Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Age of Ultron.

Patrzyłam bezradnie na białe chmury, kłębiące się wszędzie dookoła. Przez wiatr, który towarzyszył nam na tej wysokości, jeszcze bardziej czułam zbierające się w moich oczach łzy. Widok połączony z przenikliwą ciszą, spowodowaną tymczasowym brakiem robotów, kreował piękny obraz spokoju, tak inny od tego, co aktualnie czułam.

 Widoki niczego sobie  powiedziała Natasha. Wszyscy staliśmy zapatrzeni przed siebie, kiedy nagle rozległ się dobrze znany głos.

 Ta, widoczek jest niezły.  Moje oczy rozszerzyły się w zdziwieniu na znajomy ton.  A będzie jeszcze lepszy.

Z tabunu białych chmur, zaczęła wyłaniać się ogromna maszyna, z wielkim pasem lotniczym na pokładzie i napędzana przez cztery przeogromne turbiny. Heliccarrier.

 Fajny, nie?  zapytał Fury.  Tylko cały czas jeszcze wali naftaliną. Ma swoje lata, ale lata.

Moje otworzone dotychczas ze zdziwienia usta, ułożyły się w przeogromny uśmiech. A oczy jeszcze bardziej zaszkliły, tym razem ze szczęścia. Pirat powrócił za stery swojego statku. Co więcej, przyleciał nam na ratunek. Nie musiałam wybierać, wszyscy mogliśmy wyjść z tego cało.

 Fury, ty szczwany sukinkocie  wydusił z siebie, niemniej oniemiały ode mnie, Steve.

 Uu, przy mamusi też się tak wyrażasz?  zapytał Nick.

Po bokach Helicarriera otworzyły się duże, prostokątne klapy, z których wyleciały szalupy ratunkowe.

Śmignęło i obok nas pojawił się Pietro.

 To tak działa T.A.R.C.Z.A.?  zapytał.

 Tak T.A.R.C.Z.A. miała działać  sprostował Steve.

 Jak dla mnie okej  powiedział chłopak. Spojrzał na nas, choć ostatecznie wzrok zawiesił na mnie, bo jako jedyna przyglądałam się jego reakcji. Uśmiechnął się szeroko, a ja odwzajemniłam gest.

Szalupy tymczasem zbliżały się coraz bardziej do krawędzi latającej Sokovii, ustawiając się do niej bokiem tak, aby mogli wejść na ich pokład ludzie.

 Ładujmy ich  rozkazał Steve i wszyscy ruszyliśmy, aby przetransportować ludzi na szalupy.

Wyprowadzaliśmy ich grupami tak, aby nie musieli czekać na pomoc na widoku, gdzie staliby się łatwymi celami. Dużą pomocą była załoga szalup oraz Sokoviańskia policja. 

Niestety wraz z pojawieniem się pomocy, kukiełki Ultrona znów się pokazały. Choć nie w tak dużym składzie jak poprzednio, pojedyncze roboty atakowały Helicarrier czy lecące w jego stronę szalupy. 

Na szczęście okazało się, że Fury nie przybył sam. Teraz w powietrzu, oprócz Tony'ego walczyli także Rhodes i Wilson.

Thor i Vision byli zajęci odwracaniem uwagi Ultrona, podczas gdy nam udało się przetransportować już jedną trzecią mieszkańców.

— Thor, mam plan! usłyszałam w pewnym momencie głos Tony'ego.

 To już koniec, atakują rdzeń! odparł Odinson.

 Rhodey, Sam zabierzcie stąd w końcu tę całą ludność poprosił Stark.

 Jasne.

 Avengers, za coś nam płacą rzucił Tony i widziałam, że zaczął kierować się w stronę kościoła, gdzie znajdował się rdzeń.

 To wam płacą? zapytałam pół żartem, pół serio. 

Pozwoliłam przejąć grupę ludzi, których prowadziłam jednemu z policjantów i również ruszyłam w stronę rdzenia. Musiałam jak najszybciej dotrzeć do kościoła. Biorąc pod uwagę odległość, małą ilość czasu i dużą ilość utrudnień po drodze w postaci robotów i zniszczonych ulic, czekał mnie nie lada wysiłek.

Nie narzekając, zaczęłam biec. Pierwsze dwie ulice pokonałam w spokoju, nie licząc ton gruzu, który musiałam omijać lub przeskakiwać. Na trzeciej zaczęły mnie atakować pojedyncze roboty, które jednak niszczyłam bez większego wysiłku, niemal się nie zatrzymując. Problemy zaczęły się, kiedy grupka maszyn zamiast obrać sobie za cel mnie tak jak poprzednie, zaczęła strzelać do budynków wznoszących się po obu stronach ulicy. Gruz i kawałki betonu natychmiast oderwały się od konstrukcji i runęły prosto na mnie. Zdążyłam wyciągnąć nad siebie ręce i otoczyć je swoją mocą, na chwilę zatrzymując. Byłam już jednak nieźle zziajana, a kukiełki, które zaczęły do mnie strzelać tylko mnie osłabiały. Kosztem wchłaniania ich ataków biała poświata wokół gruzu zaczęła słabnąć. W ostatnim momencie, kiedy już myślałam, że beton runie mi na głowę, poczułam gwałtowne szarpnięcie w tył. Przez dosłownie sekundę myślałam, że zwymiotuję, bo wszystko wokół się rozmazało. Treść mojego żołądka pozostała jednak na miejscu, a pierwszą rzeczą którą zarejestrowałam była twarz Pietra przed moją twarzą i jego ramiona wokół mojej talii. Usłyszałam huk i nad ramieniem chłopaka udało mi się zobaczyć jak cały gruz oderwany z budynków, zwala się z hukiem na ziemię. 

Tego się nie spodziewałaś, co?  rzucił chłopak i uśmiechnął się, ukazując szereg białych zębów. Przewróciłam oczyma, ale kącik moich ust uniósł się lekko.

Wiesz, że możesz mnie już puścić? zapytałam, bo wciąż czułam jego ramiona wokół swojej talii.

Wiem — odparł, ale nie ruszył się nawet o milimetr.

Zrobiłam to jednak ja, wyrywając się z jego chwytu i parując atak, który przypuściły na nas roboty. Machnęłam ręką, tworząc tarczę z energii, która wchłonęła strzały, po czym rozerwałam maszyny na pół.

Nie ma za co — rzuciłam w stronę Pietra, który stał z lekko otwartymi ustami. Szybko przywrócił się jednak do porządku.

Trzymaj się — rzucił, po czym podniósł mnie i zanim zdążyłabym wyrazić jakikolwiek sprzeciw zaczął biec w stronę kościoła.

Świat wokół znów cały się rozmazał. Mój błędnik oszalał, więc zacisnęłam kurczowo ręce wokół szyi chłopaka. Po kilku sekundach zostałam postawiona na ziemi i kiedy mój mózg znów był zdolny do rejestrowania normalnego obrazu, ujrzałam Thora, Visiona, Tony'ego i Steve'a zgromadzonych wokół rdzenia i walczących z garstką robotów.

Nie musisz dziękować  oznajmił Maximoff.

W tym samym czasie pojawili się Clint z Wandą. Pietro szybko zjawił się u boku siostry.

Trzymasz się? — zapytał i położył dłoń na jej boku, jakby chciał ją przytrzymać.

— Tak — odparła Wanda, odwdzięczając się tym samym.

Nie mogłam jednak dłużej im się przyglądać, bo właśnie jakiś robot zasadził się na mnie z boku. Odepchnęłam go i użyłam energii, żeby oderwać mu głowę.

Romanoff, a ty co? Bawisz się gdzieś z Bannerem w weterynarza? zapytał Tony.

Cicho, blaszak — usłyszałam głos swojej przyjaciółki. — Ja nie mam rakiety w tyłku.

Po tych słowach przed kościół, a raczej to, co z niego zostało, podjechał żółty buldożer, miażdżąc po drodze kilka robotów. Natasha wyskoczyła zza kierownicy i podbiegła do nas.

O co chodzi? — zapytała.

— O to, rozumiesz? — Stark wskazał na rdzeń. — Jeśli Ultron położy na tym łapę, przegraliśmy.

Hulk wylądował parę metrów dalej i niszcząc kukiełki, które zmierzały w naszą stronę, również do nas dołączył.

Teraz przed przed nami pojawił Ultron. Widziałam go pierwszy raz od walki w Afryce na statku i oczy lekko rozszerzyły mi się ze zdziwienia. Widać było, że zbudował sobie nowe ciało. Był o wiele większy i masywniejszy, poza tym teraz pewnie składał się z vibranium, które udało mu się zdobyć.

Zniszczyliśmy wszystkie jego kukiełki, które jeszcze przed chwilą nas atakowały i patrzyliśmy jak zniża powoli swój pułap, zbliżając się do ziemi.

— Na więcej cię nie stać? Co? — krzyknął wściekły Thor.

Ultron uniósł metalowe ramię i nagle zza budynków, jak na zawołanie, zaczęły zbiegać się dziesiątki, jeśli nie setki, robotów.

Patrzyłam na to i miałam ochotę dać sobie, a raczej Thorowi za ten tekst, w twarz. 

— No to już wiesz — rzucił Steve, a na jego twarzy również dostrzegłam rezygnację.

— Stać mnie na znacznie więcej — oznajmił Ultron z rozłożonymi ramionami. Po chwili wskazał jednak na nas. — Dokładnie o to mi chodziło  wszyscy wy, kontra wszyscy ja. Można wiedzieć jak chcecie mnie pokonać?

— No, jak mawia drużynowy... — Stark rzucił szybkie spojrzenie w kierunku Steve'a — razem.

Po tych słowach wszystkie roboty rzuciły się w naszym kierunku. Rozbiegły się, tak, aby przypuścić atak z każdej strony, ale my również już otoczyliśmy rdzeń. Kolejne chwile pełne były intensywnej walki. Był to z pewnością najliczniejszy i najbardziej intensywny atak tego dnia. Roboty zlatywały z powietrza, nadbiegały z ziemi i wręcz zeskakiwały ze ścian ruin kościoła. Wszystko działo się w błyskawicznym tempie. Jeden pominięty robot wystarczyłby, aby skazać nas i setki ludzi na śmierć. Na szczęście współpracując, udało nam się pozbyć wszelkiego zagrożenia. Nawet jeśli jednemu z nas umknęła jakaś kukiełka, była ona natychmiast unieszkodliwiana przez kogoś innego. Była to naprawdę definicja pracy zespołowej.

Kiedy najintensywniejsza chwila ataku minęła, sam Ultron rzucił się do walki. Dopadł do Visiona, ale szybko został odepchnięty i rzucony na ziemię. Kiedy się podnosił na przeciwko stało już trzech przeciwników. Vision, Thor i Iron Man wymierzyli w Ultrona wszystkie swoje siły. Po chwili tak skondensowanego ataku, wierzchnia część pancerza stopiła się w kilku miejscach. 

 — No cóż, przyznaję poniewczasie... — zaczął mówić Ultron, podnosząc się na nogi, ale nie dane mu było skończyć, bo rozwścieczony Hulk podbiegł i jednym ciosem posłał robota w niebo.

Zielony olbrzym zaczął biec w stronę reszty robotów, która znajdowała się niedaleko. Te, kiedy tylko zobaczyły zbliżające się zagrożenie i stan, do którego przed chwilą został doprowadzony ich "przywódca" zaczęły uciekać. Dobiegły do krawędzi i zaczęły odlatywać z unoszącego się miasta.

— Próbują się wycofać! — zawołał Thor.

— Nie mogą uciec — oznajmił Stark. — Ani jeden. Rhodey? Wilson?

— Widzimy.

— Tak dobrze to nie ma!

Wszyscy, którzy byli zdolni do latania, unieśli się w powietrze.

— Zbierajmy się, robi się naprawdę gorąco — powiedział Steve, jeszcze zziajany po intensywnej obronie rdzenia.

— Wy idźcie do szalup, ja poszukam niedobitków i was dogonię...

— Sam nie dasz rady, pomogę ci — oznajmiłam. — Nawet nie próbuj oponować — zastrzegłam, widząc, że blondyn otwiera usta, żeby coś powiedzieć — i tak mnie nie zniechęcisz. Siedzimy w tym razem po uszy.

— Niech ci będzie — zgodził się Rogers. — Tylko nie ociągaj się. Ostatnie szalupy niedługo odlatują. Szybki zwiad, musisz zdążyć.

— Dobra, a co z rdzeniem? — zapytał Clint.

— Przypilnuję go — zaoferowała Wanda. Spojrzałam na nią zaskoczona. Nie mogłam zaprzeczyć, że trochę przekonałam się do Pietra, w końcu gdyby nie jego pomoc byłoby ze mną kiepsko, ale Wanda wciąż pozostawała dla mnie niewiadomą. 

Zauważyłam jednak, że również zdziwiony tymi słowami Clint, po chwili kiwnął głową na znak, że się zgadza i to mi wystarczyło. Nie wiedziałam, co zaszło pomiędzy tą dwójką, ale aprobata Bartona, który na początku był równie sceptycznie nastawiony do bliźniaków, co ja, mi wystarczała. 

— Nat, za mną — usłyszałam Clinta i dwójki moich przyjaciół już nie było. Ja wraz ze Steve'em również ruszyliśmy przed siebie, każde swoją drogą. Za sobą słyszałam jeszcze strzępki rozmowy Wandy i Pietra.

— Ładuj ludzi do szalup.

— Nie zostawię cię tutaj.

— Dam sobie radę. Wróć po mnie, jak wszyscy będą na pokładzie, nie wcześniej...

Reszty nie dosłyszałam, bo biegłam przed siebie, rozglądając się na wszystkie strony, w poszukiwaniu robotów. Udało mi się przebiec sześć ulic i dobić dwa roboty. Po tym musiałam, na chwilę przystanąć, bo byłam już naprawdę nieźle zmęczona.

Obok mnie śmignęło i zobaczyłam przed sobą blond czuprynę. 

— Chyba potrzebujesz pomocy — stwierdził Pietro.

— Zajmij się swoją działką, ja muszę jeszcze sprawdzić parę ulic...

— Nic tam nie znajdziesz, byłem już na wszystkich — odparł.

— Czy ty wiesz co to znaczy plan i przydzielone zadania? — sapnęłam zirytowana.

— Nie narzekaj. Podrzucić cię czy nie? — zapytał, wyciągając w moją stronę rękę.

Burknęłam pod nosem bliżej niezidentyfikowane oszczerstwo, ale złapałam go za dłoń.

— Wiedziałem, że mnie lubisz — stwierdził.

— Jesteś niczym wkurzający młodszy brat. — oznajmiłam. — No wiesz taki, któremu masz ochotę wklepać, ale jednocześnie coś każe ci go chronić przed bęckami od innych.

Młodszy brat? — powtórzył chłopak, biorąc mnie jednocześnie na ręce. — Miałem nadzieję na coś innego — mruknął, patrząc na mnie z irytującą i jednocześnie przekorną iskierką w oczach.

— Nie pozwalaj sobie i biegnij — rzuciłam, odwracając jego głowę.

Pietro ruszył przed siebie i świat wokół znów rozmazał się na kilka sekund.

Mój żołądek przestał wypominać się o zwrócenie zawartości, kiedy tylko staliśmy już w miejscu. Przed sobą zobaczyłam krawędź miasta i szalupy ratunkowe. Dopiero po chwili zorientowałam się, że blondyn cały czas trzyma mnie w ramionach. Zmarszczyłam brwi i wyrwałam się z jego rąk, omal nie spadając na twarz. Rzuciłam mu groźne spojrzenie, a on jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi, za co zdzieliłam go w ramię. 

— Jesteśmy, Steve — poinformowałam przyjaciela przez komunikator, ignorując krótkie "Auc" i śmiech za moimi plecami.

My?

— Ja i Pietro — wyjaśniłam i słyszałam chwilę ciszy po drugiej stronie, prawdopodobnie spowodowaną zdziwieniem Kapitana. Jego szok nie był zaskakujący, zważając na to, że jeszcze kilka godzin temu, chciałam udusić chłopaka gołymi rękoma.

— Sprawdźcie czy wszyscy są już w szalupach — usłyszałam, kiedy Rogers przetrawił moją wypowiedź.

— Robi się.

Ruszyłam wraz z Pietrem, aby sprawdzić najbliższe budynki. Było tam dużo gruzu, pobitego szkła i poniszczonych rzeczy. Nawet resztki robotów, ale wyglądało na to, że żaden z mieszkańców się nie zapodział. Nikogo nie znaleźliśmy.

— Wygląda na to, że to już wszyscy.

— Sprawdzę jeszcze tam — oznajmił Pietro, wskazując na zawalony gruzami blok, przed którym stały poprzewracane samochody. Przytaknęłam głową na znak, że się z nim zgadzam i sekundę później po chłopaku została smuga. 

Ja natomiast zaczęłam kierować się w stronę szalup, kiedy moją uwagę przykuła jakaś postać. Mężczyzna, w którym rozpoznałam Clinta, biegł w stronę budynków, znajdujących się po mojej prawej stronie.

— Co jest, Barton? — zapytałam przez komunikator, marszcząc brwi.

— Dziecko — odparł krótko, nie przerywając biegu.

Przeniosłam wzrok na miejsce, do którego zmierzał mój przyjaciel i ujrzałam głowę chłopca, który chował się za jakimiś gruzami. Niemal w tym samym momencie dotarł do mnie dźwięk lecącego quinjeta i odgłos seryjnych strzałów. Spojrzałam w niebo i ze zgrozą zarejestrowałam Ultrona za sterami odrzutowca, lecącego prosto na Clinta, który właśnie dotarł do chłopca i brał go na ręce.

Moja reakcja była instynktowna i niemal natychmiastowa. Rzuciłam się w kierunku przyjaciela, chcąc osłonić jego i dziecko swoją mocą. 

— Clint! — wydarłam się, biegnąc jak szalona w jego stronę.

Dzięki mojemu krzykowi Barton zauważył zbliżające się zagrożenie. A może sam usłyszał odgłos strzałów? Nie byłam pewna. W tamtym momencie liczyło się tylko to, że właśnie zorientowałam się, że za nic w świecie nie zdążę do niego dobiec. Niemal wyplułam z siebie płuca i połamałam nogi na gruzie, żeby zbliżyć się chociaż na odpowiednią odległość. Wtedy, widząc, że strzały już niemal sięgają Clinta, wyciągnęłam przed siebie ręce posyłając promień białej energii w jego kierunku. W tym samym momencie poczułam przeszywający ból w lewej ręce.

Dopiero po dwóch sekundach, kiedy quinjet był już za moimi plecami byłam w stanie stwierdzić co się stało. A raczej zobaczyć, bo to, co widziałam, wciąż do mnie docierało.

Promień mojej energii dopiero teraz otoczył ciało Clinta i chłopca, którego mój przyjaciel trzymał w swoich ramionach. Spóźniłam się, jednak ani Barton ani chłopiec nie byli ranni, a powodem był postawiony przed nimi na sztorc, niczym tarcza, wrak samochodu. Szybko dotarło do mnie, że to nie cały obraz sytuacji. Ktoś musiał przecież postawić ten samochód na linii ognia, a znałam tylko jedną osobę, która była w stanie wykonać to tak szybko. Tuż obok zobaczyłam Pietra, z wciąż wyciągniętymi przed siebie rękoma. Stał nieruchomo, co przerażało mnie jeszcze bardziej. 

Wznowiłam swój bieg, docierając do nich akurat w momencie, w którym chłopak zachwiał się i runął na ziemię.

— Tego się nie spodziewałeś, co? — zapytał Clinta.

— Pietro! — Dopadłam do niego, kiedy leżał już na ziemi.

— Zajmij się nią — doszedł mnie jeszcze jego szept. Przeniosłam przerażony wzrok z jego przedziurawionego wręcz ciała, z którego wypływająca krew brudziła mu ubranie, na oczy, ale było już za późno. Nie ujrzałam w nich już przekornych iskierek, tylko śmiertelny chłód.

Cały oddech uciekł mi z płuc i przez chwilę nie mogłam go ponownie nabrać. Nie byłam w stanie się ruszyć. Moje gardło się zacisnęło, a ciało przestało reagować na jakiekolwiek bodźce. Jak przez mgłę słyszałam gdzieś w tle głos Wandy pytającej przez komunikator co się stało i dlaczego krzyczałam imię jej brata. Gdzieś nad sobą usłyszałam wściekły ryk Hulka, który musiał rzucić się w pogoń za Ultronem. Obecności Steve'a na początku w ogóle nie zarejestrowałam, a o Clincie przez chwilę zapomniałam. 

Dopiero kiedy jakaś duża, ciepła dłoń chwyciła mnie za nadgarstek zorientowałam się, że zaciskam dłonie na zakrwawionej koszulce chłopaka. Spojrzałam na swoje ręce całe umazane w krwi Pietra i trzęsące się, po czym mój wzrok przeniósł się na dłoń i jej właściciela. Steve patrzył na mnie zmartwiony i coś mówił, ale wydawało się jakby jedynie poruszał ustami. Dopiero po chwili poczułam się jakbym nagle wynurzyła się z wody i znów zaczęłam słyszeć wszystko co działo się dookoła.

— Alex, proszę cię wstań. Trzeba cię opatrzyć... Alex — mówił blondyn i dopiero kiedy to usłyszałam znów poczułam przeszywający ból w lewym ramieniu. Syknęłam i spojrzałam na swoją rękę. Na przedramieniu widniało draśnięcie od kuli, natomiast w samym ramieniu, tuż pod obojczykiem widniała plama krwi. Przycisnęłam dłoń w tamtym miejscu i dość boleśnie przekonałam się, że w moim ciele znajduje się pocisk.

Steve podniósł mnie do góry, pociągając mnie za zdrowe ramię. Chciał mnie zaprowadzić do szalupy.

— Nie... — wychrypiałam i było to jedyne co przeszło mi przez gardło, jednak Rogers zrozumiał. 

— Zaraz po niego wrócę...

— Nie — powtórzyłam i wtedy blondyn mnie puścił i wziął ciało Pietra na ręce. Zanim ruszył przed siebie spojrzał jeszcze na mnie jakby chcąc się upewnić, że dam sobie radę. Byłam w takim szoku, że ledwo kojarzyłam, że powinnam pójść za nim do szalupy, jednak zajął się tym Clint, który trzymając uratowanego chłopca jedną ręką, drugą złapał mnie pod ramię i zaczął prowadzić. 

Po chwili dotarliśmy do szalup. Steve ułożył ciało chłopaka na podłodze, po czym odebrał mnie od Clinta i usadził na jednym z krzesełek, a Barton poszedł oddać chłopca w ręce jego matki.

Siedziałam przyglądając się tępo swoim dłoniom, całym umazanym we krwi i trzęsącym się. Podszedł do mnie człowiek Fury'ego w specjalnie oznaczonej kamizelce i zaczął powierzchownie opatrywać moje rany. Pełno innych ludzi w takich kamizelkach zajmowało się rannymi. Dałam mu się opatrzyć bez zająknięcia, a mój wzrok podczas tego tej czynności nie był już utkwiony w dłoniach, tylko w martwym ciele leżącym nieopodal. Podejrzewałam, że Rogers specjalnie nie ułożył chłopaka tuż obok mnie, jednak ze względu na małą ilość miejsca nie mógł całkowicie ukryć go przed moim wzrokiem.

Dopiero na myśl o Stevie zauważyłam, że nie ma go obok mnie. Odsunęłam od siebie mężczyznę, który i tak zrobił już to, co się dało i aktualnie starał się ode mnie dowiedzieć jak się czuję. Wstałam i choć miałam wrażenie, że moje nogi drżą, przeszłam parę kroków, rozglądając się za swoim przyjacielem. Zobaczyłam go stojącego przed szalupą. Rozglądał się, więc może sprawdzał czy, aby na pewno, nikt nie zapodział się po drodze do szalup. 

Zaczęłam iść powoli w jego kierunku. Jakim zaskoczeniem dla mnie było, że kiedy byłam już prawie przy nim, nagle ziemia runęła w dół. Steve wskoczył na szalupę, powalając mnie przy tym wraz ze sobą na ziemię. Jęknęłam, uderzając o twarde podłoże i czując, że ból skoncentrował się w moim ramieniu, boleśnie przypominając o tkwiącym tam pocisku. Szybko jednak zepchnęłam to na dalszy plan i idąc w ślady Steve'a, podpełzłam do krawędzi szalupy, przyglądając się jak latające miasto spada z ogromną szybkością w dół, pchane dodatkowo przez cztery ogromne turbiny.

Sokovia zmierzała ku swojej zagładzie... A wraz z nią mój wujek, który miał wysadzić rdzeń.

— Tony — szepnęłam i czułam, że pękło we mnie coś, co chciało pęknąć już dawno. Moje oczy się zaszkliły. Nie były w stanie utrzymać takiej ilości łez, więc moje policzki szybko zrobiły się mokre. Odsunęłam się od krawędzi i usiadłam na podłodze, wplatając dłonie we włosy. Teraz już nie tylko płakałam, ale wręcz szlochałam. Patrzyłam na martwe ciało Pietra, myślałam o Tonym, który niedługo mógł również umrzeć przygnieciony stertami gruzu i o Buckym, który był teraz nie wiadomo gdzie, narażony na nie wiadomo jakie niebezpieczeństwa. 

Kiwałam się to w przód to w tył, a moje dłonie znów zaczęły całe się trząść. Zalała mnie taka histeria, że ledwo łapałam oddech, a płacz zdecydowanie mi nie pomagał. Czułam jak Steve zamyka mnie w szczelnym uścisku, próbując uspokoić, ale nie zbyt to pomogło. Zacisnęłam zdrową dłoń na jego ramieniu i dalej wylewałam z siebie słone łzy, które moczyły mi ubranie.

Musiałam wpaść w jakiś atak paniki, bo wiem, że coś mówiłam, a może nawet krzyczałam, ale nie byłam pewna co. Zaalarmowało to jednak Clinta, który po chwili zjawił się obok i próbował mnie uspokoić razem ze Steve'em. Z ich słów udało mi się jedynie wyłapać, że Wandę uratował Vision, a Tony i Thor na pewno sobie poradzą.

Trwałem w ich ramionach, łkając i oddychając spazmatycznie. Nie wiedziałam dokładnie ile to trwało, ale kiedy w końcu się w miarę uspokoiłam, zorientowałam się, że już dawno jesteśmy na Helicarrierze i w szalupie zostałam tylko ja ze Steve'em i Clintem. Rogers przez cały czas zaciskał mnie w uścisku, a Barton głaskał po głowie. Wraz z powrotem pełnej świadomości i władzy nad swoim ciałem poczułam, że wypłynęły ze mnie wszystkie emocje tak, że mogłam przynajmniej na razie wziąć się w garść.

— Musimy cię zabrać do lekarzy, żeby wyjęli pocisk i cię pozszywali — mówił spokojnie Barton. — Dasz radę iść?

Pokiwałam głową i wycierając mokre policzki, wstałam. Chociaż jeszcze przed chwilą nie mogłam się opanować, teraz czułam jakby kamień spadł mi z serca. Widocznie właśnie tego potrzebowałam – wyrzucenia wszystkich emocji. Nawet nie zauważyłam, że cały stres i nerwy z ostatnich dni zakorzeniły się we mnie tak mocno. Przeżyłam w ostatnim czasie tyle, że aż trudno było w to uwierzyć, a dzisiaj wszystko pękło.

Zanim wyszłam wraz z chłopakami z szalupy, przykucnęłam jeszcze przy ciele Pietra. 

— Dziękuję — szepnęłam, zaciskając dłoń na jego koszulce.

Uratował nie tylko Clinta i tamtego chłopca, ale też poniekąd Laurę i dzieci Bartona. Poświęcił dla nich swoje życie, choć znaliśmy się od kilkunastu godzin. Chociaż miał dla kogo żyć. Miał siostrę, którą kochał całym sercem. Chyba nikt z nas się tego nie spodziewał...

— Zajmę się nią... — dodałam. 

Po tym pozwoliłam Clintowi zabrać jego ciało i ruszyłam za nim i za Steve'em do Helicarriera.





____________________

Wybaczcie, że musieliście tyle czekać. Ten rozdział pisało mi się wyjątkowo ciężko, a i tak nie jestem z niego do końca zadowolona. Pewnie kiedyś go poprawię...

Pod ostatnim rozdziałem pojawiła się prośba o niezabijanie Pietra, czego pewnie wiele z Was by chciało. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie, bo mnie pisząc ten rozdział, bolało serduszko tak bardzo, jak prawdopodobnie Was kiedy go czytacie. Uwielbiam Pietra, ale niestety jego śmierć była konieczna dla fabuły. Dlatego, aby choć troszeczkę go uhonorować i Was zadowolić, po przemyśleniu sprawy uznałam, że rozwinę troszeczkę jego wątek. Głównie dlatego postanowiłam też zranić Alex podczas jego śmierci. Teraz blizna na ramieniu już zawsze będzie przypominała o Pietrze. Mam nadzieję, że docenicie ten mały gest :) 

Ten rozdział dedykuję @Guminia923 oraz wszystkim, którym jest smutno z powodu śmierci Pietra.

Drobna ciekawostka: Alex była podatna na zranienie, bo w momencie, w którym dosięgły ją strzały posyłała swoją moc, aby ochronić Clinta i dziecko, których całą sobą chciała uratować. Dlatego energia chwilowo jakby całkowicie opuściła jej ciało, skupiając się w promieniu, który posłała w ich kierunku, bo to było dla niej podświadomie ważniejsze niż własne zdrowie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro