Rozdział 21
-Chyba sobie żartujesz- wrzeszczę, gdy zostaję sama z Casmirem. Brian kilka sekund temu opuścił gabinet Rosjanina. Odczekałam chwilę, bo nie chcę żeby słyszał moją wymianę zdań z mężczyzną.
-Niby dlaczego?- pyta zdziwiony.- Sama go w to wciągnęłaś, mogłaś mu nie mówić. Poza tym skoro tak świetnie się dogadujecie, że aż ze sobą sypiacie to na pewno będzie się wam dobrze współpracować.
-No właśnie- warczę.- Współpracowało, a nie dzieliło pokój, łazienkę i ogólne całą przestrzeń.
-Nie rozumiem o co ci chodzi- wzdycha.
-O to że ja go prawie nie znam- odpowiadam.- Casmir, to do czego między nami doszło było pod wpływem impulsu, nie wiem, nie mam pojęcia dlaczego z nim to zrobiłam.
-Żałujesz?- pyta.
-Sama już nie wiem- mówię łamiącym się głosem i siadam na sofie kilka metrów od biurka przy którym on siedzi. Opieram łokcie na kolanach, pochylam sie do przodu i chowam twarz w dłoniach. Czuje jak Casmir siada obok mnie i obejmuje mnie ramieniem. Przytulam sie do jego boku i wzdycham cicho.- Nie wiem czy żałuję czy nie. To była chwila. Alr nie chcę o tym rozmawiać.
-Mała- wzdycha- Jesteś jeszcze młoda, jeszcze wiele przed tobą bierz z życia jak najwięciej, baw się, śmiej ciesz chwilą.
-Casmir- zaczynam- ale...
-Nie ma żadnego ale- przerywa mi.
-Jest. Muszę pilnować małego. On mnie potrzebuje. Damon nie może go zabrać. Wybacz ale lepiej będzie jak już pójdę- wzdycham cicho. Odsówam się od mężczyzny wstaję z sofy i wychodzę.
Powolnym krokiem idę w zdłóż korytarza. Powoli schodek po schodh wchodzę na górę. Kieruję się w stronę pokoju. Z wachaniem otwieram drzwi, powoli wchodzę do środka. Brian siedzi na łóżku i korzysta z laptopa. Nie zwraca na mnje większej uwagi. To dobrze. Zamykam drzwi, przechodzę przez pokój i wchodzę na balkon. Pochylam się lekko i opoeram dłonie na balustradzie.
Może Casmir rzeczywiście ma rację i powinnam przestać się tak wszystkim przejmować. A powinnam zacząć cieszyć się życiem i czerpać z niego jak najwięcej. Chciałabym... ale nie mogę muszę pilnować chłopca, żeby nic mu się nie stało. W tym momencie jest wszystkim co mam, nie mogę go stracić, a on nie może dostać się w ręce tego chuja.
-Wszystko okej?- słyszę za sobą głos brunetam. Obracam głowę w jego stronę. Stoi w wejściu na balkon opary ramieniem o framugę i przygląd mi sie.- Głupie pytanie- uśmiecha się i przeczesuje włosy dłonią. Spowrotem obracam głowę w stronę ogrodu.
-Wszystko na pewno nie, ale część tak- odpowiadam.- Nie ma głupich pytań, są tylko te mniej udane czy sprecyzowane. W końcu kto pyta nie błądzi.
-Potrafisz pocieszyć człowieka- m9wi z ironą w głosie.
-Ma się ten dar- śmieję się cicho. Staje obok mnie i też opiera się o barierkę. Szturcha mnie ramieniem.- Czego chcesz?- pytam.
-Dotrzymać ci towarzystwa- odpowiada.- W końcu mam się tobą zajmować, dzieciaku- dodaje po chwili.
-Wypraszam sobie- mówię z oburzeniem i spoglądam na niego.- Nie jestem dzieciakiem i nie potrzebuję ochrony.
-Ach... to dziwne bo zachowujesz się jak dziecko i o wszystko masz focha, a do tego co chwila zmienia ci się nastrój- mówi z zastanowieniem.
-Dupek- mruczę pod nosem.
-Co powiedziałaś?- unosu brew do góry i spogląda na mnie pytająco.
-Dupek- powtarzam pewnie patrząc mu w oczy.- I do tego kiepski w łóżku.
-Jakoś wcześniej nie nażekałaś.
-Nie chciałam zniszczyć twojego ego- uśmiecham się.
-Pożałujesz- przeżuca mnie przez ramię i wnosi do pokoju. Rzuca mnie na łóżko i siada na mnie okrakiem.
-Nie prowokuj mnie skarbie bo jestem dość napalonym chłopcem- szepcze mi do ucha i przygryza jego płatek. Przez moje ciało przechodzi dreszcz co nie umyka jego uwadze, bo zaczyna się cicho śmiać.
-Złaź ze mnie- jęczę i zaczynam się pod niem wiercieć. Nie powiem jest trochę ciężki.
-Nie.
-Nie?- pytam.
-Nie- odpowiada i pochyla się na demną. Niewiele myśląc unoszę głowę i łączę nasze usta. Mruczy z uznaniem i oddaje pocałunek. Gdy jestem pewna, że jego myśli są zajęte tylko całowaniem, robię szybki ruch i zrzucam go z siebie.
-A właśnie, że tak- śmieje się i spoglądam na jego twarz wykrzywioną w wyrazie zdziwienia.
-Osz ty- mówi. Z piskiem podnoszę się z łóżka i biegnę do drzwi. Kładę dłoń na klamce i naciskam na nią. Z zamachem otwieram drzwi i nie patrząc wybiegam. Zderzam się z czymś twardym i ląduję na podłodze.
-Wiem, że mnie kochasz, no ale bez przesady- słyszę stłumiony głos przyjaciela. Leże na nim z piersiami na jego twarzy. Czym prędzej podnoszę się z podłogi. Poprawiam bluzkę, czuję jak moje policzki zalewa czerwień.
-Dzięki za pomoc- mówi Brian i łapie mnie w pasie.
-Nie ma za co- przyjaciel puszcza mu oczko.
-Co chciałeś, że stałeś pod tymi drzwiami?- pytam i próbuję wyrwać się z uścisku bruneta ale jest to na nic bo on jest za silny.
-Tylko przechodziłem, a ty na mnie wpadłaś- wzrusza ramionami.
-Oczywiście- mówię z sarkazmem i wywracam oczami.
-Brian, zajmij się nią bo chyba jej czegoś brakuje- chłopcy wybuchają śmiechem, a ja jeszcze bardziej się rumienię. Obracam się w uścisku Briana i chowam twarz w jego koszulce. Wzmacnia uścisk, podnosi mnie i wnosi do pokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro