Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Age od Ultron.

Impreza odbywała się na jednym z wyższych pięter. Było to piętro przeznaczone właśnie do tego i posiadało wszelkie dogodności; wielki bar z mnóstwem krzeseł, bilard, wielkie kanapy na samym środku i gdzieś w kątach i, jak to nazywał Tony, balkon – czyli coś co przypominało oszklony korytarz i ciągnęło się dookoła sali oraz posiadało dwa rzędy schodów po obu końcach. W każdym razie było idealnym miejscem na ewentualną rozmowę, bo muzyka była tam nieco mniej słyszalna.

Na imprezie znajdowała się masa ludzi, bo jakże by inaczej skoro organizował ją Tony Stark. Oczywiście, że większości z nich nie znałam, ale próbowałam być miła i rozmawiałam z każdym, kto do mnie zagadywał.
A okazało się, że wcale nie było tych osób tak mało, dlatego podczas gdy Steve, Bucky i Sam spacerowali sobie po balkonie rozmawiając, ja opowiadałam obcym mi ludziom co u mnie słychać. Zdawałam sobie sprawę, że dla nich pewnie nie byłam wcale taka obca, bo skoro znaleźli się na tej imprezie, to znaczy, że znali Tony'ego, a to oznaczało, że wiedzieli również o mnie.

Męczyło mnie to jednak coraz bardziej i gdy tylko ujrzałam swojego wujka i Thora rozmawiających z Rhodey'em i Marią Hill, natychmiast wystrzeliłam w tamtym kierunku.
Rhodey najwyraźniej opowiadał akurat jakąś historię.

— ...no więc rzuciłem mu na trawnik ten czołg i mowię: "proszę, tego pan szukał?" — Tony i Thor patrzyli na mężczyznę z wyczekiwaniem. Najwyraźniej myśleli, że będzie ciąg dalszy. — Proszę, tego pan-- Nie, wiecie co... po co ja się w ogóle staram?

— A, to już koniec? — zapytał Tony.

— Bardzo... interesująca historia — skomentował Thor.

Mężczyzna westchnął i widziałam po nim, że jest zirytowany. Postanowiłam wkroczyć do akcji.

— Nie przejmuj się, Rhodey — powiedziałam, kładąc mu pocieszająco rękę na ramieniu. — Ci tutaj nie znają się na anegdotach.

— Alex! Nareszcie ktoś, kto zna się na rzeczy — powiedział zadowolony i obdarował mnie mocnym uściskiem na powitanie. Nie widziałam go całe wieki, ale pamiętam jak jeszcze za dzieciaka odwiedzał mnie z Tonym i zawsze opowiadał te swoje anegdotki, które mnie osobiście zazwyczaj bawiły. Wpadał nawet od czasu do czasu, kiedy nie miałam ze swoim wujkiem kontaktu i ze dwa razy, kiedy już mieszkałam z Mścicielami.

— Może opowiesz mi tą historię, na pewno jest świetna — poprosiłam, bo nie chciałam, żeby poczuł się olany.

— Jasne! No więc słuchaj... — i Rhodey zaczął wszystko od początku. Thor i Tony wyglądali jakby chcieli sobie pójść i chyba tylko mój znaczący wzrok trzymał ich w miejscu. Maria natomiast uśmiechała się wymijająco i również słuchała po raz kolejny tej samej historii.

— ...no więc przelaciałem do jego domu, rzucam mu czołg na trawnik i mówię: "proszę, tego pan szuka?"

— Niee, nie zrobiłeś tego — złapałam się za serce, a zaskoczenie aż biło z mojej osoby (wyczujcie tę grę aktorską).

— Oj, zrobiłem. Żałuj, że nie widziałś jego miny! — podekscytował się mężczyzna.

Zaśmiałam się z jego zaangażowania w opowieść, no i może trochę z tej miny, której nie widziałam.

— Ale dosyć o mnie, mów co u ciebie, młoda!

— Studiuję — odpowiedziałam krótko. — Przeprowadziłam się do Bostonu z Jamesem...

— A tak, Tony wspominał. Nie żeby był szczególnie zadowolony...

Stark zgromił swojego przyjaciela wzrokiem, a ten jedynie wzruszył ramionami. Wyczytałam z jego twarzy nieme "nie chciałeś się śmiać z mojej historii, to masz".

— Skoro jesteśmy już przy temacie związków, to gdzie Pepper i Jane — zagadnęła Hill.

— A no wiesz, Pepper akurat ma na głowie firmę, nie mogła wpaść.

— A Jane za to...

I zaczęła się wyliczanka. Przewróciłam oczami, bo zaczęli robić z tego konkurencję pod tytułem "moja dziewczyna jest lepsza". Oddaliłam się cichaczem, czując, że na mnie czas.

Przemykając pomiędzy ludźmi niczym ninja na szpilkach, aby uniknąć kolejnych pytań, udało mi się niezaczepioną dotrzeć do stołu bilardowego, który okupowali Steve, Sam i Bucky.

Podeszłam do nich, stając obok mojego chłopaka i gładząc go po karku, akurat w momencie, w którym udrzał bilę. Najwyraźniej jednak Bucky był tak zaangażowany w grę, że zauważył moją obecność, dopiero kiedy go dotknęłam, a to z kolei go rozproszyło, sprawiając, że spudłował.

— Wybacz — mruknęłam, robiąc przepraszającą minę i gładząc go drugą dłonią po policzku.

— Nic się nie stało — odparł spokojnie Bucky i chwytając delikatnie mój podbródek, przytrzymał go, obdarzając mnie delikatnym pocałuniem.

— Nie mogłaś zjawić się dziesięć minut wcześniej? — odezwał się Sam, przerywając nasze czułości. — Wtedy miałbym szansę na zwycięstwo. Steve'a bym pokonał. Bez obrazy, stary — zwrócił się do blondyna, ale Rogers chyba nie za wiele robił sobie z przegranej w bilarda.

— I tak nie miałbyś szans — prychnęłam. — Mój facet zawsze trafia.

— Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę jak dwuznacznie to zabrzmiało — rzucił Wilson, próbując ukryć uśmiech, co mu nie wyszło. — Zastanawiam się tylko czy miałaś na myśli seks czy jego zabójczy charakter.

Obrzuciłam go groźnym spojrzeniem. I o dziwo nie za wzmiankę o seksie, jak wielu mogłoby pomyśleć, a za wypominanie mojemu ukochanemu jego przeszłości, którą spędził jako maszyna do zabijania.
Oczywiście była to już przeszłość, ale Bucky'ego wciąż czasami dręczyły koszmary, przez co budził się w środku nocy zlany potem.

— Co mnie ominęło? — zapytałam, chcąc zmienić temat i rzeczywiście dowiedzieć się o czym rozmawiali, kiedy mnie nie było.

— Steve szukał mieszkania na Brooklynie — odparł Buck, gładząc mnie po plecach. Udawał, że nie usłyszał komenatrza Sama, ale wiem, że trochę go to dotknęło. Zawsze tak było, bo James wciąż nie mógł całkowicie wybaczyć sobie swojej przeszłości i bał się, że jej koszmary kiedyś go dościgną. W tym momencie nie byłam jednak pewna czy jego delikatne i powolne, gesty, którymi kreślił niewidoczne wzory na moich plecach miały uspokoić jego czy mnie, abym się nie martwiła.

— Naprawdę? — spojrzałam zaskoczona na blondyna. Byłam tak skupiona na reakcji swojego chłopaka, iż dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego słów.
Byłam dość zdziwiona, że Steve podjął takie kroki, bo jeszcze niedawno nic nie wskazywało na to, by miał się wynieść z Avengers Tower. Najwyraźniej jednak, jemu również nie do końca odpowiadała pustoszejąca wieża.
A może chciał po prostu zmienić otoczenie lub w końcu się ustatkować, kto wie? Już długo nie rozmawialiśmy o takich sprawach i dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę ze swoich braków. — I jak, znalazłeś coś?

— Kilka by się znalazło. Tylko wiesz... okazało się, że nie bardzo mnie stać — podrapał się po karku, jakby nieco zakłopotany, a mi zrobiło się trochę głupio. W ogóle nie wzięłam pod uwagę takiej możliwości. Chyba za bardzo przyzwyczaiłam się do używania pieniędzy Tony'ego. Choć jak wspominałam, starałam się tego nie robić, to jednak zawsze gdzieś z tyłu głowy wiedziałam, że jakby co, zawsze mogę na niego liczyć.

— Wiesz co, Steve, jestem pewna, że Tony z chęcią ci pomoże — powiedziałm zgodnie z prawdą. Było go stać na wieżowiec w środku miasta, sportowe samochody, prywatne samoloty i najnowszą technolgię, więc nie oszukujmy się – małe, przytulne mieszkanko na Brooklynie nie uszczupliłoby zbytnio jego finansów.

— Nie chcę go o to prosić. To by było za dużo. Poza tym nie czułbym się tak, jakby naprawdę było moje.

No tak. Nie miałam się w sumie czemu dziwić. W końcu sama nie chciałam brać od Starka pieniędzy, a byłam jego  bratanicą. Mogłam sobie tylko wyobrazić jak czułby się z tym Steve.

— Nie przejmuj się. Coś wymyślimy, zobaczysz. Może istnieją jakieś finansowe zapomogi dla emerytowanych, prawie stuletnich żołnierzy? — zastanawiałam się na głos.

— Uważaj, bo się obrażę — mruknął Bucky i przejechał dłonią wzdłuż mojego kręgosłupa, a mnie przeszedł dreszcz.

— Dobra, dobra. A propoš emerytowanych żołnierzy – co u ciebie Wilson? Jak w pracy?

— Świetnie — przyznał czarnoskóry i dopiero teraz zauważyłam, że wykorzystując chwilę naszej nieuwagi, powbijał już niemal wszystkie bile. — Żyję sobie w błogiej, bezstresowej atmosferze i w końcu nikt nie próbuje mnie zabić — nie mogłam nie zauważyć, że wymawiając to, zerknął na Bucky'ego. Zmrużyłam oczy i odbierając od swojego ukochanego kij, zaczęłam grać z Wilsonem. — Chociaż muszę przyznać, że brakuje mi misji. Chętnie skopałbym czasem jakieś złowieszcze tyłki...

— Tylko zgrywa takiego kozaka — rzucił Bucky i jednocześnie uniósł jedną brew, patrząc jak wbijam dwie bile jednocześnie.

Uśmiechnęłam się do niego zadziornie i wróciłam do wymiany zdań z Wilsonem.

— Nie ma nic złego w tym, że podoba ci się spokojne życie. Wiele ludzi ma tak na starość — rzuciłam, a Wilson tak się oburzył, że aż nie trafił w bilę. Oczywiście tylko się z nim droczyłam, bo sama również sama zagustowałam w spokojnym życiu, ale lubiłam wkurzać Sama, szczególnie kiedy on wkurzał mnie.

— O przepraszam, emeryt nie wyrwałby seksownej sekretarki — odparł tak jakby był dzieckiem, które właśnie chwali się lizakiem. Spojrzeliśmy po sobie z Buckym nieco rozbawieni. — Wiedzcie jednak, że gdyby cokolwiek, kiedykolwiek groziło wam lub naszej wspaniałej planecie, jestem gotów opuścić nawet tą wspaniałą sekretarkę i ruszyć wam z odsieczą.

Uśmiechnęłam się pod nosem, choć tym razem nie był to typowo rozbawiony grymas. Oczywiście Sam powiedział to w żartobliwy sposób, ale wiedziałam, że mówił całkowicie poważnie.

— Skoro już o odsieczy i ratowaniu świata mowa, wiecie coś o Furym?

— Niezbyt — odparł Steve. — Zaszył się gdzieś pewnie, znasz go.

— Nie dziwię się po tej całej aferze — dodał Sam.

No tak, wy pewnie nie wiecie.
No więc po naszych licznych misjach, które odbyliśmy wraz z Mścicielami przeciwko Hydrze, wydawało nam się, że pozbyliśmy się jej na zawsze, ale najwyraźniej nic bardziej mylnego.
Hydra szczyciła się domeną, że "w miejsce jednej odciętej głowy, odrosną dwie następne", choć jak dla mnie działało to bardziej na zasadzie szczurów ukrywających się po ściekach. Liczba członków nie rosła tak drastycznie jak chcieliby jej wyznawcy, ale ci najbardziej zawzięci i wciąż nie złapani, czaili się gdzieś, czekając na odpowiedni moment lub po cichu prowadząc działania.
Szczególnie jednak uwzięli się na T.A.R.C.Z.Ę i podczas, gdy ja wraz z Buckiem żyliśmy sobie spokojnie w Bostonie, działacze Hydry ponownie przeprowadzili próbę przejęcia kontroli nad T.A.R.C.Z.Ą. Oczywiście jak możecie się domyślać otwierało to wiele drzwi i tajemnic państwowych nie tylko w Stanach Zjednoczonych, a przede wszystkim gwarantowało potęgę zbrojną. Nic dziwnego, że po zniszczeniu większości ich baz i uszczupleniu żołnierzy, chcieli odbić się od dna.
Na szczęście nie udało im się to i ponieśli kolejną klęskę. Powstrzymanie ich nie było jednak tym razem tak łatwe. Mściciele byli w tym czasie na jednej z misji poszukiwania berła, a ja wraz z Jamesem zostałam poinformawana już po wszystkim, prawdopodobnie po to, aby Bucky znow nie dostał się w ich ręce – przynajmniej tak to sobie tłumaczyłam.
Ludzie pod wodzą Fury'ego musieli więc radzić sobie sami i tak też zrobili, ale jakim kosztem...
Większość sił powietrznych T.A.R.C.Z.Y została zniszczona, Hydra ostrzelała też główną siedzibę, niszcząc magazyny z bronią i doprawdzając do niebezpiecznego wybuchu. Przynajmniej połowa budynku była w gruzach, a T.A.R.C.Z.A. po całym zajściu została praktycznie nieuzbrojona, bez dużej ilości techologii i ponadto uszczuplona o kilka dziesiątek agentów...

Tak wielkie straty doprowadziły do decyzji rady T.A.R.C.Z.Y i służb bezpieczeństwa o rozwiązaniu agencji.
Dlatego właśnie Maria Hill zaczęła pracować jako asystenka Mścicieli, a Ethan i Andrew wstąpili do CIA.
Nikt nie wiedział jednak do końca co stało się z Furym. Nick odniósł dość poważne obrażenia w całej akcji i trafił do szpitala, ale po zakończeniu najpilniejszego leczenia nagle zniknął. Wiedzieliśmy, że bardzo go dotknęło rozwiązanie T.A.R.C.Z.Y. Zawsze był oddany pracy i ta posada wiele dla niego znaczyła.
Nie mogliśmy jednak nic zrobić, tym bardziej, że zaszył się gdzieś i praktycznie z nikim nie kontaktował.

— Mam nadzieję, że Pirat niedługo się odezwie... — westchnęłam.

— Nie martw się w końcu to zrobi — zapewnił mnie Steve. — Wiesz, że lubi wielkie wejścia.

*

Impreza trwała już w najlepsze, kiedy wraz ze Stevem i Buckym wylądowaliśmy przy barku, gdzie Thor nalewał do kieliszków dziwnie kolorowy napój.

— Dasz łyczka? — zapytał jakiś staruszek w czapce z daszkiem i okularach.

— O nie, lepiej nie. Ten trunek leżakował tysiąc lat w beczkach z wraków Grumela. Nie jest przeznaczony dla zwykłych śmiertelników...

— Byłem na plaży Omaha, blondasku. Nie kozakuj, tylko polej.

Thor spojrzał na Steve'a, a ten wzruszył tylko ramionami, więc bóg posłusznie napełnił jeszcze jeden kieliszek.

— Proszę bardzo.

Wszyscy stuknęliśmy się kieliszkami. Rogers, Odinson i staruszek, zaczęli pochłaniać alkohol, natomiast, gdy ja miałam zamiar pójść w ich ślady, poczułam lekki uścisk na nadgarstku.

— Jesteś pewna? — zapytał Bucky, a w jego oczach ujrzałam pewną dozę niepewności.

Na początku nie zrozumiałam o co mu chodzi, ale kiedy jego wzrok powędrował na brzuch już wiedziałam.

— Tak... — powiedziałam tylko i pogładziłam go ramieniu. Nie byłam w stanie wypowiedzieć frazy "nie jestem w ciąży", bo czułam, że tego bym nie wytrzymała i dodałabym "i nigdy będę", a na to wyznanie nie byłam gotowa. No i nie chciałam psuć imprezy. Zdjęłam więc jedynie delikatnie rękę Barnesa z mojego nadgarstka i przykładając kieliszek do ust, wypiłam jego zawartość za jednym razem.

Poczułam jak ciecz spływa przez mój przełyk, zostawiając po sobie niezwykłe uczucie pieczenia połączonego z euforią.

— Wow — mruknęłam, bo czułam jakby przepełniała mnie energia, co zapewne było spowodowane reakcją mojego ulepszonego organizmu na asgardzki specjał.

— Twoje oczy lśnią — usłyszałam od Thora. Na początku myślałam, że to tylko jakiś dziwny komplement w wydaniu asgardzkiego boga, ale kiedy spojrzałam na gładki blat baru, w którym dało się zobaczyć słabe odbicie otoczenia, zobaczyłam, że moje tęczówki rzeczywiście lśnią bielą.

— Nieźle — mruknęłam i już miałam dodać coś jeszcze, kiedy staruszek obok zaczął mamrotać niewyjaśnione sentencje z wyraźnym zdezorientowaniem.

Wytrzeszczyłam oczy, bo wspominając coś, że musi wyjaśnić gościa, który wciąż odwiedza jego żonę, wstał i zatoczył piruet, którego nie powstydziłaby się niejedna baletnica

Thor z Rogersem wzięli jegomościa pod pachy i zaczęli powoli prowadzić w sobie tylko znanym kierunku. Zakładam, że mieli zamiar gdzieś go położyć, aby skutki asgardzkiego alkoholu, które jednak okazały się dla niego zgubne, opuściły jego ciało.

Podczas ich nieobecności dosiadł się do nas Sam, który wcześniej gdzieś zniknął, a po chwili zjawiła się również Natasha.

— Myślałem, że zajmują cię sprawy większego kalibru — rzucił Sam, spoglądając niewinnie na rudowłosą.

Uniosłam wysoko brwi i zaczęłam przyglądać się to Natashy to Wilsonowi, czekając na rozwój sytuacji i popijając jednocześnie sok przez słomkę (musiałam czymś zagłuszyć to asgardzkie dzieło, bo naprawdę mocno wchodziło).
Natasha uśmiechnęła się, z pozoru niewinnie, ale ja znałam ten uśmiech.
Romanoff nie była osobą, która dzieliła się swoimi przemyśleniami czy życiem uczuciowoym na prawo i lewo. Oczywiście miała swoje przebłyski i rozmawiała o tym z bliskimi jej osobami.
Teraz natomiast wyraźnie była zirytowana, bo Sam zahaczył o temat, w którym sama jakby do końca się nie odnajdywała – czyli jej relację z Bannerem.
Dla tych, którzy nie zrozumieli – tak "sprawa wielkiego kalibru" oznaczała Hulka.

Natasha nie dawała sobie jednak w kaszę dmuchać i na atak odpowiadała atakiem.

Zmarszczyłam brwi kiedy spojrzała na Bucky'ego, po czym powiedziała coś po rosyjsku i oboje przenieśli spojrzenia na Sama.
Mój chłopak, ku mojemu jeszcze większemu zdziwieniu odpowiedział jej również po rosyjsku, przez co o mało nie zakrztusiłam się pitym sokiem.
Wypuściłam słomkę z ust i, powiem wam całkowicie szczerze, że z rosnącą fascynacją przyglądałam się tej rosyjskiej wymianie zdań, podczas której oboje – James i Nat, przez cały czas przyglądali się Wilsonowi z rosnącymi uśmiechami na ustach.

Wilson najwyraźniej nie czuł się komfortowo, bo tak jak ja, mógł się jedynie domyślać, co oznaczają dziwnie brzmiące zdania i dwuznaczne uśmiechy rzucane w jego kierunku.

Ostatecznie zrezygnował z naszego towarzystwa – dwóch gadających po rosyjsku i jednej chichrającej się jak chora hiena, podsumowując nas jako "bardziej kopniętych niż romb" i ruszył szukać Steve'a.

— Co się właśnie stało? — zapytałam nie przestając chichotać.

— Nic takiego, drobna pogawędka — Natasha wzruszyła ramionami z niewinnym uśmiechem.

— Co mówiliście? — zapytałam z ciekawością zżerającą mnie od środka.

Bucky uniósł brwi i spojrzał z lekkim uśmiechem na Natashę. Rudowłosa w odpowiedzi wzruszyła ramionami.

— Tajemnica — powiedziała.

Jęknęłam.

— Nie bądź taka... No dobra to powiedz mi chociaż coś więcej o tobie i Bannerze — poruszyłam sugestywnie brwiami.

— Uważaj, bo o tobie też będziemy tak gadać — ostrzegła Romanoff i rzucając najpierw mnie, a potem Bucky'emu krótkie spojrzenie, odwróciła się i odeszła.

— Że co... Pff... Bucky — powiedziałam, mając nadzieję, że mój chłopak zaprzeczy, ale on tylko wzruszył ramionami.

Uchyliłam usta ze zdziwienia. I wiecie co?

Chyba właśnie poczułam się zazdrosna.

Lub zdradzona.

Właściwie to oba na raz.

*

Impreza trwała dość długo, jednak im bliżej północy, tym więcej ludzi zaczęło wychodzić. Zostało jedynie nasze wąskie grono przyjaciół. Steve, Thor, Tony, Rhodey, Maria, doktor Cho, Clint, Natasha i Bruce oraz ja z Buckym siedzieliśmy na kilku kanapach ustawionych dookoła prostokątnego stołu na kawę. Wilsona niestety nie było z nami, bo jutro z rana musiał się zerwać do pracy, więc wybył wraz z ostatnimi gośćmi.

— To sztuczka! — stwierdził Clint, bo nasza niezbyt trzeźwa rozmowa zeszła na temat młota Thora.

— Mylisz się — powiedział blondyn.

— "Ktokolwiek godzien się okaże, moc młota posiądzie" — zacytował teatralnym, basowym głosem Barton. — Bzdura, to sztuczka — podsumował.

— Zatem proszę – spróbuj.

— Serio? — zdziwił się mężczyzna, spoglądając z lekkim niedowierzaniem na boga piorunów.

— Tak.

— Ale jaja.

— Clint, miałeś ciężki tydzień, nie przejmuj się jeśli wymiękniesz — rzucił Tony, podczas, gdy nasz przyjaciel zaczął podchodzić do Mjölnira leżącego sobie jak gdyby nigdy nic na stoliku do kawy.

— Widziałem już ten trik... — stwierdził Barton i naśladując ruchy Thora (a przynajmniej próbując) chwycił za rękojeść, ciągnąc do góry. Nic się jednak nie stało i młot nawet nie drgnął — i dalej nie wiem jak to robisz.

— Nie popisałeś się — stwierdził Stark teatralnie zawiedzionym głosem.

— To sam spróbuj — odrzucił szatyn i wrócił na swoje miejsce.

— Nie przejmuj się, Clint, może pijanym nie daje — oznajmiłam, a Barton wskazał na mnie palcem, niemo sugerując, że to na pewno przez to.

— W takim razie lepiej tam nie podchodź, Stark — powiedziała Natasha.

— Lubię wyzwania — odparł Tony.  To zwykła fizyka.

Zakasał rękawy i stanął nad młotem, wpatrując się w niego intensywnie.

— Czyli co? — zwrócił się do Thora.  Podniosę i rządzę Asgardem?

— Oczywiście.

— W takim razie zamierzam przywrócić prawo pierwszej nocy — rzucił mój wujek, na co przewróciłam oczyma.

Tony wsunął dłoń w skórzaną pętlę na nasgarstek, zaparł się stopą o stół, złapał solidnie rękojeść i z całej siły pociągnął, ale nic się nie wydarzyło.

— Zaraz wracam — poinformował.

Wrócił z rękawicą Iron Mana, a po kilku kolejnych nieudanych próbach dołączył do niego Rhodey z rękawicą War Machine. Szło im jednak bardzo opornie, bo młot nawet nie drgnął, a oni wręcz dyszeli z wysiłku.

— Czy ty w ogóle ciągniesz? — zapytał w końcu zirytowany Rhodey.

— Nie, wiesz – pcham — sarknął Tony.

— Dobra, dobra... pokażmy klasę...

Klasa jednak odeszła w zapomnienie, kiedy nawet rękawice od ich zbroi nie przeżyły pojedynku z Mjölnirem. Rozczarowani i ze zszarganym ego wrócili na swoje miejsca, a po nich swojch sił spróbował Banner. Chyba miał nadzieję użyć trochę niesamowitej siły Hulka, ale skończył stojąc na środku z krzykiem, wymachując ramonami, a młot jak leżał, tak został.
Po Bannerze przyszedł jednak czas na Rogersa. Poprawiłam się na kanapie, aby wszystko dobrze widzieć. Wraz z James rzuciliśmy sobie krótkie spojrzenia, po czym utkwiliśmy je w blondynie.

— Do dzieła, Steve — rzucił Bucky.

Mężczyzna poprawił nieco podwinięte rękawy i podszedł do młota.

— Dajesz, kapitanie. — Nawet Tony na coś liczył, bo w końcu jeśli nie Steve, to kto oprócz Thora byłby w stanie tego dokonać?

Steve złapał oburącz za rękojeść i z całej siły pociagnął w górę. Młot drgnął. Byłam pewna, że drgnął, bo dało się nawet słyszeć lekki pisk stoliku pod nim. Ścisnęłam dłoń Bucky'ego, obserwując to z przejęciem i oczami wyobraźni, widząc już Steve'a, który unosi Mjölnira w górę. Uświadomiłam sobie, że według umowy Rogers zostałby wtedy królem Azgardu i automatycznie spojrzałam na Thora. On najwyraźniej również zdał sobie z tego sprawę, bo nigdy nie widziałam go takiego bladego. Dam sobie rękę uciąć, że zrobiło mu się gorąco.

Młot jednak oprócz drgnięcia, już się nie poruszył, a Steve szybko zaprzestał prób podniesienia go.

— Nic z tego — zaśmiał się nerwowo Thor, kiedy Rogers wracał na swoje miejsce z uśmiechem i rękoma podniesionymi w górze w geście poddania.

— Za szybko odpuścił — burknęłam zawiedziona i opadłam na ramię Bucky'ego jakby było poduszką.

— Może któraś z pań? — zaproponował Tony, a my spojrzałyśmy na siebie z politowaniem dla jego pomysłu. — Alex?

— Dzięki, ale tej odpowiedzi znać nie muszę — parsknęłam i nie ruszyłam się wygodnego ramienia mojego chłopaka. Po co mam próbować skoro nawet Steve'owi się nie udało.

— Sam nie podniósł to teraz próbuje pogrązyć innych — zauważyła Maria, na co wybuchnęłyśmy śmiechem, a Tony nieco się naburmuszył na wspomienie jego porażki.

— Szacun dla króla, ale to ustawka — powiedział Clint — pieprzony kant.

— Proszę pana, a on się źle wyraża — zwróciła się Hill do Steve'a i wszyscy się zaśmialiśmy, mniej lub bardziej zauważalnie.

— Wszystkim powiedziałeś? — westchnął Steve, pytająco patrząc na Tony'ego, a ja wraz z Buckym naprawdę musieliśmy się powstrzymać, aby nie wybuchnąć śmiechem. Oczywiście wiedzielimy, że Steve'owi wymsknęło się poprawić Tony'ego na misji. Zresztą nie było chyba osoby w tym pomieszczeniu, która by tego nie wiedziała.
Stark wzruszył tylko ramionami z zamaskowanym uśmiechem i wrócił do rozważań na temat Mjölnira.

— Rękojeść wymaga kodu? — zastanawiał się na głos.

— Chodzi o twoje odciski? — towarzyszył mu Rhodey. — Dobrze kombinuję?

— To ciekawa teoria — potwierdził Thor, wstając i podchodząc do młota.  Ale ja mam prostszą.

Przysunął dłoń i młot niemal natychmiast sam do niej przywarł, odrywając się od stołu, jakby był przyciągnięty przez jakąś niewidzialną siłę.

— Nie jesteście godni.

Wszyscy praktycznie w tym samym czasie jęknęliśmy ze zrezygnowania i niedowierzania.

Nasze jęki zostały jednak zagłuszone przez jakiś wysoki pisk. Skrzywiłam się, bo zdecydowanie nie był on przyjemny dla uszu. 
Rozejrzeliśmy się wszyscy ze zdezorientowaniem.

— Godni... — rozległ się jakiś robotyczny głos i dźwięk kroków. — Nie... Nie jesteście godni.

Wszyscy spojrzeliśmy w jego kierunku. Był cały w strzępach i zwisały z niego jakieś kable. Był to jeden z robotów Tony'ego. Podniosłam się z Buckym z kanapy, reszta również już stała.

— Jesteście mordercami — oświadczył i wskazał na nas zniszczoną ręką, a raczej jej pozostałością.

— Stark? — zapytał poważnie Steve.

— Jarvis? — Tony odpowiedział pytaniem na pytanie, ale sztuczna inteligencja nie odezwała się ani słowem.

— Wybaczcie spałem — kontynuował tymczasem robot. — A może tylko śniłem...

— Zresetuj legion, jedna zbroja ma awarię — powiedział Stark i zaczął coś klikać na swoim podręcznym tablecie.

— Był hałas... Zaplątałem się w sznurki... — zbroja obracała się. Robot wyglądał jakby przyglądał się swojemu ciału i nie do końca rozumiał co się z nim dzieje. Zachowywał się jak oszołomiony. — Musiałem zabić tamtego, chociaż wydawał się w porządku...

Sytuacja zaczynała robić się coraz bardziej napięta. James stanął przede mną, chcąc mnie zasłonić, a ja nie pozostałam mu dłużna, kładąc dłoń na jego ramieniu i tym samym zapewniając mu ochronę swoją mocą, w razie gdyby było to potrzebne.

— Zabiłeś kogoś? — dociekał Kapitan.

— Nie chciałem... ale brutalny świat nie dał mi wyboru...

— Kto cię przysłał? — zapytał śmiertelnie poważny Thor.

Robot nie odpowiedział, zamiast tego włączył chyba jakieś nagranie, bo w pomieszczeniu rozległ się głos Tony'ego: "Chcę uzbroić naszą ziemię w pancerz."

Spojrzałam z niedowierzaniem na Starka, a gdzieś z boku dobiegł mnie pełen niedowierzania głos Bannera.

— Ultron...

— We własnej osobie! — Teraz już wszyscy spojrzeli po sobie zaniepokojeni nie do końca wiedząc, czego się spodziewać. — Cóż, prawie... To tylko poczwarka.

Kątem oka zobaczyłam, jak Thor obraca w dłoni młot, a Maria odbezpiecza pistolet, tymczasem Ultron mówił dalej.

— Ale jestem gotowy... I mam cel.

— Jaki? — zapytałam.

— Pokój na ziemi — rzucił, patrząc w naszą stronę, a zza jego pleców, robiąc dziury w ścianie wyleciały kolejne zbroje z żelaznego legionu Tony'ego. Wszystko potoczyło się niesamowicie szybko. Maria zaczęła strzelać, Kapitan kopnął w stół sprawiając, że ten przewrócił się na bok, osłaniając go od strzałów, Thor rzucił Mjölnirem, a ja wraz z Buckym, pchani siłą zderzenia jednej ze zbroi z moją mocą, odlecieliśmy parę metrów dalej, upadając na podłogę i chowając się za pierwszy lepszy mebel. Niestety nie mieliśmy przy sobie broni, więc Bucky zaczął walkę wręcz, a ja unieszkodliwiałam roboty swoją mocą, zgniatając je niczym puszkę lub po prostu rozrywając. Kątem oka zarejestrowałam Natashę strzelającą zza baru, Clinta rzucającego tarczę kapitanowi i Tony'ego próbującego wcisnąć jakieś urządzenie w szyję jednej zbroi.

Posłałam wiązkę energii w stronę Bucky'ego, który właśnie walczył z jednym z robotów. Biała poświata jakby wniknęła w jego ciało tworząc wokół białą otoczkę, która odbiła wymierzone w niego strzały.

Kilka chwil później było już właściwie po wszystkim. Na ziemi leżały szczątki robotów i został jedynie Ultron, który podczas całej tej jatki nie zmienił nawet pozycji.

— Po co ta agresja? — zapytał, jakby to wcale nie on zapoczątkował tą sytuację. — Wiem, że chcecie dobrze, ale nie przemyśleliście sprawy. Chcecie chronić świat nie zmieniając go — stwierdził i zaczął powoli się przechadzać. Wszystkie oczy w pomieszczeniu wpatrzone były w jego każdy ruch. — Ludzkość nie przetrwa, jeśli nie wyewoluuje. Kto ma im pomóc? Te kukiełki? — zapytał, zgniatając głowę jednej z nieaktywnych już zbroi, która pod jego naciskiem rozpadła się na jeszcze mniejsze kawałki. — Do pokoju wiedzie jedna droga – zagłada Avengersów... — oznajmił, jednak nie miał okazji dodać nic więcej, bo wyprowadzony z równowagi Thor cisnął w niego młotem i po Ultronie zostały tylko szczątki. A raczej po tymczasowym ciele, bo jego właściciel, prawdopodobnie właśnie uciekł do sieci.

"Twój nowatorski projekt, który zrewolucjonizuje świat" chyba właśnie chce go zniszczyć — warknęłam w stronę Starka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro