Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21

-Chyba sobie żartujesz- wrzeszczę, gdy zostaję sama z Casmirem. Brian kilka sekund temu opuścił gabinet Rosjanina. Odczekałam chwilę, bo nie chcę żeby słyszał moją wymianę zdań z mężczyzną.

-Niby dlaczego?- pyta zdziwiony.- Sama go w to wciągnęłaś, mogłaś mu nie mówić. Poza tym skoro tak świetnie się dogadujecie, że aż ze sobą sypiacie to na pewno będzie się wam dobrze współpracować.

-No właśnie- warczę.- Współpracowało, a nie dzieliło pokój, łazienkę i ogólne całą przestrzeń.

-Nie rozumiem o co ci chodzi- wzdycha.

-O to że ja go prawie nie znam- odpowiadam.- Casmir, to do czego między nami doszło było pod wpływem impulsu, nie wiem, nie mam pojęcia dlaczego z nim to zrobiłam.

-Żałujesz?- pyta.

-Sama już nie wiem- mówię łamiącym się głosem i siadam na sofie kilka metrów od biurka przy którym on siedzi. Opieram łokcie na kolanach, pochylam sie do przodu i chowam twarz w dłoniach. Czuje jak Casmir siada obok mnie i obejmuje mnie ramieniem. Przytulam sie do jego boku i wzdycham cicho.- Nie wiem czy żałuję czy nie. To była chwila. Alr nie chcę o tym rozmawiać.

-Mała- wzdycha- Jesteś jeszcze młoda, jeszcze wiele przed tobą bierz z życia jak najwięciej, baw się, śmiej ciesz chwilą.

-Casmir- zaczynam- ale...

-Nie ma żadnego ale- przerywa mi.

-Jest. Muszę pilnować małego. On mnie potrzebuje. Damon nie może go zabrać. Wybacz ale lepiej będzie jak już pójdę- wzdycham cicho. Odsówam się od mężczyzny wstaję z sofy i wychodzę.

Powolnym krokiem idę w zdłóż korytarza. Powoli schodek po schodh wchodzę na górę. Kieruję się w stronę pokoju. Z wachaniem otwieram drzwi, powoli wchodzę do środka. Brian siedzi na łóżku i korzysta z laptopa. Nie zwraca na mnje większej uwagi. To dobrze. Zamykam drzwi, przechodzę przez pokój i wchodzę na balkon. Pochylam się lekko i opoeram dłonie na balustradzie.

Może Casmir rzeczywiście ma rację i powinnam przestać się tak wszystkim przejmować. A powinnam zacząć cieszyć się życiem i czerpać z niego jak najwięcej. Chciałabym... ale nie mogę muszę pilnować chłopca, żeby nic mu się nie stało. W tym momencie jest wszystkim co mam, nie mogę go stracić, a on nie może dostać się w ręce tego chuja.

-Wszystko okej?- słyszę za sobą głos brunetam. Obracam głowę w jego stronę. Stoi w wejściu na balkon opary ramieniem o framugę i przygląd mi sie.- Głupie pytanie- uśmiecha się i przeczesuje włosy dłonią. Spowrotem obracam głowę w stronę ogrodu.

-Wszystko na pewno nie, ale część tak- odpowiadam.- Nie ma głupich pytań, są tylko te mniej udane czy sprecyzowane. W końcu kto pyta nie błądzi.

-Potrafisz pocieszyć człowieka- m9wi z ironą w głosie.

-Ma się ten dar- śmieję się cicho. Staje obok mnie i też opiera się o barierkę. Szturcha mnie ramieniem.- Czego chcesz?- pytam.

-Dotrzymać ci towarzystwa- odpowiada.- W końcu mam się tobą zajmować, dzieciaku- dodaje po chwili.

-Wypraszam sobie- mówię z oburzeniem i spoglądam na niego.- Nie jestem dzieciakiem i nie potrzebuję ochrony.

-Ach... to dziwne bo zachowujesz się jak dziecko i o wszystko masz focha, a do tego co chwila zmienia ci się nastrój- mówi z zastanowieniem.

-Dupek- mruczę pod nosem.

-Co powiedziałaś?- unosu brew do góry i spogląda na mnie pytająco.

-Dupek- powtarzam pewnie patrząc mu w oczy.- I do tego kiepski w łóżku.

-Jakoś wcześniej nie nażekałaś.

-Nie chciałam zniszczyć twojego ego- uśmiecham się.

-Pożałujesz- przeżuca mnie przez ramię i wnosi do pokoju. Rzuca mnie na łóżko i siada na mnie okrakiem.

-Nie prowokuj mnie skarbie bo jestem dość napalonym chłopcem- szepcze mi do ucha i przygryza jego płatek. Przez moje ciało przechodzi dreszcz co nie umyka jego uwadze, bo zaczyna się cicho śmiać.

-Złaź ze mnie- jęczę i zaczynam się pod niem wiercieć. Nie powiem jest trochę ciężki.

-Nie.

-Nie?- pytam.

-Nie- odpowiada i pochyla się na demną. Niewiele myśląc unoszę głowę i łączę nasze usta. Mruczy z uznaniem i oddaje pocałunek. Gdy jestem pewna, że jego myśli są zajęte tylko całowaniem, robię szybki ruch i zrzucam go z siebie.

-A właśnie, że tak- śmieje się i spoglądam na jego twarz wykrzywioną w wyrazie zdziwienia.

-Osz ty- mówi. Z piskiem podnoszę się z łóżka i biegnę do drzwi. Kładę dłoń na klamce i naciskam na nią. Z zamachem otwieram drzwi i nie patrząc wybiegam. Zderzam się z czymś twardym i ląduję na podłodze.

-Wiem, że mnie kochasz, no ale bez przesady- słyszę stłumiony głos przyjaciela. Leże na nim z piersiami na jego twarzy. Czym prędzej podnoszę się z podłogi. Poprawiam bluzkę, czuję jak moje policzki zalewa czerwień.

-Dzięki za pomoc- mówi Brian i łapie mnie w pasie.

-Nie ma za co- przyjaciel puszcza mu oczko.

-Co chciałeś, że stałeś pod tymi drzwiami?- pytam i próbuję wyrwać się z uścisku bruneta ale jest to na nic bo on jest za silny.

-Tylko przechodziłem, a ty na mnie wpadłaś- wzrusza ramionami.

-Oczywiście- mówię z sarkazmem i wywracam oczami.

-Brian, zajmij się nią bo chyba jej czegoś brakuje- chłopcy wybuchają śmiechem, a ja jeszcze bardziej się rumienię. Obracam się w uścisku Briana i chowam twarz w jego koszulce. Wzmacnia uścisk, podnosi mnie i wnosi do pokoju.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro