Rozdział 9
-Ahh, schowaj się szybko, Elarenie!
Krzyknęłam do niego. On patrzył na mnie swoim boskim wzrokiem. Jego oczy w kolorze zachodzącego nieba sprawiały, że tracę rachubę czasu.
Zapominam o całym świecie.
W jednej chwili usłyszałam cichy szmer. Przygniatane lekkim butem liście.
Legolas.
___________________________
-Lethien! Z kim rozmawiałaś?
Blondwłosy elf patrzył na mnie z niedowierzaniem. Myślałam tylko, co mam mu powiedzieć, żeby nie wyjść na kretynkę.
-Ja? Ehh, do siebie. Patrzyłam na niebo. Jest takie ciemnoniebieskie. Wygląda mi to na zachód słońca, mimo wczesnej godziny.
Te epitety nie były przypadkowe.
Nie wyczarowałam ich z rękawa.
Można się domyślić, czyje oczy opisywałam Legolasowi.
Elaren.
Jak mogę odmówić tym oczom pomocy?
-Niebo? Wcale nie jest takie ciemne.
Zaśmiał się. Jego dłoń poszukała mojej.
Zaatakowała mnie panika. Wpadłam w szał i furię, ale tym razem nie pozwoliłam sobie go zawieść.
Uścisnął lekko moją dłoń, patrząc w chmury.
Popatrzyłam na elegancki kielich, który mocno trzymał.
-Czy mogę się nareszcie napić?
Elf zarumienił się, wyciągając szybkim, nerwowym ruchem napój. Podając kielich, uśmiechnął się do mnie.
-Przepraszam, zagapiłem się.
-W niebo?
Legolas znów zrobił zalotną minę.
-W ciebie, Lethien.
_________________________
Próbowałam ukryć rumieniec. Ten elf sprawia, że zaczynam tracić panowanie nad sobą, a każdy wie, że w mojej obecnej sytuacji, kontrola jest niezbędna.
Nie odpowiadałam na chwilkę.
-Powiedziałem coś nie tak?
-Wręcz przeciwnie. To było bardzo miłe.
Zachichotałam.
Legolas stał w milczeniu. Wypuścił moją dłoń.
-Gdzie idziesz, książę?
Jego mina posmutniała.
-Mój ojciec wezwał mnie przed wieczorem na rozmowę. Nie wiem, w jakiej sprawie.
Zrobił jeden krok do tyłu.
-Więc idź. Ja poczekam.
-Nie czekaj na mnie, Lethien. Nie wiem, ile potrwa ta rozmowa. Sama dobrze znasz mojego ojca. Wiesz, jaki jest.
Gdy zobaczył, że przytakuję, zamrugał kilka razy, machając rzęsami i odszedł.
__________________________
Postanowiłam nie czekać na blondwłosego. Zdecydowanym krokiem udałam się w stronę komnaty. Nie zdążyłam nawet przekroczyć jej progu, a już usłyszałam dziewczęcy śmiech Diany.
-Lethien! Nareszcie możemy porozmawiać!
Krzyknęła uradowana.
O co może jej chodzić?
-Mów o co chodzi.
-Po pierwsze, wiesz, że w królestwie Thranduila są duże okna?
Wybuchłam śmiechem.
-Diana? Co ty takiego piłaś?
Zażartowałam.
Przyjaciółka odrzuciła swoje złote włosy do tyłu i zrobiła poważną minę.
-Lethien, nie udawaj. Widziałam was.
-Usiądź, proszę.
Wskazałam ręką na miękki fotel.
Diana spoczęła.
-Co masz mi do powiedzenia, kochana?
Zaśmiała się głośno.
To właśnie w niej lubiłam.
Mimo jej niesprzyjającego losu, zawsze potrafiła się uśmiechać.
To jeden z powodów, dla którego jest moją przyjaciółką.
Zaczęłam się gubić.
Wyrywałam włosy z głowy.
Prawie zaczęłam obgryzać paznokcie.
Przecież ona mnie wyśmieje, jak się dowie.
-Sama widziałaś jak było. Ale ja i książę to narazie nic poważnego, tylko przyjaźń.
Diana prawie spadła z fotela.
Na widok jej śmiechu, wbiłam zawstydzony wzrok w podłogę.
-Przepraszam cię za moją reakcję. Ale ja ciągle jestem w szoku, że moja jedyna przyjaciółka i syn króla się...
Popatrzyłam na nią ze wściekłym wzrokiem.
-...przyjaźnią.
Dokończyła.
Diana uszanowała moją decyzję i zakończyła ten temat.
Ale ciągle jest mi głupio, że ktoś już o nas wie.
Jakich nas?
Przecież my tylko trzymaliśmy się za ręce.
Chyba...
...
-Całymi dniami siedzisz w ogrodach. Co powiesz na mały pojedynek?
Zapytała, a ja uśmiechnęłam się na jej propozycję.
-Diana, ty nie umiesz walczyć!
Obniżyłam ton głosu, który ciągle się śmiał.
-Może wypadałoby się nauczyć, jak walczyć?
Popatrzyłam zaciekawionym wzrokiem.
Dobra, niech będzie.
-Wchodzę w to.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro