Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2


Dopijam poranną kawę, słysząc warkot samochodu pod domem. Wstaję i wyglądam za okno, zauważam jak Alek wyciąga z samochodu torbę zakupów i malutkie pudełeczko. Wzdycham, czując jak całe spięcie schodzi ze mnie, co jest jego zasługą. Zawsze gdy tylko pojawia się w pobliżu czuję się spokojniejsza, koi moje nerwy i duszę. Ostrożnie otwiera i zamyka drzwi, po czym na palcach wchodzi do domu. Uwierzcie mi, że widząc jego starania moje serce się rozpływa, ale mózg daje wyraźny sygnał do wybuchu śmiechu. I nie potrafię się powstrzymać. Zaczynam się głośno śmiać, bo brunet wygląda niczym tajny agent, który nie może zostać przyłapany na gorącym uczynku. Od razu mnie zauważa i prostuję się.

-Byłem pewny, że śpisz! A poza tym nie ładnie się tak śmiać z swojego chłopaka, który kupił Ci Twoje ulubione ciastko. – Udaję urażonego i odstawia zakupy na wyspę kuchenną.

-Ciastko? – pytam i po chwili stoję już obok niego.

-Tak, ale chyba sam je zjem na Twoich oczach w ramach zemsty. – Bierzę do rąk malutkie pudełeczko i otwiera je. Jest w nim moje ulubione czekoladowe ciastko z wiśniami. Na sam widok cieknie mi ślinka. – Ale możesz jeszcze naprawić swój błąd. Na przykład słodkim buziakiem i deklaracją, że się podzielisz.

Bez zbędnych negocjacji daję mu szybkiego buziaka w usta i łapię pudełko. Na co tym razem Alek wybucha śmiechem.

-No dobra, dam Ci gryza, ale pod warunkiem, że on nie będzie na całe ciastko. – Spoglądam na niego gniewnie i podsuwam ciastko do jego ust. Potakuję głową i bierze kęs ciastka, resztę zostawiając mi. Ładuję pozostałą część ciastka do buzi i delektuję się jego smakiem. Niebo w gębie. Nie przesadzam!

-Gotowa na powrót? – pyta Alek, gdy zabieramy się za rozpakowywanie zakupów.

-Chyba tak. Zdecydowanie ciastko mi pomogło. – Uśmiecham się do niego i dodaję. – Wiesz, cieszę się, że dzisiaj będziesz tam cały dzień ze mną. To mnie uspokaja. – Przyznaje się i wstawiam mąkę do szafki. Wiem, że przełożył kilka spotkań z dzisiaj na kolejne dni, gdy tylko po ostatniej wizycie powiedziałam, że chcę wrócić. Mimo, że jeszcze nie zdążyłam go o to po prosić. Zna mnie i moje wyznanie nie zaskakuję go.

Nie mówię nic nowego. On wie o tym od dawna, ale za każdym razem gdy to mówię uśmiecha się do mnie i przytula, po czym całuję w czoło. I wtedy wypełnia mnie wdzięczność, za to, że jest ze mną. Że tego pewnego jesiennego dnia pojawił się w barze, w sprawie o pracę. I tym samym pojawił się w moim życiu.

-Wiem. – Szepcze po czym zerka na zegarek i dodaje. - Musimy się zbierać. Powinniśmy być w barze przed dostawą alkoholi, inaczej kierowca się wkurzy.

Przytakuję i całuję go w policzek. Lubię te nasze małe gesty. Uśmiechy. Objęcia. Pocałunki. To one wypełniają naszą relację i sprawiają, że ta szara rzeczywistość nabiera nieco innych barw niż tylko odcienie szarości. Ubieramy się i już po dziesięciu minutach jesteśmy w barze. Jesteśmy tylko kilka minut przed dostawą, którą głównie zajmuję się Alek. Ja skupiłam się na przygotowaniu baru do otwarcia. Gdy wszystko jest już gotowe, włączam kasę i radio, w którym lecą same klasyki. Bar wypełnia głos Zbigniewa Wodeckiego w piosence Lubię wracać tam gdzie byłem. I czuję jak z każdym słowem, z każdą nutą przepadam w tej piosence. Podśpiewuję ją, gdy wycieram szkło za barem i dociera do mnie jakże jaskrawe wspomnienie.

To było lato, siedzieliśmy wszyscy razem w niedzielne popołudnie w ogrodzie. Babcia jak zawsze upiekła sernik, a dziadek mimo, że było lato nie przyjmował odmowy wypicia wspólnej herbatki. Tak więc siedzieliśmy na tarasie rozmawiając o wszystkim i niczym, a w tle towarzyszyli nam Wodecki z Ireną Jarocką na zmianę. Gdybym miała powiedzieć jak pachnie, brzmi i smakuję mój dom rodzinny to właśnie byłoby to. Sernik bez rodzynek, owocowa herbatka, Wodecki z Jarocką w tle i nasze śmiechy. Babcia najbardziej na świecie zaraz po rodzinie kochała Wodeckiego. Rozumiałam jej zachwyt. W jego twórczości jest coś magicznego. I mimo naszych głośnych rozmów i śmiechów dotarła do nas właśnie ta piosenka. Nagle dziadek wstał i ruszył w stronę czerwonych róż, o które co roku wspólnie dbali z babcią. Wybrał największą i najładniejszą róże po czym ją ułamał. Ostrożnie obłamał wszystkie kolce i podchodząc do stołu zaczął śpiewać razem z Wodeckim.

Lubisz...
Lubisz wracać tam, gdzie byłaś już,
Pod ten balkon pełen pnących róż,
Na uliczki te, znajome tak,
Do znajomych drzwi
Pukać, myśląc, czy...
Czy nie stanie w nich czasami
Tamten chłopak ze skrzypcami...

Po czym podarował babci różę z uśmiechem zakochanego młodzieńca.

Pierwszy raz od trzech miesięcy nie płaczę wspominając ich. Wręcz przeciwnie, wypełnia mnie miłość i wdzięczność. Za to, że mimo tych wszystkich okropieństw, Bóg podarował mi ich. Dwójkę zakochanych w sobie ludzi, którzy mieli w sobie tak dużo miłości, że dzielili się nią z każdym. Gdy byli razem, stawała się ona wręcz namacalna. W tych małych gestach, które były dla nich naturalne. Po mojej twarzy błąka się nieśmiały uśmiech, co nie umyka Alkowi.

- Nigdy nie widziałem, aby ktoś tak się uśmiechał do szklanek. O tak czym myślisz?

- O babci i dziadku. – Zauważam w oczach chłopaka cień dystansu i nie zrozumienia. Rozumiem go. Ostatnio każda najmniejsza rzecz, która przypominała mi o nich sprawiała, że pogrążałam się w jeszcze większym smutku. Ale już jest lepiej. – Chyba zaczynam godzić się z tym co się stało. – Spoglądam na niego nieśmiało, bo wiem, że nadal słowo umarli nie przechodzi mi przez gardło.

Nic nie mówi. Podchodzi do mnie i przytula się do moich pleców, a głowę okłada na ramieniu. Po chwili milczenia, szepcze jakby się bał tego co zaraz powie.

- Wiesz co mi powiedział Pan Eugeniusz kilka dni przed...- urywa i zaciska na chwilę szczęki. – Przyznał się, że boi się o Ciebie. Boi się, że po jego odejściu będziesz miała żal i nie będziesz chciała wrócić do baru. Jego słowa były dla mnie absurdem. Widziałem jak kochasz te miejsce, że traktujesz je jak swój drugi dom. Ale gdy to już się stało. Ja też zacząłem się bać. Widziałem jak boli Cię strata. Widziałem jak na widok jego koszuli cała drżałaś z nadmiaru emocji, które w Tobie siedziały. Ale wtedy powiedział coś jeszcze. – Chłopak bierze wdech i kontynuuje. – Alek jest we mnie jakaś taka mała cząstka, która mówi mi, że moja wnuczka wróci tutaj, jak tylko pogodzi się z tym, że umarłem. Nie ważne czy to będzie za dwa dni, czy za rok. Wróci. I wtedy dopiero będę tam o nią spokojny. Nie dlatego, że nie zamknęła baru. Ale dlatego, że wtedy pojawi się szansa, że ona wróci do życia tak jak ją uczyliśmy razem z Różą.

Mój mózg słowo po słowie analizuję co usłyszał. I wtedy dociera do mnie, że dziadek miał rację. Po chwili czuję jak po prawym policzku sunie się samotna łezka. Ale to nie jest łza przepełniona bólem jak do tej pory. Ta historia mnie wzruszyła. A nie zadała ból. Odstawiam szklankę i obracam się do chłopaka twarzą. Spoglądam w jego zeszklone oczy i posyłam mu nieśmiały uśmiech. Dotykam dłonią jego policzka, na co chłopak zamyka oczy i lgnie do mojej dłoni.

- Myślę, że teraz jest już spokojny. – szepczę i przytulam się do chłopaka, ciesząc się, że postanowił podzielić się tą chwilą ze mną.  

                                                                                    

   Hejka! ❤️

Mam nadzieję, że nie rozczarowałam Was drugim rozdziałem. Życzę Wam dużo zdrówka. Dbajcie o siebie! 
Loretta-Mirel ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro