Rozdział 15
Podchodzę do czarnego pomnika na cmentarzu i kładę na zimną płytę bukiet czerwonych róż.
- Cześć – szepcze, czując narastającą gulę w gardle. Na siłę przełykam ślinę i siadam na składanej ławeczce. – Wiem, dawno mnie nie było, ale tyle się działo. Mieliśmy trochę problemów z barem i Piotrem, co pewnie i tak wiecie – wzdycham i zaciągam się świeżym wiosennym powietrzem. – Tęskno mi za Wami. I mimo, że już pogodziłam się z faktem, że Was nie ma, to tęsknie cholernie. – Pojedyncza łza zaczyna toczyć mi się po policzku. Pozwalam jej samotnie spłynąć i skapnąć gdzieś na kurtkę. – Nigdy nie sądziłam, że będzie mi brakowało tego, że jestem dla kogoś dzieckiem. Że jest ktoś, dla kogo jestem i będę gwiazdką. - Zastanawiam się chwilę. - Koniec tych smętów, prawda Babciu? – Zapewne pogładziłaby mnie teraz po policzku ścierając mokry ślad po łzie i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Dziadek zaś by podsunął mi ciastko pod stołem jak zakazany owoc, żeby mnie rozbawić. Uśmiecham się na tą myśl. – Dziadku miałeś rację. Wróciłam do baru. Nie potrafiłam go zostawić. Gdybym to zrobiła, to tak jakbym porzuciła cząstkę Ciebie, siebie...Nas. A ja chcę mieć Was jak najbliżej. – Moją twarz owiewa silny podmuch wiatru, a mój mózg podsuwa mi myśl, że to znak od nich. Czasami potrzebujemy wierzyć w rzeczy, które wydarzyły się przypadkiem, ale z nadanym nam głębszym sensem, symboliką, która nas pokrzepia. Uśmiecham się pod nosem i wsadzam dłonie pod nogi. Wpatruję się w wyryte srebrne litery i daty na pomniku. – Mamo, Tato – urywam, bo czuję się dziwnie. Nie czuję się jakbym zwracała się do kogoś kto powinien być mi najbliższy, a jak do kogoś kto jest mi prawie obcy. – Szkoda, że nie było nam dane poznać się lepiej. – Przygryzam wargę od środka, aż do krwi. Zaczynam z natłoku emocji się trząść, więc szybko podrywam się z ławki i rzucam. – Do zobaczenia. – Po czym szybko maszeruję przez cmentarz do auta.
Wsiadam do pojazdu i zatrzaskuję głośno drzwi. Próbuję uciec. Odpalam silnik i włączam się do ruchu. Podkręcam głośność radia i mknę przez ulice miasteczka. Próbuję wyłączyć myśli, które budzą we mnie poczucie winy, że tak mało pamiętam rodziców. To tylko myśli. Biorę urywany wdech i wydech. Skręcam ostatni raz w prawo i jestem już na swojej ulicy. Mijam znajome budynki od lat i zwalniam przy posesji sąsiada, po czym wjeżdżam pod garaż. Wchodzę do pustego domu i wybieram numer do prywatnego gabinetu. Asystentka odbiera po trzech sygnałach.
- Gabinet Psychologiczny Farsa słucham.
- Dzień dobry, chciałabym się umówić na wizytę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro