Rozdział 19
Nie mam pojęcia, po co Casmir wynajął prywatny samolot. Rozumiem, że zapewne chodzi mu o bezpieczeństwo moje i Bena, ale też bez przesady. Moim zdaniem w prywatnym samolocie będzie prościej nas zabić. No bo do tego, w którym będzie dużo ludzi nie wejdzie tak po prostu z bronią i nas nie zastrzeli. Tyle, że po Damonie, można się spodziewać wszystkiego.
-Wszystko w porządku?- słyszę przy uchu głos bruneta.
-Chyba tak- odpowiadam.
-Chyba?- unosi brew do góry.
-Chyba- potwierdzam i kiwam głową. Odwracam się w stronę brata i pomagam mu zapiąć pas.
-Aillen, boję się- jego oczy zaczynają się szklić. Nachylam się do niego i przytulam go mocno.
-Wszystko będzie dobrze- kłamię. Nic nie będzie dobrze. Damon znów nas znajdzie i tym razem albo nas zabije, albo.... Nawet nie chce myśleć co zrobi w innej sytuacji i przypadku.- Ja też się boję, ale Casmir nam pomoże. Tak jak zawsze- chłopiec kiwa głową. Od suwam się od niego i posyłam wymuszony uśmiech.- Wszystko będzie okej.
Usadzam się wygodnie w fotelu i biorę kilka głębszych wdechów. Staram się to zrobić dyskretnie, tak żeby Ben tego nie widział. Nie chce żeby się martwił. Jest jeszcze mały. Za mały, jak na to wszystko, co się dzieje. Zdecydowanie za szybko musiałam wkroczyć w życie dorosłych, zrobię wszystko, żeby on nie musiał i jak najdłużej cieszył się dzieciństwem.
Zapinam pas i kładę dłonie na kolanach. Oby się udało i nic się nam nie stało. Zamykam oczy i znów biorę głębokie wdechy. Nie przepadam za podróżą samolotem.
Czuje na swojej dłoni czyjąś dłoń. Otwieram oczy i spoglądam na nie. Wzrokiem wędruje w górę, napotykam wzrok Briana. Szybko odwracam głowę i wyciągam dłoń, spod jego dłoni. To co miało miejsce między nami, nie powinno się wydarzyć. Nic o nim nie wiem, a już się z nim przespałam. Nigdy nie pozbędziesz się tego okropnego uczucia, że zachowałam się jak dziwka. Do oczu nachodzą mi łzy wiec zaczynam mrugać, aby je odpędzić.
-Aillen- słyszę przy uchu głos Briana.- Wstawaj mała, jesteśmy już na miejscu- powoli otwieram oczy. Przecieram je dłonią i rozglądam się po samolocie. Panuje w nim gwar, co mnie dziwi bo przecież leciało dużo mniej osób.- To ludzie Casmira. Mają wam zapewnić lepsza ochronę- wyjaśnia, kiwam głową, że rozumiem i odpinam pas. Nachylam się w stronę brata i potrząsam lekko jego ramieniem.
-Wstawaj mały, jesteśmy na miejscu- mówię mu do ucha i znów potrząsam jego ramieniem.
-Jeszcze pięć minut- mówi zaspanym głosem.- Pani przedszkolanka i tak się spóźni- dodaje i przekręca się na drugą stronę.- Z moich ust wyrywa się cichy chichot.
-Beni, Wstawaj. Jesteśmy już na miejscu- znów staram się go obudzić. Tym razem mi się udaje. Chłopiec przekręca się i otwiera oczy. Zaspany przeciera je tymi swoimi małymi rączkami. Odpina pas i wstaje lekko się chwiejąc.
- Chodź pomogę ci- wyciągam dłonie w jego stronę, robi krok do przodu, łapię go i podnoszę. Nie jest piórkiem, ale wiem, że potrzebuje mojej obecności.
-Idźcie przodem, ja wezmę wasze bagaże- posyłam Brianowi wdzięczny uśmiech i wymijam go. Powoli przechodzę obok ludzi Casmira. Staje przy wyjściu ze samolotu i schodzę schodami w dół.
Staję na asfalcie lotniska i rozglądam się do o koła. Muszę znaleźć Casmira. Nawet nie wiem kiedy wokół mnie i Bena robi się niewielkie zbiorowisko mężczyzn.
-A panowie to...?- pytam mocniej przytulając Bena. Żadnego z nich nie kojarzę. Nie wiem kim są i czego chcą.
-Pracujemy dla Pana Casmira- odpowiada jeden z nich wysokim głosem.
-A gdzie on jest?- dopytuję. Przecież leciał z nami samolotem, nie mógł się tak nagle rozpłynąć w powietrzu, a tym bardziej nas tutaj zostawić.
-Tu jestem- słyszę znany głos. Moim oczom ukazuje się Rosjanin. Z ulgą wypuszczam powietrze.- Daj małego, ja go wezmę- prosi.
-Chcesz iść do wujka?- pytam chłopca. W odpowiedzi kiwa głową. Podaje go Casmirowi. Mały obejmuje go nogami i rękami. Widzę, że jest zaspany. -Panowie- zwraca się do otaczających nas mężczyzn. -Możemy ruszać.
Wszyscy zgodnie kiwając głową i poprawiają broń, którą mają w rękach. Wcześniej nie zwróciłam na nią najwyraźniej uwagi. Wydaje mi się to trochę dziwne, w końcu to dość duża i niebezpieczna rzecz.
-A gdzie Brian?- pytam.
-Razem z twoim różowym przyjacielem- odpowiada. Wzdycham cicho i ruszam razem z nimi w tylko im znanym kierunku.
Wchodzę na tyły czarnego Range Rovera i zapinam pas. Obok mnie siada Ben i również zapina pas. Po jego drugiej stronie siada jeden z tych gości z bronią. Z przodu siada Casmir i również gościu z bronią.
-Cas- zwracam się do Rosjana.
-Tak?- pyta.
-Czy to aby bezpieczne?
-Samochód ten i ten, w którym jedzie reszta są wykonane z materiału odpornego na strzały z broni niewielkiego kalibru, z takiej z której korzystają ludzie Damona. Czujecie się bezpiecznie- zapewnia mnie.
Kiwam głową, ale mało entuzjastycznie. Nie widziałam jeszcze szkła odpornego na kule. No ale skoro Casmir mówi, że jest bezpiecznie to chyba przestanę wątpić. Poza tym boczne szyby są przyciemniane więc, raczej jest bezpiecznie. Nikt nie powinien nas rozpoznać.
-Zabierasz nas do kwatery głównej?- pytam.
-Tak jakby- odpowiada.
-To znaczy?- dopytuję.
-Wszystko wyjaśnię ci na miejscu. Briana też muszę w to wprowadzić - mówi mało entuzjastycznie. Mam wrażenie, że nie lubi bruneta.- A nie chce się powtarzać- wyjaśnia.
Kiwam głową i usadzam się wygodniej w fotelu. Nie czuję się komfortowo, ale bezpieczeństwo Bena jest dla mnie bardzo ważne i zrobię wszystko co trzeba, żeby był bezpieczny. Nawet jeśli ma to oznaczać, że będę musiała zmierzyć się z Damonem i jego ludźmi. Nawet jeżeli będę musiała zrezygnować z marzeń.
*****
Rozdział poprawił: Noizzzy.
Jak się wam czyta rozdziały pisane w takiej formie?
Mam nadzieję, że przypadną wam do gustu rodziły tak pisane.
Pisze w komentarzach co o tym sądzicie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro