15. Civil War.
Chcieliście, to macie :) Taki mały świąteczny prezent ;)
Enjoy~
*
Choć tej nocy niebo było wyjątkowo zachmurzone do mieszkania bezpardonowo wdzierał się blask ulicznych latarni, nadając sypialni blady półmrok. Deszcz bębnił w okna, ale nie był w stanie całkowicie zagłuszyć rozbrzmiewającej cicho w pokoju muzyki. Z przymrużonymi powiekami wsłuchiwałam się w płynące miarowo dźwięki pianina i głos wokalistki.
Got me looking so crazy right now, your love's.
Got me looking so crazy right now.
Jego koszulka na moim nagim ciele. Jego otulający mnie zapach, który obezwładniał, wywołując jednocześnie motyle w brzuchu, ciepło w sercu i poczucie całkowitego bezpieczeństwa.
Got me looking so crazy right now, your touch.
Got me looking so crazy right now.
Dłoń sunąca po moim udzie. Druga gładząca szyję, przeczesująca włosy.
Got me hoping you'll page me right now, your kiss.
Got me hoping you'll save me right now.
Palce przechodzące z moich włosów na twarz. Gładzące delikatnie moje spragnione jego warg usta.
Looking so crazy in love's,
Got me looking, got me looking so crazy in love.*
Już niemal czułam smak jego warg.
Wtedy piosenka się skończyła, a niebo za oknem przeszyła błyskawica, której towarzyszył ogłuszający huk. Otworzyłam oczy, powracając niechętnie do rzeczywistości. Do rzeczywistości, w której nie było jego. W której błądziłam własnymi dłońmi po swoim ciele, wmawiając sobie, że to jego dłonie. W której mrużąc odpowiednio mocno oczy, byłam w stanie sobie wyobrazić, że jest tuż obok, nade mną, gładząc mnie i całując z czułością, tak samo jak robił to setki razy wcześniej, kiedy jeszcze tu ze mną mieszkał; Do rzeczywistości, w której leżałam całkiem sama w pościeli, w jego tracącej ten wyjątkowy zapach koszulce. Leżałam całkiem sama w ciemnym, pustym mieszkaniu, które jeszcze kilka miesięcy temu było ostoją mojego spokoju i szczęścia. Leżałam oszalała przez jego miłość, spętana uczuciem, a raczej jego brakiem.
Po chwili dźwięki piosenki znów zaczęły rozbrzmiewać w pomieszczeniu, a ja ponownie wróciłam do rozpamiętywania tych szczęśliwych momentów, które zostały za mną. Pogrzebane gdzieś głęboko, żyjące tylko w mojej pamięci.
When you leave I'm begging you not to go,
Call your name two or three times in a row.
'Cuz I know I don't understand,
Just how your love can do what no one else can.*
Resztę nocy spędziłam tak, jak wiele poprzednich - nieprzespaną. Leżąc w naszym łóżku, wsłuchując się w spokojne nuty i rozpamiętując jego.
Moje serce. Moją miłość. Mojego Jamesa.
*
Siedziałam przy kuchennym blacie, powoli wmuszając w siebie kawę. Żołądek miałam zaciśnięty i nie dałabym rady niczego zjeść, ale dawka kofeiny była dla mnie niezbędna do funkcjonowania.
Byłam styrana i niewyspana. Zresztą tak, jak ciągle ostatnio. Z szybkiej wizyty w toalecie, wiedziałam już, że ponownie pod oczami miałam wory i lekkie sińce, a cera była blada jak u trupa.
Nerwy i brak snu skutecznie mnie dobijały i wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić, bo jeśli pociągnie się to dłużej, stanę się bezużyteczna. A nie mogłam sobie pozwolić na bycie bezużyteczną, bo musiałam pomagać Nickowi i garstce ludzi, których udało mu się zebrać, w poszukiwaniach Jamesa.
Tylko to trzymało mnie w ryzach na tyle, żeby nie zacząć już kompletnie wariować i nie latać po ścianach z tęsknoty.
Od przyglądania się czterem ścianom mojego małego mieszkanka, które teraz wyglądało niezwykle ponuro, ciekawsze wydawało się tylko wgapianie w ekran telefonu, leżącego na blacie przede mną, w pełnym napięcia oczekiwaniu.
Serce niemal wyskoczyło mi z piersi, kiedy usłyszałam powiadomienie, jednak poczułam ukłucie rozczarowania, kiedy zamiast wiadomości od Fury'ego zobaczyłam wiadomość od Steve'a.
"Nowy trop - Segedyn, Węgry", przeczytałam.
"Informuj mnie na bieżąco", wystukałam w odpowiedzi.
Steve odesłał jedynie kciuka w górę i już wiedziałam, że łyknął kolejne moje kłamstwo. Była to już dobrze znana mu formułka, którą raczyłam go za każdym razem, kiedy "nie mogłam" z nim lecieć.
Wszyscy myśleli, że rzuciłam się w wir studiów, aby oderwać się od przykrej rzeczywistości. Rzeczywistości bez Jamesa.
No, wszyscy z wyjątkiem Fury'ego. Bo prawda była taka, że przez ostatni rok zajmowałam się praktycznie tylko i wyłącznie szukaniem Bucky'ego. Na początku rzeczywiście próbowałam to połączyć ze studiami, ale po jakimś czasie wzięłam po prostu urlop dziekański i zniknęłam z uczelni, kontakt utrzymując jedynie z byłym szefem T.A.R.C.Z.Y.
Kłamanie Tony'emu i kilku innym osobom szło mi wyjątkowo gładko. Widywałam ich rzadko, a telefony nie były problemem. Nikt nic nie podejrzewał, bo wymówki i kłamstwa, które wychodziły z moich ust połączone z grą aktorską, jakością zaskakiwały nawet mnie samą.
Wystarczyło czasami polecieć ze Steve'em sprawdzić kilka tropów i wszystko wydawało się normalne. "Angażowałam" się w poszukiwania Jamesa, a jednocześnie rzucałam się w wir studiów, aby uciec przed tęsknotą, ale świetnie sobie ze wszystkim radziłam.
Piękna bajka.
Prawda była jednak taka, że ledwo sobie radziłam. Nikomu jednak nic nie mówiłam, bo to oznaczałoby wyjaśnianie wszystkich problemów i poczucia winy, które nosiłam na barkach.
Nikt nie wiedział, że obwiniam się za zniknięcie Jamesa, bo nikt nie wiedział, co było prawdziwą przyczyną jego zniknięcia. Natasha nie znała powodu mojej bezpłodności, wiedziała jedynie o fakcie. Bruce natomiast, choć był zaznajomiony ze sprawą od początku, nie znał i nie domyślał się przyczyny zniknięcia Bucky'ego, a ja nie zamierzałam go uświadamiać. Nie chciałam dokładać mu tajemnic przed Starkiem lub co gorsza - ryzykować, że je ujawni, głęboko zaniepokojony moim stanem. Poza tym i tak nie było ku temu zbyt wielu okazji, bo Banner w postaci Hulka zniknął po starciu z Ultronem.
Jedyną więc osobą, z którą dzieliłam pełen wymiar brzemienia wiszącego na moich barkach, był Fury. Nigdy nie spodziewałam się, że mogłoby dojść do takiej sytuacji, kiedy Pirat będzie jedyną bliską mi osobą, która będzie mnie rozumieć. A jednak. Nick okazał się świetnym powiernikiem. W tym wypadku byłam więcej niż pewna, że moja tajemnica była bezpieczna. Co więcej Fury nie tylko nie okazał mi litości i nie ocenił, ale okazywał wsparcie, które trudno było opisać słowami.
Jedyne co zrobił, kiedy usłyszał ode mnie całą historię, było wypowiedzenie słów: "Znajdę go", które ukoiły mój ból lepiej niż wszystkie prochy przeciwbólowe świata. Nie rozdrabniał się, nie mówił jak strasznie mu przykro i nie żałował mnie. Jego postawa i zachowanie wyrażały więcej niż tysiąc słów. Wyrażały nieprzesadzoną troskę i gwarancję działania, a to było wszystko, czego było mi trzeba.
W ekspresowym tempie zebrał kilku zaufanych ludzi, którzy pracowali dla niego jeszcze w T.A.R.C.Z.Y. i rozpoczął poszukiwania. Dzięki licznym kontaktom i wpływom informacje zdobywał szybciej od Kapitana, a ja natychmiast sprawdzałam każdy trop, udając się na miejsce z jednym z jego ludzi.
Dlatego, zazwyczaj kiedy Steve informował mnie o nowym tropie, udawałam zajętą, ale przejętą. Kłamałam, że nie mogę z nim lecieć, ale za to kazałam informować się na bieżąco. Po prostu nie chciałam tracić czasu na sprawdzanie dwa razy tego samego miejsca, podczas gdy z Furym mogłam znaleźć coś nowego i istotnego.
Dopiłam kawę i nietrudząc się sprzątnięciem kubka, chwyciłam swoją brązową, skórzaną kurtkę narzucając ją na siebie. Była to ta sama kurtka, którą dała mi Maria Hill jeszcze w siedzibie T.A.R.C.Z.Y. kiedy wybierałam się na swoją pierwszą misję z Mścicielami. Wtedy też moim celem było dotarcie do Jamesa.
Zamknęłam drzwi mieszkania na klucz, a schodząc na dół nałożyłam na nos okulary przeciwsłoneczne, aby zamaskować wory i sińce pod oczami. Zanim jeszcze wsiadłam do samochodu mój telefon zawibrował, oznajmiając przyjście kolejnej wiadomości. Szybko wyciągnęłam urządzenie z kieszeni, odblokowując je, ale ponownie się zawiodłam.
Tym razem autorem sms-a był Tony.
"Widzimy się na prezentacji", przeczytałam, nie zwracając najmniejszej uwagi na emotki, które były umieszczone za wiadomością w zbyt dużej, jak na mój gust, ilości.
"Jeżeli światła reflektorów i lśnienie twojego ego cię nie oślepią, wypatrzysz mnie na widowni", odpisałam i schowałam telefon do kieszeni, wsiadając do swojego grafitowego mustanga GT V8.
Kiedy tylko odpaliłam silnik, usłyszałam przyjemny dla ucha, męski głos.
- Dokąd dzisiaj, Alex?
- Tam, gdzie zawsze, JJ - odparłam i natychmiast na nowoczesnym monitorze pojawiła się najkrótsza droga do mojego celu, uwzględniająca omijanie korków i wszelkich innych przeszkód na drodze.
JJ (a właściwie Jarvis Junior) był, jak możecie się domyślać, moją wersją sztucznej inteligencji Starka. Wpadłam na pomysł jego utworzenia po tym, kiedy prawdziwego Jarvisa zabrakło na rzecz istnienia Visiona.
Mniej więcej w tym samym czasie Tony tworzył nową wersję sztucznej inteligencji, którą nazwał Friday i nadał jej, tym razem, kobiecy głos. Ponieważ zamieszkałam zupełnie sama i nie najlepiej mi się powodziło, stwierdziłam, że przyda mi się mała pomoc kogoś, kto byłby na każde moje skinienie, o każdej porze dnia i nocy; kto pomagałby mi ogarniać różne sprawy i z którym mogłabym pogadać bez obaw, że moje słowa ujrzą światło dzienne. Tak właśnie powstał Jarvis Junior, nazwany na cześć oryginalnego Jarvisa, za którym tęskniłam, a który w pewnym sensie żył w Visionie.
Prócz głosu różnił się od oryginalnej wersji również tym, że dodałam mu szczyptę humoru i zaprogramowałam go tak, aby nazywał mnie po imieniu.
- Gotowa? - ponownie usłyszałam głos JJ'a i dopiero wtedy zorientowałam się, że od dłuższej chwili wpatruję się bezczynnie przed siebie.
- Oczywiście - odparłam, zrzucając z siebie resztki letargu, po czym zapaliłam światła, wrzuciłam odpowiedni bieg i gwałtownie ruszyłam z miejsca.
- Nie chcę brzmieć protensjonalnie...
- Ale?
- ...jeśli tak dalej pójdzie, to w końcu zepsujesz sprzęgło, Alex - oznajmił JJ.
- Myślisz? Nie przesadzałbym z tym...
- Tutaj w prawo - tym razem to on mi przerwał.
Skręciłam gwałtownie, niemal nie zwalniając, co ostatnio zdarzało mi się dosyć często.
- Lub kogoś przejedziesz - dodał.
- Od tego mam ciebie.
- Przepraszam?
- Od tego mam ciebie, żebyś pilnował, abym nikogo nie przejechała - sprostowałam.
- Rozumiem. Musisz jednak wiedzieć, że w tej materii posiadam jedynie dziewięćdziesiąt dziewięć procent skuteczności, więc...
- Gdzie zgubiłeś ten jeden procent?
- Cóż...
- Albo, wiesz co? Nie chcę wiedzieć. Ufam ci - stwierdziłam i dodałam więcej gazu. - Daj mi tylko znać, kiedy policja będzie w pobliżu. Nie stać mnie na kolejny mandat, a nie chcę tłumaczyć się Tony'emu...
- Oczywiście, że dam ci znać, Alex. Za kogo ty mnie masz?
Moja podróż zakończyła się niecałe dwadzieścia minut później pod dobrze już znanym mi budynkiem i na całe szczęście bez żadnej konfrontacji z policją czy przejechania kogokolwiek.
Zamknęłam samochód i poprawiając kurtkę, ruszyłam w stronę uliczki przylegającej do bocznej ściany budynku. Minęłam liczne kosze na śmieci oraz rozpadający się rower i podeszłam do starych, ciężkich drzwi. Naparłam na nie z całej siły, a kiedy ustapiły, weszłam do środka i zatrzasnęłam je za sobą. Teraz ruszyłam przed siebie, po kilkunastu metrach zeszłam schodami w dół i znalazłam się w piwnicy.
Idąc, mijałam drzwi do prywatnych piwnic każdego z mieszkańców budynku.
- Dzień dobry, kochanieńka.
- Dzień dobry, pani Smith - odpowiedziałam uroczej staruszce, lokatorce budynku, która widywała mnie już tutaj tyle razy, iż była przekonana, że jestem jej sąsiadką.
Skręciłam za róg i doszłam do końca korytarza. Znajdowały się tu tylko jedne drzwi. Zapukałam w nie pięć razy, zachowując odpowiedni rytm i już po chwili usłyszałam szczęk zamka. Wkroczyłam do środka, witając się z młodym mężczyzną, który mi otworzył.
- Jak zawsze punktualna - usłyszałam niemal natychmiast po przekroczenou progu. Za głosem podążyło ciało i stanął przede mną Fury w całej okazałości.
- Jak zawsze zaskoczony tym faktem - odparłam w odpowiedzi. - Macie coś?
Podeszłam razem z Nickiem do rzędu biurek zastawionego sprzętem, przy którym siedziało kilku zaufanych ludzi. To miejsce stało się moim drugim domem, bo od kiedy rzuciłam studia, bywałam tu praktycznie codziennie, pomagając w poszukiwaniach.
- Przypuszczenia. Jak zwykle żadnych konkretów i solidnych faktów - powiedział niezbyt zadowolony. - Same plotki, zamazane urywki obrazów z kamer. Nie dziwię się, że uważali go ducha... Masz szczęście, że ci tutaj mają intuicję - stwierdził, głową wskazując na swój zespół.
- Wiem... - mruknęłam, zawiedziona tym, że wciąż nie udało się ustalić żadnych konkretów. - Dziękuję wam wszystkim, naprawdę... - zwróciłam się do grupy mężczyzn.
- Daj spokój, młoda - rzucił Garett - najstarszy i jednocześnie najbardziej doświadczony członek zespołu - posyłając mi pocieszający uśmiech. - Taka praca.
- Powiesz mi przynajmniej co to za przypuszczenia? - ponownie zwróciłam się w stronę Fury'ego. On przyglądał mi się chwilę w ciszy. Nie lubił zdradzać mi szczegółów za wcześnie, bo często okazywały się ślepymi uliczkami.
- Rumunia - wykrztusił w końcu. - Dokładnej lokalizacji jeszcze nie mamy.
- Kiedy już...
- Dowiesz się pierwsza - przerwał mi, dokładnie wiedząc co chcę powiedzieć.
- Dzięki...
Nick kiwął jedynie głową, jak zawsze komunikując mi tym samym, że nie ma za co. Ruszyłam w stronę wyjścia, a on poszedł za mną, żeby mnie odprowadzić.
- Zostałabym i pomogła, ale muszę być na prezentacji...
- Rozumiem - rzucił, nie komentując niczego więcej.
Jeżeli uważał moje kłamstwa przed Tonym i resztą drużyny za nieodpowiednie, ani razu nie dał tego po sobie poznać. Czasami nawet zastanawiałam się co o tym wszystkim sądził, ale nie pytałam, zbyt przestraszona tym, co mogłabym usłyszeć. Fury najwyraźniej nie zamierzał wygłaszać swojej opinii niepytany i, szczerze mówiąc, było to jego ogromną zaletą. Skrycie podejrzewałam również, iż miał na to wpływ fakt, że sam miał wiele tajemnic i rzadko kiedy je komuś wyjawiał, więc nie zamierzał zmuszać do tego mnie.
- Do zobaczenia - rzuciłam i już sięgałam po klamkę, ale zostałam zatrzymana. - Co jest?
- Zadbaj o siebie trochę - powiedział, a w jego głosie zabrzmiała powaga. Tyle, że nie była to ta sama, która towarzyszyła mu niemal w każdej sytuacji. Znałam go już na tyle, że wiedziałam, iż ta była przeznaczona na naprawdę wyjątkowe sytuacje.
- Słucham?...
- Daj spokój - powiedział, patrząc na mnie znacząco. - I bez wagi w oku widzę jak schudłaś. A pomijając fakt, że jesteś blada jak trup, nie zdjęłaś okularów przeciwsłonecznych odkąd weszłaś, a przypomnę ci, że jesteśmy w cholernej piwnicy.
- Cóż...
- Zacznij coś jeść i choć trochę spać...
- Chyba zapomniałeś, że mam ulepszony organizm i...
- Uwierz mi, pamiętam. Dlatego chyba nawet nie chcę wiedzieć kiedy ostatnio coś jadłaś albo ile godzin przespałaś w ostatnim miesiącu, żeby doprowadzić się do takiego stanu...
Prychnęłam zirytowana.
- Skoro pamiętasz, to jesteś również świadomy, że z moim metabolizmem tabletki nasenne działają jedynie godzinę. Wybacz, ale nie mam ochoty łykać codziennie całej paczki... Próbowałam, ale czuję się potem jeszcze gorzej...
Fury nie spuszczając ze mnie pełnego powagi wzroku, wyjął z kieszeni pomarańczowe pudełko z białą nakrętką i wcisnął mi je do ręki.
- Co to jest?
- Coś specjalnego. Wyłącznie dla ciebie. Ewentualnie możesz się czasami podzielić z Rogersem albo Thorem, ale nie radzę... były robione na podstawie badań twojej krwi.
Wgapiałam się w pudełko jak zahipnotyzowana.
- Skąd je masz?
- Poprosiłem o nie jednego z moich lekarzy.
Spojrzałam na niego wymownie. Dobrze wiedziałam, że nie ma już sztabu lekarzy na zawołanie, tak, jak to było za czasów T.A.R.C.Z.Y.
- No dobra - westchnął. - Od Reina. Po starej znajomości. Kiedy się dowiedział dla kogo mają być przeznaczone, był bardziej niż chęny, żeby pomóc.
- Specjalnie dla mnie? - zapytałam, ale nie odpowiedział. - To znaczy, że widziałeś już wcześniej, że się nie wysypiam. Czy ty się o mnie martwisz? - Ponownie odpowiedziała mi cisza. - Zależy ci na mnie?
Cisza.
- Wezmę to za tak.
- Idź już, bo się spoźnisz.
Usmiechnęłam się pod nosem i już miałam się odwrócić, ale coś w minie Fury'ego mnie zaniepokoiło.
- Coś nie tak?
Spojrzał na mnie jednym z tych spojrzeń, kiedy zastanawiał się czy powiedzieć mi o co chodzi.
- Od pewnego czasu dochodzą do mnie pewne... pogłoski.
- Rozwiń - poprosiłam.
Westchnął.
- Góra się niepokoi - powiedział, a ja uniosłam brew. - Zaczęło się od incydentu z Ultronem rok temu i narasta... Po prostu zastanawiam się co z tego wyniknie.
- Rozumiem - powiedziałam, kiwając głową w zastanowieniu. - Gdyby miało się zrobić gównianie, daj mi znać.
- Jasne - odparł.
W następnej chwili już się pożegnaliśmy i wyszłam, zmierzając ku wyjściu z piwnicy. Idąc korytarzem i oglądając fiolkę z tabletkami z każdej strony, starałam się nie myśleć o tym skąd Fury znalazł się w posiadaniu mojej krwi.
*
Na uczelnię dotarłam szybko i bez problemów - czyli tak, jak miałam nadzieję, pójdzie prezentacja Tony'ego. Zostawiłam samochód na zapełnionym parkingu i weszłam do budynku.
Korytarze były niemal puste. W końcu nie codziennie Tony Stark odwiedzał uczelnię. Specjalnie przyjechałam nieco na styku, aby mieć pewność, że wszyscy będą już na sali.
Dotarłam pod odpowiednie drzwi po niecałych pięciu minutach, ale zaczekałam jeszcze kolejne pięć zanim weszłam do środka. Moje wyczucie było idealne, bo na wielką scenę na przedzie sali właśnie wkroczył zapowiedziany Tony.
Nie zaczął od żadnego przemówienia - przeszedł prosto do meritum.
- Chcę wam coś pokazać - rzucił.
Stanęłam pod ścianą, upewniając się, że jestem jak najmniej widoczna dla widowni. Tony postawił coś, co wyglądało jak metalowa świeczka na atrapie fortepianu. Wokół znajdowała się rama, która przypominała pokój bez ścian.
Włączył urządzenie i kiedy wokół zaczął pojawiać się pokój tworzony z hologramu, on stanął na uboczu.
Już po chwili na scenie pojawił się odzwierciedlony pokój z fortepianem, przy którym siedziała piękna, pomimo kilku zmarszczek, kobieta o jasnych włosach. Grała delikatną melodię i śpiewała. Wydawało mi się, że ją znam, ale nie umiałam powiedzieć skąd.
- Na pewno nie wpadniecie? - Moje serce zrobiło fikołka, kiedy usłyszałam ten głos, a oczy zaszkliły się, gdy ujrzałam jego właściciela w progu.
Mój tata ubrany był w eleganckie spodnie i białą koszulę, a na szyi miał delikatnie różowy kwadrat. Jego ciemne włosy były w lekkim nieładzie, zarost natomiast starannie przystrzyżony.
- Niestety nie - odparła jasnowłosa kobieta, nie przerywając wygrywanej przez siebie melodii. - Ale może Anthony zmieni zdanie...
Dopiero teraz zauważyłam, że na kanapie, która mieściła się za pianiem znajdowała się osoba w całości przykryta kocem.
- Podziękuję - mruknął koc.
Moje oczy rozszerzyły się, kiedy sekundę później spod materiału wyłonił się znacznie młodszy Tony ze świąteczną czapką Mikołaja na głowie.
- Nie chcę zakłócać pierwszych świąt w trzyosobowym gronie.
- Jeszcze dwu...
- Już niedługo - stwierdził młody Stark, klepiąc starszego po ramieniu. - Poza tym mam już plany, wpadnę, kiedy je zrealizuję...
Moje serce ponownie wykonało fikołka, kiedy tata parsknął śmiechem.
- Czy ty się kiedyś zmienisz, braciszku? - zapytał. - Tylko nie spal domu.
Pocałował jasnowłosą kobietę w policzek na pożegnanie, po czym ruszył w kierunku wyjścia.
- Pozdrów ode mnie Amandę - zawołał za nim Tony, po czym ponownie legł na kanapie i zakopał się pod kocem.
- Ma się rozumieć - odparł tata i przekroczył próg pomieszczenia, a wtedy zniknął, zupełnie jakby rozmył się w powietrzu.
Poczułam żal ściskający mi gardło. Mogłabym go oglądać cały dzień...
Byłam tak zaaferowana ujrzeniem go, iż dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że oprócz mnie na sali były jeszcze setki innych osób. Nagle poczułam się niesamowicie odsłonięta. Jakby fakt, że tyle obcych ludzi miało okazję zobaczyć mojego nieżyjącego tatę, był równoznaczny z udziałem w jakiejś intymnej dla mnie chwili.
Rozejrzałam się po sali, ale nikt na mnie patrzył. Wszyscy chłonęli to, co działo się na scenie, nie chcąc przegapić ani sekundy ze wspomnień wielkiego Tony'ego Starka.
Tylko dwie głowy obracały się w tę i z powrotem, rozglądając się po sali. Od razu wiedziałam do kogo należą.
Daniel i Harper szukali mnie wśród tłumu. Pewnie założyli (całkiem trafnie), że skoro Tony pojawi się na uczelni, ja również to zrobię.
Pochyliłam się i zaczęłam przemykać wzdłuż foteli, kierując się w stronę krańca sceny. Niektórzy zerkali na mnie zdziwieni, większośc jednak dalej wgapiała się przed siebie. Przedstawienie trwało dalej.
- Wstawaj, synku, musisz pożegnać się z tatą.
Przystanęłam w pół kroku i spojrzałam na scenę. Nie odważyłam się jednak wyprostować, fotele stanowiły świetną kryjówkę.
Dopiero teraz mnie olśniło i przypomniałam sobie, że ową jasnowłosą kobietę kojarzę ze zdjęć rodzinnych!
Na scenie grając i śpiewając, a co więcej - pouczając mojego wujka, siedziała w całej swojej okazałości Maria Stark - moja babcia.
Byłam teraz na tyle blisko, aby z całą pewnością móc stwierdzić po kim odziedziczyłam kształt swojego nosa.
Wpatrywałam się w nią jak w obrazek, jednak od razu zauważyłam, kiedy pojawiła się kolejna osoba.
- Coś nam się zalęgło na sofie - stwierdził, jak się domyśliłam, mój dziadek - Howard Stark w pełnej krasie - i chwycił za końcówkę koca, unosząc go do góry.
- Dlatego uwielbiam wpadać na święta tuż przed twoim wyjazdem - sarknął Tony, ponownie podnosząc się do pozycji pionowej.
- Bądź delikatny, wdepnął w niezły pasztet - oznajmiła zapobiegawczo babcia.
- Wyobrażam sobie - prychnął dziadek. - Blondynka?
- Nie. Łysa - odgryzł się Tony.
- Mam taką prośbę - postaraj się przez weekend nie spalić domu.
- Wracacie w poniedziałek? Dobrze wiedzieć - czyli impreza od piątku tylko do niedzieli. To gdzie w końcu jedziecie?
- Tata chce nas zabrać na Bahama, takie małe wakacje - wytłumaczyła babcia, a ja zaczęłam podziwiać jej podzielność uwagi. Jak to możliwe, że mogła grać i znosić dwóch Starków w tym samym czasie?
- Tylko po drodze musimy wstąpić na chwilę...
- Do Pentagonu? Tak? - przerwał ojcu Tony, a kiedy na niego spojrzał widziałam w jego oczach rozdrażnienie. - Nie martw się, podobno wigilia na stołówce jest bardzo rodzinna - niemal wycedził w stronę swojej matki. Ona wydawała się tym nie przejmować, zupełnie jakby była już do tego przyzwyczajona.
- Gdzieś czytałem, że o potencjale człowieka świadczy jego złośliwość. Wyrośniesz na osobę wybitną - oznajmił Howard, który również nie wydawał się za bardzo dotknięty przytykiem syna. A może po prostu tak dobrze to maskował? - Idę po walizki.
- Nie uwierzysz, ale bardzo za tobą tęskni - powiedziała babcia, w końcu wstając od fortepianu i patrząc z uczuciem na syna. - A co więcej - ty też kiedyś za nami zatęsknisz, ponieważ po raz ostatni spotykamy się w tym gronie. Wiesz przecież co z nami będzie. Odezwij się do niego, bo będziesz tego żałował...
Dłuższą chwilę zajęło mi przetworzenie obrotu sytuacji. Zupełnie zapomniałam, że to, co się przede mną rozgrywało, nie było prawdziwą sceną, tylko wspomnieniem wytworzonym sztucznie przez Tony'ego, który wciąż stał na dalszym planie, oparty o ścianę z lekko spuszczoną głową.
Młody Stark wydawał się bić z myślami. Ostatecznie jednak, kiedy jego ojciec pojawił się ponownie w pomieszczeniu z walizkami w dłoniach, wydusił:
- Kocham cię, tato. I wiem, że robiłeś co mogłeś...
Wtedy matka ucałowała go czule w policzek i oboje ruszyli do wyjścia, odprowadzani przez pełne żalu spojrzenie syna.
- Chciałbym, żeby to była prawda - powiedział rzeczywisty Tony. Podszedł do metalowej świeczki i zgasił sztuczny płomyk, a wtedy całe pomieszczenie rozpadło się na holograficzne piksele i ponownie zostało zastąpione przez białe ramy i imitację fortepianu. - Komputerowy ultrakonstrukt psychiki afektywnej, czyli K.U.P.A. - wyjaśnił wskazując na urządzenie. - No tak... pomyślę jeszcze nad tym skrótem... Koszmarnie droga procedura resetowania układu limbicznego, gdzie kryją się bolesne wspomienia. Nie ma to oczywiście wpływu na fakt, że nigdy nie dotarli na lotnisko oraz, że do dzisiaj nie przepracowałem tej traumy, ale... Poza tym sześćset jedenaście milionów dolarów za jakiś pseudo-naukowy eksperyment? Nikt normalny nie wyłożyłby takiej kasy, ale przypomnijcie mi - jak brzmi misja M.I.T.? - Wszyscy na sali zaczęli recytować razem z Tonym. - Generować, rozpowszechniać, ochraniać wiedzę i wspólnie z innymi rozwiązywać problemy nurtujące ludzkość. Ta.. no więc, wy to ci inni i choć się o tym nie mówi mierzycie się z największym problemem ludzkości, mianowicie - brak wam hajsu.
Po sali rozeszła się fala śmiechu.
- Przepraszam, wróć - brakowało - poprawił się - bo od dziś każdy student otrzyma wsparcie z Fundacji Stypendialnej, wspomagającej przyszłych wielkich naukowców. Co oznacza, że właśnie znalazły się fundusze na wszystkie wasze projekty! - Cała sala wręcz eksplodowała wiwatami i brawami. - Żadnych haczyków ani podatków - mówił dalej Stark. - Po prostu wymyślajcie przyszłość! Tu i teraz.
Nagle urwał, jakby zastanawiał się czy powiedzieć coś więcej. Mogło się wydawać, że zapatrzył się w przestrzeń, ale ja za dobrze go znałam. Odwróciłam głowę w kierunku końca sali i zobaczyłam tekst wyświetlany przez rzutnik.
"A teraz przedstawiam szefową fundacji: Pepper Potts."
Ścisnęło mnie lekko w gardle, ale uczucie żalu natychmiast zostało zastąpione przez zdenerwowanie, kiedy na szczycie schodów ujrzałam Harper i Daniela.
- Idźcie i rozrabiajcie - rzucił Tony, w tym samym momencie, w którym zgięta w pół wystrzeliłam do przodu.
Po chwili jednak porzuciłam ten środek ostrożności, bo po zejściu Tony'ego ze sceny cała aula wypełniła się wiwatującymi ludźmi, oklaskującymi go na stojąco.
Błyskawicznie dotarłam do bocznego wejścia prowadzącego za scenę. Napotkałam jednak przeszkodę w postaci dwóch ochroniarzy.
Na szczęście Tony był nieopodal, zauważył mnie i zapewnił ochroniarzy, że mogą mnie przepuścić.
- I jak? - zapytał, obejmując mnie ramieniem i prowadząc dalej wgłąb kulis. Zdążyłam jeszcze obejrzeć się przez ramię i zauważyć Harper i Daniela, których ochroniarze zatrzymali przed wejściem.
- Świetnie - oznajmiłam, wracając do niego wzrokiem. - Wszystkich zaskoczyłeś.
Machnął ręką, ale widziałem na jego twarzy uśmiech zadowolenia.
- Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć na co wykorzystasz swoje stypendium - oznajmił, a mnie nieco zamurowało.
Szybko się jednak otrząsnęłam i skierowałam rozmowę na inne tory.
- Gdzie Pepper? Coś się stało?
- Nic takiego. Mamy... małą przerwę - wyjaśnił, a na jego usta wpłynął wymuszony uśmiech. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że zeszłam na grzązki temat. Jednocześnie zdałam sobie sprawę, iż tak odcięłam się od całego zespołu, że nie wiedziałam nawet o tym, co działo się w życiu mojego wujka.
- Przykro mi...
- Niepotrzebnie. Dojdziemy do porozumienia - jak zawsze - oznajmił Tony, przekonany, że tak właśnie będzie. - A na razie sam zajmę się programem stypendialnym. Zostanę tu jeszcze trzy dni i dogadom szczegóły. Chcę, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. W końcu chodzi o twoją uczelnię.
Uśmiechnęłam się ze zrozumieniem i pierwszy raz poczułam wyrzuty sumienia związane z moim kłamstwem. Tkwiłam w nim już jednak po uszy, więc kontynuowałam.
- Masz jakieś wieści od Steve'a? - zapytałam.
- Nie. Dlaczego? Kolejna lokalizacja? - zapytał, a ja przytaknęłam skinieniem głowy.
- Pojadę i pomogę mu to sprawdzić - powiedziałam, ciesząc się w duchu, że Rogers nie kontaktował się ze Starkiem. Tym sposobem miałam wymówkę, aby zniknąć. Gdybym została musiałabym tłumaczyć swoją nieobecność na uczelni, którą Tony z pewnością by zauważył.
Jakim cudem, zapytacie? Znając swojego wujka wielce prawdopodobne było to, że spróbuje wbić się na jakieś zajęcia, żeby poobserwować i trochę poprzeszkadzać. I z całą pewnością mogłam stwierdzić, że byłyby to któreś z "moich" zajęć. Ostatecznie byłam jego bratanicą.
- Oczywiście - odparł, a ja miałam wrażenie, że czegoś mi nie mówi. Postanowiłam jednak nie wnikać. Zamiast tego przeszłam do kwestii, która bardziej mnie aktualnie interesowała.
- Zaskoczyłeś mnie... - powiedziałam. Po jego wyrazie twarzy mogłam stwierdzić, iż wie, że nie chodzi mi o jego gest hojności. - Dobrze było go zobaczyć...
Tony przystanął i położył mi dłoń na ramieniu.
- Chciałem, żebyś go takiego zobaczyła. Młodego, wśród rodziny... Zawsze był bardziej podobny do mamy, dlatego lepiej dogadywał się z ojcem niż ja, żyła w nim ta jego mądrość życiowa... "Tylko nie spal domu"- rzucił nieco sarkastycznie. - Ja w spadku otrzymałem te najgorsze cechy... Może to dlatego ojciec patrzył na mnie czasem z tym swoim rozczarowaniem w oczach... Widział we mnie dużo swoich cech, które po ślubie uznał za zepsute... Ale kochał mnie na swój trochę pokręcony sposób, choć nie potrafił tego okazać.
Poczułam gulę w gardle. Teraz w pełni zrozumiałam znaczenie wszystkich starań Tony'ego. Tego, że zawsze starał się mnie chronić, wspierać i utwierdzać w przekonaniu, iż jestem kochana, pomimo tego, że nie miałam już przy sobie swojego taty. Nawet jeśli często mu nie wychodziło, zawsze się starał. Czy to dlatego, że sam nie dostrzegał takich starań u swojego ojca?
- Ale do rzeczy, nie rozmawiamy teraz o mnie - powiedział, jakby wyrwał się z jakiegoś zamyślenia. - Chris odziedziczył po mamie tę swoją sentymentalność... - poczułam, że z pewnym trudem wymienił jego imię. Dlatego miał na sobie różowy krawat. Chociaż twoja matka nie znała jeszcze płci, on był przekonany, że będzie miał córkę i to był jego sposób na zademonstrowanie tego światu - oznajmił. Po jego twarzy krążył znaczący uśmieszek, jakby było to czymś, czego można było się spodziewać po jego bracie. - Zawsze marzył, żeby mieć córkę. To marzenie chyba również odziedziczył po ojcu... - tym razem pewien smutek lub coś na kształt zawodu zagościło na jego twarzy. - Jedno jest pewne - byłabyś rozpieszczaną wnuczką, gdyby dziadek dożył twoich narodzin.
Dopiero, kiedy łzy znalazły się na moich policzkach, zorientowałam się, że zebrały mi się w oczach.
Kiedy go przytuliłam, poczułam jak wtulił głowę w zagłębienie mojej szyi.
Przeżywał to bardziej niż myślałam, ale najwyraźniej nie chciał, aby świat się o tym dowiedział, bo odsunął się dosyć szybko.
- No... nie przesadzajmy z tym przytulaniem w miejscu publicznym. Dwóch przytulających się Starków z pewnością wzbudzi sensację - rzucił, a ja parsknęłam śmiechem przez łzy.
Czułam się głęboko dotknięta i miałam ochotę wyznać mu całą prawdę, ale wiedziałam, że to życzenie małej Alex, wpatrzonej w swojego ukochanego wujka. Dlatego stwierdziłam, że najwyższy czas się zwijać, zanim powiedziałabym coś, czego bym żałowała.
Pożegnałam się z Tonym i ruszyłam w stronę tylnego wyjścia, za sobą słysząc jeszcze jak jakiś wykładowca nawija o swoim pomyśle na samogotującą się parówkę.
Drzwi wyprowadziły mnie na tyły budynku, ale już po kilku minutach znalazłam się na parkingu.
Odszukałam swój samochód i wsiadłam do środka, nie zwracając szczególnej uwagi na ludzi, którzy właśnie wybiegli z budynku.
Ruszyłam przez parking, prosząc JJ'a, aby mnie nawigował. Zaczynałam się rozpędzać, kiedy nagle ktoś wyskoczył mi przed maskę. Wcisnęłam hamulec tak gwałtownie, że aż koła zapiszczały. Jednocześnie usłyszałam głośny huk, wynikający ze zderzenia ludzkiego ciała z maską.
- Kurwa! - wrzasnęłam rozemcjonowana. Ujrzałam przed sobą Harper z wyciągniętymi ramionami oraz Daniela leżącego na ziemi.
- Znalazł się ten jeden procent - powiedział JJ i byłam pewna, że gdyby tylko potrafił - powiedziałby to z przekąsem.
*Sofia Karlberg "Crazy In Love"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro