Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

r o z d z i a ł 1

Arne

           To był pierwszy prawdziwie mroźny dzień tej zimy, gdy Arne znalazł lalkę. Jasny, wyraźny, wysoki dzień jak szklana kopuła wznosząca się nad miastem. Zanim wsiadł na rower, włożył rękawiczki. W drodze do szkoły pomyślał, że zaraz w południe pojedzie nad morze, żeby zobaczyć, czy brzegi juz zamarzły. Jeśli nie dziś, to zamarzną za kilka dni. Lód zawsze pojawiał się w lutym. Wdychał zimne powietrze z przedsmakiem radości, zsunął szal z twarzy, otrzepał czapkę z czarnych włosów i upajał się zimnem, aż zakręciło mu się w głowie. Zastanawiał się, w której paczce schowane były jego łyżwy, czy będzie padał śnieg i czy jego narty nadal czekają na niego w piwnicy, czy gdzieś na strychu, i czy uda mu się namówić Gittę, żeby wyciągnęła swoje stare sanki, te z czerwoną wstążką. Prawdopodobnie Gitta powie, że jest już na to za stary – pomyślał. "Mój Boże, my już mamy po osiemnaście lat, naprawdę chcesz wsiąść na stare sanki z czerwoną wstążką i się skompromitować? Na wiosnę zdajesz maturę, drogie dziecko, naprawdę powinieneś teraz myśleć o innych rzeczach" – powiedziałaby. Parkując rower przed szkołą, uśmiechnął się do siebie. Gitta mówiła do niego od dawna "drogie dziecko" i brzmiało to, jakby miał starszą siostrę, chociaż Gitta była od niego starsza tylko o pół roku. Jednak robiła wszystkie te rzeczy, które się robi, gdy jest się dorosłym, albo gdy przynajmniej wierzy, że się jest takim. Robiła wszystkie te rzeczy, których Arne nigdy by nie zrobił. Piątkowe wieczory spędzała na tańcach w knajpie Fly In. Od dwóch lat jeździła do szkoły motorowerem, a jak tylko uzbiera wystarczającą ilość pieniędzy, zamieni go na motocykl. Ubierała się zawsze na czarno, nosiła stringi, spała z chłopakami.

           "Drogie dziecko, jesteś pełnoletni, zastanów się nad sobą" – mówiła. Stała w towarzystwie Hennesa oparta plecami o szkolny mur i paliła papierosa. Arne przystanął obok i obserwował dymki, które jego ciepły oddech malował w powietrzu.

– I co – powiedział Hennes – a jednak zaczynasz, co?                                           

Arne potrząsnął przecząco głową. – Nie mam na to czasu.                                                                      

– No i dobrze – rzekła uprzejmie Gitta i  położyła rękę na jego szczupłych ramionach – Jak już raz zaczniesz, to nie będziesz mógł przestać. To piekło, drogie dziecko, zapamiętaj to sobie. Lepiej zostań przy tych swoich dymkach z powietrza.    

– Serio. Nie mam pojęcia, kiedy miałbym czas, żeby palić. Jest wystarczająco dużo innych rzeczy do roboty – odparł Arne.                                                                                                   

 – Szkoła, co? – kiwnął głową Hennes.                                                                       

 – No tak, to też – powiedział bez namysłu. 

       Wiedział, że Hennes nie zrozumiał, co miał na myśli, ale było mu to obojętne. Nie mógł mu wyjaśnić, że musi jechać nas morze, żeby sprawdzić, czy brzegi już zamarzły, i że myślał o sankach Gitty, tych z czerwoną wstążkach. On by tego nie zrozumiał. Gitta pozornie by się wzbraniała, żeby wyciągnąć sanki, ale gdyby nikt nie patrzył, naprawdę nikt, jeździłaby na nich razem z nim i zachowywałaby się jak pięciolatka. Robiła to ostatniej i przedostatniej zimy, tak samo jak przez wszystkie ubiegłe. A Hennes i cała reszta kułaby wtedy do następnej klasówki.
     
— Już czas – oznajmij Hennes i spojrzał na zegarek.
     
– Powinniśmy już iść. Zgasił papierosa na murze i zdmuchnął czerwonawe włosy z czoła. 

Złote - pomyślał Arne - czerwono-złote.

       Wyobraził sobie, jak Hennes w domu codziennie rano ćwiczy przed lustrem zdmuchiwanie włosów z czoła. Hennes był doskonały. Wysoki, szczupły, mądry. W ferie zimowe jeździł gdzieś w Norwegii na snowboardzie. Miał w nazwisku przedrostek von¹, którego podczas podpisywania zapomniał dodawać, co czyniło go jeszcze bardziej doskonałym. Gitta nie bez przyczyny stała pod murem i paliła właśnie w jego towarzystwie. Zakochiwała się w ciągle nowych chłopakach, a co trzecim wybrankiem jej serca był właśnie Hennes. Arne nie cierpiał jego ust, tego lekko ironicznego uśmiechu. Tak jak teraz. Dokładnie jak teraz.
     
– Damy znać naszemu polskiemu handlarzowi pasmanterią? – spytał Hennes i skinął głową w stronę stojaków rowerowych, gdzie ślęczała jakaś zgarbiona postać w zielonej kurtce wojskowej, z głęboko naciągniętą na twarz czarną czapką zrobioną na drutach i słuchawkami od walkmana w uszach. Papieros w jego ręce już się prawie wypalił i Arne zastanawiał się, czy on to w ogóle zauważył, i czy nie mógłby dołączyć do towarzystwa Gitty i Hennesa.
   
– Tannatek! Już ósma. Idziesz z nami? – krzyknął Hennes.
   
– Zapomnij. On cię nie słyszy. Żyje we własnym świecie. Idziemy – powiedziała Gitta i pospiesznie ruszyła za Hennesem po schodach do szklanych drzwi. Chodzili razem na angielski.

Nagle Arne zatrzymał ją przed wejściem.
   
– Słuchaj... to pewnie głupie pytanie – zaczął – ale...
   
– Wszystkie pytania są głupie – odparła Gitta z ironicznym uśmieszkiem.
   
– proszę – powiedział Arne poważnie. – Wyjaśnij mi, o co chodzi z tym handlarzem pasmanterią.
   
  Gitta spoglądnęła na postać z czarną czapką.
   
 – Tego nikt nie jest Ci w stanie wyjaśnić – odparła. – Połowa maturzystów zastanawia się, dlaczego zapisał się na nasze zajęcia. On chodzi z tobą na niemiecki...

– Wyjaśnij mi to słowo – upierał się Arne. – Dlaczego wszyscy go tak nazywają? Polskim handlarzem pasmanterią? Nigdy się nas tym nie zastanawiałem.

– Drogie dziecko – westchnęła Gitta. – Ja naprawdę muszę już iść. Siederstädt nie znosi, jak ktoś się spóźnia na lekkce. A jeśli ruszysz trochę twoją mądrą główką, to wpadniesz na to, co nasz polski przyjaciel sprzedaje. Powiem Ci: na pewno nie są to róże.

– Towar - powiedział Arne i zauważył, jak śmiesznie to słowo brzmi w jego ustach ‐ Jesteś pewna?

– Mój Boże, cała szkoła to wie – odparła Gitta trochę zniecierpliwiona.

– Arne, oczywiście, że jestem pewna. - Obróciła się jeszcze w drzwiach i mrugnęła – Ostatnio trochę podrożał – dodała. Pomachała mu na pożegnanie i zniknęła za szklanymi drzwiami.

     Kiedy został sam przed szkołą, zrobiło mu się trochę głupio. Chciał znów wrócić myślami do starych sanek z czerwoną wstążką, ale zamiast tego jego głowy trzymało się powiedzonko: bańka mydlana. Żyję w bańce mydlanej. Cała szkoła wie o rzeczach, o których ja nie mam zielonego pojęcia. Ale może ja wcale o nich nie chcę wiedzieć? Mimo wszystko pojadę nad morze, sam, bez Gitty. I mam tego dość, że wciąż mówi do mnie drogie dziecko, bo w przeciwieństwie do niej wiem, co chcę robić w życiu, w przeciwieństwie do niej wiem, że po maturze wyjadę do Anglii, wiem, co będę studiować, a noszenie czarnych ciuchów i wyobrażanie sobie, że się przez to wygląda bardziej inteligentnie, jest jeszcze większą dziecinadą – myślał.

I wtedy, po szóstej lekcji, po śmiertelnie nudnym kursie biologii, znalazł lalkę.

    Później się często zastanawiał, co by było, gdyby jej nie znalazł. Prawdopodobnie nic. Wszystko zostałoby po staremu. Dalej żyłby w swojej pięknej i jakoś trwałej bańce mydlanej. Ale czy coś może zostać tak, jak było, jeśli ma się prawie osiemnaście lat? Oczywiście, że nie.

    Klasa maturalna miała własne, nędzne pomieszczenie, z dwoma wybrakowanymi stołami, mnóstwem małych krzesełek, starą kanapą i wiecznie zepsutym automatem do kawy. Po długiej przerwie Arne pierwszy wszedł do klasy. Obiecał poczekać na Bertila, który chciał skserować od niego jakieś notatki, coś z niemieckiego. Bertil był typem, który ciągle gubił kartki, był trochę roztargniony, a jego nietwarzowe okulary nie pomagały mu się zorganizować. Arne myślał, że on prawdopodobnie też żyje w bańce mydlanej, tyle że jego bańka była od środka zaparowana.

Nie znalazłby lalki, gdyby nie czekał na Bertila. Nie znalazłby lalki, gdyby nie rozpakował swoich rzeczy, żeby poszukać notatek i gdyby jego ołówek nie spadł i nie potoczył się pod kanapę, i gdyby się nie schylił, żeby go podnieść.

    I właśnie tam ją znalazł. Leżała pod ścianą, jakby zagubiona między kłębkami kurzu i papierkami po gumie do żucia. Spróbował odsunąć kanapę od ściany, ale była zbyt ciężka. Stelaż pod wysiedzianymi poduszkami musiał być zrobiony z kamienia, jakby była to marmurowa kanapa albo kanapa pełna okropnie ciężkich czarnych dziur w kosmosie. Położył się na brzuchu, dosięgnął całkiem zakurzonej lalki i wyciągnął spod kanapy

    Przez chwilę, zanim przyszli inni, był z nią sam. Położył ją na kolanach i przyglądał się. Wydawało się mu, że ona też mu się przygląda. Była wielkości dłoni, lekka, cała z materiału. Na twarzy pomiędzy ciemnymi warkoczykami miała wyszyte dwoje niebieskich oczu, czerwone usta i malutki nosek. Miała krótką sukienkę w niebieskie kwiatki na białym materiale, którego dolny obrębek trochę się postrzępił i dziwaczne spodnie, które ktoś, kto nie bardzo znał się na szyciu zrobił ze starego kawałka jeansu. Kwiatki na krótkiej sukience były niemal wypłowiał, jakby pochodziły z zaginionego ogrodu, którego istnienia można było się tylko domyślać. Niebieskie oczy były wytarte, jakby już zbyt wiele widziały, jakby wyrażały zmęczenie i strach. Otrzepał jej włosy z kurzu.

– Skąd jesteś? Co tu robisz? Które dziecko cię zgubiło? – szepnął Arne.

Siedział na podłodze, gdy do klasy wlała się pierwsza ława uczniów. Doznał dziwnego uczucia, że musi chronić lalkę przed oczami innych. Oczywiście, to absurdalne. Wstał i podniósł ją.

– Czy ona należy do kogoś z was? – spytał tak głośno, że wydało się, jakby lalka drgnęła. – znalazłem ją pod kanapą. Czy ktoś z was ją tam zgubił?

– Jasne – odparł Tom. – To moja ulubiona lalka. Rany, szukam jej już od kilku dni!

– Nieprawda, to jest moja lalka! – krzyknął Hennes. – Co wieczór zabieram ją ze sobą do łóżeczka! Bez niej nie mogę zasnąć.

– No, no – powiedziała Nicole – No tak, niektórzy robią tak z psami, dlaczego więc nie z lalkami szmacianymi...

– Pokaż, może to jednak moja – wmieszał się Jörg i odebrał Arnemu lalkę. – A nie, moja miała różowe majtki. Ta nie ma żadnych... to bardzo nieprzyzwoite.

– Daj mi ją! – krzyknął ktoś i lalka poszybowała w powietrzu, podczas gdy Arne stał i przyglądał się, jak rzucano ją po klasie tam i z powrotem, i jak się z niej wyśmiewano.

Poczuł ucisk w klatce piersiowej, zacisnął pięści, ale nic nie powiedział. Poczuł się, jakby znowu miał sześć lat, jakby to była jego lalka i jakby zobaczył w jej wytartych, zmęczonych, niebieskich oczach przerażenie.

– Przestańcie! – krzyknął w końcu. – Przestańcie! Ona należy do jakiegoś dziecka o nie możecie... jeśli się zepsuje... przecież ona należy do jakiegoś dziecka! Zachowujecie się jak pierwszoklasiści!

– To stres przed maturą, to dlatego człowiek tak głupieje – powiedział Tom na usprawiedliwienie. Jednak nie wypuścił lalki z rąk.
– Złap ją! – krzyknął dziecinnie, jakby naprawdę miał sześć lat.

To Bertil złapał lalkę, a nie Arne. Bertil w swoich zbyt grubych okularach. W milczeniu oddał ją Arnemu, a ten podał mu kartkę, którą chciał skserować. Cała reszta towarzystwa szybko zapomniała o lalce.

– Sprzątaczka – powiedział Bertil, zanim wyszedł. – Może to sprzątaczka ma dziecko... Przecież to możliwe.

– Możliwe. Dziękuję. – odparł i uśmiechnął się. Jednak kiedy odchodził, pomyślał sobie, że nie powinien się do niego uśmiechać. Bertil miał błagający wzrok zbitego psiaka i Arne wiedział, co ten wzrok oznacza.

    Kiedy wszyscy poszli: na zajęcia popołudniowe, do piekarni w centrum handlowym, do domu, gdy w klasie maturalnej znów zrobiło się pusto i cicho, Arne wciąż siedział na kanapie, trzymając lalkę na kolanach. Niebo za oknem nadal było niebieskie. Szron na drzewach błyszczał niczym srebro. Morze pewnie już zamarzło.

     Przemierzył wzrokiem rząd drzew, które rosły przed oknem w stylu lat siedemdziesiątych. Obserwował kołyszące się, ciężkie od kryształków lodu gałęzie. I wtedy jego wzrok przykuła postać siedząca na kaloryferze przy oknie. Arne przestraszył się. Wcześniej jej tu nie widziała.

    Był to Tannatek, polski handlarz pasmanterią. Spojrzał na niego. Musiał przyjść z innymi i przez cały czas tam siedział.

    Arne nie zauważył go, przełknął ślinę. Tannatek nadal miał na głowie czarną czapkę z wełny, którą nosił też w szkole, tak samo jak na lekcjach niemieckiego, na których nie odzywał się ani słowem. Pod wojskową kurtką na czarnym swetrze widniał napis Böhse Onkelz². Jego oczy były niebieskie. Arne wiedział o nim tylko tyle, że przyszedł z innej szkoły. Teraz nawet nie mógł sobie przypomnieć jego imienia. Był z nim sam na sam.

 Było bardzo cicho. I nagle Arne poczuł strach. Kurczowo objął lalkę.

On odchrząknął i powiedział coś, czego się nie spodziewał:
– Trzymaj ją ostrożnie

– Co? – spytał ze zdumieniem

– Za mocno ją trzymasz. Trzymaj ją ostrożnie ‐ powtórzył Tannatek.

Arne spojrzał na swoje palce, które wbijały się w materiał, zrozumiał, o co mu chodzi, i wypuścił lalkę z rąk. Spadła na podłogę, a Tannatek potrząsnął głową. Wstał, podszedł do Arnego, który siedział ciężko jak kamień, jakby zamarzł, i pochylił się. Podniósł lalkę i cofnął się o krok.

– To ja. To ja ją zgubiłem. Rozumiesz? – powiedział.

– Nie – Arne odparł szczerze.

Chłopak ponownie potrząsnął głową.
– Oczywiście, że nie rozumiesz.

Spoglądał na lalkę jeszcze przez chwilę, trzymając ją tak, jakby była żywym stworzeniem. Z powrotem usiadł na kaloryferze, schylił się po swój plecak, wyciągnął papierosa, wzruszył ramionami (prawdopodobnie przypomniał sobie, że w klasie nie można palić) i z powrotem schował do plecaka.

– No cóż – odparł Arne, a jego głos ciągle brzmiał zbyt bojaźliwie. Wstał z kanapy. – No cóż, jeśli ona naprawdę należy do ciebie... to OK. To ja mogę już sobie iść. Nie mam już dzisiaj żadnych lekcji.

    Tannatek skinął głową. Jednak Arne nie poszedł. Stał na środku sali, jakby go coś trzymało za nogi, i ta chwila należała do jednej z tych, których później nie mógł wytłumaczyć ani sobie, ani nikomu innemu. To, co się działo potem, po prostu się działo. Stał tak długo, aż ubrany w czapkę chłopak musiał coś powiedzieć:

– Dziękuję.

– Dziękuję? Za co? – spytał. Chciał jakiegoś wyjaśnienia, jakiegokolwiek.

– Dziękuję, że ją znalazłeś – odparł i skinął w kierunku plecaka, z którego wystawała szmaciana ręka.

– Tak, hm, och, proszę – wybełkotał.
Zawstydził się swojego onieśmielenia i spróbował zdobyć się na mały, nic nieznaczący uśmiech, taki, którym ratuje się rozmowę przed wygaśnięciem.

– Wyglądasz, jakbyś chciał napaść na bank – powiedział Arne, a gdy drugi spojrzał na niego nie rozumiejąc, co miał na myśli, dodał: – Z tą czapką.

– Jest zimno – odparł

– Tu, w klasie? – Oprócz zrzedłej miny zdobył się na coś w rodzaju uśmiechu, chociaż nie wiedział czy był wystarczająco przekonujący.

    Tannatek wciąż na niego patrzył. I wtedy bardzo powoli, jakby wykonywał jakiś rytuał, zdjął czarną, wełnianą czapkę. Jego włosy były rozczochrane. Zapomniał już, że jest blondynem. Nosił czapkę od jakiegoś czasu, od tygodnia, dwóch? Czasem przychodził do szkoły z fryzurą na jeża, ale teraz jego włosy sięgały prawie uszu.

– Ta lalka, myślałem... myślałem, że należy do jakiejś małej dziewczynki – zaczął.

Tannatek przytaknął.

– Ona należy do jakiejś małej dziewczynki – i nagle to on się uśmiechnął – A co myślałeś? Że to moja lalka?

Kiedy się uśmiechnął, przypomniał sobie jego imię: "Abel. Abel Tannatek". Widział je w zeszłym roku na jakiejś liście uczniów.

– Więc czyja to lalka? – spytał. Arne Leemann, Generalny Inkwizytor. Stawiający zbyt wiele pytań, uparty, ciekawski Arne – pomyślał.

– Mam sześcioletnią siostę – wyjaśnił.

     "To dlaczego... dlaczego nosisz ze sobą jej lalkę? Dlaczego gubisz ją pod kanapą w klasie maturalnej?" – chciał spytać Generalny Inkwizytor Arne Leemann, ale się powstrzymał. Generalni Inkwizytorzy nie są zbyt lubiani. – pomyślał.

–Michi – powiedział Abel. – Ona się nazywa Michi. Ucieszy się, jak się dowie, że jej lalka się znalazła.

    Blondyn spojrzał na zegarek, wstał i zarzucił plecak na ramię.

– Muszę już iść.

– Tak, ja... ja właściwie też – odparł szybko. Wyszli na zewnątrz, na mróz:

– Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli założę czapkę? – spytał.

Szron na drzewach błyszczał teraz tak bardzo, że trzeba było mrużyć oczy, a słońce odbijało się w kałużach na podwórku szkolnym, zmieniając barwy, oślepiając. Wszystko pojaśniało, pojaśniało prawie niebezpiecznie.

    Przy stojakach rowerowych zebrała się zgraja piąto- albo szóstoklasistów. Arne obserwował, jak Abel otwierał zapięcie od swojego roweru. Miał jeszcze tyle pytań, musiała zadać je teraz, szybko, zanim rozmowa się zakończy, zanim Abel Tannatek znowu zamieni się w anonimową, zgarbioną postać ze słuchawkami w uszach, w polskiego handlarza pasmanterią, któremu inni nadali to przezwisko jak jakąś tarczę, która chroniła ich przed jego siłą.

– Dlaczego nic nie powiedziałeś, gdy rzucali lalką po klasie? Dlaczego czekałeś, aż wszyscy wyjdą?

Wyprowadził rower z gąszczu innych. Już prawie odjechał, już prawie zniknął z jej pola widzenia, już prawie powrócił do własnego świata.

– Oni by tego nie zrozumieli. Zresztą, to nie ich sprawa – powiedział.

"Włącznie ze mną". – pomyślał Arne.

Wyciągnął z kieszeni wojskowej kurtki starego walkmana i rozplątał kabel. 

"Zaczekaj!" – chciał zawołać.

– Naprawdę słuchasz Onklezów? – spytał i skinął głową w kierunku jego niedopiętej kurtki, spod której widoczny był sweter z białym napisem.

Abel znowu się uśmiechnął.

– Ile ja mam lat, dwanaście?

– Ale... ten sweter...

– Odziedziczyłem go – odparł, a po chwili dodał: – Jest ciepły. To najważniejsze.

Potem podał mu jedną ze słuchawek.

White noise – powiedział. Arne nie słyszał nic prócz głośnego szumu.  – White noise, to co nadaje radio, które nie ma zasięgu, pomaga trzymać innych z daleka, kiedy chce się trochę pomyśleć – powiedział, zabrał mu słuchawkę i wsiadł na rower. Odjechał, a Arne został sam i wszystko się zmieniło. White noise.

Już nie spytał Gitty o stare sanki z czerwoną wstążką. Pojechał nad morze sam; później, gdy zrobiło się ciemniej. Podczas zmierzchu nad morzem najłatwiej było zrozumieć własne myśli, rozłożyć je przed sobą na piasku i uporządkować. Nie było to prawdziwe morze, lecz zalew z płytką wodą. Kiedy dobrze zamarzł, można było przejść na drugą stronę, na wyspę Rügen.

Długo stał na opuszczonej plaży w Eldenie i patrzył na wodę, która pokryła się lodem. Woda była śliska, błyszczała niczym nawoskowane i oszlifowane przez czas deski podłogowe. Dom był stary. Jego wysokie pomieszczenia oddychały przeszłością. Stał w Śródmieściu pośród innych starych domów. Rozwalił się za czasów socjalizmu, a po upadku został wyremontowany i upiększony. To dziwne, tego dnia patrzył na ten dom w zupełnie inny sposób, jakby przemierzał pokoje z wysokimi ścianami  nie sam, ale razem z Ablem Tannatekiem. Patrzył na wysokie regały z książkami jego oczami, na fotele, grube belki w kuchni, na nowoczesne, czarno-białe, bezduszne obrazy na ścianach, patrzył na kominek w salonie i zimową dekorację na dużym stole w jadalni. Wszystko było takie piękne, piękne jak na obrazku, dziewicze i zupełnie nieprawdziwe.

Wszedł z nim po szerokich drewnianych schodach do swojego pokoju, w którym przy oknie stał pulpit do nut. Próbował wyrzucić Abla ze swoich myśli, jego czarną czapkę, starą wojskową kurtkę, odziedziczony sweter, wypłowiałą lalkę. Trzymał w ręku flet. On też był piękny.

– Pójdę na studia muzyczne – powiedział na głos. – Może. To też jest zbyt piękne... za bardzo...

Nie wiedział, jak to określić. Złote dźwięki fletu nie brzmiały dzisiaj dobrze. Złapał się na próbie wydobycia z instrumentu zupełnie innych, dźwięków niemelodyjnych i nieharmonijnych, dźwięków drapieżnych i krnąbrnych: White noise.

Flet wydawał się wykręcać w jego dłoniach, jakby nie wiedział, czego się od niego oczekuje. Za oknem dzień stał się ciemnoniebieski i barwą tą pokrył ogród, ten ogród, w którym tyle lat w lecie przesiadywał z Gittą. Kiedy teraz otworzył okno, usłyszał wróble siedzące na wyschniętym kapryfolium pnącym się po murze. W lecie znowu zakwitnie i wypełni powietrze swoim ciężkim, melancholijnym zapachem... W lecie, za milion lat.

Tego dnia na różanym krzewie zakwitła jedna róża. Była tak samotna, że robiła kiczowate wrażenie, którego nie dało się wytrzymać, i Arne ledwo oparł się pokusie, żeby jej nie odciąć. Dzisiaj nie był w nastroju, żeby zachwycać się różami.

Powietrze nad wodą o tej porze też było ciemnoniebieskie. W oddali, między wodą a niebem wisiała rybacka łódka. Arne szpicem buta przebił cienką warstwę lodu i słuchał odgłosu cichego pękania i szumu wody.

- On na pewno nie mieszka w takim domu. Nie wiem, gdzie ktoś taki może mieszkać. Na pewno gdzie indziej - szepnął.

Zanurzył całą stopę w wodzie, aż przesiąkły mu buty i poczuł zimno.

- W ogóle nic nie wiem! - krzyknął do morza. - W ogóle nic!

- Czego nie wiesz? - spytało morze.

- Nie wiem o rzeczach na zewnątrz bańki mydlanej! - odparła. - Chcę... chcę... 

Bezradnie uniósł ręce w wełnianych rękawiczkach we wzorki. Morze się zaśmiało, ale nie był to przyjazny śmiech. Śmiało się z niego.

- Niech ci się nie zdaje, że mógłbyś zrozumieć kogoś takiego jak Tannatek - powiedziało morze. - Pomyśl o fryzurze na jeża. Jesteś pewien, że jest kimś odpowiednim dla ciebie? Nie każdy, kto ma małą siostrę, jest dobrym człowiekiem. I co znaczy: być dobrym człowiekiem? A czy on w ogóle ma małą siostrę? Może...

- Bądź cicho! - krzyknął Arne do morza i odwrócił się, żeby ruszyć w drogę powrotną po zimnym piasku.

Po lewej stronie za plażą wznosił sie czarny las. Na wiosnę między wysokimi bukami zakwitną zawilce gajowe, ale na to trzeba będzie jeszcze długo poczekać.

...

1. przedrostek von przed nazwiskiem w języku niemieckim świadczy o szlacheckim rodowodzie

2. Bohse Onkelz to niemiecka grupa rockowa.

...

PRZYPOMIANAM, ŻE TO NIE JEST MOJA AUTORSKA KSIĄŻKA. TYLKO DOKŁADNA PRZERÓBKA NA BxB PRAWDZIWEJ KSIĄŻKI.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro