Rozdział 14
Alek
Wchodzę do baru z mętlikiem w głowie. Rozmowa z Nadią zdjęła ze mnie ciężar tajemnicy, ale
z drugiej strony wiem, że sam stworzyłem idealne warunki, do tej kłótni i całej sytuacji. Znam Nadię i doskonale wiem, że nie będzie się na mnie przesadnie gniewać, czy wypominać tej sytuacji, ale gdy zobaczyłem ten cień rozczarowania z nadszarpniętym zaufaniem na jej twarzy, to mnie zabolało. Tak po prostu. Dodatkowo, jestem sam na siebie zły jeszcze bardziej, że zbyt impulsywnie zareagowałem na wzmiankę o przeszłości. Nadia na pewno będzie snuć różne scenariusze dlaczego mnie ten temat tak drażni, a ja nadal nie jestem w stanie powiedzieć jej całej prawdy o sobie. Boję się, że ją stracę, a mam tylko ją. Jest moją rodziną, przyjacielem, miłością.
Wchodzę do pokoju socjalnego i rzucam kluczyki na stolik, po czym przecieram twarz dłońmi
i siadam ciężko na krzesło, próbując poukładać sobie myśli. To chwilowy kryzys, a nie popieprzone życie i potykanie się o własne błędy. Do moich uszu dobiega ciche pukanie do drzwi.
- Proszę. – Przez drzwi niepewnie wślizguję się Fabian i patrzy na mnie z miną zbitego szczeniaka. Cholera, mam dosłownie trzy sekundy na ogarnięcie się i wsparcie chłopaka, zanim mi ucieknie. Podchodzi do stolika naprzeciwko mnie, bierze krzesło i siada na nim.
- Nie powinienem Cię prosić o pomoc – bąka pod nosem i nerwowo wykręca palce u dłoni. – Przeze mnie masz problemy. Nie mogę tutaj zostać, przepraszam i dziękuję – mówi patrząc mi w oczy i sięga do troczek od fartucha zawiązanych na plecach.
- Fabian, tak naprawdę to mam problemy przez samego siebie, a nie przez Ciebie. Poza tym przeszedłeś pozytywnie test u Nadii i zgodziła się Ciebie zatrudnić, więc zapomnij o ucieczce
i zdejmowaniu fartucha. – Kiwam głową w jego kierunku i zwieszam głowę. Muszę policzyć do dziecięciu, w ciągu których odetnę się od natrętnych myśli i przekieruję swoją uwagę na to co aktualnie dzieję się w barze. Jeden...
- Co miałeś na myśli mówiąc, że przez siebie samego? To na mój widok Nadia się wkurzyła.
- Ale to ja zataiłem przed nią fakt, że przychodzisz. – Chłopak patrzy na mnie jakbym był zadaniem matematycznym do rozwiązania.
- Nie powiedziałeś jej.
- Czego? Tego, że przychodzisz na dzień próbny? Owszem.
- O przeszłości – stwierdza blondyn, a ja zamieram. Cholerny rentgen w oczach, od małego tak miał.
- Nie chcę o tym gadać.
- Zdziwiłbym się jakby było inaczej. Wracam do pracy, słabo byłoby ją stracić po kilku godzinach – rzuca żartem na odchodnym i po chwili już go nie ma. A ja zostaję z jeszcze większym mętlikiem w głowię niż przed jego przyjściem. Drań zawsze umiał walnąć prawdą prosto w oczy. Biorę głęboki wdech i wychodzę z pokoju, czas zająć się pracą.
Po kilku godzinach młynu na sali i za barem, bar pomału pustoszeje. Każdy porządkuję brudne stoliki i odczuwa pierwsze oznaki zmęczenia. Dzielimy się pracą, tak aby wraz z ostatnim gościem zamknąć bar, posprzątać ostatni stolik i na szybko posprzątać podłogi. Po kolejnych dwudziestu minutach wychodzą ostatni klienci śpiewając „Baśka miała fajny biust..." rozbawiając nas tym do końca sprzątania sali. Po półgodzinie jesteśmy wszyscy na zapleczu
i zbieramy się do domów. Żegnam się z dziewczynami i zwracam się do młodziaka.
- Fabian podwieźć Cię?
- Nie ma takiej potrzeby. Dzięki Stary! – Po czym klepie mnie w ramię i wychodzi z baru.
Gaszę światło, sprawdzam zabezpieczenia i zamykam bar. Chłód kwietniowej nocy owiewa mi twarz, wywołując ciarki. Wciskam dłonie w kieszenie kurtki i podchodzę do samochodu. Jazda do domu zajmuję mi około dziesięciu minut, więc marzę tylko o ciepłym łóżeczku, w którym już smacznie śpi Nadia. Parkuję samochód w garażu zamykam bramę i drzwi garażowe, po czym wchodzę przejściem od garażu do domu. Z salonu dobiegają mnie odgłosy z telewizora. Czyżby Nadia jeszcze nie spała? Spoglądam na zegarek, który wskazuję czwartą rano. Niemożliwe, aby do tej pory nie spała. Zdejmuję buty i wchodzę na korytarz. Rzucam kluczyki na komodę w salonie, a moim oczom ukazuję się kolejny odcinek „Zapukaj do moich drzwi". Wzrokiem poszukuję mojej dziewczyny, która jest szczelnie owinięta kocem na kanapie tak, że wystaję tylko czubek głowy i zamknięte oczy. Patrzę na nią z lekkim uśmiechem i przechodzę do przodu, przed kanapę, aby znaleźć pilot i wyłączyć telewizor. Robiąc kolejny krok, na wysokości głowy dziewczyny, nieświadomie kopie butelkę z winem, która wywraca się robiąc większy hałas niż niejeden nastolatek z głośnikiem w ręku.
- Kur..- urywam widząc, że niechcący wybudzam brunetkę ze snu.
- Zostaw... - mruczy pod nosem i mocniej naciąga koc na głowę. Nie jestem pewny czy jeszcze śpi czy jednak się obudziła. Obserwuję ją przez chwilę, ale nie rejestrując kolejnych ruchów. Uznaję, że to był senny pomruk. Schylam się po tą nieszczęsną butelkę wina i podnoszę ją zdziwiony lekkością w ręku. Potrząsam szkłem, chcąc sprawdzić ile wypiła, ale butelka jest pusta.- Cicho – znów się odzywa dziewczyna, mówiąc przez sen, a ja nadal stoję i wgapiam się jak głupi w butelkę po winie.
- To jest Nadia – szepczę sam do siebie, ale spięcie, które nie chce opuścić mojego ciała nie rozumie mojego przekazu. To tylko butelka wina. Powtarzam w myślach, ale czuję narastającą gulę w gardle. Szybko podchodzę do kosza w kuchni i wyrzucam butelkę, myśląc, że to załatwi sprawę.
- Mati, Mati – wołam brata szukając go po mieszkaniu. W kuchni go nie ma, w pokoju też nie. Zaglądam do łazienki .– Jesteś? – pytam i uchylam drzwi, mając nadzieję, że w końcu udało mi się znaleźć brata. Ale tutaj też go nie ma. Siadam zrezygnowany na korytarzu i mam ochotę płakać, bo boję się. Ale Mati mówi, że mężczyźni tacy jak my nie mogą płakać, więc wycieram buzię i wstaję. Chcę iść do kuchni, ale moją uwagę przykuwają ciche chrapnięcia z salonu. Otwieram ostrożnie drzwi i widzę wystające nogi z kanapy. Podchodzę cichutko na paluszkach, aby sprawdzić, czy oby na pewno stopy należą do mojego brata. Podchodząc bliżej, potykam się o butelkę i wywracam ją, robiąc przy tym dużo hałasu. Mati nie lubi hałasu, gdy śpi.
-Zostaw – burczy, a ja już nawet nie próbuję postawić na nowo szklanej butelki po winie.
- Mati.. – zaczepiam go znów, ale chłopak mnie odpycha jedną ręką i obraca się na drugi bok.
- Cicho. Idź do matki.
- Ale Mamy nie ma. Mówiłeś, że jest w daleko i już nie wróci.
- Idź, mnie też zaraz nie będzie.
- Alek, słyszysz mnie? – Z wspomnień wyrywa mnie głos Nadii. Kiedy wstała? Spoglądam na nią. Jest zaspana i rozczochrana, stoi przede mną w czarnej, krótkiej piżamie i sięga dłonią do mojego prawego policzka. – Coś się stało?
- Nie. Idziemy spać? Jestem strasznie zmęczony – proponuję i ciągnę brunetkę za rękę w kierunku sypialni. To jest Nadia, nie Mateusz. Ona mnie nie zostawi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro