lodówki jogurt.

— Zdajesz sobie sprawę z tego, że lato już dawno się skończyło? — spytałam, patrząc na jej krótką spódniczkę, która kończyła się mniej więcej w połowie ud. Blondynka odwróciła się i zmierzyła mnie złowrogim spojrzeniem, jak zawsze, gdy tylko zabierałam głos w jej obecności. Chwała Bogu, że nie działo się to zbyt często, bo inaczej już dawno padłabym martwa od jej wzroku.

— Moje ubrania to nie twój interes — warknęła.

— Olivia! Nora! — Krótką wymianę zdań przerwała mama, wyraźnie zdenerwowana naszym zachowaniem. — Na litość boską, jesteście siostrami. Nie możecie być dla siebie choć odrobinę milsze? Teraz, gdy Nora zaczyna szkołę, powinnyście trzymać się razem...

— Lepiej by było, gdyby zamknęła się w tym swoim pokoju i siedziała tam do końca życia — fuknęła dziewczyna i odstawiła nietknięty jogurt do lodówki. — Mam dość. Jedźmy już.

Między mną, a Olivią nie zawsze była tak ogromna przepaść. W dzieciństwie byłyśmy na tyle blisko, że dzieliłyśmy ze sobą pokój i zabawki, nie rozdzielałyśmy się nawet na minutę, a gdy jakimś cudem się to zdarzyło, obie byłyśmy niespokojne i marudne. Lubiłyśmy te same bajki, mama kupowała nam ubrania w podobnym stylu, a nawet wyglądem prawie w ogóle się od siebie nie różniłyśmy. Byłyśmy jak bliźniaczki, a dwuletnia różnica wieku zdawała się nie grać dla nas istotnej roli.

Sprawa skomplikowała się po pogrzebie taty. Ja zamknęłam się w pokoju i prawie z niego nie wychodziłam, czego sześcioletnia wówczas Olivia w ogóle nie rozumiała. Ja po części też tego nie rozumiałam. Ale w samotności czułam się komfortowo i bezpiecznie, zupełnie wolna od współczujących spojrzeń i kondolencji, które miały dodać mi otuchy, a zamiast tego irytowały mnie niemiłosiernie, doprowadzając do białej gorączki.

Dorastałyśmy więc pod jednym dachem, choć zupełnie oddzielnie, w wyniku czego nasze drogi odseparowały się od siebie i prowadziły nas w różnych kierunkach. Siostrzana więź zniknęła, a zamiast niej pojawiła się nienawiść z jednej strony i obojętność z drugiej, podsycana nachalnymi próbami poprawienia naszej relacji, które podejmowała mama. Olivia przefarbowała włosy i stała się blondynką, ja zostałam przy jasnym brązie. Ona normalnie chodziła do szkoły, ja miałam nauczanie indywidualne. Ona miała znajomych, przyprowadzała do domu chłopaków i chodziła na imprezy, ja byłam odludkiem, który zakochiwał się w postaciach z książek, wokalistach zespołów lub bohaterach seriali. Taki obrót spraw zdawał się żadnej z nas nie przeszkadzać, więc zajmowałyśmy się swoim życiem i unikałyśmy się na tyle, na ile to było możliwe mieszkając w jednym domu.

— Cholera, czego znowu? — wymamrotała pod nosem mama, słysząc dzwoniący telefon.

Gdy tylko zniknęła za rogiem, powietrze w kuchni stało się wyraźnie cięższe i miałam wrażenie, że można było kroić je nożem. Ja wgapiałam się w moje płatki, które zaczynały powoli rozmiękać, Olivia stukała w telefon paznokciami i obie najwidoczniej nie miałyśmy ochoty na przebywanie we własnym towarzystwie. No bo o czym niby mogłyśmy rozmawiać? Nie miałam pojęcia o niczym, co interesowało moją siostrę, a jej w ogóle nie obchodziło to, co interesowało mnie, więc każda próba kontaktu z góry skazana była na porażkę.

Po kilku minutach mama wróciła do kuchni, trzymając w obu dłoniach telefon stacjonarny, na który dzwonili jedynie jej klienci, co nie zwiastowało niczego przyjemnego. Już po samym wyrazie twarzy można było wywnioskować, że coś poszło nie po jej myśli, a efekt zmęczenia był spotęgowany kilkukrotnie.

— No przepraszam was, no — wybąkała, najwyraźniej czymś zawstydzona.

Spojrzałam na nią niezrozumiale, ale Olivia, najwyraźniej przyzwyczajona do takiego obrotu spraw, przewróciła ze znudzeniem oczami.

— Wiedziałam, że i tak nas nie odwieziesz. Ale spoko, napisałam już do Justina.

Pytanie o Justina cisnęło mi się na usta, ale wiedziałam, że nikogo, a w szczególności Olivii nie obchodziła moja ciekawość. Skoro jej ciuchy nie były moim interesem, chłopak, z którym aktualnie się umawiała, na pewno się do nich nie zaliczał.

— Jest możliwość, żeby Nora się z wami zabrała?

Przeszkadzał mi fakt, że nawet nie spytała mnie o zdanie, choć to właśnie mnie dotyczyła jej prośba.

— Nie — odpowiedziałyśmy z Olivią w tym samym czasie.

— Mogę jechać autobusem — dodałam.

— No nie wiem... — powiedziała kobieta sceptycznie, a ja odsunęłam od siebie miskę z płatkami i wstałam od stołu. Nim mama zdążyła powiedzieć ostateczne „nie", zarzuciłam plecak na ramię i założyłam buty w tempie, które kwalifikowałoby się do zawodów w zakładaniu butów, gdyby takowe istniały. Biegiem rzuciłam się do wyjścia, rzucając przez ramię krótkie „pa!".

Przed domem stał samochód, którego kierowcą okazał się napakowany, na oko dziewiętnastoletni chłopak z głupawym uśmiechem i tępym spojrzeniem, którym przeskanował całe moje ciało, gdy zbliżałam się do pojazdu. Ten gest, a także fakt, że prawdopodobnie był to chłopak mojej czternastoletniej siostry, niewyobrażalnie mnie obrzydził. Z całych sił starałam się nie reagować na trąbienie, choć miałam straszną ochotę na pokazanie mu środkowego palca. Ze spokojem przeszłam przez ulicę, gdzie znajdował się przystanek autobusowy. Wyciągnęłam z plecaka słuchawki i podłączyłam je do telefonu, w międzyczasie obserwując wychodzącą z domu Olivię. Blondynka wsiadła do sportowego auta, w którym została namiętnie powitana, a ja patrzyłam na to z niesmakiem i nieodpartym uczuciem, że pocałunek wcale nie sprawił jej radości, a wręcz przeciwnie. W końcu Olivia delikatnie odepchnęła od siebie Justina, a on ruszył z piskiem opon, który dotarł do mnie nawet pomimo tego, że słuchałam muzyki dość głośno.

W końcu na końcu ulicy pojawił się żółty autobus, do którego wsiadłam dość niechętnie. W środku znajdowało się niewiele osób, wobec czego miałam dość duży wybór miejsc. Usiadłam na pierwsze lepsze siedzenie, kładąc obok siebie plecak, żeby zniechęcić potencjalnych kandydatów, którzy chcieliby usiąść obok mnie. Zmieniłam piosenkę w odtwarzaczu na Burnin' Up Jonas Brothers, która mimo upływu lat zajmowała szczególne miejsce w moich playlistach i zaczęłam przypatrywać się otoczeniu za oknem.

Nagle poczułam delikatne poruszenie obok mnie. Wyjęłam z ucha jedną słuchawkę i odwróciłam się nieco zbyt gwałtownie, przez co uderzyłam szczęką w czyjeś niezwykle kościste ramię, tym samym przygryzając sobie usta. Poczułam metaliczny posmak w buzi, spowodowany krwią i syknęłam z bólu.

— Chryste, przepraszam! — powiedział Romio, który nagle znalazł się w autobusie dosłownie znikąd. Chłopak wygrzebał ze swojej torby chusteczkę i podał mi ją w pośpiechu.

Wyrwałam mu ją ze złością i przyłożyłam do krwawiącej wargi.

— Miałeś do wyboru jakieś piętnaście innych miejsc — burknęłam. — Mogłeś usiąść sam, nie robiąc nikomu krzywdy.

— Nie chciałem siedzieć sam. — Wzruszył ramionami. — Uznałem, że dotrzymam towarzystwa mojej znajomej. Skąd mogłem wiedzieć, że tak szlachetny cel skończy się krwawą rzezią?

— Nie jesteśmy znajomymi — powiedziałam ponuro.

— Auć. — Teatralnie dotknął swojego serca. — Chodzimy razem na grupę wsparcia, pamiętasz jeszcze?

— Jak mogłabym zapomnieć? — Ton mojego głosu nie zmienił się ani trochę. — Posłuchaj, nie żebym coś do ciebie miała, Romeo...

— Romio — poprawił mnie uprzejmie. W rzeczywistości doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jak ma na imię. Mój zabieg był jednak celowy: nie chciałam, żeby ktokolwiek nadmiernie interesował się moją osobą. Owszem, Romio był interesujący i może gdybym nie była sobą, dałabym mu szansę.

— To bez znaczenia, okej? — Przewróciłam oczami. — Nie musisz na siłę dotrzymywać mi towarzystwa. Lubię być sama.

— Nikt nie lubi być sam — powiedział z uśmiechem. Czy ten chłopak kiedykolwiek przestawał się uśmiechać? — Coś mi podpowiada, że jeśli tylko zmienisz nastawienie, możemy razem przebrnąć przez życiowy dramat szkoły średniej i być dobrymi przyjaciółmi. Może nawet najlepszymi. Nora i Romio, best friends forever, do końca życia, a nawet dłużej.

— Do końca życia nie brzmi zbyt kusząco w moim przypadku. — Starałam się zgasić jego entuzjazm, ale kąciki moich ust mimowolnie uniosły się do góry. Może mimo wszystko nie tak źle byłoby mieć kogoś po swojej stronie?

— Hej, pół roku to całkiem dużo. W każdym razie w sam raz, żeby dać przyjaźni rozkwitnąć.

— Nie jestem przekonana czy w ogóle umiem się przyjaźnić. Mama mówi, że jestem zbyt ponura, noszę za dużo czarnych bluz, a przez to nikt mnie nie polubi i takie tam.

— Czarny to bardzo uroczy kolor. I naprawdę sympatyczny.

— Czy jako gej nie powinieneś za uroczy uważać różowego czy coś?

— Dziewczyno, różowy nie jest uznawany za gejowski kolor już od dawna. — Zarzucił dość nieudolnie włosami. — Nie masz w ogóle pojęcia o świecie. Byłaś zamknięta w pokoju przez ostatnie dziewięć lat, czy co?

Uśmiechnęłam się. Pierwszy raz od wielu lat, zupełnie szczerze i bez cienia ironii.

Każdy mur ma gdzieś jakąś lukę. W tym, który ja wybudowałam wokół swojej osoby, również znalazła się jedna i, nie wiedzieć czemu, Romio Mendez właśnie postanowił ją odkryć. A najgorsze i najbardziej przerażające było to, że jakimś cudem udało mu się tego dokonać i zburzyć w tak krótkim czasie to, co budowałam przez lata. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro