74
— W tej sytuacji nie ma innego wyjścia jak się jej pozbyć — już od kilku minut Nero skarży mi się, że Harry nie pozwolił zabić tej kretynki. Jak zwykle mnie zawiódł. Nawet teraz nie mógł wziąć mojej strony.
— Zabił mi pierwsze dziecko, a teraz nie chce by umarła odpowiedzialna za śmierć tego maleństwa, ale w tej kwestii to ja na pewno nie odpuszczę. Ona zdechnie i to w najbardziej bolesny sposób — komunikuje, a następnie wstaje. Jestem jeszcze zmęczona, ale nie mogę sobie pozwolić na dalszy odpoczynek.
— To właśnie chciałem jej zapewnić. Z tego co o nim opowiadałaś to nie powinno go to ruszyć — w normalnej sytuacji tak, moje cierpienie przecież nie robiło na nim żadnego wrażenia, a nad tą suką się lituje.
— Nie interesuje mnie to co mówi Harry, masz dokończyć zadanie. Ona jeszcze dziś musi umrzeć.
— Nie obraź się Vicky, ale ja też nie mam ochoty przenosić się tamten świat. A coś mi mówi, że jak mu się jawnie sprzeciwię to, to się właśnie stanie — nie mówię tego głośno, ale Nero ma rację. A ja nie mogę sobie pozwolić na utratę jedynego człowieka, który mi sprzyja.
Nagle drzwi do pomieszczenia się otwierają, a przez nie wchodzi Harry i Lydia. Kurwa, skąd ona się tu wzięła.
— Co ty tu robisz? Miałeś być u siebie i mi się dziś nie pokazywać na oczy — mówi wściekły Harry wpatrując się do siedzącego na sofie Nero. Co ciekawe to Lydia też nie może od niego oderwać wzroku. I nic w tym dziwnego. Nero to cholernie przystojny mężczyzna i gdyby tylko nie to, że jest nieźle popierdolony to może sama bym coś z nim spróbowała. Nie raz słyszałam, że seks z nim jest cudowny.
— Przyszedł mnie poinformować o twojej idiotycznej decyzji — odzywam czym kieruję ich spojrzenia na mnie.
— To nie jest czas na takie rozmowy.
— To ja wracam do siebie — oznajmia Nero wstaje i czym prędzej wychodzi.
— A kto to był? — pyta Lydia. Szatynka jest wyraźnie zainteresowana Nero.
— Ktoś nie dla ciebie, a teraz wyjdź, bo mam do porozmawiania z moją żoną.
— A mowy nie ma — odpowiada mu siostra. — Znając ciebie to zamierzasz się z nią kłócić, a Victoria nie mam pewnie na to ochoty. Sądzę, że woli się mi wygadać — uśmiecha się do mnie. Lubię Lydie, od zawsze potrafiłyśmy się ze sobą dogadać. Jest ode mnie starsza zaledwie o dwa lata, więc może dlatego tak łatwo było nam złapać kontakt.
Plus ona nigdy nie dyskriminowała mnie z powodu, że noszę nazwisko Altran.
— Dopiero co sama kazałaś mi tu przyjść, a teraz mnie wyganiasz? Mowy nie ma, idź sobie znajdź jakiś pokój, niestety sama będziesz musiała go sobie przygotować, bo ten psychopata, który tu dopiero był pociął i połamał kości naszej pracownicy — szkoda, że zapomina wspomnieć o tym co ona mi zrobiła. A tak naprawdę to nam, bo to przecież nasze wspólne dziecko.
— Ale niedługo tu wrócę — komunikuje, a następnie wychodzi. I dobrze, bo chcę teraz zostać sama z Harrym.
— Nie mam pojęcia co on ci na wygadywał, ale... — przerywam mu, bo dobrze wiem co chce mi powiedzieć.
— Po torturach zamierzał zakopać ją żywcem za to, że zamordowała nasze nienarodzone dziecko. Znając jego to nie zdziwiłabym się gdyby zaczął ją ćwiartować żywcem. Spodziewałam się tego jak kazałam mu załatwić sprawę z nią — na twarzy Harry'ego zauważam zaskoczenie. Nie spodziewał się tego po mnie.
Najwyraźniej nie zna mnie tak dobrze jak sądził.
Jak się postaracie i będą konkretne komentarze to dostaniecie dziś jeszcze jeden.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro