9
Steve:
Stanęliśmy przed dużym budynkiem - Instytutem Smithsona. Czułem ucisk w żołądku. Byłem zestresowany. Po prostu się bałem. Co jeśli Bucky sobie mnie nie przypomni? A jeśli nawet znów będzie pamiętał kim jestem, to jak zareaguje?
Byłem ubrany w czapkę z daszkiem i ciemne nierzucające się w oczy ubrania, tak samo jak Buck z tym wyjątkiem, że ja nie miałem na ręce czarnej rękawiczki. Alex ubrała się normalnie, bo nie było zagrożenia, że ktoś ją rozpozna. Poczułem dłoń na ramieniu.
- Pójdę kupić bilety - zakomunikowała mi dziewczyna. Kiwnąłem głową i stanąłem razem z Bucky'm na uboczu. Obserwowałem jak Alex podchodzi do okienka, za którym siedziała kobieta w średnim wieku. Po chwili dziewczyna wróciła z trzema biletami. Ruszyliśmy do wejścia.
- Czy to nie paranoja, że kupuję bilety do muzeum, w którym znajduje się moja własna wystawa? - zażartowałem, żeby trochę się rozluźnić.
- Masz rację, mogłam zapytać czy mają zniżki dla żywych eksponatów - odpowiedziała szatynka, a ja prychnąłem rozbawiony. Bucky się nie odzywał, w ogóle mało kiedy mówił, może też z tego powodu tak się stresowałem. On tylko wszystko obserwował i analizował, nie miałem pojęcia co czuje, ani co pamięta.
Przekroczyliśmy próg muzeum. W pierwszej ogromnej sali znajdowały się modele samolotów z czasów wojny. Niektóre stały, a inne wisiały na linach przyczepionych do sufitu. Gdzie nie gdzie stały ławki, a po bokach były przejścia do innych sal oraz schody prowadzące na inne piętra. Ruszyliśmy za Alex do wystawy o mnie i reszcie mojej drużyny.
Bucky:
Zatrzymaliśmy się przed wejściem na kolejną wystawę. W tym miejscu podobno miałem odzyskać wspomnienia, przynajmniej taką nadzieję wyrażała ta dziewczyna. Blondyn też był zestresowany, widziałem to.
Zanim weszliśmy do kolejnej sali szatynka zatrzymała się. Odwróciła się w naszą stronę i gestem ręki zaprosiła nas do pomieszczenia. Niepewnie przekroczyłem próg. Po kilku krokach na ścianie zobaczyłem wielki napis "Witamy z powrotem Kapitanie", niżej znajdowała się flaga Ameryki i jakiś tekst mniejszym drukiem. W głośnikach rozbrzmiał głos, widocznie z jakiegoś nagrania.
Duma naszego narodu, bohater całego świata. Biografia Kapitana ameryki to opowieść o honorze, odwadze i poświęceniu.
Przeszedłem obok wielkiego naściennego obrazu, na którym Kapitan salutował.
Odrzucony przez komisję poborową z uwagi na zły stan zdrowia, Steven Rogers wziął udział w eksperymentalnym programie armii USA, w wyniku którego stał się pierwszym na świecie Super Żołnierzem.
Stałem na przeciwko dużego ekranu, który pokazywał przemianę Steve'a z chuderlaka w rosłego mężczyznę. Dziwne, ale to właśnie kiedy był tym małym i chudym chłopakiem sprawiał więcej problemów, ciągle mieszając się w jakieś bójki, z których musiałem go wyciągać. Uśmiechnąłem się pod nosem. Nigdy nie odpuszczał.
W ogniu walki Kapitan Ameryka i jego oddział, szybko zdobyli szlify bojowe. Otrzymali zadanie zniszczenia Hydry - naukowo-badawczej komórki III Rzeszy.
Tym razem przede mną widniało się zdjęcie całego oddziału, a na manekinach znajdowały się stroje. Byli tam wszyscy... łącznie ze mną.
Poszedłem dalej, aż natknąłem się na ogromną przezroczystą tablicę, na której było napisane "James Buchanan 'Bucky' Barnes" i widniało moje zdjęcie...
Steven Rogers i jego najlepszy przyjaciel z dzieciństwa Bucky Barnes, byli nierozłączni, zarówno w szkole jak i na polu bitwy. Barnes, jako jedyny członek oddziału, złożył życie na ołtarzu wolności ojczyzny.*
Spojrzałem na dół. Pod tablicą znajdował się mały ekranik, na którym był wyświetlany czarno-biały, krótki fragment jakiegoś nagrania. Stałem tam razem ze Steve'm, mówiliśmy coś i śmialiśmy się.
Tym razem wspomnienia uderzyły we mnie z jeszcze większą siłą. Przypomniałem sobie dzieciństwo, całe spędzone ze Steve'm. Lata szkolne, w których już musiałem wyciągać go z bójek. Naszą młodość i to jak wstąpiłem do wojska. Kiedy walczyłem z kolegami z oddziału i kiedy porwała nas Hydra. Jak leżałem wycieńczony i czekałem na śmierć po eksperymentach Zoli, a Steve mnie uratował. Jak walczyliśmy razem przeciwko Hydrze. I kiedy podczas misji w górach spadałem z pociągu, widząc nad sobą jego wyciągniętą rękę i zrozpaczoną twarz.
Przypomniałem sobie wszystko.
Całe życie przebiegło mi przed oczami. Zobaczyłem je jak jakiś film. Kolorowe obrazy, barwne wspomnienia. Porażki i sukcesy, chwile ważne, a także te mniej. Wszystko.
Poczułem się jakbym przebudził się ze snu.
Odwróciłem się. Za mną stał Steve, dziewczyna gdzieś zniknęła.
Alex:
Stałam na uboczu, parę metrów od Rogersa i Barnes'a. Szczerze mówiąc nie chciałam im przeszkadzać. Widziałam, że Bucky zaczyna sobie wszystko przypominać. Steve stał tylko za nim i czekał. W końcu James odwrócił się i spojrzał na Rogersa. Ale tym razem jego wzrok nie był pusty i zimny, był przepełniony pamięcią i tęsknotą.
- Bucky...? - odezwał się blondyn.
- Steve - powiedział szatyn, jakby dopiero pojmując jak wielkie znaczenie ma dla niego osoba nosząca to imię.
Patrzyli na siebie chwilę, a potem... potem po prostu się przytulili.
Uśmiechnęłam się delikatnie i ruszyłam w stronę wyjścia. Moja misja została wypełniona.
~*~
Siedziałam na schodach przed budynkiem, cierpliwie czekając, aż Steve i Bucky z niego wyjdą. Łokcie oparłam na kolanach, a głowę na dłoniach i wpatrywałam się w jeżdżące samochody. Zastanawiałam się jak by to było, gdybym to ja odzyskała swoich przyjaciół... Na pewno byłabym bardzo szczęśliwa. Móc znowu zobaczyć ich obydwóch. Jak się śmieją i kłócą, razem ze mną. Mieć możliwość znów pocałować Ethana i znów przytulić Andrew. Czuć ciepło ich ciał przy sobie i to przyjemne uczucie w sercu.
Moje nierealne marzenia przerwało pojawienie się Steve'a i Bucky'ego. Podeszli do mnie uśmiechnięci. Podniosłam lekko brwi, pierwszy raz widziałam Barnes'a uśmiechniętego nie licząc zdjęć i filmów z wystawy. Wstałam ze schodów, całkowicie odrywając się od swoich rozmyślań.
- Dziękuję - powiedział Rogers, ze szczerym i ciepłym uśmiechem. W jego oczach skakały iskierki radości.
- Nie ma za co - mruknęłam, także lekko się uśmiechając. - Cieszę się, że chociaż ty z nas dwojga masz przyjaciela - dodałam.
- Och, ale przecież ty też go masz - powiedział pewny swoich słów.
- Nawet dwóch - usłyszałam z ust Bucky'ego. Spojrzałam na niego i napotkałam się ze spojrzeniem jego szarych tęczówek. Musiałam przyznać, że podobały mi się zacznie bardziej bez tej zimnej obojętności. - Jeden zawsze pakował się w kłopoty, a drugi musiał go z nich wyciągać.
- Ej, z tego co pamiętam to ty byłeś większym łobuzem w szkole - oburzył się Steve.
- Tak, ale to nie ja wdawałem się w bójki z cztery razy większymi ode mnie - odpowiedział Bucky, ale nie skupiałam się za bardzo na ich dalszej rozmowie.
Jeden zawsze pakował się w kłopoty, a drugi musiał go z nich wyciągać. Tak, tacy właśnie byli moi dawni przyjaciele, a ci obecni strasznie mi ich przypominają.
~*~
- ...albo jak wypychałeś swoje buty gazetami, bo były za duże!
- Tak pamiętam, moja mama często była zła, bo nie miała czego czytać - zaśmiał się Steve.
Staliśmy obecnie w windzie, był późny wieczór. Przez całą drogę powrotną Bucky i Steve wspominali dawne czasy. Przysłuchiwałam im się zaciekawiona, w końcu Steve bardzo rzadko opowiadał o swoim dzieciństwie, a szczególnie o sytuacjach ze swoim najlepszym przyjacielem.
Po chwili winda otworzyła się i wkroczyliśmy do salonu. Na kanapie pomimo późnej godziny siedział Tony z kieliszkiem szkockiej w dłoni. Steve i Bucky pożegnali się i poszli do pokojów, a ja opadłam obok Starka.
- Udało się? - Tony dobrze wiedział o moim planie.
- Tak, Bucky przypomniał sobie chyba wszystko - mruknęłam.
- Więc dlaczego się nie cieszysz? - zapytał. - Przecież tego chciałaś przez cały czas, prawda?
- Tak, ja... naprawdę bardzo się cieszę, tylko... - nie dokończyłam. Jakoś nie byłam w stanie wypowiedzieć tego na głos. Myśli o Ethanie nie zawsze były związane z poczuciem winy. Często, najzwyczajniej w świecie, tęskniłam za nim. Tony nic nie powiedział. Wiedział o co chodzi, bo dobrze znał tę historię.
- Wykonałaś świetną robotę mała - objął mnie ramieniem, przyciągając do siebie. Rzadko kiedy pozwalał sobie na takie czułości. - Ale nie na wszystkie rzeczy mamy wpływ - dodał, po czym napełnił kieliszek nową porcją alkoholu. Jakie było moje zdziwienie, kiedy podał mi kieliszek do ręki. Spojrzałam na niego zdezorientowana, a on przytaknął lekko głową.
- Dobrze się czujesz? - pierwszy raz sam podał mi alkohol do ręki, kiedy wcześniej nie pozwalał mi nawet na jego spożycie, wiedział, że nie mam jeszcze dwudziestu jeden lat. Zaczęłam się zastanawiać ile tego wypił i czy na pewno jest trzeźwy.
- Wypij i idź spać - powiedział wstając z kanapy. - Ale nikomu ani słowa, bo oskarżą mnie o demoralizację - zagroził mi palcem i zabierając ze sobą resztę alkoholu, poszedł do swojego pokoju.
Chwilę wiodłam za nim wzrokiem, a widząc, że nie chwieje się i nie ma żadnych innych oznak nietrzeźwości, spojrzałam z powrotem na trzymany przeze mnie kieliszek. Wzruszyłam ramionami. Jak dają to trzeba brać. Wypiłam zawartość naczynia jednym łykiem, rozkoszując się smakiem alkoholu, którego już tak dawno nie miałam w ustach. Odłożyłam kieliszek na stół i idąc za radą Tony'ego, poszłam do pokoju, żeby odpocząć.
~*~
Następnego dnia, obudziłam się dość późno. Słońce świecące za oknem wskazywało na to, że jest jeszcze przed południem. Stwierdziłam, że poranny trening i tak już przepadł, więc ubrałam się zwyczajnie i wyszłam z pokoju. Ruszyłam w stronę kuchni. Kiedy byłam w salonie zatrzymałam się na chwilę, aby wziąć ze stołu kieliszek, który wczoraj zostawiłam na stoliku. Biorąc naczynie do ręki usłyszałam głosy dochodzące z kuchni. Dwa znałam bardzo dobrze, słyszałam je na co dzień, ale trzeciego, choć także był znajomy, nie słyszałam już od bardzo dawna. Zmarszczyłam brwi. Nie mogłam rozpoznać wypowiadanych słów, dopiero kiedy trochę się zbliżyłam usłyszałam co nieco.
- Nie jestem przekonany - rozpoznałam głos Tony'ego.
- Ja też, nie wiem czy to dobry pomysł - tym razem odezwał się Steve.
Przez chwilę nikt nic nie mówił, więc postanowiłam wejść i zobaczyć o co chodzi.
- Co nie jest dobrym pomysłem? - zapytałam, wkraczając do pomieszczenia. Natychmiast wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Tony i Steve mieli tęgie miny, w których jednak dało się dostrzec troskę. Natomiast trzecia osoba... Naczynie, które trzymałam wypadło mi z ręki, roztrzaskując się na małe kawałeczki. Moje usta otworzyły się z zamiarem wypowiedzenia czegoś, jednak nie wyszedł z nich żaden odgłos. Stałam i po prostu się gapiłam, nie wierząc własnym oczom. Zarejestrowałam jeszcze, że kawałek dalej Steve i Tony patrzą na siebie zmartwieni.
- Alex... - zaczął delikatnie szatyn, ale nie skończył, bo akurat w tym momencie, moje struny głosowe zdecydowały się jednak wydać jakiś dźwięk.
- Andrew?!
______________________________
*Tekst z filmu "Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz", scena w muzeum.
Musicie mi wybaczyć! Naprawdę Was przepraszam, że rozdział tak późno, ale byłam dzisiaj zabiegana i po prostu zapomniałam... Mam jednak nadzieję, że podoba Wam się 'moja wersja' przywrócenia Bucky'emu wspomnień. Nie jest jakoś wyśmienicie, ale zawsze coś.
Jak myślicie, jak Alex zachowa się w stosunku do swojego dawnego przyjaciela? Czekam na Wasze 'rozmyślania' w komentarzach. Do zobaczenia 👋
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro