Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

01. Jesteśmy z tobą

W życiu każdego człowieka nadchodzi czasem taki moment, że, dobrowolnie lub nie, zmienia całe swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni.

Osobiście należałam do tej drugiej kategorii, która akceptowała nadchodzące zmiany raczej z przymusu, niż chęci i właśnie dlatego w sobotę o godzinie jedenastej trzydzieści siedziałam w gabinecie szkolnego psychologa, który rzekomo miał pomóc mi w rozwiązaniu moich problemów. Nie byłam przekonana co do skuteczności jego metody, jaką była szkolna grupa wsparcia, co oznaczało mniej więcej tyle, że kilku popaprańców usiadło w kółku i po kolei użalało się nad swoim życiem.

— Zacznijmy od świeżego mięska — powiedział pan Patterson, zacierając ręce, a ja z niepokojem spojrzałam na głowę łosia wiszącą tuż nad drzwiami. — Nie, nie, nie. Chodzi mi o ciebie, Nora. Opowiedz nam o swoim problemie.

— Boję się, że ktoś kiedyś obetnie mi głowę i powiesi ją sobie nad drzwiami — odpowiedziałam, wymownie zerkając na trofeum myśliwskie. — To naprawdę spędza mi sen z powiek.

Siedzący obok mnie chłopak z długimi, kręconymi włosami parsknął śmiechem, a następnie ukradkiem pokazał mi uniesiony do góry kciuk. Najwidoczniej przebywał tu tak samo chętnie, jak ja.

— Romio. — Upomniał go psycholog, a potem spojrzał na mnie i pokręcił głową z dezaprobatą. — Jesteśmy tu żeby pomagać sobie nawzajem, więc nie traktuj nas jak swoich wrogów. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Jeśli w jakiś sposób pomoże ci to przełamać lody, ja zacznę, a potem każdy kolejno przedstawi nam swój problem.

Założyłam ręce na piersiach i mimowolnie skupiłam wzrok na czarnych tenisówkach, które miałam w tym momencie na nogach. W tym czasie Patterson zaczął swoją niezwykle ciekawą historię.

— Moją pasją jest polowanie na zwierzęta, czego lokalni mieszkańcy w ogóle nie rozumieją. Średnio co pół roku do dyrektora przynoszona jest petycja podpisywana przez rodziców, którzy nie chcą, by taki — zrobił cudzysłów z palców — potwór jak ja zajmował się ich dziećmi. Jako że ich zabiegi póki co są bezskuteczne, próbują też pozbyć się mnie innymi sposobami, na przykład rozrzucaniem śmieci po całym moim podwórku i wysyłaniem pogróżek...

Przez chwilę wydało mi się to dziwne, że Patterson z taką lekkością opowiadał o swoich problemach grupie nastolatków, szczególnie, że jako nauczyciel powinien być raczej bardziej powściągliwy w kwestiach swojego życia prywatnego. Potem jednak przypomniałam sobie, że z facetem już na pierwszy rzut oka coś było bardzo nie tak i to, że właśnie dyskutował z nami o takich sprawach, było już całkowicie normalne.

Nauczyciel dodał coś jeszcze do opowieści, po czym wskazał palcem na kolejną osobę. Starałam się chociaż udawać, że słucham, choć tak naprawdę docierały do mnie tylko pojedyncze słowa takie jak „bulimia", „anoreksja" albo „rozwód". Naprawdę nie interesowały mnie problemy tych wszystkich ludzi i miałam pełną świadomość, że było to uczucie odwzajemnione. Po którymś z kolei wyznaniu zauważyłam, że grupa wsparcia miała mały rytuał, polegający na mówieniu niezwykle pokrzepiającego hasła „jesteśmy z tobą" po każdej wypowiedzi. Włożyłam ręce do kieszeni bluzy i powiodłam wzrokiem po ścianach w poszukiwaniu zegarka, ale widok wypchanych zwierząt na półkach momentalnie sprawił, że porzuciłam pomysł dalszego rozglądania się.

W międzyczasie dostrzegłam wzrok chłopaka z kręconymi włosami i postanowiłam wykorzystać to do swoich celów. Dyskretnie wskazałam punkt na lewej ręce, w którym powinien znajdować się zegarek, licząc na to, że zrozumie moją sugestię. Brunet odgiął rękaw szarego swetra, po czym bezgłośnie szepnął „pół godziny". W odpowiedzi przewróciłam oczami, a on uśmiechnął się delikatnie, dopóki Patterson nie zwrócił się do niego po imieniu.

— Twoja kolej, Romio.

— Romio Mendez. — Przedstawił się chłopak, a ja, korzystając z tego, że patrzy gdzie indziej, przyjrzałam mu się dokładnie.

Miał delikatne, a wręcz dziewczęce rysy twarzy, co w połączeniu z włosami do ramion i smukłą sylwetką sprawiało wrażenie, jakby był niezwykle kruchy i bezbronny. Ubrany był dość zwyczajnie — w szary sweter, czarne spodnie i nieco zniszczone adidasy. O wiele za dużo uwagi poświęciłam jego szczupłym nogom, których na pewno pozazdrościłaby mu niejedna dziewczyna, a gdy podniosłam wzrok, Romio patrzył prosto na mnie.

— Na grupę wsparcia zapisałem się sam — oznajmił, a ja zmarszczyłam brwi, nie mogąc uwierzyć, że ktokolwiek mógłby przychodzić tu z własnej woli. — Właściwie nie jest mi już potrzebna, bo dobrze radzę sobie ze wszystkim, ale moi rodzice nalegają, bym wciąż tu przychodził.

Zaczęłam żałować, że nie słuchałam, o czym mówił, ale nagle z pomocą przyszedł mi pulchny chłopak, siedzący najbliżej drzwi, nieświadomie przyczyniając się do zaspokojenia mojej ciekawości.

— Jak twoi rodzice radzą sobie z tym, że jesteś gejem?

— Raczej dobrze. Bardziej niż moja orientacja martwi ich to, że ze szkoły często wracam pobity.

— Serio? — Wyrwało mi się. — Dostajesz lanie za to, że wolisz chłopców?

— Wolę określenie „niekonwencjonalna metoda podrywu", zamiast „lanie". — Uśmiechnął się. — Zdążyłem przywyknąć.

— Jesteśmy z tobą. — Rozeszło się po sali jak echo, a ja cicho prychnęłam, świadoma tego, że były to tylko puste słowa. Tak naprawdę nikogo z zebranych nie obchodził los Romia i nie zrobili nic, by mu pomóc.

Był to wyraźnie koniec jego wypowiedzi, co oznaczało, że nadchodziła moja kolej, by zabrać głos. Udawałam jednak, że w ogóle się tego nie spodziewam, licząc, że jakimś cudem ominie mnie kolejka, a gdy wrócę do domu, przekonam mamę, że nie ma sensu tu przychodzić.

— Teraz ty, Nora — powiedział Patterson tonem, który chyba wydał mu się zachęcający. — Jak pewnie zauważyłaś, na naszych spotkaniach zachowujemy się swobodnie i możemy zadawać pytania, które tylko wpadną nam do głowy. Staraj się odpowiadać na wszystkie, ale jeśli któreś z nich wyda ci się naprawdę nieodpowiednie lub zbyt osobiste, powiedz „stop".

W obliczu tych słów miałam ochotę krzyczeć „stop" już na początku, ale zamiast tego tylko kiwnęłam głową.

— W porządku. — Starałam się, aby mój głos brzmiał jak najbardziej obojętnie. — Nazywam się Nora Winslow, od urodzenia mieszkam z mamą i młodszą siostrą Olivią w Maylawn. Za miesiąc kończę siedemnaście lat, a za pół roku kończę swoje życie.

Patterson zapisał coś w swoim notesie, jednocześnie wydając z siebie cichy pomruk, który prawdopodobnie miał zachęcić mnie do dalszego mówienia.

— Przyszła samobójczyni? Na pęczki tu takich — powiedziała ze sztucznym uśmiechem dziewczyna znajdująca się tuż na przeciwko mnie.

— Od dwóch lat jestem chora na stwardnienie boczne zanikowe, zresztą tak samo jak mój ojciec, który z tego powodu był właśnie jednym z „takich". Od kiedy znalazłam go powieszonego w piwnicy prawie nie wychodziłam z domu i przyjmowałam nauczanie indywidualne, ale kiedy lekarz stwierdził, że ja też umrę, mojej mamie odbiło. Na siłę próbuje uczynić mnie szczęśliwą, co robi w trochę pokrętny sposób, bo zapisując mnie do tej szkoły, a przy okazji tego całego kółka wzajemnej adoracji, osiąga efekt odwrotny od zamierzonego — wyrzuciłam z siebie jednym tchem.

— Brawo. — Podsumował moją wypowiedź Patterson. — Otworzyłaś się. Mów dalej.

— Moja choroba objawia się głównie bólem mięśni i zmęczeniem, dlatego najchętniej siedziałabym ciągle w moim pokoju, co w sumie wychodziło mi świetnie przez ostatnie osiem lat, przynajmniej dopóki mama nie postanowiła zrobić z mojego życia bajki o Kopciuszku, który dostaje wszystko, o czym marzy.

— Dobrze rozumiem? — Zdziwiła się dziewczyna, która wcześniej zarzucała mi myśli samobójcze. Odgarnęła rude włosy z ramion i spojrzała na mnie oskarżycielsko. Dopiero teraz zauważyłam, że z wyglądu przypominała trochę wiewiórkę. — Twoja mama stara się, byś swoje ostatnie pół roku spędziła jak najlepiej, a ty i tak narzekasz? Ja chrzanię.

— A czy ja ją o to proszę? — Wzruszyłam ramionami. — Mnie dobrze było w domu, a jakiś durny papierek ukończenia szkoły wcale nie sprawi, że pod koniec mojego życia będę szczęśliwa jak nigdy.

— Na czym konkretnie polega twoja choroba? Nie wydajesz się być śmiertelnie chora.

— Przecież mówiła, jest ciągle zmęczona i tyle. Jak groźnie — ironizowała wiewióra.

— Cóż, oprócz tego, że robi ze mnie kalekę, która jest zupełnie niesamodzielna, a przy tym zupełnie świadoma, że niszczy komuś życie... I może pomijając to, że umrę w sumie przed osiemnastką... Masz rację, mało groźnie. Przecież wszyscy kiedyś umrzemy, prawda? Właściwie nawet rozważałam strzelenie sobie w łeb za jakiś czas, bo przecież co ma wisieć, nie utonie i umrę tak czy inaczej.

Atmosfera wyraźnie zgęstniała, a ruda otworzyła usta, najwyraźniej chcąc coś powiedzieć.

— Hej, Eva — odezwał się nagle Romio, ubiegając dziewczynę. — Odpuść.

— Na tych zajęciach trzeba umieć radzić sobie z krytyką.

— Na tych zajęciach mamy sobie pomagać — poprawił ją Patterson. — Nora. — Zwrócił się do mnie. — Jesteśmy z tobą.

— Jesteśmy z tobą — powtórzyli wszyscy chórem, nawet Eva-Wiewióra, choć zrobiła to niechętnie.

A ja, zamiast czuć się lepiej, nagle zaczęłam odczuwać palące pragnienie by strzelić sobie w głowę już w tamtym momencie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro