Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

82


— I co teraz ze mną będzie? — pyta się mnie Alex. Ledwo co się obudził, a już martwi się tym co ma nastąpić. Wiem, że mój brat wyrządził wiele złego i bardzo mnie naraził, lecz zawsze byłam na tyle głupia, że wszystko potrafiłam odpuścić ludziom, których kocham. I dalej nic się nie zmieniło.

— No teraz niestety będziesz musiał znosić Harry'ego, bo ja nie pozwolę ci mieszkać samemu, chcę cię mieć blisko siebie.

— On na to nie pozwoli, zabierze mi ciebie — łapie go za rękę i łączę nasze place.

— Chcę byś ze mną mieszkał i możesz być pewien, że tak się stanie. Nie interesuje mnie to, że się z Harrym nie lubicie. Już wcześniej mówiłam, że chcę was obu. A po tym jak wziąłeś za mnie kulę to nigdy cię już nie opuszczę.

— Tylko, że przeze mnie byłaś w niebezpieczeństwie i to nie raz. To ja... — chce jeszcze coś powiedzieć, ale kładę mu dłoń na ustach. Nie chcę tego wszystkiego słuchać. Skoro dałam radę wybaczyć Harry'emu to bym bardziej Alex'owi.

— Daj już spokój. Przestań się denerwować, bo musisz jak najszybciej dojść do siebie. Kocham cię — mówię i kładę głowę na jego piersi. Tam nie ma żadnej rany, więc nie powinnam mu sprawić bólu.

— Ja ciebie jeszcze bardziej siostrzyczko. Masz rację teraz wszystko będzie inaczej.

Alex szpitalu spędza półtora tygodnia. Moim zdaniem mógłby wyjść już po pięciu dniach, ale coś mi mówi, że to Harry kazał go przetrzymać. Ostatnio też zaczął narzekać, że będzie trzeba wzmocnić ochronę.

— Urządziłam ci gościnny pokój, mam nadzieję, że ci się spodoba. Mieszka z nami też siostra Harry'ego.

— Okej — biorę do ręki jego torbę, bo on jeszcze nie powinien dźwigać.

Szczerze to myślałam, że będzie bardziej zadowolony z faktu, że wraca do domu, chociaż może to wszystko jest spowodowane zmęczeniem. Oby to była prawda.

Pov Harry
Chodzę w kółko po salonie, bo nie potrafię inaczej się uspokoić. Muszę być trzeźwy, bo nie mogę stracić czujności. Wiem, że sam zaproponowałem by ten popierdoleniec z nami zamieszkał, ale zrobiłem to pod wpływem chwili czego już zaczynam żałować.

— Usiądź, bo zaraz wychodzisz tu dziurę — mówi mi Lydia, która na dobre się tu zadomowiła.

— Może ciebie nie rusza to, że pod jednym dachem z nami będzie mieszkał psychopata to gratuluję spokoju — przewraca oczami na moje słowa. Kolejna, która to ignoruje. Te kobiety to są kompletnie nieodpowiedzialne.

— I już przyjechali! — mówi entuzjastycznym tonem. Z czego ona się tak cieszy? Przecież to jest dla niej obcy człowiek. — Chociaż udaj, że się cieszysz, bo Victorii zrobi się przykro. A ostatnio i tak słabo się dogadujecie.

Nie jest tak źle biorąc pod uwagę, że Torii jest na mnie wściekła przez to, że Maddy nadal żyję. Zatrudniłem ją niedługo po odejściu Vicky i przez wiele lat wiernie mi służyła, więc nie mam ochoty jej mordować i to jeszcze tak samo okrutnie jak oczekuje tego moja żona.

— Cieszę się, że lepiej się czujesz — mówię, bo to właśnie ode mnie chce usłyszeć Victoria.

On jednak nie patrzy na mnie wyzywając ani nie stara się w żadne sposób mnie sprowokować. Przeszkadza mi jedynie to, że trzyma Vicky za rękę, ale to chyba jest normalne. Chociaż moja siostra na pewno by nie chciała takiej bliskości ze mną.

— Dziękuję, to, że mogę zostać z Victorią bardzo wiele dla mnie znaczy.

— Dla mnie także — odpowiada mu moja żona i wtula się w niego.

Może grać dobrego, ale ja i tak mu nie wierzę. I jak tylko moja żona zostawi go na chwilę samego to dobitnie mu wytłumaczę jak skończy się dla niego knucie przeciwko mnie.

Jak się postaracie to dostaniecie dziś jeszcze jeden rozdział. A i druga część jest już w fazie intensywnego planowania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro